farolwebad1

A+ A A-

Używki

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Alkohol jest wytwarzany i konsumowany przez człowieka od tysięcy lat. Narkotyki też mu nie były obce, ale moda na nie, przynajmniej w zachodniej cywilizacji, wybuchła nagle w dwudziestym wieku. Obie te używki potrafią wywrzeć istotny wpływ na życie ludzkie.

Z pierwszą z nich miał problem Bogdan. Ten urodzony na Dolnym Śląsku, około 35-letni mężczyzna wyglądał dużo starzej, był zniszczony, jego twarz zdradzała częsty kontakt z alkoholem. W atmosferze alkoholizmu wyrastał w domu rodzinnym. Ojciec jego, górnik z zawodu, nie wylewał za kołnierz, ale prawdziwe problemy zaczęły się, kiedy zamknięto nierentowną kopalnię, w której przepracował ponad dwadzieścia lat. Dostał odprawę, którą częściowo przepił, jak również znaczna część wcześniejszej emerytury szła na przelew.

Bogdan, jedyny syn, stawał się naturalnym kompanem ojca alkoholika. Nie wpadł jeszcze w pełni w sidła tego nałogu, kiedy zdecydował się na odwiedzenie swojej kuzynki w Kanadzie. W jego mieście rodzinnym było ponad 30-proc. bezrobocie, a on, niewykwalifikowany robotnik, znajdował tylko dorywcze prace.

Już po kilku dniach pobytu u kuzynki w Toronto poprosił ją o załatwienie mu jakiejś pracy. W grę wchodziły tylko polskie biznesy, bo Bogdan w ogóle nie znał angielskiego. Kuzynka, obrotna kobieta, już pod dwóch dniach poinformowała Bogdana, że może go zatrudnić jej znajomy, prowadzący firmę remontowo-budowlaną. Faktycznie, już na drugi dzień Bogdan został zatrudniony za minimalną stawkę, jako pomocnik do wszystkiego. Praktyka w Polsce się przydała i szybko pojął on specyfikę kanadyjskich standardów. Z rozbiórkami nie miał żadnych kłopotów, a w miarę upływu czasu nabierał doświadczenia i samodzielności w wykonywaniu wszelkich prac remontowych.

Minął okres trzymiesięcznej ważności wizy, ale ani Bogdan, ani jego zamężna kuzynka, ani jej mąż nie podjęli jakichkolwiek czynności, aby bądź przedłużyć wizę, bądź zdążać do zalegalizowania pobytu Bogdana w Kanadzie. Bogdan nadto wpadł w rytm życia właściwego wielu "singlom": ciężka harówa od poniedziałku do piątku (czasami również w soboty) i upijanie się w weekendy. Później i w dni powszednie, po pracy, Bogdan wraz z kolegami wychylał kilka głębszych. Nie podobało się to kuzynce. Robiła mu wyrzuty. W końcu wyprowadził się od niej i zamieszkał obok swojego kolegi z pracy, w wynajmowanym pokoju w suterenie. Picie alkoholu pogłębiało się.

Któregoś dnia, kiedy szedł, zataczając się, ulicą, został zatrzymany przez patrol policyjny. Po sprawdzeniu jego danych został oddany w ręce oficerów imigracyjnych, którzy przewieźli go do aresztu. Stamtąd Bogdan zadzwonił do kuzynki, prosząc o pomoc. Oficerowie imigracyjni zgodzili się wypuścić go na wolność za dwutysięczną kaucją. Kuzynka przyjechała do aresztu i wpłaciła tę kaucję. Bogdan był wolny. Miał się zgłaszać co dwa tygodnie do biura imigracyjnego. Uczynił to cztery razy, a później przestał. Kaucja przepadła. Uczciwie zwrócił te pieniądze kuzynce, z którą kontakt zaczął się rozluźniać.

Uzależnienie Bogdana od alkoholu pogłębiało się. Któregoś dnia, po skończonej pracy, poszedł coś zjeść do polskiej restauracji, wypił kilka pięćdziesiątek, najpierw w towarzystwie kolegi z pracy, a kiedy ten poszedł do domu, wypił jeszcze jedną. Wyszedł dość późno z restauracji i wsiadł do autobusu zmierzającego w kierunku domu. Zasnął na siedzeniu. Autobus dojechał do końca trasy. Kierowca tego autobusu, kiedy zobaczył śpiącego mężczyznę, od którego "jechało" alkoholem, zadzwonił na policję. Bogdan poczuł klepanie po ramieniu.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył przed sobą rosłego policjanta, który kazał mu się zabierać. Zaprowadził go do swojego radiowozu, gdzie po uzyskaniu danych od Bogdana policjant stwierdził, że jest poszukiwany przez urząd imigracyjny. Zawiózł go do aresztu imigracyjnego, gdzie już czekali na Bogdana dwaj oficerowie imigracyjni. Tym razem nie zaoferowali oni wypuszczenia Bogdana na wolność, bo wydany został już w stosunku do niego nakaz deportacji, kiedy przestał pojawiać się na spotkania w urzędzie imigracyjnym. Bogdan nie pamiętał żadnego telefonu, nawet do kuzynki. Był odcięty od świata.

Po dwóch dniach znalazł bratnią duszę. W czasie spaceru w areszcie spotkał drugiego Polaka, który był na innym oddziale. Zwierzyli się sobie nawzajem ze swoich problemów. Marek, około dwudziestolatek, został przewieziony do aresztu z lotniska. Nie był to lot z Polski. Bo Marek przyleciał do Kanady dwa miesiące wcześniej w okresie, kiedy już zniesiony został obowiązek wizowy. Przyleciał do swojego stryjka, dużo młodszego od jego ojca.

Był, podobnie jak Bogdan, jedynakiem. Ale w odróżnieniu od niego pochodził z zamożnej, ustatkowanej rodziny. Ojciec był adwokatem, a matka lekarzem. Marek zaliczył pierwszy rok psychologii. Kiedy był na drugim roku, zmarła jego babcia, zostawiając mu w spadku dom w atrakcyjnej dzielnicy Warszawy i dość sporą sumę pieniędzy. Był jej jedynym wnukiem, jej oczkiem w głowie, jej dumą. Tym samym wyrządziła swojemu ukochanemu wnukowi wielką krzywdę.

Między nim a ojcem zrodził się konflikt międzypokoleniowy. Marek, mając swój dom i wystarczający zasób gotówki odseparował się od swoich rodziców. Dom rodzinny zastąpiło mu grono "złotej młodzieży". Zaczął organizować zabawy z alkoholem. Koledzy zaczęli przynosić narkotyki. Marek zaczął je zażywać co raz częściej. Marek opuścił się w nauce. Nie zaliczył kolejnego roku.

Rodzice obserwowali z dystansu jego postępowanie. Ojciec Marka zwrócił się do swojego brata, aby ten zaprosił Marka do siebie, licząc, że tym sposobem oderwie się on od złego towarzystwa i narkotyków. Marek chętnie skorzystał z zaproszenia stryjka, który okazał się dość młodym człowiekiem. Traktowali się jak kumple. Stryj załatwił mu pracę. Ale dość szybko zaczęły się konflikty. Stryj zauważył, że Marek zachowuje się czasami dość dziwnie. Nakrył go któregoś dnia w czasie zażywania narkotyków. Wpadł we wściekłość. Uderzył Marka w twarz. Zaczął się poważny konflikt.

Był to okres przygotowań do ślubu stryja. Narzeczona jego nie miała polskiego pochodzenia i razem wymyślili, że ślub i wesele odbędą się na plaży jednej z wysp karaibskich. Mimo konfliktu, stryj zaprosił Marka na tę uroczystość. Polecieli razem. Kiedy wracali do Kanady, na lotnisku torontońskim wokół nich zaczął biegać pies, prowadzony na smyczy przez celnika. W pewnym momencie zatrzymał się i przysiadł przy Marku.

Celnik poprosił Marka na bok i zapytał, czy ma przy sobie narkotyki. Marek zaprzeczył. Celnik zaprowadził go do jednego z pokoi i przywołał do pomocy kolegę. Przeszukali dokładnie torbę podręczną Marka i w jednym z zakamarków znaleźli plastikową torebeczkę z proszkiem w środku.

Sprawdzili, co to jest, przy pomocy podręcznej maszynki i już wiedzieli, że jest to narkotyk. Polecili Markowi rozebrać się do naga. Sprawdzili dokładnie jego ubranie, a później jego walizkę. Nic więcej nie znaleźli.

Marek, mówiący dobrze po angielsku, zapewniał celników, policjantów, a później oficerów imigracyjnych, że nic o tych narkotykach nie wiedział. Powiedział o konflikcie ze swoim stryjem i wskazał na niego jako tego, który celowo mu ten narkotyk podrzucił.

Policjant zadzwonił do stryja Marka, ale ten zaprzeczył, aby miał coś wspólnego z narkotykami. Powiedział nadto, że wie o tym, że Marek zażywa narkotyki i że pracował nielegalnie w Kanadzie. Widocznie stryj uznał, że nadarzyła się dobra okazja pozbycia się Marka ze swojego domu. Bo i tak zamierzał go wyrzucić. Miał go dość. Nadto nowo poślubiona kobieta sugerowała mu, że lepiej aby zamieszkiwali sami. Marek, dziwnie się zachowujący, co było efektem oddziaływania narkotyków, nie przypadł jej do gustu.

Tak więc dwaj mężczyźni jeszcze kilka tygodni spacerowali wspólnie po deptaku aresztu imigracyjnego, omawiając taktykę postępowania, snując nadzieję na możliwość wyjścia z aresztu. Pochodzili z różnych biegunów: wykształcenia, inteligencji, pochodzenia, zamożności. Mieli jednak coś wspólnego – uzależnienie od używek, które doprowadziło ich do upadku.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.