Ojciec, dziad i pradziad naszego bohatera byli rybakami. On też miał nim być, ale nowe czasy tworzyły nowe możliwości. Pedro postanowił wyruszyć w świat. Wcześniej wyruszyła jego matka. Była ona łącznie pięć razy w Kanadzie. Zawsze po kilka miesięcy, zawsze znajdowała pracę jako sprzątaczka. Pedro najpierw poleciał do Stanów Zjednoczonych. Przebywał tam dwa i pół miesiąca. Wiedział, że nie ma szans na uzyskanie prawa stałego pobytu, więc przyjechał do Kanady. Dowiedział się, że kraj ten jest bardziej tolerancyjny dla nowo przybyłych.
Faktycznie Pedro nie opuścił swojej rodzinnej wyspy tylko dlatego, że chciał poznać wielki świat. Musiał szybko stamtąd zmykać. Zakończył edukację bardzo wcześnie. Poziom szkoły podstawowej, którą ledwo ukończył, był żenująco niski. Pedro od najmłodszych lat pomagał ojcu i wujom w ich pracy, ale telewizja i niektórzy odwiedzający, a którzy dostali się do "raju", jakim dla ubogich mieszkańców wysp była Ameryka, roztaczali przed nim czar życia przyjemniejszego. Do tego potrzebna była tylko forsa.
Kiedy miał osiemnaście lat, nawiązał kontakt z grupą przemytników. Zaangażowali go początkowo do prac transportowych. Nie bardzo orientował się, co znajduje się w wyładowywanych i załadowywanych skrzyniach. Później zabierano go już na pełny ocean. Tam ze statków pełnomorskich przeładowywano towar na szybkie łodzie motorowe i docierano do brzegu, zanim straż przybrzeżna zdołała ich namierzyć. Pedro co raz bardziej orientował się, co jest przemycane, z jakiego kierunku i w którym kierunku podąży ten towar.
Mając dwadzieścia lat, był już szefem sekcji, która miała do dyspozycji jedną łódź. Znał się na nawigacji i znał doskonale wody przybrzeżne, jak również jaskinie, w których przechowywany był przemycany towar. Wszystkie operacje były gotówkowe. Pedro otrzymywał od szefów forsę na towar, jak również rozliczał się z nimi, kiedy sprzedał towar. Zwykle ceny były znane, ale czasami dostawcy żądali trochę więcej, a kupujący obniżali cenę. Trefny towar musiał być szybko upłynniony, tak więc te pewne wahnięcia cen były tolerowane.
Po roku takiego wysługiwania się szefom, za stosunkowo nieduże wynagrodzenie, Pedro postanowił sobie trochę dorobić. Tak więc zaczął potrącać sobie trochę z każdej transakcji, uzasadniając to pazernością kontrahentów. Zaczął też trochę kupować i sprzedawać na własną rękę. Do pewnego czasu było to niezauważone przez szefów. Ale w końcu nastąpiła wsypa. Widocznie szefowie zaczęli go podejrzewać i podstawili mu kupca, który był utajnionym agentem szefów. Podał on im dokładną cenę, jaką zapłacił za towar odebrany od Pedro. A ten, nic nie wiedząc o tym, podał szefom cenę niższą, za jaką jakoby sprzedał towar. Był to dla niego wyrok śmierci, a co najmniej mogło zakończyć się to ciężkim pobiciem, w następstwie którego pozostawało się inwalidą na całe życie. Takie były wyroki gangu.
Pedro wyczuł, że coś złego wokół niego się dzieje. W ostatniej chwili przed wykonaniem wyroku szefów gangu wsiadł do samolotu i wylądował w Stanach Zjednoczonych jako turysta. Miał trochę dolarów, ale szybko to się wyczerpało. Pedro przyjechał do Kanady w okresie, kiedy przebywała tu jego matka. Pomogła mu finansowo i dzielił z nią jej skromny pokoik w suterenie.
Matka umożliwiła mu również pierwsze kontakty z portugalskimi właścicielami firm budowlanych. Pedro dostał pracę przy wykańczaniu budynków, w tym przy kładzeniu kafelków. Oczywiście nie od razu został dopuszczony do wykonywania bardziej wyrafinowanej i lepiej płatnej pracy. Był pomocnikiem wykonującym najbardziej ciężkie, a zarazem mało płatne prace. Pracodawcy wiedzieli, że pracuje na czarno. Płacili mu gotówką. A ta szybko się rozchodziła.
Pedro lubił się zabawić, a szczególnie w lubiącym mocne trunki towarzystwie.
Pierwsza wpadka nastąpiła po roku pracy. Pedro został zatrzymany w pobliżu budowy przez policjanta, kiedy jechał po zakończeniu pracy do domu. Jadąc starym gratem, kupionym za grosze, wychylał pierwszą w tym dniu puszkę piwa. Policjant jadący nieoznakowanym samochodem to zauważył i zatrzymał go. Wezwani zostali oficerowie imigracyjni. Pedro został aresztowany i umieszczony w areszcie imigracyjnym. Po trzech dniach wyszedł za kaucją. Zapłacił ją jego kolega z pracy. Było to dwa tysiące dolarów. Pedro został zobowiązany do meldowania się co dwa tygodnie w urzędzie imigracyjnym, miał zakaz wykonywania pracy i spodziewał się, że zostanie wezwany do opuszczenia Kanady.
A tu mu się podobało. Tu czuł się bezpiecznie. Bo choć gang azorski był niebezpieczny na wyspach, to jednak nie był na tyle bogaty lub z koneksjami, aby mógł poszukiwać i przykładnie ukarać nieuczciwego członka.
Pedro stawił się kilkakrotnie do urzędu imigracyjnego, a kiedy rozmowy zaczęły dotyczyć terminu jego wyjazdu, zerwał z tą instytucją kontakt. Zmienił adres. Poinformował lojalnie o tym swojego kolegę, który wyłożył za niego kaucję. Ten udał się do urzędu imigracyjnego i poinformował, że cofa swoje poręczenie, bo Pedro się z nim nie kontaktuje, nie wie, gdzie on mieszka, i w tej sytuacji nie może zaręczać, że będzie on współdziałał z urzędem imigracyjnym. W tymże urzędzie już wiedziano, że Pedro nie stawił się na kilka kolejnych terminów spotkań. Zwrócono koledze kwotę gwarancji, tak więc Pedro nie miał wobec kolegi żadnych zobowiązań finansowych.
Pedro opłacił też dla prowadzenia swojej sprawy konsultanta imigracyjnego portugalskiego pochodzenia. Ten kilkakrotnie pobrał od Pedro po kilkaset dolarów i zapewniał, że sprawa toczy się właściwym torem. Pedro opisał w swoim wniosku o uznanie go za uciekiniera ze swojego rodzinnego kraju swoje problemy z gangiem, ale cokolwiek przemilczał swój udział w przemycie.
Według podanej przez niego wersji, gang miał mu grozić śmiercią, bo wykrył jego machinacje.
Pedro pracował ciężko w Kanadzie. Zdradzały to jego ręce. Były to poduszki odcisków. Było na nich kilka niezagojonych ran, a jedna tak głęboka, że widać było żywe ciało. Pedro nie korzystał z pomocy lekarskiej. Jedne radny się goiły, a inne powstawały. Ciężka, niskopłatna praca (choć nieobciążona żadnymi podatkami) nie zniechęcała Pedro. Miał wystarczająco pieniędzy aby wesoło żyć. Pieniądze rozpływały mu się głównie w knajpach.
Któregoś wieczoru wracał z dłuższej popijawy w jednej z knajp dzielnicy portugalskiej w Toronto. Był zmechanizowany, bo nie można powiedzieć zmotoryzowany. Był posiadaczem roweru. Jechał zygzakami po jezdni, bez świateł. Zatrzymał go patrol policyjny. Szybko ustalono jego dane osobowe i wezwano oficerów imigracyjnych, bo wobec Pedra wydano już orzeczenie o deportacji.
Kiedy znalazł się w areszcie imigracyjnym, zwrócił się do swojego agenta imigracyjnego o pomoc. Ten odmówił, twierdząc, że sytuacja Pedro jest beznadziejna, wobec niepodporządkowania się przez niego warunkom pierwszego zwolnienia za kaucją. Pedro postanowił więc działać sam. Poprosił o stawienie się na rozprawę imigracyjną innego kolegę. Ten przybył, ale sędzia nie zgodził się na zwolnienie Pedra z aresztu. Nakaz deportacji został podtrzymany. Argumenty o zagrożeniu jego życia po powrocie na rodzinną wyspę nie zrobiły na sędzim imigracyjnym większego wrażenia.
Co było ciekawego w zachowaniu Pedra to jego zawadiackość. Był niepodobny do raczej potulnych, układnych jego rodaków. Różnił się też wyraźnie od nich swoim wyglądem zewnętrznym. Czuprynę miał ciemnomiedzianą. Na twarzy dziesiątki piegów. Podobny był raczej do Irlandczyka lub skandynawskiego potomka wikingów. Azory były przez tych ostatnich odwiedzane. Tak więc mimo portugalskiego obywatelstwa, mógł być potomkiem rozbójników morskich.
Aleksander Łoś