farolwebad1

A+ A A-
sobota, 05 styczeń 2013 10:31

Nasi klienci to nie tylko katolicy

(O dmuchaniu na zimne, czyli politpoprawności w biznesie)

wyrzykowskiPisałem o kartkach bożonarodzeniowych, które miast Jezusa pokazują nam reniferki, pingwiny i tym podobne obrazki, które ze świętami Bożego Narodzenia nie mają nic wspólnego. Ale w naszej świadomości dokonują bardzo niebezpiecznych zmian: godzimy się na to, że znika z publicznego życia Święta Rodzina, Dzieciątko Jezus i chociaż nawet pojawiają się słowa Merry Christmas, to zamiast religijnej treści podrzuca się nam np. myszkę Mickey.


I coraz liczniejsza jest grupa chrześcijan, która nawet nie zauważa, jak zręcznie wyeliminowano ze świątecznego przekazu to, co jest najważniejsze, a mianowicie osobę Jezusa!
Ale o kartkach już było, dzisiaj chcę pokazać inny przykład, niemniej jednak wpisujący się w tę niechlubną praktykę. Robiąc ostatnie, przedświąteczne zakupy, zwróciłem uwagę na kalendarzyki, które wyłożył jeden z naszych, polskich pośredników sprzedaży domów. Kalendarzyk rzecz przydatna, sięgnąłem po jeden i historia się powtórzyła: Season Greetings! Zacząłem to głośno krytykować, dlaczego nie Merry Christmas, czy w ostateczności Happy Holidays?
Traf chciał, że w sklepie była obecna pani pracująca w tym biznesie, która słysząc moje słowa, poczuła się zobowiązana do obrony kolegi.
Najpierw strzeliła kulą w płot, tłumacząc, że przecież nie można napisać Boże Narodzenie. Oczywiście, że nie, jesteśmy w Kanadzie, ale np. Merry Christmas? Jak pani myśli?


Nasi klienci to nie tylko katolicy – na to moja rozmówczyni. Cóż, musiałem jej zwrócić uwagę, że Boże Narodzenie to szczególny czas nie tylko dla katolików, ale w ogóle dla chrześcijan, a więc i protestantów, i ortodoksów. Możemy się różnić, świętować wcześniej lub później, ale nie zmienia to faktu, że czas Bożego Narodzenia jest dla nas szczególny i umieszczenie na kalendarzu słów Merry Christmas byłoby jak najbardziej wskazane.
W każdym bądź razie przytoczona przed chwilą historia pokazuje, jak ludzie sami sobie nakładają kaganiec... Moi klienci to nie tylko katolicy i nie potrafię sobie powiedzieć, że oprócz katolików mam wokół siebie miliony chrześcijan. Nie chcę być złośliwy, ale wypadałoby np. moją rozmówczynię zapytać, ilu miała klientów muzułmanów, albo sikhów, albo ateistów? Takie pytania ludzie zajmujący się biznesem, czy w ogóle mający szersze kontakty, powinni sobie zadawać. Nie robią tego jednak i coraz rzadziej akcenty świąteczne pojawiają się tam, gdzie jeszcze rok – dwa lata temu były.


Jest to, przynajmniej dla mnie, oburzające, że w kraju, w którym chrześcijanie stanowią prawie 80 proc. ogółu ludności, obawiają się oni (ale czy o strach tu chodzi, czy o spętanie wolnego do niedawna umysłu) śmiało pokazywać swoje tradycje, swoją religię. Czy muszę dodawać, że zgodnie z konstytucją mamy w Kanadzie zapewnioną wolność religijną. I nie tylko religijną, dlatego sikh w turbanie jest oficerem RCMP i zamiast kapelusza nosi swoje tradycyjne nakrycie głowy. Wolność, multikulti, ale czy coraz częściej nie to zbyt daleko posunięte? Moja rozmówczyni kładzie nacisk na informację, że nie wszyscy klienci są katolikami, ale nie jest w stanie przyznać, że Kanada to jeszcze 80 proc. chrześcijan.
Sięgnąłem po dane statystyczne, niestety, pochodzą one z 2001 r. (czy w późniejszym okresie tematyka religijna została pominięta, czy nie potrafiłem dotrzeć do danych z ostatniego spisu powszechnego?), ale są jednoznaczne. Jeżeli nawet w okresie ostatnich 11 lat zaszły jakieś zmiany, na pewno nie zmienią obrazu, jaki mamy dla roku 2001. Dodam, że obecnie Kanada liczy blisko 35 mln mieszkańców, a w roku 2001 było poniżej 30 mln.


Katolików było 12 mln 936 tys., protestantów 8 mln 936 tys., ortodoksów 480 tys. i jeszcze 780 tys. chrześcijan, którzy nie określali się jako katolicy, luteranie etc., po prostu uważali się za chrześcijan.
A inne religie w tym czasie? Muzułmanie – 580 tys., izraelici 330 tys., buddyści 300 tys., hinduiści 298 tys.; ogromną rzeszę stanowili ludzie niereligijni, blisko 5 mln.


W tymże roku 2001 katolicy stanowili 43 proc. ogółu mieszkańców.
Kiedy dodamy do siebie wszystkie grupy chrześcijan, otrzymamy blisko 80 proc. I co musi zastanawiać: pomimo tego, że chrześcijan jest 80 proc., symbole chrześcijańskie znikają z naszego otoczenia. Tam komuś przeszkadza krzyż, na uniwersytecie w Windsor zarzuca się tradycyjną modlitwę na zakończenie roku akademickiego; katolicki uniwersytet w USA zdejmuje ze ściany krzyż, ponieważ prezydent Obama wygłasza tam mowę... Wspomniałem Stany Zjednoczone, gdzie wrogów krzyża jest znacznie więcej, nie zapominajmy bowiem, że walka z religią toczy się w wielu krajach. Uzupełnię, uściślę, z religią chrześcijańską.


Mogę sobie pozwolić na przypuszczenie, że moja rozmówczyni ma do czynienia z klientami w większości o chrześcijańskich korzeniach, ale ma już zakodowane, że gdzieś istnieje niewielki odsetek, który nie wierzy w Boga, i ten niewielki margines powoduje, że lekką ręką odrzuca się naszą tradycję. Aby tylko nikogo nie urazić, nikomu nie sprawić przyszłości... a w świecie, każdego dnia, giną chrześcijanie tylko dlatego, że trwają przy Jezusie. My u siebie zamykamy sobie usta w trosce o dobre samopoczucie muzułmanów, a w ich krajach grozi ukamienowanie za samo tylko posiadanie Pisma Świętego... jakaś równowaga powinna obowiązywać, prawda?


A skoro przytoczyłem nieco liczb, dorzucę jeszcze garstkę, nad którą warto się zastanowić. Otóż w latach 1991–2001 liczba muzułmanów w Kanadzie wzrosła o 129 proc., buddystów o 84 proc., hinduistów o 89 proc. i sikhów o 88 proc.
Liczby te pokazują, skąd nowi imigranci przybywają i jakie będzie oblicze Kanady w przyszłości.
To chyba Lenin mówił o kapitalistach, którzy gotowi są sprzedać nawet sznur, na którym zawisną. Parafrazując myśl tego arcyzbira, można powiedzieć, że w pogoni za zyskiem, klientem gotowi jesteśmy zaprzeć się swoich korzeni – byle srebrniki znalazły się na naszym koncie...


Leszek Wyrzykowski
Windsor

Opublikowano w Teksty
piątek, 04 styczeń 2013 14:09

Odpowiedzi na talerzu nikt nie poda


kumorANa początek kilka punktów wyjściowych.

1. W Szwajcarii wszyscy dorośli mężczyźni mają broń wojskową w domu – normalne karabiny automatyczne strzelające seriami, plus amunicję. Obowiązek nakazuje przechowywać to wszystko w stalowych szafkach zamykanych na klucz. W tradycyjnych europejskich wielopokoleniowych rodzinach zdarza się tak, że w domu są karabiny dziadka, ojca i syna – trzy automatyczne odpowiedniki broni podobnej do kałasznikowa...


2. W Izraelu broń mają wszyscy, którzy chcą, osadnicy paradują z M16 przewieszonym przez ramię. W dodatku bardzo często jest to M16 dofinansowane przez podatników innych państw.


3. Niejaki Breivik zmasakrował ludzi przy pomocy zmajstrowanej przez siebie bomby dużej mocy, a następnie strzelał do dzieci jak do kaczek, bo w promieniu kilku kilometrów nie było żadnego faceta, zdolnego wpakować mu kulę do głowy, ergo uzbrojonego.


4. W Chinach kilka lat temu doszło do trzech ataków pod rząd na przedszkola, napastnicy za każdym razem byli uzbrojeni w noże, w wyniku tylko jednego pięcioro dzieci było w stanie krytycznym.


To tak w skrócie, byśmy sobie dali do myślenia, o co chodzi w debatach nad zakazaniem dostępu do broni palnej. Bo rzeczą naprawdę bardzo zastanawiającą jest w nich to, że wszystkie koncentrują się na narzędziu zbrodni z niemal całkowitym pominięciem jej przyczyn.
A przyczyny, prócz czegoś co ogólnie można by było określić jako upadek obyczajów, rozpad rodzin, zanik wychowania ku odpowiedzialności, sprowadzają się do wszechobecnej kultury przemocy w mediach – głównie w grach komputerowych, a te wielu młodym ludziom konstruują rzeczywistość. Tam wirtualna krew leje się rzęsiście. Co więcej, jest wiele ogólnie dostępnych gier, które przypominają bardzo realnie sytuację współczesnego pola walki, zwłaszcza miejskiej. Armia amerykańska uważa je za dobre narzędzie przygotowania młodzieży do ochotniczego zaciągu. Jednym z głównych celów współczesnego szkolenia wojskowego jest od strony psychologicznej "odczulenie" żołnierza, tak by wroga nie traktował jako człowieka, lecz obiekt czy zadanie.


To są rzeczy oczywiste i zamiast dyskutować nad ograniczeniem swobody wypowiedzi (tak jak to ma miejsce w przypadku pornografii), by tego rodzaju materiały nie dostawały się w ręce młodych ludzi, rozmawia się o zakazie dostępu do broni palnej. Broń palna setki tysięcy Amerykanów nauczyła odpowiedzialności i dała szacunek dla własnej wolności. Wbrew pozorom, tam, gdzie ludzie są uzbrojeni, nie ma więcej przestępstw – patrz wspomniana Szwajcaria. Problem masakr w USA to problem społeczny, i postulowane coraz bardziej powszechnie odebranie nam prawa do posiadania sztucerów czy karabinów myśliwskich problemów społecznych nie rozwiąże.
Interesujące jest natomiast to, że kiedy mówi się o ograniczeniu przemocy w grach wideo czy filmach, natychmiast podnoszą się głosy "obrońców" wolności – tych samych, którzy chwilę potem są w stanie przekonywać, że wszyscy powinniśmy natychmiast stracić prawo do posiadania jakiejkolwiek broni palnej – w imię... a jakże, bezpieczeństwa.


Tak więc drogi Obywatelu zanim zaczniesz ferować wyroki i wyrabiać sobie opinię na podstawie wrzuconych Ci na oczy brutalnych i krwawych obrazów, zastanów się przez chwilę, komu i dlaczego zależy na takim, a nie innym ukształtowaniu Twojego myślenia.
Społeczeństwo może być wolne, jeśli ludzie, którzy je tworzą, będą odpowiedzialni. Obrona wolności nie polega na tym, byśmy mogli pokazać na ulicy każdą niegodziwość, lecz na tym, byśmy w szkole i w domu wychowali odpowiedzialnych ludzi, zdolnych samodzielnie podejmować decyzje, będąc jednocześnie świadomymi kosztów swego postępowania.


Różni idioci mogą na masową skalę zabijać w najprzeróżniejszy sposób – trując żywność, wjeżdżając cysterną na korytarz szkoły podstawowej, czy chociażby tak jak w owych Chinach, masakrując maczetą czy samurajskim mieczem przedszkolne klasy. Ludzkość przeżyła już tyle mordów, i to tak przeróżnych, że w miarę inteligentny idiota chcący mordować ma w czym przebierać. Niestety my, obywatele, szerokiej gamy wyboru nie mamy – broń palna pozostaje od wieku XIX najskuteczniejszym narzędziem osobistej obrony, zwłaszcza ta o dużej sile rażenia, wojskowa. Dzięki takiemu uzbrojeniu możemy nie tylko obronić siebie, ale też i domostwo czy kwartał ulicy – jak to wspaniale pokazali właściciele sklepów w koreańskiej dzielnicy Los Angeles objętej murzyńskimi zamieszkami w 1992 roku. Nic lepszego nie wymyślono. I dzisiaj, pod pretekstem obrony najbardziej bezbronnych, usiłuje się pozbawić Amerykanów prawa, które od zamierzchłych czasów przysługiwało ludziom wolnym; prawa, które legło u podstaw politycznego ustroju Stanów Zjednoczonych, gwarantując równoważenie militarnej siły federacji zdolnością stanów do wystawiania pospolitego ruszenia.


Oczywiście takich rzeczy nie robi się od razu; takie rzeczy robi się przez dwa – trzy pokolenia, krok po kroku... Po co? Odpowiedzi nikt nam na talerzu nie poda.


Andrzej Kumor
Mississauga

Opublikowano w Andrzej Kumor

Najpierw był krótki artykulik na łamach "The Windsor Star", oburzona czytelniczka poinformowała reportera o rozmowie w jednym z banków: nie ma świątecznego wystroju, ponieważ centrala, mieszcząca się w Toronto, zakazała "christmasowych" ozdób. Po telefonie do Toronto okazało się, że poszczególnym oddziałom banku zasugerowano tylko, aby nie przesadzać, ale nikt nikomu nie zabrania postawienia choinki, umieszczenia gdzieś z boku jakichś ozdób.

Można się tylko domyślać, że w rozmowie z reporterem każdy chciał się pokazać z dobrej strony i tłumaczyć zamieszanie nieporozumieniem. Oczywiście, tak mogło być.
Swego czasu przeprowadzono eksperyment, uczestników podzielono na więźniów i strażników, przy czym tym drugim zasugerowano, że jak sobie pozwolą na nieco większą swobodę z więźniami, mogą liczyć na pochwałę, nagrodę. Tylko jedna osoba miała od razu podziękować za udział w zabawie. Pozostali strażnicy stopniowo pozwalali sobie na coraz więcej... Taka jest natura człowieka. Zatem centrala mogła rzucić sugestię "bez przesady", co na dole odczytano "Christmas odpuszczamy".
Mogło też odbyć się to na takiej zasadzie, że wszędzie trąbią o okresie składania życzeń – "Season Greetings" – więc nie ma miejsca na upamiętnienie Chrystusa, chociaż to On jest powodem świętowania Bożego Narodzenia. Polityczna poprawność rzuca się ludziom na mózgi i zapierają się tego wszystkiego, co jest święte, ważne, byle tylko utrzymać się w szeregu; byle tylko nie wychylić się i nie okazać staroświeckim, religijnym.
Jest to zjawisko, które obserwujemy od lat, niestety, z każdym rokiem mamy coraz mniej akcentów religijnych, a coraz więcej komercji i prania mózgu, jak gdyby jeszcze jeden worek prezentów zmieniał cokolwiek! Nie zmienia, ogłupia nas tylko i zmusza do jeszcze większego wysiłku, jeszcze głębszego sięgnięcia do kieszeni. I błędne koło się zamyka... w chrześcijańskim kraju zapieramy się Jezusa!
Reporter gazety skontaktował się z rabinem, imamem i przedstawicielem buddystów – żaden z nich nie zgłosił zarzutów, że współwyznawcy czują się w jakikolwiek sposób urażeni choinką, ozdobami, światełkami. O aspekcie religijnym nie mówiono, wiemy bowiem dobrze, że dla żydów Jezus nie jest tym, kim jest dla nas. Ale w tym momencie mówimy o świątecznej oprawie, tradycyjnie związanej z Bożym Narodzeniem.
Skoro zatem przedstawiciele innych religii nie mają nic przeciwko świątecznemu nastrojowi, ozdobom itd., to czy nie mamy do czynienia z postawą wcześniej wspomnianych strażników? Przełożeni oczekują (w domyśle nagrodzą), że treści religijne znikną, że o Jezusie nie będzie się wspominać, a dzień Bożego Narodzenia, że Christmas stanie się tylko jedną z dat w kalendarzu. Na stoisku z kartkami w "Dollaramie" zauważyłem wyjaśnienie: Christmas – 25 grudnia.


Dążymy zatem do tego, że Christmas nawet pozostanie w obiegu jako puste hasło... No może jeszcze grubas w czerwonym kubraku rozdający prezenty, ale Jezus w żłóbku? Święta Rodzina? To wszystko jest powoli, systematycznie usuwane z naszej świadomości i my się na to zgadzamy.

Jakie nam oferują kartki na Christmas
Oczywiście, mogłem od razu pojechać do delikatesów państwa Zuskich czy Troczyńskich i kupić tradycyjne polskie kartki, mogłem pojechać do sklepu z artykułami religijnymi (ostatecznie tam kupiłem piękne, religijne kartki), ale chciałem się przekonać, co jest oferowane na tzw. rynku.
W księgarni "Indygo" przywitał mnie młody pracownik, zagadywał, uśmiechał się itd. Grzecznie podziękowałem za uwagę i podszedłem do stoiska z kartkami, które z daleka przykuwało uwagę napisem Christmas Cards. Rzeczywiście kartek było dużo, niektóre nawet z napisem Merry Christmas, ale na żadnej nie było motywu religijnego! Renifery, psy, wycinanki, pingwiny, hokeiści i tym podobne... Powróciłem do młodego pracownika i pytam o kartki świąteczne, ale z Jezusem, Maryją, Świętą Rodziną. "Nie ma? Pewnie jesteś lekko zaskoczony, że takich kartek nie ma, zwłaszcza w tym okresie..." Powiedziałem mu, że z tego, co wiem, to Kanada jest krajem, w którym wciąż dominują chrześcijanie, i brak takich kartek to dla mnie prawdziwy szok. Politpoprawność zaszła chyba za daleko. Moje słowa spływały po nim jak woda po kaczce, nie przestawał się uśmiechać, jak gdyby nie rozumiał, o czym mówię.
Przed laty można było kartki świąteczne kupić w Walmart, ale nie w tym roku. Oczywiście słowa Merry Christmas powtarzają się, ale na kartkach są pieski, kotki itd. Sprawdziłem kilka półek ponieważ były tam kartki różnych firm, ale o Świętej Rodzinie trzeba zapomnieć. Były natomiast życzenia typu "Winter Greetings".
W sklepie The Bay to samo.
Odwiedziłem też Dollaramę i ku mojemu zaskoczeniu znalazłem piękną kartkę z napisem "Peace on Earth", fragmentem Ewangelii wg św. Łukasza i Maryją trzymającą Dzieciątko w ramionach. Była to ostatnia kartka, pracująca w kasie młoda osoba powiedziała, że nie może mi pomóc – poprosiłem o co najmniej tuzin – ponieważ kartki dostarcza ktoś z zewnątrz.

kartak1
Ale pogadaliśmy sobie chwilę o świętach, o głupich kartkach i zmianach, które idą w złym kierunku. I postawa dziewczyny, jej słowa o świętach i zatracanej tradycji podniosły mnie na duchu, że jeszcze nie wszystko stracone.
Kartki świąteczne to tylko przykład, jak odbierana nam jest nasza tradycja, jak wypłukuje się z naszych serc przywiązanie do religii, kultury mającej korzenie w chrześcijaństwie, jak się nas zwyczajnie tresuje! Mój kolega z pracy, z pochodzenia Francuz, przeszło 60 lat, w czasie pierwszych rozmów, kiedy mnie obserwował i badał, pewnego dnia zwrócił mi uwagę, kiedy powiedziałem, że czuwa nad nami Bóg. Tak nie można mówić, nie wszyscy wierzą, możesz kogoś urazić... Zaskoczył mnie, na chwilę zaniemówiłem, ale powiedziałem mu, że bez względu na to kim jest i w co wierzy (nie wierzy), jestem katolikiem i nie mam zamiaru szukać zastępczych słów: wierzę w Boga i jeżeli Go wymieniam w kontekście naszej rozmowy, nie wynika z tego, że chcę mu sprawić przykrość, tylko dlatego, że taka jest moja wiara.
Po jakimś czasie, kiedy się lepiej poznaliśmy, okazało się, że jest głęboko wierzący, ale też przy okazji nieźle przeszkolony z politpoprawności. Powiedział mi, że od razu, kiedy powiedziałem mu, że jestem Polakiem, czuł, iż może ze mną szczerze rozmawiać, ale na wszelki wypadek nie odsłaniał się...


Przykład ten pokazuje, jaki jest świat wokół nas, jak my, chrześcijanie, poddajemy się, jak dobrowolnie ustępujemy pola. Tylko komu ustępujemy? Kto nami manipuluje? Dlaczego władze katolickiego uniwersytetu w USA zdejmują krzyż, ponieważ prezydent ma wygłosić mowę... Prezydent, przynajmniej oficjalnie, jest chrześcijaninem i to on przychodzi na uczelnię, a więc powinien szanować porządki tam panujące, prawda?
W krajach muzułmańskich chrześcijan się zabija w biały dzień, o nawracaniu nie ma mowy; książki religijne są zakazane, a jeśli ktoś porzuci islam, może być ukamienowany. Takie są realia. W krajach chrześcijańskich usuwa się symbole religijne, aby nie urazić np. muzułmanina... Dlaczego w naszym domu pozwalamy się panoszyć gościom, którym daliśmy schronienie, których przyjęliśmy – na własną zgubę? A może to nasza postawa sprawia, że czują się na siłach, aby krok po kroku usuwać z naszego życia to, co jeszcze wczoraj było dla nas święte, a dziś jest niepotrzebnym balastem w nowoczesnym, zmaterializowanym świecie?
Ktoś powie, aleś się chłopie przyczepił kartek, wysłałem z choinką i też pokazałem, że pamiętam, że dobrze z okazji świąt życzę. Tak, ale gdzie jest najważniejsza osoba, dzięki której w ogóle mamy Christmas? Christmas bez Chrystusa, z bałwanem i reniferem, to nie tylko nieporozumienie, to zdrada Boga.


Wszystkiego najlepszego z okazji
Świąt Bożego Narodzenia.
Leszek Wyrzykowski
Windsor

Opublikowano w Teksty
Strona 9 z 9
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.