Europejscy odkrywcy dotarli tu w początkach XIX wieku. Pierwszym białym człowiekiem, który ujrzał pasmo Grand Teton, był John Colter z ekspedycji Lewisa i Clarka, której śladami częściowo podążamy. Potem trafili w ten region francuscy traperzy, którzy pasmu nadali nazwę les trois tétons (the three teats), czyli po prostu "trzy cycki", od trzech najwyższych wierzchołków, skróconą w wersji angielskiej do Teton. Osadnicy pojawili się w Jackson Hole w latach 1880. Idea zachowania tego terenu dla potomnych narodziła się już w XIX w., a park został utworzony w 1929 roku i początkowo obejmował tylko górskie pasmo Teton. Grupa działaczy ochrony przyrody pod wodzą Johna D. Rockefellera juniora wykupywała prywatne tereny w dolinie Jackson Hole i dołączała je do parku. W uznaniu jego zasług słynną z pięknych widoków szosę łączącą Grand Teton z Yellowstone nazwano John D. Rockefeller Jr. Memorial Parkway.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/4765-szlakami-bobra-park-narodowy-grand-teton#sigProIdb4199994b0
W parku jest 320 kilometrów szlaków, 1000 miejsc kempingowych dostępnych samochodem i wiele w interiorze. Są motele, domki kempingowe, przystanie. Zimą czynne są ośrodki narciarskie, dla wygody gości zbudowano lotnisko koło centrum turystycznego życia, miasteczka Jackson. Oprócz turystów i wędkarzy – jeziora i Snake River obfitują w ryby – ściągają tu ludzie gór wyposażeni w sprzęt alpinistyczny, bo Grand Teton to popularny cel wspinaczek. Szczyt stał się przyczyną jednej z największych kontrowersji w historii alpinizmu w Ameryce Północnej. Pierwsze wejście na wierzchołek przypisali sobie w 1872 roku Nathaniel P. Langford i James Stevenson, ale zostało ono podważone przez uważanych oficjalnie za pierwszych zdobywców w 1898 roku Williama O. Owena, Franka Petersena, Johna Shive'a i Franklina Spencera Spaldinga. Ciągnący się dziesiątki lat spór być może w ogóle nie ma sensu, bo w latach 70. XX wieku 160 metrów pod szczytem znaleziono materialny ślad bytności Indian i prawdopodobnie im należy się palma pierwszeństwa i chwała.
Na Grand Teton przeznaczyliśmy ostatni dzień pobytu w Yellowstone. Postanowiliśmy przejść szlak pasmem po drugiej stronie doliny Jackson Hole, licząc na piękne widoki z niego na wszystkie szczyty Grand Teton. Pomysł okazał się niewykonalny. Nocna ulewa pozalewała boczną leśną drogę, którą jakoś pokonaliśmy, ale barierą nie do przebycia okazał się niewielki strumyk, który w nocy zamienił się w rwącą górską rzekę, pokrywając betonowy przejazd. Andrzej zdjął buty i zbadał głębokość wody, sięgała mu do pół łydki, ale ponieważ prąd był bardzo silny, nie zaryzykowaliśmy zmycia samochodu do strumienia. Po stracie cennego czasu, nie pozostało nam nic innego, jak wrócić na Rockefeller Parkway i ruszyć na najbardziej uczęszczany szlak w głąb Grand Teton. Po obu stronach szosy aż do podnóża gór rosną sinozielone niewielkie krzewy, gdyby nie ostrzeżenia, że buszują w nich niedźwiedzie, nikt by się raczej ich tu nie spodziewał. Od centrum turystycznego nad Jenny Lake zaczyna się trasa, która okrąża jezioro. Można zaoszczędzić te parę kilometrów, za 15 dolarów przepływając je promem. Zniechęcił nas do tego pomysłu tłum oczekujących, głównie azjatyckich turystów, postanowiliśmy iść na piechotę. W przystani można wypożyczyć canoe, ale jakie! Prawdopodobnie, żeby się turyści nie potopili, a woda w jeziorze zimna, do każdego doczepiono po bokach małe pływaki, konstruując coś w rodzaju trimaranu. Dla Kanadyjczyka to widok i śmieszny, i jednocześnie jakaś forma profanacji prawie że świętego środka komunikacji. Po drodze minęliśmy rangera i rangerkę na koniach z sikawkami w ręku ze zbiornikami zawieszonymi po bokach koni. Chłopak wyglądał jak kowboj z dawnych reklam Marlboro. Rozpylali, bez masek, herbicydy na znalezione obce inwazyjne gatunki roślin, biedne konie też musiały to wdychać. W miejscu, gdzie szlak odchodzi od jeziora w góry, tłum ludzi z promu.
Wszyscy idą kilkaset metrów ostro pod górę, momentami wąską ścieżką nad urwiskiem, na punkt widokowy. Widać stąd jezioro, góry po drugiej stronie doliny. Większość wraca stąd z powrotem do przystani, tylko nieliczni idą dalej.
Z planowanej wycieczki grzbietami zrobiła nam się wycieczka dolinowa, ale warto było, bo łagodnie idąca pod górę trasa wzdłuż Cascade Creek jest wyjątkowo malownicza. Rzeka, tak jak jezioro, o zielonej wodzie, raz w ciemniejszym odcieniu, innym razem w jasnym, spływa ostrymi kaskadami, miejscami rozlewając się szerzej. Z doliny widać osiem najwyższych szczytów Grand Teton. Obrazy wręcz pocztówkowe. Tylko pogoda nie dopisała, było potwornie gorąco i potwornie wilgotno, choć wiatr rozwiał już poranne mgły. Odleglejsze szczyty były zamglone, jakby nierzeczywiste, z rozmazanymi konturami, momentami wyglądały jak naszkicowane lekko na horyzoncie szaro-niebieską kredką. I światło było dziwne, zmieniało nagle kolory wszystkiego wokół, utrudniając fotografowanie. Raz niebo robiło się ciemnoszare, jakby bezbarwne, nagle przeistaczając się w piękny błękit, a potem rozjaśniało się miejscami na seledynowo przedzierającymi się przez pojedyncze ciemne chmury promieniami słońca. Po przejściu 12 kilometrów na horyzoncie zaczęły gromadzić się burzowe chmury, musieliśmy zawrócić, choć do zobaczenia najwyższych szczytów w całej pełni zabrakło nam paru kilometrów. Burza dopadła nas tuż przy samochodzie.
Dopiero po powrocie do Kanady dowiedzieliśmy się, że właśnie tego dnia w Yellowstone National Park pod wpływem gorącej magmy podchodzącej bliżej powierzchni, asfalt na jednej z najbardziej uczęszczanych dróg zamienił się w zupę na długości półtora kilometra. Zdarzyło się to w parku po raz pierwszy w całej jego historii. Bardzo szybko pojawiły się liczne dementi tej pierwszej wersji, włącznie z telewizyjnymi wystąpieniami parkowych rangerów, że przyczyną rozpuszczenia się asfaltu było złe wykonawstwo drogi i upał. Gdybyśmy wtedy nie byli w Yellowstone, gdybyśmy nie odczuli na własnej skórze dużo większego upału dwa dni wcześniej, który szosy jakoś nie naruszył w najmniejszym stopniu, gdyby nie liczne gwałtowne zaprzeczenia, może i uwierzylibyśmy w oficjalną wersję. Być może katastrofista Tom Lupshu ma rację, aktywność magmy w Yellowstone rośnie, być może rośnie i prawdopodobieństwo erupcji, a my trzymani jesteśmy w błogiej nieświadomości przez amerykański rząd. Oby do tego nie doszło, bo jeśli superwulkan wybuchnie, świat, jaki znamy, przestanie istnieć.
Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński