Cała sprawa była otoczona głęboką tajemnicą. Kiedy zwykle nawet poufne informacje roznosiły się dość szybko od szefostwa nawet do sprzątaczek, to tym razem panowała zmowa milczenia. Średni i niższy personel aresztu więc roztrząsał, co też jest przyczyną tych wielkich przygotowań? Może likwidowany jest siostrzany areszt w Montrealu, może zaplanowano tam kapitalny remont i torontoński areszt musi przejąć quebeckich pensjonariuszy aresztu imigracyjnego? A może organizowana jest wielka obława i planowane jest wyłapanie znacznej liczby nielegalnych imigrantów w samym Ontario? Bywały już takie akcje, ale nie na taką skalę. Nie zakłócało to normalnego rytmu pracy aresztu.
Po tygodniu nagle jakby wszystko odwołano. Aresztantki z dwóch oddziałów, a ściśnięte na okres akcji w jednym, wróciły do swoich pokoi. Narady średniego personelu kierowniczego odwołano. Wszystko jakby wracało do normy. Ale jednak nie wszystko. Ciągle zwalniano z aresztu, kogo tylko się dało. Odsyłano szybko Meksykanów (a napływających gwałtownie do Kanady na wiosnę) do ich kraju.
Nagle bomba pękła. Okazało się, że wywiad kanadyjski uzyskał informację, że z portu w Lizbonie wypłynął kontenerowiec, na pokładzie którego ma się znajdować 100-200 nielegalnych imigrantów. Statek ten zmierzał do jednego z portów atlantyckich Kanady. Przed laty już zaistniał taki przypadek. Wówczas stary, wynajęty przez przemytników statek dowiózł do lądu kanadyjskiego, ale od strony Pacyfiku, ponad 400 nielegalnych imigrantów z Chin. Około setki odesłano szybko do ich kraju rodzinnego, ale z mniej więcej trzystoma trwały problemy przez dwa lata. Większość z nich odesłano do domu, ale koszty tego postępowania były ogromne dla kanadyjskiego podatnika.
Tym razem był to jednak ogromny kontenerowiec, a więc nie mógł przybić gdzieś do jakiejś zatoczki, aby wyładować swój trefny towar. O dacie jego przybicia do kanadyjskiego portu wiedziano dokładnie i zmobilizowano znaczne siły, aby nikt z nielegalnych imigrantów się nie wymknął, a załoga statku została dokładnie rozliczona. Kiedy statek pojawił się na terenie wód terytorialnych Kanady, wkroczyły na jego podkład kanadyjskie siły obrony granic. Najpierw zapytano kapitana kontenerowca, czy na jego pokładzie znajdują się nielegalni imigranci? Zaprzeczył. Przystąpiono więc do zewnętrznych oględzin kontenerów. Nic nie wskazywało, aby w którymś z nich znajdowali się ludzie.
Czekano więc na dopłynięcie do portu. Kontenerowiec ten był jednym z czterech tysięcy pływających po morzach i oceanach, z tym że należał do nowej ich generacji. Na jego pokładzie było około siedmiu tysięcy 40-stopowych kontenerów. Gangi przemytnicze wykorzystują i tę drogę do przerzutu "towaru ludzkiego" z biedniejszych do bogatszych regionów kuli ziemskiej.
W normalnym trybie statek często musi czekać trochę na rozładowanie. Tym razem zapewniono mu natychmiast miejsce przy nabrzeżu i natychmiast przystąpiono do rozładowywania. Każdy postawiony na ziemi kontener był natychmiast otwierany i dokładnie przeszukiwany. Wykorzystano przy tym psy, które były wyczulone na zapach ludzkiego ciała. Nie znaleziono żadnego śladu nielegalnych imigrantów. Czyżby wywiad kanadyjski nadał fałszywy sygnał?
Kiedy już miano zupełnie zwinąć całą akcję, jeden skrupulatny kontroler doszukał się, że ze statku wyładowano o dwa kontenery mniej, niż to wynikało z dokumentów tego transportu. Wzięto w obroty kapitana i jego dziesięcioosobową załogę. Nie potrafiono od nich nic wydusić. W sprawie brakujących kontenerów kapitan tłumaczył, że widocznie wystąpiła pomyłka w dokumentacji. Twierdził, że dowiózł do Kanady wszystkie kontenery, które mu załadowano na statek w Portugalii. Nie wierzono mu. Tym bardziej że już wcześniej władze kanadyjskie aresztowały kapitana jednego ze statków, który po stwierdzeniu, że ma na pokładzie nielegalnych imigrantów, polecił załodze wyłapać ich i wyrzucono ich za burtę na pełnym oceanie.
Nakreślono kilka wersji wydarzeń. Brano pod uwagę możliwą dezinformację ze strony informatorów wywiadu kanadyjskiego. A jeśli tak, to jaka tego była przyczyna? Czy dla odwrócenia uwagi od innego statku, którym faktycznie mieli płynąć do Kanady nielegalni imigranci? Jeśli jednak na tym statku byli nielegalni imigranci, to czy kapitan i załoga wiedzieli o ich załadunku na ich statek w Lizbonie, a jeśli tak, to jak się pozbyli tego towaru? Czy była to bardzo zgrana akcja i jeszcze przed wpłynięciem statku na wody terytorialne Kanady jakiś mniejszy stateczek nie zabrał nielegalnych imigrantów z wielkiego kontenerowca? Jeśli tak, to gdzieś przecież musiał dobić do wybrzeży Kanady. Zaalarmowano więc wszystkie posterunki straży przybrzeżnej, policję, kapitanaty małych portów, nawet jachtowych, o konieczności zwiększonej czujności i informowania sztabu kryzysowego o każdym podejrzanym przypadku pojawienia się grupy nielegalnych imigrantów.
Brakujące dwa kontenery (jeśli faktycznie zostały załadowane) podpowiadały analitykom tej sprawy, że być może zaistniał najbardziej mroczny scenariusz tej całej sprawy. Być może kapitan nie wiedział, że dwa załadowane na jego statek kontenery wypełnione są ludźmi. Przecież nie kontroluje on każdego załadowywanego na jego statek kontenera, nie zawsze jest obecny cały czas przy załadunku. W akcję tę mogli być wmieszani pracownicy portu w Lizbonie. Kiedy kapitan dowiedział się o tym już na pełnym oceanie, z obawy przed podejrzeniem o udział w przemycie ludzi, mógł nakazać swojej załodze zepchnąć te kontenery do oceanu.
W takiej sytuacji miał dwie możliwości, albo twierdzić, że tych dwóch zapisanych w dokumentach kontenerów mu nie załadowano, lub też tłumaczyć, że z uwagi na szalejący sztorm i niebezpieczeństwo przewrócenia się statku, musiał zepchnąć te dwa kontenery do oceanu. Taka praktyka była stosowana. Wybierano mniejsze zło. Ale jak na złość, na całej trasie kontenerowca przez Atlantyk pogoda była wspaniała. Kapitan musiał więc wybrać wersję o pomyłce w dokumentacji. Ale czy taka była prawdziwa wersja zdarzeń?
Stan niepewności w areszcie imigracyjnym trwał jeszcze tydzień. Ciągle utrzymywano niski stan aresztantów. Wyłapywanych na ulicach, w miejscach pracy, głównie na budowach, nielegalnych imigrantów zwalniano z łatwością, po pobraniu kaucji od kogoś z ich krewnych lub znajomych. Skorzystał też na tym jeden złapany na budowie Polak. Cztery lata udawało mu się omijać jakiekolwiek kontrole. Wpadł w wyniku donosu jednego ze współpracowników. Po wpłaceniu przez kuzynkę dwóch tysięcy kaucji, już po dobie pobytu w areszcie, był wolny.
Podobny jak w Toronto, alert ogłoszono w areszcie montrealskim, mniejszym, ale bliższym do miejsca, w którym mieli wylądować nielegalni imigranci. Koszty całej tej operacji były znaczne, a efekt żaden.
Aleksander Łoś