farolwebad1

A+ A A-

Losy niewiast

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Los wielu kobiet imigrantek nie jest łatwy. Już sam przylot do obcego kraju to wielkie wyzwanie. Często trzeba pokonać opory własne, rodziny i środowiska, w którym się dorastało. Do tego dochodzi często problem nieudanych związków z mężczyznami w rodzinnym kraju, problem dzieci, języka, różnic kulturowych itd.

Te dwie kobiety, których dotyczy to opowiadanie, miały wiele wspólnego, ale też bardzo się różniły. Obie pochodziły z Ameryki Środkowej, obie miały po około trzydziestu lat, obie miały za sobą nieudane związki w krajach rodzinnych, obie miały dzieci i w końcu obie musiały, po wielu latach pobytu w Kanadzie, opuścić ten kraj i wracać tam, skąd przybyły.

Patrycja, czarnoskóra, ładna kobieta pochodziła z Jamajki, gdzie ukończyła szkołę średnią i pierwszą jej miłością był starszy kolega szkolny. Zaczęli po kryjomu współżyć fizycznie. Któregoś dnia jej chłopak po prostu zniknął. Wpadła w rozpacz. Nie śmiała otwarcie pytać jego rodziny, co się z nim stało, bo o ich związku nikt nie wiedział. Pośrednio, od znajomych dowiedziała się, że jej chłopak musiał zniknąć, bo był poszukiwany przez miejscowy gang. Nie bardzo było wiadomo, dlaczego podpadł gangsterom.

Dopiero po pół roku dostała list od niego z wiadomością, że uciekł do Kanady i że pragnie, aby do niego dołączyła. Właśnie ukończyła szkołę i nie mogła znaleźć stałej pracy. Powiedziała więc rodzicom, że chciałaby polecieć do kuzynki do Kanady i rozejrzeć się za możliwością znalezienia tam pracy. Po dłuższej dyskusji rodzice zgodzili się i sfinansowali jej podróż. Patrycja faktycznie zamieszkała na początku u kuzynki, ale już po miesiącu nawiązała kontakt ze swoim chłopakiem, który już się w Toronto zadomowił.

Przebywał tu nielegalnie, bo okres legalnego pobytu już mu się skończył, ale mieszkał z kolegą w wynajętym pokoju, pracował, miał trochę grosza.

Namówił Patrycję, aby zamieszkali razem. Patrycja powiedziała o wszystkim swojej kuzynce, która sprzeciwiła się tym planom, mówiąc, że czuje się za nią odpowiedzialna wobec jej rodziców. Powiadomiła rodziców Patrycji, którzy telefonicznie zabronili jej zamieszkania z chłopakiem, który nie miał uregulowanego pobytu w Kanadzie. Mieli nadzieję, wysyłając córkę do Kanady, że tam się zaczepi, ale poprzez związek z kimś, kto ma tam stały pobyt.

Patrycja po dwóch tygodniach wyprowadziła się od kuzynki i zamieszkała ze swoim chłopakiem w jego pokoju, z którego wyprowadził się jego kolega.

Były to miodowe miesiące. Mike pracował na budowie i załatwił Patrycji pracę sprzątaczki. Wystarczało im na życie. Mike załatwił sobie prawo jazdy i kupili używany samochód. Po kilku miesiącach Patrycja stwierdziła, że jest w ciąży. Mike przyjął to do wiadomości, nie protestował, ale też nie wyrażał entuzjastycznej radości. Wspomniał nawet, że będą musieli znaleźć większe mieszkanie.

Kiedy Patrycja powiedziała swojej kuzynce, że jest w ciąży, ta, oprócz kolejnych wymówek, wymusiła na niej, aby przy pomocy agentki imigracyjnej zwróciła się do władz imigracyjnych o przyznanie jej statusu stałej mieszkanki Kanady. Dokumenty zostały wypełnione i wysłane. Patrycja otrzymała prawo do pracy i ubezpieczenie zdrowotne. Urodziła piękną córeczkę. Kiedy ukończyła ona roczek, jej ojciec opuścił tak ją, jak i jej matkę. Obie znalazły się bez środków do życia. Jeszcze raz pomogła kuzynka. Pomogła Patrycji umieścić córeczkę w dotowanym przez państwo żłobku. Przyjęła też ją do pacy w swojej firmie, zajmującej się sprzątaniem.

Patrycja, młoda kobieta, zaczęła życie samotnej matki. Wychowywała córeczkę wzorowo. Kiedy Patrycja otrzymała decyzję negatywną, co do stałego pobytu w Kanadzie, to właśnie los córeczki stanowił główny motyw jej odwołań. Trwało to kilka lat. Kilkakrotnie Patrycja płaciła agentce imigracyjnej po 1000-2000 dolarów. Ta zapewniała ją, że wszystko jest na dobrej drodze. Przez trzy lata Patrycja nie otrzymywała od swojej agentki ani od władz imigracyjnych jakichkolwiek wiadomości co do toku dalszego postępowania. Pracowała, zajmowała się dorastającą córeczką, nikt jej nie niepokoił.

Myślała, że wszystko jest w porządku.

Aż tu nagle, któregoś dnia, w progu jej mieszkania stanęło dwoje ludzi, którzy spytali, jak się nazywa, a kiedy odpowiedziała, to powiedzieli jej, że są oficerami imigracyjnymi i że przyszli ją zatrzymać z powodu jej nielegalnego pobytu w Kanadzie. Oświadczyli też jej, że wysłano do jej agentki trzy listy zapraszające Patrycję do urzędu imigracyjnego na rozmowę. Patrycja nic o tym nie wiedziała. Kiedy z urzędu imigracyjnego próbowała skontaktować się z tą agentką, to okazało się, że telefon już jest nieaktualny. Później Patrycja dowiedziała się, że agentka ta naciągnęła szereg osób pochodzących tak jak ona z Karaibów i zniknęła.

Patrycji jeszcze raz pomogła kuzynka. Wpłaciła dwutysięczną kaucję i Patrycja została zwolniona, ale została zobowiązana do opuszczenia Kanady w ciągu miesiąca. Tak też się stało. Kupiła sama bilet, powiadomiła o swoim przylocie rodziców i po dziesięciu latach pobytu w Kanadzie wracała do swojego rodzinnego kraju. Ośmioletnią córeczkę, obywatelkę Kanady, pozostawiła pod opieką kuzynki, mając nadzieję, że uda się jej tutaj szybko wrócić.

Na lotnisku z sąsiedniego rękawa odlatywała do rodzinnego Meksyku jej rówieśnica. Ale w odróżnieniu od Patrycji wpadła w ostatniej chwili, spocona i zziajana, ciągnąc ze sobą trójkę małych dzieci i kilka sztuk podręcznego bagażu. Tak kończył się trzyletni okres pobytu tej kobiety w Kanadzie.

Przybyła tu za mężem. W Meksyku urodziło się im dwoje dzieci. Żyli w trudnych warunkach. Dochodziły do miasteczka, w którym żyli, wieści, że gdzieś na północy jest zimny kraj, w którym jest praca, pieniądze i godziwe warunki życia. Miguel postanowił skorzystać z tej szansy dla siebie i swojej rodziny. Zaangażował się do grupy kilkudziesięciu młodych mężczyzn, którzy zostali zatrudnieni na farmach w pobliżu Toronto.

Kiedy sześciomiesięczny kontrakt się skończył, nie wrócił z innymi do Meksyku, lecz "poszedł w podziemie". Zatrudnił się on na budowie, gdzie nie pytano go o jakiekolwiek dokumenty. Zorientował się po pewnym czasie, że co najmniej połowa zatrudnionych w tej firmie to nielegalni imigranci, głównie pochodzący z Meksyku.

Systematycznie wysyłał pieniądze na utrzymanie swojej żonie, a po sześciu miesiącach wysłał większą sumę pieniędzy prosząc żonę, aby wraz z dwojgiem dzieci przyleciała do niego do Kanady. Pouczył ją, że w porcie lotniczym miała mówić, że przyleciała do kuzynki w odwiedziny. Faktycznie poznał on swoją krajankę, która w razie potrzeby miała odegrać rolę kuzynki. Przyjechała na lotnisko wraz z Miguelem, aby odebrać jego żonę i dzieci z biura imigracyjnego, gdzie była przesłuchiwana. Powiedziała oficerowi imigracyjnemu, że jej mąż nie żyje, tak jak została przez niego poinstruowana.

Radość z połączenia się rodziny była wielka. Miguel wynajął większe mieszkanie, które skromnie wyposażył. Dochody jego wystarczały na ich utrzymanie. Kiedy Maria zaszła w ciąże Miguel skontaktował ją z agentką imigracyjną mówiącą po hiszpańsku, która zajęła się, za dwutysięcznym wynagrodzeniem, zalegalizowaniem pobytu Marii i jej dzieci w Kanadzie. Otrzymała ona prawo do pracy i ubezpieczenie zdrowotne na siebie i dzieci. W dokumentach konsekwentnie podano, że mąż Marii zmarł w Meksyku. Kiedy urodziła się córeczka, Maria wystąpiła, z pomocą agentki, o pomoc socjalną, którą otrzymała.

Została wezwana na rozmowę do biura imigracyjnego. Poszła tam z agentką, która służyła też jako tłumaczka, bo Maria nie mówiła w ogóle po angielsku. Na pytanie, kto jest ojcem dziecka, Maria, wcześniej pouczona przez agentkę, odpowiedziała, że dziecko pochodzi z przypadkowego związku z mężczyzną, który gdzieś zniknął i Maria nie ma z nim w ogóle kontaktu.

Po kilku miesiącach otrzymała decyzję negatywną, co do przyznania jej statusu stałej rezydentki Kanady. Odwołała się od tej decyzji, ale po roku otrzymała kolejną odmowę z żądaniem opuszczenia Kanady w ciągu dwóch miesięcy.

Zastosowała się do tego żądania i stawiła się z trójką dzieci na lotnisku. Odwiózł ich jej własny mąż, który postanowił w dalszym ciągu nielegalnie pracować i przebywać w Kanadzie. Oboje uznali, że pracując tutaj jeszcze przez dwa – trzy lata, Miguel zabezpieczy rodzinę finansowo na tyle, że pozwoli im to godziwie żyć w Meksyku przez kolejne lata.

Dwie kobiety, które "otarły się" o siebie w tym samym dniu i godzinie na lotnisku torontońskim, wracały do swoich rodzinnych krajów z bagażem kanadyjskich doświadczeń.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.