Wspomnienia Kresowian (66)
Tam był nasz dom
Brasław był wiecznie palony, wiecznie niszczony, wiecznie odbudowywany. W dwudziestoleciu międzywojennym rzeczywiście bardzo dużo zrobiono. Lecz tam nie było dwudziestolecia. Tam było tylko osiemnastolecie, bo przecież wybuchła wojna polsko-bolszewicka i między rokiem 1918 a 1922 ciągle trwały jakieś walki i dopiero w 1922 roku ustalono administrację polską na tych ziemiach.
- Rodzina Pana nie pochodziła, zdaje się, z samego Brasławia?
- Gniazdem rodzinnym mojego ojca, Antoniego, była pobliska Słobódka. W Brasławiu pracował w urzędzie skarbowym. Matka moja, Regina Uniatycka, przybyła wraz z rodzicami z Kamieńca Podolskiego, skąd musieli uciekać po rewolucji październikowej. Dziadek Uniatycki otrzymał pracę w starostwie powiatowym w Brasławiu, na stanowisku wicestarosty.
- Doświadczeni urzędnicy byli tam bardzo potrzebni.
- Tak, z zaniedbania gospodarczego miasto i powiat zaczęły wydobywać się za czasów trzeciego starosty – Zelisława Januszkiewicza. Ten energiczny, pracowity oraz ustosunkowany człowiek zasłużył się powiatowi jak nikt inny. Dziesięciolecie jego mądrych rządów od 1923 do 1932 roku obfitowało w wiele istotnych dokonań. Niemniej całe osiemnastolecie międzywojenne było okresem awansu powiatu, a szczególnie miasta Brasławia.
- Spróbujmy o najważniejszych z nich opowiedzieć.
- Na początku lat 20. zorganizowano Spółdzielnię Rolniczo-Handlową "Rolnik", która w kilka lat opanowała handel hurtowy artykułami spożywczymi i rolniczymi. Wybudowała kilka sklepów, piekarnię mechaniczną i olejarnię. Otworzyła filie w innych miasteczkach powiatu. Powstała Spółdzielnia Mleczarska oraz Stolarsko-Budowlana, również z filiami. Nowo powstała cegielnia i betoniarnia zaczęły dostarczać na rynek niezbędne do budowy materiały.
Już w latach dwudziestych w Brasławiu, Drui, Dreyświatach, Miorach, Turmoncie i Widzach uruchomiono elektrownie. Główne ulice miasta Brasławia otrzymały brukowane nawierzchnie i chodniki z płyt betonowych.
- To musiały być szokujące zmiany dla mieszkańców.
- To nie wszystko. Trudne warunki mieszkaniowe pracowników państwowych i samorządowych rozwiązano dzięki wybudowaniu w 1924 roku Kolonii Urzędniczej.
Kolonia, powszechnie zwana "Domki", składała się z ośmiu domów drewnianych i trzech murowanych, w których było łącznie 26 mieszkań. W jednym z nich zamieszkali dziadkowie Uniatyccy, a z nimi moi rodzice. Przyszła tam na świat moja siostra Joanna.
W osiedlu wzniesiono też willę starosty, budynek sądu oraz Dom Sportowy z dużą salą gimnastyczną i widowiskową, w której odbywały się akademie, zabawy, widowiska teatralne, bywało też kino objazdowe. Dom Sportowy mieścił na piętrze także świetlicę Związku Strzeleckiego oraz biura Przysposobienia Wojskowego. Całość zaprojektował Juliusz Kłos – profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
Dzielnica została zaopatrzona w wodociąg i kanalizację, co w Brasławiu było nieznaną dotychczas cywilizacyjną nowością.
Osiedle prezentowało się pięknie. W widoku od strony jeziora Drywiaty, na zboczu łagodnie opadającym ku wschodowi, świeciły bielą ściany domów nakryte czerwienią dachów. Do wewnątrz, na osiedlowe uliczki, starannie wybrukowane i zaopatrzone w chodniki, wiodły ozdobne, spowite pnącymi różami, drewniane bramki. Pośrodku usytuowano studnię osłoniętą gontowym daszkiem o pięknej konstrukcji ciesielskiej. Przed Domem Sportowym był plac apelowy, a obok kort tenisowy.
- ...imponujące jak na tak nieduże miasteczko położone na Kresach.
- W latach 1928-1929 wybudowano okazały, murowany gmach starostwa powiatowego w stylu neoklasycystycznym. Przypominał pałac magnacki. Zaprojektował go inż. Giryn. Prócz biur starostwa, gmach mieścił inspektorat szkolny, powiatową komendę policji, zarząd drogowy, archiwa i magazyny, a także dwa mieszkania służbowe i pokój gościnny. W pobliżu starostwa powstał oddzielny budynek sejmiku powiatowego i bank. Wybudowanie gmachu starostwa umożliwiło ponowne otwarcie szpitala w jego dawnym budynku przy ul. 3 Maja. Nieopodal szpitala postawiono niewielką kasę PKO. W latach 20. we wschodnim krańcu miasta zlokalizowano nową, siedmioklasową szkołę powszechną. Drugą szkołę i gimnazjum wybudowano w latach 1936-1937.
- Musiały to doceniać władze wyższe...
- W latach 20. odwiedzili Brasław: Felicjan Sławoj-Składkowski, ówczesny minister spraw wewnętrznych, oraz Władysław Raczkiewicz, marszałek senatu i wojewoda nowogródzko-wileński. W roku 1932 przyjechał z wizytacją Zygmunt Beczkowicz, wojewoda wileński. Wizyty te nie pozostawały bez wpływu na rozwój powiatu, gdyż na ogół w ich wyniku otrzymywano dotacje finansowe i pożyczki. Latem 1930 roku wielkim wydarzeniem była wizyta prezydenta Ignacego Mościckiego. Uroczyste powitanie odbyło się u wjazdu do miasta. Przy specjalnie na tę okazję wybudowanej bramie triumfalnej dostojnego gościa witali chlebem i solą: wójt, przedstawiciele duchowieństwa wszystkich wyznań oraz młodzież szkolna. Urzędnicy powiatu powitali prezydenta przed gmachem starostwa. Prezydent brał również udział w połowie ryb na jeziorze Nieśpisz. Oczywiście obfitość tego połowu została wcześniej przygotowana.
- W Brasławiu mieszkali nie tylko Polacy.
- Powiat brasławski, jako wielowyznaniowy, posiadał 30 parafii rzymskokatolickich, 11 cerkwi prawosławnych, bożnice żydowskie ze szkołami rabinackimi, molenny staroobrzędowe, a nawet meczety. Znamienne, że tolerancja religijna uzewnętrzniała się wzajemnym szacunkiem publicznie okazywanym przez duchownych różnych wyznań. Nierzadko widywało się na ulicy proboszcza spacerującego w miłej rozmowie z popem, a czasami dołączał do nich rabin.... W niedziele młodzież szkolna miała obowiązek zbierania się w szkołach, skąd w szeregach udawała się do kościoła na nabożeństwa. Przed kościołem odłączali się prawosławni, udając się do cerkwi. Obowiązek ten nie dotyczył uczniów wyznania mojżeszowego.
- Słyszałem, że Brasław był odwiedzany latem przez warszawiaków.
- Z każdym rokiem był coraz popularniejszą miejscowością letniskową. Bodaj najbardziej przyczynił się do spopularyzowania miasta Centralny Instytut Wychowania Fizycznego, rozsławiając w Warszawie i poza nią walory Brasławszczyzny. Z inicjatywy tej organizacji postawiono w 1936 roku pomnik Marszałka Piłsudskiego, autorstwa znanego rzeźbiarza Alfonsa Karnego, bywalca obozów CIWF.
- Największą atrakcją były jeziora.
- W latach trzydziestych szybko zaczęły się rozwijać sporty wodne, przede wszystkim na jeziorze Drywiaty. Wybudowano tam trzy przystanie: żydowską, Klubu Policyjnego oraz Ligi Morskiej i Kolonialnej. Ta ostatnia, położona naprzeciwko Kolonii Urzędniczej, była najokazalsza. Składała się z dużej, drewnianej platformy, do której brzegu wiodła długa kładka. Na platformie stały dwie wieże widokowe, wykorzystywane także do opalania się. Były też kabiny – przebieralnie, kiosk z napojami i słodyczami, magazyny sprzętu sportowego oraz wieża do skoków z trampoliny. Przy przystani cumowano liczne żaglówki, łodzie wiosłowe i kajaki. Corocznie odbywały się regaty. Przystań była nie tylko miejscem uprawiania sportów wodnych, ale także spotkań towarzyskich inteligencji brasławskiej. Boisko nad jeziorem stwarzało doskonałe warunki do uprawiania różnych dyscyplin lekkoatletycznych i gier zespołowych, z których najpopularniejsza była siatkówka. W pobliżu przystani usypano strzelnicę, na której ćwiczono strzelanie z broni małokalibrowej.
Rozwinął się też sport szybowcowy. Szkoła szybowcowa w Brasławiu dysponowała kilkoma szybowcami szkoleniowymi typu "Wrona", "Salamandra" i "Komar". Do szkoleń podstawowych i do lądowania znakomicie służyło twarde dno po obniżonym poziomie jeziora, a do startów – położona naprzeciw Góra Piaskowa.
- A zimą?
- Brasław miał doskonałe warunki do uprawiania sportów zimowych. Wczesne zamarzanie jezior umożliwiało jazdę na łyżwach i bojerach. Gdy spadł śnieg, na jeziorach urządzano ślizgawki. Jeżdżono także na nartach. Do zjazdów doskonale nadawała się Góra Piaskowa. Instruktażem sportowym zajmowały się szkoły, harcerstwo, Związek Strzelecki, a latem także obozujący tu Centralny Instytut Wychowania Fizycznego z Warszawy i Korpus Ochrony Pogranicza, stacjonujący z obozami przysposobienia wojskowego w Rackim Borze. Organizacje te uczestniczyły też w życiu kulturalnym miasta, urządzały niezapomniane ogniska. Oprócz nich kulturą, a także działalnością charytatywną zajmowały się: Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet i Związek Młodzieży Katolickiej, który dysponował obszernym Domem Parafialnym w pobliżu kościoła.
- Czy rodzina mieszkała we własnym domu?
- Wybudował go ojciec w 1929 roku u zbiegu ulic 3 Maja i Cmentarnej. W nim przyszedłem na świat. Dom stoi do dziś w dużym ogrodzie wyniesionym ponad poziom ulic. Pokryty dachówką na ogromnym dachu, oszalowany i pomalowany na kolor błękitno-popielaty z białymi opaskami okiennymi. W narożniku frontowym posiadał głęboki podcień porośnięty dzikim winem. Dom mieścił cztery pokoje, przedpokój, sionkę, kuchnię i spiżarnię. Komfortem na brasławskie warunki był ustęp pod tym samym dachem. Łazienki, niestety, nie mieliśmy. Dom był efektowny, ładnie i wygodnie zlokalizowany. Toteż w czasie wojny rekwirowano nam frontowy salonik na kwaterę a to majora NKWD, a to generała Wehrmachtu.
Ojciec przed wojną był pracownikiem Urzędu Skarbowego, dobrze zarabiał.
Ponure czasy obu okupacji udało się nam jakoś przeżyć, unikając wywiezienia do Kazachstanu. Ojciec zmarł na zawał w roku 1942, za okupacji niemieckiej. Mama musiała na siebie wziąć ciężar utrzymania rodziny i domu. Dzielnie się spisała; pomagała nawet innym.
- Kiedy opuściliście Państwo Brasław?
- Wyjechaliśmy w czterdziestym piątym roku piętnastego czerwca.
- Jakie nastroje panowały?
- O, nastroje były przygnębiające. To było opuszczenie domu rodzinnego, w którym się urodziłem. To był cały mój świat. Ja sobie innego nie wyobrażałem. Raz byliśmy w Wilnie na wycieczce z rodzicami, a poza tym to się obracałem na rowerze w kręgu, powiedzmy, trzydziestu kilometrów wokół Brasławia.
- To była ojczyzna.
- To była moja ojczyzna. To była Polska w naszym głębokim przekonaniu. Byliśmy przekonani, że z pomocą Andersa kiedyś tam wrócimy. W oczach mam ten dzień – popołudnie, gdzieś około godziny siedemnastej, furmankami odwożono nas do Głębokiego – dziewięćdziesiąt kilometrów do kolei szerokotorowej, bo Brasław miał tylko kolej wąskotorową, a więc dziewięćdziesiąt kilometrów trzeba było jechać po fatalnych drogach ze swoim dobytkiem, jaki się dało na tych kilka furmanek zabrać. Pamiętam, jak wyjeżdżały te furmanki i myśmy szli. Szedłem tyłem, żeby cały czas patrzeć na widok Naszego Domu, aż skrył mi się za zakrętem, za kępą bzu. I proszę sobie wyobrazić, że ta kępa bzu do dnia dzisiejszego tam rośnie.
Wzięliśmy jakieś meble. Pamiętam, jak taszczyliśmy szafę trzydrzwiową babci, duże biurko dziadka, jakiś tam secesyjny stolik mam w oczach. No, oczywiście zabraliśmy ubrania, a przede wszystkim zapas żywności, bo jednak jechaliśmy dosyć długo. Tułaliśmy się, bodajże, ze trzy tygodnie.
Wspomnienia Kresowian [58]
Tam był nasz dom
Początkowo nie zwracaliśmy uwagi na wymowę tej procedury – fotografowanie w kilku pozach, odcisk palców – oraz dokumentów, ale później pojawiły się refleksje.
Z pozostałości propagandowych plakatów na słupach ogłoszeniowych i murach budowli odczytywaliśmy, że "AK – zapluty karzeł reakcji". Wymowa dokumentu osobistego – kwalifikująca nas jako "zwolnionych", nie napisano z czego, ale było wiadomo, że "z obozów" i że "z AK" – dopełniała naszego rozczarowania. Ale nie do Polski jako państwa, które ceniliśmy i szanowaliśmy, nie do ludności, która była życzliwa i sprzyjająca, ale do nowej władzy, prosowieckiej, narzuconej przemocą, ale wspieranej przez część naszych obywateli. Dochodziły głosy toczącej się walki politycznej między nową władzą a ugrupowaniami jej przeciwnymi, także walki zbrojnej z poakowskimi formacjami podziemia zwalczanymi przez władzę.
- A Pana losy, także rodziny – jak się potoczyły?
Kilkumiesięczna tułaczka po kraju w poszukiwaniu pracy i możliwości zamieszkania; wielce życzliwa i bezinteresowna pomoc przypadkowych, nieznanych wcześniej ludzi, dzisiaj rzadko spotykana; osiedlenie się na Śląsku i podjęcie pracy, po czym nauki i studiów. Później uporczywe wspinanie się pod górę, po schodach, najczęściej stromych, niekiedy spadanie z nich w dół; zdobywanie wykształcenia i kwalifikacji zawodowych; stopniowe dochodzenie do normalności; w międzyczasie założenie własnej rodziny.
Niestety, szerokiej rodziny wielopokoleniowej, łącznie z tą, która była w ojcowiźnie, nie udało się odtworzyć. Rodzice z częścią rodzeństwa pozostali w Brasławiu na Wileńszczyźnie, to jest w Kraju Rad. Do Polski na moje wezwanie przyjechał mój wówczas jeszcze niepełnoletni brat, i to niezupełnie legalnie, bowiem pod przybranym nazwiskiem powinowatej, jako jej rzekomy syn. Inaczej nie było to możliwe. Siostra przyrodnia, o której mówiłem, że dziś mieszka na Łotwie, po śmierci ojca doznała wielu ciężkich doświadczeń, u nas niespotykanych. Jako 16-letnia uczennica w sowietyzowanym Brasławiu, została zmuszona w ramach komsomolskiego zaciągu do wyjazdu na uprawę dziewiczej ziemi w Kazachstanie, po czym – w kopalni węgla w Donbasie; potem był Niżny Tagił na Uralu, Groznyj w Czeczenii i Kołyma na Dalekim Wschodzie.