Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Recenzje, wydarzenia kulturalne, opinie (51/2013)
Napisane przez Jan BodakowskiKsiążkowy kalendarz katolicki
Nakładem wydawnictwa Jedność ukazał się terminarz na rok 2014 "365 stron życia". Na każdej z 448 stron formatu 16,5 na 23,5 cm znajduje się osobno każdy dzień, oraz dodatkowo kalendarze na 2013, 2014, 2015, każdy miesiąc (i mniejszą czcionką na dwa następne miesiące), plan zajęć (plan lekcji), informacje o okresach ferii w poszczególnych województwach.
Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów (Konno przez Azję Centralną) (4)
Napisane przez Antoni Ferdynand OssendowskiGrube tafle i odłamy lodu, wyrzucane w powietrze, waliły o skały, odrywały kamienie i drzewa, tworzyły pasma gór lodowych ciągnące się na dziesiątki kilometrów. Trwały one do lata, póki ich słońce nie roztopiło.
Obserwując ruch lodów, nie mogłem bez przerażenia i wstrętu patrzeć na ofiary, które niósł groźny Jenisej. Były to ciała ludzi, straconych przez minusińską "czeka": oficerów, żołnierzy i kozaków rozproszonej armji nieszczęśliwego adm. Kołczaka. Setki tych trupów, może tysiące, z odrąbanemi głowami i rękami, z oszpeconemi twarzami i ciałami, napół spalone, z wyciętemi na piersiach i nogach kawałami skóry, z wykłutemi oczami i zdruzgotanemi głowami – płynęły na kawałach kry, szukając dla siebie mogiły, lub obracając się w szalonych wirach pomiędzy lodowemi bryłami. Kra miotała niemi, druzgotała je, rozcierała na miazgę, rozrywała na kawały i wyrzucała na płaskie wyspy rzeczne i na mielizny około brzegów.
Kierując się wzdłuż Jeniseju, ciągle spotykałem gnijące trupy ludzkie i końskie, rozrywane przez drapieżne ptaki i zdziczałe psy.
W jednem miejscu widziałem na brzegu 300 trupów końskich, wyrzuconych przez rzekę, a dalej w krzakach wikliny znalazłem 70 ludzkich ciał, czyli raczej części ciał. Okropny, słodkawy odór gnijącego mięsa płynął z wiatrem, a nad tą ponurą miejscowością unosiły się sępy i kruki, płoszone przeze mnie i przeraźliwie kraczące.
Nareszcie Jenisej zerwał lodowe więzy, i przede mną mknął wezbrany potworny potok mętnej, wirującej wody, unosząc na północ do oceanu resztki kry, porwane drzewa i trupy... trupy.
Wynajęty przeze mnie chłop z pomocą swego syna wsadził mię do czółenka, wypalonego z pnia osiny, włożył tam mój skromny majątek, i, odpychając się długiemi drągami, popłynęliśmy przeciw prądowi, trzymając się brzegu.
Ciężka to była praca! Trzeba było wiosłować około wystających skał, walcząc z szalenie wartkim prądem. Przy samych skałach wszyscy trzej czepialiśmy się kamieni rękami i, wytężając siły, pchaliśmy czółno naprzód. Lecz dla przepłynięcia kilku metrów traciliśmy bardzo dużo czasu, walcząc o każdy centymetr mknącego na nas i porywającego nas za sobą prądu.
Tak płynęliśmy trzy dni, lecz nareszcie dotarliśmy do celu naszej podróży, do oddawna porzuconej kopalni złota. Tam przemieszkałem kilka dni u rodziny stróża, która żyła o głodzie, a więc w niczem nie mogła być mi pomocna. Karabin jeszcze raz stał się moim opiekunem, dostarczając żywności i dla mnie, i dla moich gospodarzy. Pewnego razu przyjechał jakiś technik. Ja już się nie ukrywałem, gdyż życie leśne nadało mi taki wygląd, że nikt poznać mię nie mógł. Łatwo mogłem uchodzić za zwykłego myśliwego sybirskiego, za jakiego się też podawałem. Jednakże nasz gość był człowiekiem badawczym i przenikliwym. Odrazu odgadł moje incognito, które zresztą nie bardzo starałem się zachować, gdyż zrozumiałem, że nie jest bolszewikiem. Tak też było. Mieliśmy wspólnych znajomych i jednakowe poglądy na sprawy. Przytem pokazało się, że jest to Polak, agronom z zawodu. Mieszkał w jakiejś ustronnej wsi, kierując robotami górniczemi, unikał podróży do miasta, starając się, żeby o nim zapomniały władze.
Postanowiłem razem z nim uciekać z Rosji.
Dawno już obmyśliłem był plan ucieczki. Znając położenie i geografję Syberji, po której dużo podróżowałem, przyszedłem do wniosku, że mamy jedyną drogę ratunku – przez półzależny od Rosji i Chin kraj Urianchajski, a więc przez źródła rzeki Jenisej do Mongolji i dalej na wschód do Pacyfiku. Podczas rządów Kołczaka projektowałem wyprawę naukową do Mongolji, więc starannie wystudjowałem literaturę i mapy tego kraju, do którego należy i Urianchaj.
Postanowiliśmy obecnie urzeczywistnić ten zuchwały plan i przedostać się przez sowiecką Syberję.
Przez południową Syberję
Po kilku dniach jechaliśmy już konno przez lasy lewego brzegu Jeniseju na południe, starając się omijać wsie i osady i nie pozostawiając za sobą żadnych śladów. Zresztą należy zaznaczyć, że gdy wypadało nam zatrzymać się u chłopów, ci przyjmowali nas bardzo gościnnie i, chociaż nie znali nas, otwarcie wypowiadali swą nienawiść do bolszewików – komunistów, ogładzających włościan.
W jednej wsi powiedzieli nam, że od strony Minusińska dąży do Krasnojarska znaczny oddział "czerwonych", wysłanych dla wyłapywania "białych". Odjechaliśmy dalej od brzegu Jeniseju i tak zwanej Aczyńskiej drogi i zapadaliśmy w lasy, gdzie przesiedzieliśmy do sierpnia, ponieważ przez całe lato bolszewickie oddziały karne wałęsały się po borach, tropiąc i zabijając bezbronnych, prawie nieodzianych oficerów i kozaków byłej armji Kołczaka, którzy ukrywali się w lasach od niechybnej śmierci z rąk sowieckich katów. Później, na jesieni, przechodząc przez te miejsca, natrafiliśmy na niewielką polanę, gdzie na otaczających ją drzewach wisiało 28 oficerów z wyciętemi gwiazdami na piersiach. Wiedzieliśmy dobrze, że taki sam los spotkałby i nas, gdybyśmy wpadli w ręce tej "najbardziej postępowej" demokracji na świecie.
Przysięgliśmy więc sobie, że żywymi nas bolszewicy nie wezmą. Posuwając się na południe, spotykaliśmy ludność coraz bardziej wrogą dla bolszewików, gdyż był to kraj starych syberyjskich osadników i kozaków.
Wreszcie z lasów wynurzyliśmy się na bezgraniczną płaszczyznę Czułym-Minusińskich stepów, przeciętych czerwonemi grzbietami Kizył-Kaja i wielkiemi słonemi jeziorami: Szyro, Szunet, Forpost i innemi.
Jest to kraina mogił, jedno olbrzymie, historyczne cmentarzysko. Narody, plemiona, szczepy, ciągnęły temi stepami, zatrzymując się tutaj na czas dłuższy lub przemijając jak widma nocne, i pozostawiając za sobą mogiły, kurhany, monolity. Tysiące wielkich i małych "dolmenów" – mogił dawnych właścicieli tych stepów, majestatyczne kurhany z kamieni i czaszek ludzkich, wykute ze skał znaki, które stawiał niegdyś Wielki Mongoł Dżengiz, a po nim Tamerlan Chromy, straszliwy bicz Boży, ciągnęły się z południa na północ nieskończonym szlakiem.
Teraz tu panami byli Tatarzy szczepu abakańskiego, bogaci, gościnni i kulturalni. Obecnie przed nawałnicą bolszewicką wynieśli się do Urianchaju, Mongolji, nawet do Tybetu, a w pozostałych tkwiła głęboka nienawiść do znęcających się nad nimi komunistów. Przytem zmartwychwstała w nich, zdawało się, przed wiekami zgasła, idea Dżengischana o zwalczenia kultury Zachodu i o utwierdzeniu nowego prawa, kierowanego i ustalonego przez naukę mędrca Buddhy, prawa szlachetnego i wzniosłego ducha ludzkiego. Nieraz pastuchy tatarscy, siedząc przy ognisku, napół śpiewali, napół opowiadali legendy o Wielkim Mongole, o synu jego Kubłaj-Chanie, o krwawym Tamerlanie, o szlachetnym, promiennym Baber-Sułtanie i o nieszczęśliwym Amursan-Chanie.
Czułym-Minusińskie stepy stały się takiem miejscem ciągłych potyczek, mniejszych i większych walk pomiędzy Tatarami i "oswobodzonymi" Rosjanami, jakiem niegdyś w Rzeczypospolitej
Polskiej były słynne "Dzikie Pola", tylko rolę "dziczy krwawej" wzięli na siebie "obrońcy rewolucji i wolności" – rosyjskie bandy bolszewickie.
Tatarzy przyjmowali nas uprzejmie, karmili i dawali nam przewodników, przedsiębiorąc dla nas wywiady, abyśmy nie trafili na jaki czerwony patrol. Otwarcie mówiliśmy, że uciekamy z Rosji do naszej ojczyzny, która jest też ojczyzną dla wielu Tatarów, obywateli wolnej Polski. Ponieważ mieliśmy od Tatarów adresy pewnych osób i listy ochronne, nasza podróż przez stepy odbyła się bardzo szczęśliwie.
Po kilku dniach z wysokiego brzegu Jeniseju zobaczyliśmy płynący z Krasnojarska do Minusińska statek "Orzeł", wiozący czerwonych żołnierzy, a w kilka godzin później – ujście rzeki Tuby, przeciw prądowi której musieliśmy się posuwać, dążąc ku górom Sajańskim, stanowiącym granicę północnej prowincji Mongolji – naszej "ziemi obiecanej" – Urianchaju. Uważaliśmy część drogi, biegnącą brzegami Tuby, a dalej – wzdłuż dopływu rzeki Amył, za najniebezpieczniejszą, gdyż doliny tych rzek są bardzo zaludnione, sąsiedztwo zaś z komunistycznym Minusińskiem
zdeprawowało do szczętu ludność miejscową, która chętnie wstępowała do czerwonych partyzanckich oddziałów bandytów: Szczecinkina i Krawczenki.
Tatarzy wpław przeprowadzili nocą nasze konie na przeciwległy brzeg Jeniseju, a potem przysłali po nas kozaka, który czółnem przewiózł nas i nasze rzeczy. O świcie byliśmy już w gęstych zaroślach na małej wysepce w ujściu Tuby i rozkoszowaliśmy się słodkiemi i aromatycznemi jagodami czeremchy i czarnych porzeczek, rosnących tam w wielkich ilościach.
Trzy dni nad przepaścią
Zaopatrzeni w fałszywe dokumenty, posuwaliśmy się brzegiem Tuby. Co 15-20 kilometrów natrafialiśmy na duże, po 100-400 domów liczące sioła, rządzone przez miejscowe sowiety, kierowane rozkazami "sowietu" i "czeki" z Minusińska. Wszędzie spotykaliśmy sowieckich wywiadowców i szpiegów, lecz ratowały nas dotychczas nasze dobrze sfabrykowane pasporty techników, delegowanych do robót budowlanych.
Ominąć tych siół niepodobna było z dwóch przyczyn. Najpierw nasze usiłowania, by ominąć siedziby ludzkie, przy ciągłych spotkaniach z chłopami w drodze, wzbudziłyby całkiem zrozumiałe podejrzenia, i niezawodnie bardzo prędko aresztowałby nas jakiś najbliższy "sowiet" i odstawił do minusińskiej "czeki", któraby naturalnie znalazła dla nas miejsce w Jeniseju; powtóre – dokument mego towarzysza dawał prawo do wozu i do dwóch rządowych kopi dla celów służbowych. Wobec tego musieliśmy odwiedzać miejscowe "sowiety" i zmieniać konie. Swoje konie oddaliśmy kozakowi, który przewiózł nas przez Jenisej, a później odstawił do najbliższego sioła, gdzie dostaliśmy pierwsze rządowe konie pocztowe.
Wspominając drogę po Tubie, muszę zaznaczyć, że z małemi wyjątkami wszyscy chłopi byli bardzo wrogo usposobieni do bolszewików i, słysząc od nas chłodne lub krytyczne uwagi o sowietach, starannie nam dopomagali; szczególnie dawało się to odczuwać w domach sektantów i kozaków. Odpłacaliśmy za gościnność leczeniem chorych i radami gospodarczemi. Spotkaliśmy kilka wsi komunistycznych, których ludność była jednak niesyberyjskiego pochodzenia. Byli to nowi osadnicy, przysyłani jeszcze za czasów imperjum z Ukrainy – pijani, leniwi, tępi i mściwi chłopi, których rdzenni Sybiracy nienawidzą, nazywając ich "szpana", co znaczy – szumowiny, brudy.
Bardzo szybko nauczyliśmy się odróżniać wsie komunistyczne od niekomunistycznych. Gdy wjeżdżaliśmy do wsi, pobrzękując dzwoneczkami uprzęży końskiej, a siedzący przed domostwami starcy powoli wstawali i kryli się za wrotami, mrucząc: – Znowu jakichś djabłów "towarzyszy" przyniosło licho! – wtedy wiedzieliśmy, że jesteśmy śród prawdziwych, uczciwych, wolnych Sybiraków. Lecz gdy w innej wsi chłopi obstępowali nas, zarzucając pytaniami:– Skąd, towarzysze? Po co, towarzysze? Czy to wypadkiem nie towarzysz-komisarz? – wtedy mieliśmy się na baczności i byliśmy bardzo oględni w słowach i w czynach.
Spotykaliśmy również wsie i sioła, których ludność prawie zupełnie wymarła na tyfus plamisty.
Zresztą wszędzie ta straszliwa epidemja, która dotarła aż pod grzbiet Sajanów, zdziesiątkowała ludność wsi syberyjskich wzdłuż całego systemu rzeki Jeniseju. Żyzne łany czarnoziemu leżały odłogiem, bo nie było komu pracować na roli; zresztą nie było już koni i bydła, gdyż komuniści zarekwirowali całą chudobę konserwatywnego i bogatego chłopstwa syberyjskiego, oszczędzając tylko leniwych i występnych osadników z Rosji Europejskiej lub z Ukrainy.
Bardzo przykre chwile przeżyliśmy w wielkiem siole Karatuz. Jest to raczej miasto niż sioło. Tu przed czasami bolszewickiemi istniały dwa gimnazja, a ludność dosięgała 25.000 mieszkańców.
Karatuz to stolica kozaków jenisejskich, miasto bogate i wesołe. Obecnie zmieniło się ono do niepoznania. Chłopi z Rosji i Ukrainy, uzbrojeni i rozagitowani przez agentów bolszewickich, wycięli ludność kozaczą, rozgrabili wszystkie domy, które stały teraz popalone, z wybitemi drzwiami i oknami, ze śladami kul w murach i w dachach.
Gdy podjechaliśmy do sowietu, aby zmienić konie, otoczyła nas gromada jakichś bardzo podejrzanych drabów. Pokazało się, że trafiliśmy na posiedzenie wysokich komisarzy, przybyłych tu dla jakiejś sprawy z minusińskiej "czeki".
Draby zaczęli nas indagować i żądać pokazania dokumentów. Nie mieliśmy bynajmniej pewności, że nasze papiery wywrą pożądane wrażenie, więc staraliśmy się uniknąć rewizji dokumentów. Mój towarzysz-agronom powiedział mi później:
– Co za szczęście, że u bolszewików wczorajszy nieudolny szewc piastuje urząd gubernatora, uczeni ludzie tymczasem zamiatają ulice lub czyszczą stajnie czerwonej kawalerji! Z bolszewikami, bądź co bądź, można się dogadać, ponieważ oni nie odróżniają "dezynfekcji" od "influency" i "antracytu" od "apendicitu". W nich można wszystko wmówić, dopóki nie wypuszczą kuli z rewolweru...
Rzeczywiście udało nam się wmówić w komisarzy "czeki" wszystko, co było potrzeba. A więc kreśliliśmy im wspaniały obraz przyszłego rozwoju kraju, gdy wybudujemy szosy i mosty, które dadzą możność eksportowania lasu, wełny, skór z Urianchaju, rud, nafty i złota z Sajanów, bydła z Mongolji, drogich futer z lasów, rosnących u źródeł Jeniseju...
Nasza "oda" trwała około godziny, lecz triumf po niej był zupełny, gdyż "czekiści", zapomniawszy już o dokumentach, sami przenosili nasze rzeczy na nowy wóz i życzyli nam powodzenia na chwałę rządu sowietów.
To było ostatnie nasze zajście w granicach Rosji. Po przebyciu doliny rzeki Amył szczęście nam sprzyjało. Spotkaliśmy na promie za Karatuzem
starszego dozorcę milicji, który wiózł z sobą kilka karabinów i magazynowych rewolwerów Mauzera. Były one przeznaczone dla oczekiwanej wyprawy milicji w głąb Urianchaju w celu pościgu za jakimś kozackim oficerem, "katem wolnego, rewolucyjnego lądu", jak go nazywał nasz nowy znajomy. Nowina ta była dla nas bardzo ważna, gdyż łatwo moglibyśmy się spotkać z tym oddziałem, a nie mieliśmy pewności, czy oda o szosach i mostach po raz drugi będzie miała magiczny wpływ na tych bandytów. Ostrożnie wybadawszy dozorcę, ustaliliśmy drogę, którą miała wyruszyć ekspedycja.
W sobotę, 14 grudnia, w sali miejscowego związku kombatantów kanadyjskich odbyło się tradycyjne przyjęcie bożonarodzeniowe posła Władysława Lizonia dla mieszkańców okręgu i wyborców.
Mimo burzy śnieżnej przyszło sporo osób. Korespondent "Gońca" spotkał nawet sąsiada z bloku. Był też p. Zawierucha, przewodniczący ZPwK, którego syn pracuje dla posła Lizonia w biurze.
Gościem honorowym była dr Kellie Leitch, minister pracy i statusu kobiet (na zdjęciu u góry u boku posła Lizonia).
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=6986#sigProId3ab5a868c9
Od czasu do czasu wasza firma reklamuje nowe superatrakcyjne projekty. Dziś chcesz zaproponować następny. Jaki to jest projekt i gdzie jest zlokalizowany?
Rzeczywiście udało nam się jak dotychczas wyselekcjonować kilka bardzo dobrych projektów dla naszych klientów.
Dzisiaj chciałbym zaproponować Państwu znakomity nowy projekt, który jest jeszcze niedostępny dla. Oficjalne otwarcie sprzedaży nastąpi dopiero w przyszłym roku, ale jak na razie za naszym pośrednictwem, bez kolejek, można dokonać zakupu. A co można zakupić?
Projekt, o którym dziś chcę porozmawiać, nazywa się ON THE GO MIMICO. Jak sama nazwa, wskazuje zlokalizowany jest w Mimico, czyli południowym Etobicoke. Dokładnie na ulicy Royal York i dokładnie będzie miał bezpośrednie połączenie ze stacją GO Mimico. Będzie to jedyny wysoki budynek w tej lokalizacji. Każde mieszkanie będzie miało obszerny balkon i wiele z mieszkań będzie miało widok na jezioro i centrum Toronto. Zaletą tej lokalizacji jest to, że bezpośrednio z własnego mieszkania w ciągu 15 minut suchą stopą będzie można być w centrum Toronto na Union Station. Czyli idealna lokalizacja dla tych, którzy chcą mieć łatwy dojazd do Toronto, ale nie chcą mieszkać w zatłoczonym centrum. Sam budynek będzie miał 28 pięter, a w przyziemiu oprócz centrum rekreacji, będzie umieszczony duży supermarket, w którym można będzie dokonywać zakupów.
Innym bardzo ważnym elementem budynku – nowością na skalę Ontario – jest fakt, że budynek będzie bardzo energooszczędny. Ogrzewanie budynku będzie wykorzystywało Goe Thermal System. Budynek będzie miał tak zwany "Green Roof Top", czyli własny ogród na dachu. Własny generator energii. W broszurze, którą każdy kupujący otrzyma, jest długa lista składników, które mają pomóc w oszczędnościach. Najważniejsze, co z tego wynika, to fakt, ze przewidywane maintenance będzie na poziomie 0,45 dol./za stopę i w tym zawarte będzie ogrzewanie, klimatyzacja oraz ciepła woda. To znacznie niżej niż przeciętnie.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=6986#sigProIdcd36275eec
Czas teraz powiedzieć o cenach oraz samych "unitach". Ceny zaczynają się od 263.900 dol. za jednosypialniowe mieszkanie z balkonem o powierzchni 534 stóp kw. Największe mieszkanie 2 sypialnie plus studio (den) kosztuje 483.900 dol. Większość mieszkań jest w granicach 269-315 tys. dol. Wszystkie mają duże balkony, 9-stopowe sufity, są bardzo ładnie wykończone oraz w tej chwili jako specjalną promocję dla tych, co kupią za naszym pośrednictwem - bezpłatny parking wartości 35.000 dol. To bardzo duża oszczędność. Locker można dokupić za 4500 dol. Warto również dodać, że sprzęty domowe (appliances) są zawarte w cenie.
Zrozumiałe jest, że często kupujemy takie nieruchomości jako inwestycję, dlatego to co jest ważne, że po pierwsze w tej chwili ci, co zakupią za naszym pośrednictwem, otrzymają możliwość tak zwanego "free assigment", czyli przepisania "unitu" jeszcze przed zakończeniem transakcji na inną osobę (jest to bardzo przydatna opcja). Również dla tych, którzy chcieliby kupić te mieszkania z myślą o wynajmowaniu – deweloper gwarantuje pomoc w wynajęciu i pobieraniu opłat. Gwarancja jest tak znakomita, że praktycznie gdyby mieszkanie nie zostało wynajęte, to deweloper poniesie koszty utrzymania mieszkania.
Dla zachęty deweloper (Stanton) oferuje bardzo ciekawe dwie opcje do wyboru. Kupujący mogą wybrać 3-letnią opcję darmowego maintenance albo bardzo przychylny program wpłat na "down payment". To jest istotne – przy podpisaniu kontraktu wymagany jest depozyt 5000 dol. Następnie mamy 30 dni, by uzupełnić to do 5 proc. ceny. Następnie przez 28 miesięcy w równych wpłatach musimy zgromadzić następne 10 proc. ceny. Ostatnie 5 proc. wpłaty będzie wymagane przy przejęciu nieruchomości.
Czy to jest dobra inwestycja? Myślę, że bardzo dobra! Przejęcie mieszkań jest przewidywane na kwiecień 2016, czyli za trzy lata. W obrębie Toronto przewiduje się 6-proc. roczny wzrost cen nieruchomości. Jeśli nawet będzie to 5 proc., to i tak będzie to gra warta świeczki. Proszę pamiętać, unikalna lokalizacja, która się już nie powtórzy, ma ogromne znaczenie.
W jaki sposób klienci mogą się z tobą umówić na spotkanie i zobaczenie tego projektu i ewentualnie dokonanie zakupu?
Sposób jest bardzo prosty. Wystarczy zadzwonić do mnie bezpośrednio na numer 905-278-0007 albo odwiedzić nasz team w Starskym 2 (telefon 905-820-6969). Ta specjalna i unikalna możliwość zakupu, zanim projekt będzie otwarty dla wszystkich, jest możliwa tylko do 15 stycznia. Natomiast tych, którzy są naprawdę zainteresowani tą inwestycją, zachęcam do dzwonienia już dziś. Chętnych do zakupu jest wielu i najlepiej położone "unity" będą sprzedane w ciągu kilku następnych dni. Po co czekać? Proszę pamiętać, że przy zakupie każdego nowego condo – obowiązuje tak zwany 10-dniowy "cooling off period" i jak ktoś się rozmyśli, to może się wycofać.
Natomiast ja osobiście uważam, że akurat ten projekt będzie miał bardzo dobrą "resale value" właśnie przez lokalizację oraz fakt zastosowania wielu unikalnych technologii.
Wszystkich zainteresowanych zachęcam do kontaktu z nami. Jesteśmy do Państwa dyspozycji w każdej chwili. Proszę dzwonić do mnie na 905-278-0007 albo pisać na e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Maciek Czapliński
Premier Ontario Kathleen Wynne na spotkaniu z prasą etniczną
Napisane przez ak
W niedzielę, 15 grudnia, odbyło się spotkanie klubu parlamentarnego rządzącej w Ontario Partii Liberalnej z mediami etnicznymi. Przybyła cała plejada ministrów, działaczy i sympatyków tej partii.
Oczywiście nie rozmawiano o rzeczach godnych ubolewania, jak gnębiące ten rząd afery – bezmyślne zmarnotrawienie ponad miliarda dolarów na przerwanie budowy elektrowni czy bajońskie wynagrodzenia dyrektorów niektórych przedsiębiorstw prowincyjnych. Nie mówiono też o zapowiadanej 10-centowej podwyżce cen paliw płynnych. Było za to dużo o konieczności utrzymania jedności społecznej i nieprowadzenia polityki wykorzystywania podziałów. Pani premier zapowiedziała również, że prowincja uzupełni nakłady na opiekę medyczną dla uchodźców, po tym jak z finansowania niektórych usług wycofały się władze federalne. Wśród zgromadzonych przeważali reprezentanci mediów Kanadyjczyków pochodzenia azjatyckiego. Zapowiedź ta wywołała oklaski.
Przy okazji dowiedzieliśmy się w kuluarach, że były asystent posła Borysa Wrzesnewskiego, a obecnie asystent posłanki do legislatury Ontario Dipiki Damerli Matthew Samulewski (na zdjęciu obok), który jest z pochodzenia Polakiem i doskonale mówi po polsku, zamierza ubiegać się o nominację Partii Liberalnej na posła do parlamentu federalnego w Ottawie z okręgu High Park Parkdale. Spotkanie można uznać za bardzo udane, tym bardziej że przekąski były wyśmienite (ak).
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=6986#sigProId5749211ff6
Urodziny księdza Adama Filasa, proboszcza parafii Eugeniusza de Mazenod, to wydarzenie, które weszło na stałe do kalendarza nie tylko tej prężnie rozwijającej się parafii. Sam ksiądz Adam przyznaje, że takie spotkanie w okresie bezpośrednio poprzedzającym święta Bożego Narodzenia służyło przede wszystkim zebraniu ludzi, którzy mieli istotne znaczenie dla realizacji działa milenijnego w Brampton, a więc budowy kościoła, domów opieki oraz polskiego centrum handlowego. To dzieło praktycznie jest na ukończeniu.
Na tegorocznych urodzinach oprócz licznie reprezentowanego stanu kapłańskiego i zakonnego przybyli posłowie Władysław Lizoń i Kyle Seeback, konsul generalny w Toronto Grzegorz Morawski, liczne grono przedstawicieli biznesu, wśród nich właściciel Euromax Grzegorz Cidyło, właściciele Eden Garden Małgorzata i Michała Kruppe oraz inwestor Włodzimierz Konieczny. Był też dentysta Maciek Zając, który wraz z żoną wspiera różne inicjatywy polonijne.
Jedzenie przygotowywane przez firmę Jana Gromady jak zwykle było wyśmienite.
Reporter Gońca zauważył na sali również przybyłego z Polski na spotkanie do Toronto znanego dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=6986#sigProIdefcf00bea6
Listy z nr. 51/2013
Dla mnie żyć – to Chrystus!
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
8 grudnia obchodziliśmy jubileusz 50 lat życia zakonnego siostry Michaliny Wojnarowicz ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii. Z tej okazji w parafii św. Kazimierza o godzinie 15.00 sprawowana była uroczysta Msza św., którą koncelebrowało aż dziesięciu kapłanów z Toronto, Mississaugi i Oshawy. Obecne były też siostry misjonarki i felicjanki. Homilię wygłosił ks. Mateusz z parafii św. Jadwigi w Oshawie, gdzie s. Michalina pracowała przez ponad 20 lat. Podczas Mszy siostra Jubilatka odnowiła śluby zakonne.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=6986#sigProId32179b2b79
Następnie wszyscy przeszli do sali parafialnej, gdzie odbył się bankiet. Ustawiła się długa kolejka osób, które chciały złożyć życzenia siostrze Michalinie. Ona sama była zdziwiona, że ma tylu przyjaciół – na bankiecie zjawiło się 180 osób!
Gdy wszyscy zajęli miejsca, o. Jacek Nosowicz poprowadził modlitwę przed posiłkiem. S. Michalina otrzymała od papieża Franciszka apostolskie błogosławieństwo z okazji swojego jubileuszu.
Po obiedzie był czas na tort, życzenia od siostry delegatki Ewy Biniek i występy zespołu parafialnego z Oshawy, zespołów "Harnasie" oraz "Biały Orzeł". Widać było, że Polonia z Oshawy doskonale zna s. Michalinę i darzy ją ogromną sympatią. Wiele rodzin z parafii św. Jadwigi przyjechało z dziećmi, które też chciały zaśpiewać dla Siostry Jubilatki. Ich występ został nagrodzony gromkimi brawami, a zebrani na sali śpiewali razem z najmłodszymi.
Siostra Michalina Wojnarowicz urodziła się w 1946 roku w Chociwlu w diecezji szczecińsko-kamieńskiej. Decyzję o wstąpieniu do zakonu podjęła, mając zaledwie 16 lat, rok później, 7 grudnia 1963 r., rozpoczęła nowicjat. Pierwszą profesję złożyła 8 grudnia 1964 roku, wieczystą – 5 grudnia 1970.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Panuje dość powszechne przekonanie, że najlepsi w interesach są Żydzi. W starożytności jednak na głowę bili ich Fenicjanie, którzy uchodzili za największych cwaniaków w interesach. Obecnie w świadomości wielu, do pewnej grupy etnicznej przylgnęło przeświadczenie, że są złodziejami, a w języku polskim słowo "cygan" znaczy to samo co oszust. Ale są lepsi w tym fachu od nich. Co w tej materii się dowiedziałem, to Państwu opowiem.
Pewien Cygan z Górnego Śląska miał trzech synów i dwie córki. Losy dwóch córek są mi nieznane. Prawdopodobnie wyszły za mąż za chłopaków ze swojego środowiska i żyją gdzieś w świecie. Trzej bracia, będąc w wieku około czterdziestu lat, przywędrowali (nie z taborem, lecz LOT-em) do Kanady.
W kanadyjskim prawie imigracyjnym przy wielu procedurach dopuszczalna jest swoboda decyzji urzędnika imigracyjnego (discretion). Dlatego dwie osoby w podobnej sytuacji mogą otrzymać dwie różne decyzje – pozytywną lub negatywną, i tylko dlatego, że dla jednego urzędnika podjęcie decyzji pozytywnej wydaje się słuszne, natomiast inny urzędnik może mieć powody, by wydać decyzję negatywną. Interpretacja prawna zależy od osoby wydającej decyzję. Czyli musimy mieć też trochę szczęścia.
Myślę, że wiele osób nie rozumie tego ważnego elementu kanadyjskiego prawa imigracyjnego. Na przykład, dużą swobodę decyzji mają urzędnicy imigracyjni wydający decyzje w sprawach humanitarnych. Oczywiście są czynniki, na które oficer musi zwrócić uwagę, nie ma jednak dokładnie sprecyzowanego prawa, które opisałoby, kiedy podanie musi być zaakceptowane. Jednym ważnym powodem jest na przykład interes dziecka, na które ta decyzja wpłynie. Przypominam, że piszę o sprawach humanitarnych, czyli takich jakie często stanowią jedyną szansę na pozostanie, zwłaszcza osób nieudokumentowanych czy takich, które na żaden inny program się nie zakwalifikowały, a w życiu ich można odnaleźć powody klasyfikujące do korzystania z programu humanitarnego (i proszę nie mylić podań humanitarnych z azylanckimi, są to bardzo odmienne procedury prawne).
W tego typu sprawach bardzo ważny jest opis oraz dokumentacja, jaką argumentuje się powody pozostania czy wjazdu do Kanady.
Zezwolenie na wydanie różnych decyzji jest często pozytywnym narzędziem, gdyż prawo zezwala w pewnych kontekstach prawnych na to, by imigrant otrzymał decyzję pozytywną nawet wtedy, kiedy nie są spełnione wszystkie wymogi prawne.
Na przykład, jeśli ktoś ogłosił bankructwo i nie został z niego uniewinniony (discharge), nie może sponsorować małżonki czy małżonka. Jednak nawet w takiej sytuacji, jeśli istnieją względy humanitarne, prawo pozwala, by urzędnik, pomimo niespełnienia wymogu sponsorskiego, przyznał decyzję pozytywną, o ile istnieją względy humanitarne.
Z prawną swobodą podejmowania decyzji spotykamy się także w przypadku wydania wizy czasowego pobytu, przedłużeń czy na posterunkach granicznych, kiedy jeden turysta bez problemu przekracza granice, otrzymując zezwolenie na pobyt czasowy na sześć miesięcy, inny na kilka tygodni, a jeszcze inny zostaje zatrzymany, ponieważ urzędnik podejrzewa go o intencję nielegalnej pracy czy dłuższego pozostania bez statusu.
Osoby chcące ubiegać się o kanadyjską wizę czy pobyt powinny zapoznać się dokładniej z procedurą prawną swojego podania, warto też wziąć pod uwagę to, czy istnieje możliwość swobodnej decyzji urzędnika.
Nie wszystkie procedury mają ten prawny przywilej. I jeśli swoboda decyzji istnieje w danej sprawie, osoba ubiegająca się o pobyt powinna wykorzystać wszystkie argumenty, mogące pomóc w sprawie i pomagające w wydaniu decyzji pozytywnej. Wiele razy widziałam przygotowane podania imigracyjne (najczęściej przez niekompetentne osoby), gdzie w opisie sprawy ktoś "przemilczał" bardzo ważne argumenty. Urzędnik nie ma obowiązku domyślać się, jaka jest sytuacja, nie ma też obowiązku dopytywania się o dodatkowe szczegóły, to wnioskodawca ma obowiązek przygotować swoją sprawę tak, by podać wszystkie powody otrzymania decyzji pozytywnej. Podkreślam, że piszę tu o specyficznych rodzajach podań imigracyjnych, gdzie urzędnikowi przyznane jest prawo sporej dowolności decydowania (discretion).
Izabela Embalo
licencjonowany doradca prawa imigracyjnego
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY – pobytem stałym, wizą pracy, studiów, PROSIMY O KONTAKT: TEL. 416 515-2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Posiadamy uprawnienia notarialne do poświadczenia dokumentacji podań imigracyjnych.
Przyjmujemy także w niektóre weeekendy i wieczory. Dwie dogodne lokalizacje (Toronto oraz Etobicoke),
Współpracujemy ze specjalistami prawa rodzinnego oraz kryminalnego.
Pomagamy w otrzymaniu wizy wjazdowej do USA.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony: www.emigracjakanada.net,