Listy z numeru 41/2016
Moje trzy grosze
W 34. numerze „Gońca” ukazał się artykuł pana Antoniego Koniuszewskiego zatytułowany „Właściwie dlaczego?”, w którym autor prezentuje ideę budowania słowiańskiego sojuszu pod egidą Rosji. Koncepcja autora jest następująca: zawsze należy trzymać ze zwycięzcą. Spór istniejący między mocarstwami morskimi a lądowymi zostanie rozstrzygnięty na korzyść tych drugich. Bo ziemia to bogactwa, a ocean to „coś ulotnego, jakby złudnego”.
Prawda. Ocean jest tak samo złudny jak nasza przyjaźń z morskim mocarstwem. Wychodziliśmy na tej przyjaźni z Ameryką jak Zabłocki na mydle. I zanim dojdzie do rozbratu (kiedyś dojdzie), puści nas, nasz egzotyczny przyjaciel, w skarpetkach. Więc nie na wodzie trzeba budować nasze sojusze. Trzeba mieć pod stopami ziemię. Naszą ziemię. Ale czy ona będzie nasza w sojuszu z Rosją? Przecież Rosja nas wchłonie. Od początku naszej państwowości, w całej polskiej historii nie mieliśmy z naszym wschodnim sąsiadem suwerennych relacji. Nasz sąsiad jest ponadto naszym bratem (Rus). Wszystkim wiadomo, że zbyt bliskie pokrewieństwo skutkuje konfliktem serologicznym. Czyli Rosję, która miała, ma i będzie mieć imperialne zapędy, trzeba sobie odpuścić.
Z ciekawą propozycją występuje Pan Nikt, analityk polityczny, wielokrotny gość na łamach „Gońca”, autor doskonałej książki, z której korzystałam „Aion – szkice u końca czasów”. Zacznę od status quo. Autor prezentuje wizję Polski bez złudzeń i upiększeń. Mając niesuwerenne państwo i kompradorskie elity, mamy, co mamy. Sytuacje i wydarzenia dziejące się na świecie nie wynikają same z siebie. To nie ewolucja, w procesie której następuje przeobrażenie zastanej sytuacji w bardziej lub mniej przewidywalną. To rewolucja. Nagłe zmiany społeczno-ekonomiczno-polityczne są wynikiem gry o interesy, w której każdy z graczy stara się ugrać jak najwięcej korzyści dla państwa, które reprezentuje. Nasi „gracze” się nie liczą, nie są do gry dopuszczani. Jesteśmy przedmiotem targów. To nas przehandlowują za naszymi plecami, oni nami płacą, naszą krwią i wszystkim, co posiadamy. Jesteśmy ofiarą brutalnego geszeftu.
Oto co proponuje Autor: skoro sojusze z państwami naszego regionu w wymiarze horyzontalnym nie zdają egzaminu, musimy przeorientować kierunek ich zawierania na północ – południe. Cytuję Autora: „(...) projekt: Szwecja-Polska-Turcja, o dużym potencjale i walorze atrakcyjności, wokół którego, jak opiłki biegnące do magnesu – skupiałyby się kraje od Skandynawii po Kaukaz Południowy”. „Cat-Mackiewicz w tekście »Przestrogi dla Polski«, opublikowanym w 1925 r., pisał: »Położenie Polski wymaga polityki aktywnej, polityki ofensywnej, nie jesteśmy twierdzą, której bronić można, jesteśmy polem otwartym, gdzie napad odpierać należy atakiem, nie biernością. Stąd czynnikiem okcydującym może być ściślejszy sojusz z obcym, narodowo samodzielnym państwem (...)«” – koniec cytatu.
Ze Szwecją jesteśmy w podobnych stosunkach, mniemam, jeśli w ogóle zachodzą między nami jakiekolwiek stosunki poza dzieleniem się Bałtykiem. Należy wszak pamiętać, że Szwedzi to germańskie plemię. Sojusz z nimi byłby transplantem dwóch genetycznie niekompatybilnych materiałów, co prawdopodobnie organizm odrzuci. Oni zawsze będą przeć do sojuszu z Niemcami i resztą germańskiej braci. Obym się myliła. Więc nam pozostaje tworzyć z naszymi braćmi, Słowianami. To nasza krew. Zjednoczeni, będziemy siłą, z którą po raz pierwszy będą się liczyć.
Idea panslawizmu zrodziła się w XIX w., i do dziś pozostaje w sferze życzeń. Jakoś nikomu się nie spieszy do jej realizacji, a to leży w naszym żywotnym, wspólnym interesie. To polski rząd powinien wystąpić do rządów bratnich krajów z propozycją utworzenia sojuszu (jego rodzaj do uzgodnienia) krajów słowiańskich. Nie wykluczam adhezji państw niesłowiańskich. Wręcz przeciwnie. Wszystkie państwa, które mają z nami wspólny interes i widzą swoją przyszłość w ramach naszej słowiańskiej wspólnoty, przyłączą się do nas, np. już teraz Węgry dokooptowane z puli wyszehradzkiej (nasze „bratanki” proponują nam przywódczą rolę), i inne, bowiem formowanie naszej unii będzie się odbywać na zasadzie dobrowolności.
Na początek trzeba wyjść z UE, odzyskując suwerenność, i oddalić od Polski groźbę „bratniej pomocy”. I trzeba się zbroić. Oczywiście tym wszystkim zajmą się nasi mężowie stanu. A kiedy to wszystko ma się stać? Czasu nie staje. Przecież święty Malachiasz zapowiedział zburzenie Rzymu i Sąd Ostateczny w 2031 lub 2032 roku. Ale pomarzyć można.
Z poważaniem
Ewa Pietras
Montreal, 27 września 2016
PS Słyszałam, że emeryci w Polsce mogą przechodzić przez ulicę na czerwonych światłach (?).
Od redakcji: Żeby prowadzić jakąkolwiek politykę, musimy mieć jej suwerenny podmiot, dopiero wówczas można zacząć mówić „trzeba”.
***
Gdańsk, 2.10.2016 r.
Jak banderowcy niszczyli Ukrainę
Już w 1943 roku, tj. po konferencji teherańskiej z udziałem: J.W. Stalina, F.D. Roosevelta i W. Churchilla, wiadomo było, że Wołyń i inne tereny wschodniej Polski (po rzekę Bug) należeć będą do ZSRS, czyli Ukraińskiej Republiki Sowieckiej. Można zatem zapytać – dlaczego zorganizowane bandy UPA pod wodzą S. Bandery i innych rzezimieszków przystąpiły nie tylko do zbrodniczej SS „Galizien”, ale także masowych mordów Polaków, paląc ich domy, kościoły i wszystko, co uważano za polskie. Było to, moim zdaniem, niszczenie w samej rzeczy Ukrainy w imię czystek etnicznych.
Mordy na Wołyniu i innych terenach wschodniej Polski były tak duże i okrutne, że Sejm RP słusznie nazwał je ludobójstwem, z czym nie mogą pogodzić się wielbiciele Bandery, którzy obecnie są posłami Dumy (parlamentu) Ukrainy. Odwetowe i obronne poczynania Polaków oraz AK próbuje się porównać z planowanymi działaniami zbrodniczej UPA.
Gdy do władzy na Ukrainie doszli wielbiciele S. Bandery, to rozpoczęli stawianie mu licznych pomników i domaganie się używania w urzędach tylko języka ukraińskiego, chociaż wiadomo było, że na terenach wschodniej Ukrainy (Donbas) od niepamiętnych czasów mówi się głównie po rosyjsku. Te poczynania i starcia na kijowskim Majdanie wykorzystał sprytny i podstępny W. Putin. Bez większych trudności zajął Krym i Donbas, a wszystko w imię obrony rosyjskojęzycznej społeczności przed banderowcami.
Najgorsze jest to, że trwające od dłuższego czasu starcia zbrojne (na wschodzie Ukrainy) powodują ogromne zniszczenia i śmierć wielu niewinnych ludzi. Trudno przewidzieć, kiedy i jak zakończy się ta wojna, która pogłębia na Ukrainie kryzys odpowiadający Rosji. W tej trudnej sytuacji liczni Ukraińcy szukają schronienia i pomocy między innymi w Polsce, która mimo własnej biedy przychylnie patrzy na uchodźców. Szkoda, że nie wszyscy pracodawcy w Polsce uczciwie traktują pożytecznych i dobrych pracowników ukraińskich. Obecny rząd coraz skuteczniej walczy z tą patologią, ale nie jest to łatwa sprawa.
Dobrze się stało, że na ekrany wchodzi film pt. „Wołyń”, który przypomina okrutne czasy i w jakimś stopniu oddaje cześć ludziom, którzy często pomordowani byli w sposób bestialski.
Z poważaniem i pozdrowieniami W. Łęcki
Od redakcji: Banderyzm wyklucza polsko-ukraińskie braterstwo.
***
DEMOKRACJA!?
Oglądam różne programy publicystyczne i słucham wypowiedzi dziennikarzy, publicystów i polityków. Dziwię się, że do tej pory nikt nie zapytał tzw. opozycji, czyli tych obrońców demokracji, o definicję demokracji. Powszechnie wiadomo, że demokracja to prawo większości. Jeśli ktoś nie rozumie lub nie uznaje praw większości, a jest zwolennikiem tego systemu, to powinien poprosić o azyl polityczny w Korei Północnej. Jeśli sportowiec nie potrafi przegrywać, to fauluje, a za nieczystą grę dostaje żółtą lub czerwoną kartkę i jest usuwany z boiska, a czasem dyskwalifikowany na dłuższy czas. Myślę, że należałoby to przenieść do polityki, bo brutalni gracze nie powinni być na tej samej arenie z tymi, co przestrzegają ogólnie przyjętych zasad. Oglądając programy telewizyjne, dziwię się, dlaczego w studiach telewizyjnych nie ma dyżurnego psychiatry. Po wypowiedziach wielu tzw. polityków widać, że poddani zostali aborcji umysłowej, gdyż poza bezsensowną krytyką i hipokryzją nie mają nic do powiedzenia, obrażając lub nagminnie przerywając wypowiedzi innych uczestników dyskusji. Tzw. opozycjo! Jeśli nie wiecie, jak się zachować w Sejmie, w studiu TV czy na ulicy, to zachowajcie się tak jak Inka, czyli z honorem i godnością „tak jak trzeba”. Polacy wyraźnie określili w ostatnich wyborach, że nie chcą tzw. poprawności politycznej i lewicowych wartości, lecz szacunku do prawa, również w UE. Odwiedzając w tym roku Polskę, na przełomie maja i czerwca byłem w Warszawie i przy placu Zamkowym natknąłem się na stoisko (namiot) KOD-u, głównie z balonikami. Tłumu nie widziałem (3 – 4 osoby), natomiast próbowałem z tymi aktywistkami rozmawiać o powodach ich działań. Sensownej odpowiedzi nie otrzymałem, za to na ich twarzach widać było „wielką tęsknotę za rozumem w twarzy”, jak to kiedyś określił znany satyryk J. Kaczmarek. Nie wiem, co robią na czele tych pochodów liderzy partii opozycyjnych oraz byli prezydenci RP. Czyżby nie rozumieli sensu i zasad demokracji? Ich czas już minął. Nie skorzystali z szansy, aby sobie i Polakom zaszczepić zasady demokracji. Są niewolnikami własnej przeszłości i tęsknota za pełnym i utraconym korytem pcha ich w pierwsze szeregi tego marszu w obronie pokrzywdzonych przez nich samych. Koryto wysycha i się oddala, a sprawiedliwość powoli nadchodzi, więc marszów przybywa, tylko pod inną nazwą. Kobiety są również w Sejmie i w Senacie i tam mogą wyrażać swoje poglądy i propozycje, które będą brane pod uwagę przy pracach nad projektem ustawy. Aborcji domagają się ci, którzy już się urodzili, bo ich rodzice mieli inne zdanie w tej kwestii. Natomiast zwolennicy eutanazji powinni dać przykład Polakom i się jej poddać na ochotnika lub się domagać na ulicy, aby w nowej ustawie eutanazja była obowiązkowa dla lewicy. Eutanazja ma w przyszłości służyć do eliminowania przeciwników politycznych, a nie służyć nieuleczalnie chorym. Jeśli będzie prawo, to każdego przeciwnika będzie można uznać za nieuleczalnego i go wyeliminować na zawsze, bo np. ma inne poglądy i ich nie chce zmienić. Czyli raz zdobytej władzy już się nigdy nie odda. KOR to Komitet Obrony Robotników z 1976 r., a KOD to Komitet Obrony Rzeplińskiego z 2016 r. Na koniec krótka uwaga dla tzw. liderów opozycji wywodząca się z natury. Orły latają samotnie, a barany chodzą w stadach. Retoryka wypowiedzi tzw. liderów to jak bicie cepem o puste klepisko, efektów żadnych, a hałasu dużo. Na tych żałosnych marszach liczonych chyba na rondzie niektórzy noszą tabliczki z napisem cyt.: „Jestem drugiego sortu”, a chcą przejąć władzę w Polsce, nie powinni się z tym obnosić, chyba że oczekują współczucia. Ciekaw jestem, czy w tych marszach uczestniczą spece od reprywatyzacji. Przed następnym marszem ci reformowalni powinni przeanalizować sens trzech bardzo ważnych słów BóG, HONOR, OJCZYZNA. A ci co się sami nazywają ludźmi „drugiego sortu”, wybierzcie eutanazję lub emigrację, dając szansę powrotu do kraju tym, którzy wyjechali z waszego powodu. Jeśli nawet
obalicie ten rząd, to na ulicach będziecie mieli o wiele więcej prawdziwych obrońców demokracji.
Stanisław Pietras
Kanada
Od redakcji: Nie wszyscy mieszkańcy Polski rozumieją Pana słowa.
Listy z numeru 40/2016
Szanowny Panie Redaktorze,
miałam przyjemność kilka razy osobiście spotkać się z Panem na uroczystościach patriotycznych.
Chciałam tylko skromnie powiedzieć, że w Polsce działam w Stowarzyszeniu Kresy Wschodnie Dziedzictwo i Pamięć, i właśnie nasze Stowarzyszenie ma zaszczyt zaprosić wszystkich na premierową projekcję filmu „Wołyń” w reż. Wojciecha Smarzowskiego 6 października 2016 r. o godz. 17 w największym multikinie Galaxy.
I jeszcze jedno, cóż znaczy flaga bez patrioty, który ją z dumą niesie...
Zrobił mi Pan zdjęcie w Niagara-on-the-Lake, niosłam z dumą błękitną flagę z napisem Niagara-on-the-Lake 1917–2017 i umieszczonym wizerunkiem gen. J. Hallera.
Flaga to mój pomysł i moje wykonanie. A na Pana stronie internetowej umieścił Pan tylko flagę... to znaczy, że następnym razem, pisząc o „Gońcu”, należy tylko zrobić zdjęcie mikrofonu...
Moc szczęścia, a także błogosławieństwa dla Pana rodziny.
Z szacunkiem dla wiedzy, mądrości działania i uczciwości.
Ewa Elżbieta Deoniziak
synowa porucznika
Teodora Deoniziak pseud. Emka
z 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK
Od redakcji: Szanowna Pani, pominięcie nie było celowe, nie zmieściła się pani w kadrze. Natomiast była Pani ujęta na innych naszych zdjęciach i żadnego zapisu cenzorskiego na Panią nie mamy. Pozdrawiam serdecznie Andrzej Kumor.
***
Krystyna Eugeniusz Sawiccy
Nowy Lipsk
316-315 Lipsk
APEL O POMOC!
Zwracamy się z bardzo gorącym apelem i z serdeczną ogromną prośbą do Państwa, do Darczyńców, Sponsorów, ludzi życzliwych, wyrozumiałych dobrej woli, o pomoc w pozyskaniu środków finansowych na leczenie, rehabilitację, zakup lekarstw dla Justyny i Grzegorza.
Justyna od młodych swoich lat cierpi bardzo często, choruje na zapalenie nerek, często przebywa w szpitalu. Ma bardzo poważne problemy z oddawaniem moczu.
Schorzenie: moczenie nocne i dzienne, obserwacja w kierunku odpływu żołądkowo-przełykowego, stan zagrożenia kamicą. Na stałe przyjmuje leki, które są bardzo drogie. Brakuje pieniędzy na zakup lekarstw, które są bardzo ważne. Jeśli Justyna nie będzie brała lekarstw, to choroba będzie postępować i będzie coraz gorzej. Ta choroba wiąże się z bardzo dużymi kosztami, gdyż wymaga stałego leczenia i rehabilitacji. Ponadto lekarze stwierdzili bardzo dużą wadę zgryzu. Jest pod stałą kontrolą specjalisty ortodontki.
Justyna ma również bardzo chorego brata Grzegorza, cierpiącego na depresję, upośledzenie umysłowe, schizofrenię paranoidalną ma orzeczenie niepełnosprawności stopnia umiarkowanego. Rozpoznanie ICD10, F20.0 Na stałe musi przyjmować leki.
Schizofrenia jest chorobą psychiczną polegającą na nieprawidłowym funkcjonowaniu sfery psychicznej Grzesia. Powoduje zaburzenia myślenia, urojenia, omamy, halucynacje, zmienne uczucia i zachowanie. Zaś depresja jest jednostką chorobową, której towarzyszą następujące objawy: smutek, problemy ze snem, brak radości z życia, myśli samobójcze. Wiąże się ona też z bardzo dużymi nakładami finansowymi, gdyż wymaga stałego leczenia, rehabilitacji i obserwacji. Grzesio jest pod stałą opieką psychiatry, psychologa, często przebywa w szpitalu. Z naszej strony robimy wszystko, co możemy zrobić dla zdrowia Justyny i Grzegorza, ale z powodu braku pieniędzy, które by zapewniły normalne życie i leczenie dzieci, możemy im tylko zapewnić ogromną miłość i duchowe wsparcie w cierpieniu, leczeniu i rehabilitacji. Oboje jesteśmy zarejestrowani w biurze pracy bez prawa do zasiłku. Jesteśmy w bardzo ciężkiej, trudnej sytuacji finansowej. Za okazaną pomoc, wyrozumiałość i życzliwość jesteśmy i zawsze będziemy niezmiernie, ogromnie bardzo wdzięczni tym, którzy zechcą pomóc, z góry i z całego serca ślicznie i serdecznie dziękujemy, za każdy odruch wrażliwości i życzliwości. Serdecznie i pokornie z głębi serca prosimy o dobrowolną darowiznę na subkonto Fundacji.
„Spieszmy się kochać ludzi! Tak szybko odchodzą”, ratujmy zdrowie chorych Justyny i Grzegorza! Przekaż tę prośbę dalej znajomym, którzy zechcą pomóc.
Więcej informacji na stronie Fundacji www.dzieciom.pl/14932
www.dzieciom.pl/5562
Tel. +48224869699
Wszystkie osoby i instytucje, które zechcą wesprzeć, pomóc Justynie i Grzegorzowi, prosimy o przekazywanie darowizn na specjalne subkonto Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” w Warszawie – organizacji pożytku publicznego
Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”
ul. Łomiańska 5, 01-685 Warszawa
Bank BPH SA O/Warszawa PL 15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
z dopiskiem:
5562 Sawicka Justyna i Grzegorz
– darowizna na pomoc i ochronę zdrowia
Można też przekazać 1% podatku. Wystarczy w rozliczeniu rocznym wpisać:
KRS: 0000037904, a w polu „INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE” – cel szczegółowy 1% podaj: 5562 Sawicka Justyna, Grzegorz.
Za pomoc składamy z głębi serca płynące serdeczne podziękowania, wyrazy wdzięczności, szacunku: Rodzice Justyny i Grzegorza – Krystyna i Eugeniusz.
Dziękujemy za życzliwość i bezcenną pomoc! Można pomóc, wpłacając darowiznę na nasze konto bankowe: Bank Pekao S.A., numer konta: PL 88 1240 1348 1111 0010 0183 0874 – darowizna na pomoc i ochronę zdrowia.
Szczęść Boże!
Listy z nr. 39/2016
Droga Redakcjo,
Oto moja opowieść z potrzeby serca. Jeśli to możliwe, pragnę podzielić się nią z czytelnikami waszego pisma.
Pozdrawiam,
Aneta R.-Woznowski
BOCIAN CZY (I) KACZKA?
To pytanie zrodziło się po raz pierwszy w moim sercu ponad rok temu.
Razem z trzema córkami wybrałyśmy się na wycieczkę rowerową z kanadyjskich Kaszub do Barry’s Bay. Była śliczna pogoda, podziwiałam piękno przyrody, śpiew ptaków. Jak zawsze przebywając tu, czułam, że jestem we właściwym miejscu i czasie, jak część puzla, który dopełnia cały obrazek. „Mój kawałek Polski w Kanadzie” – pomyślałam.
Dojeżdżałyśmy powoli do Barry’s Bay, które powitało nas hasłem „Barry’s Bay welcome you” wraz z obrazkiem loonie – kanadyjskiej kaczuszki, którą można spotkać na malowniczych jeziorach, dzikich terenach Kanady.
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale właśnie wtedy przemknęła mi przez głowę myśl, a właściwie pytanie: „Co jest bliższe memu sercu? Bocian czy kaczka?”.
Przypomniałam sobie piosenkę, którą śpiewałam jako dziecko, przebywając na wakacjach u Babci i Dziadka, gdzie podczas żniw, sianokosów, beztroskich wędrówek można było zobaczyć bocianie gniazda.
Kle,kle boćku, kle kle,
Witaj nam bocianie,
Łąka ci szykuje, łąka ci szykuje
Żabki na śniadanie.
Kle, kle boćku, kle, kle
Usiądź na stodole,
Chłopcy ci zrobili, chłopcy ci zrobili
Gniazdo w starym kole.
Kle, kle boćku, kle, kle
Witaj nam bocianie,
Gdy zza morza wrócisz, gdy zza morza wrócisz
Wiosnę nam sprowadzisz.
Wycieczka do Barry’s Bay potrząsnęła moimi emocjami, przywróciła wspomnienia beztroskich chwil dzieciństwa i młodości spędzonych w Polsce. Przywołała jedną czwartą wieku przeżytą w różnych okresach dziejów Polski – mojej Ojczyzny.
Niedługo po powrocie do Toronto nasze trzy córki oświadczyły jednogłośnie: „Jedziemy na światowe Dni Młodzieży do Krakowa!”.
„Dobrze” – stwierdziliśmy z mężem jednogłośnie. „Jeśli taka jest wasza wola – jedźcie.”
Przez cały rok trwały przygotowania w parafii Maksymiliana Kolbego. Po niedzielnej, wieczornej Mszy świętej odbywały się przepiękne rekolekcje dla młodzieży mające na celu przygotowanie tych pięknych, młodych, wrażliwych ludzi urodzonych w Kanadzie, kraju Kaczki Loonie, na spotkanie z Papieżem Franciszkiem. Ja również w nich uczestniczyłam. To był niezwykły czas.
Nie myślałam, że będę we Wrocławiu i Krakowie, że doświadczę czegoś pięknego, że zobaczę Polskę po ponad sześciu latach. A tak się stało. W ostatniej chwili wsiadłam do samolotu lecącego do Monachium.
Pierwszym polskim miastem, które odwiedziliśmy, był Wrocław – Europejska Stolica Kultury 2016. Wstyd powiedzieć, ale nigdy przedtem we Wrocławiu nie byłam. Co za urocze miejsce! Przepiękny rynek, odnowiony dworzec główny, tańczące fontanny przy Hali Ludowej, Ostrów Tumski, muzea, zabytki. A pośród tego nasza polska młodzież urodzona w Kanadzie. Przybyła tu, do polskiego Bociana, z pozdrowieniami od Kaczki Loonie, aby się spotkać wraz z młodzieżą z całego świata i przygotować na spotkanie z Papieżem Franciszkiem.
Kościoły wypełnione po brzegi, rekolekcje, śpiew, tysiące kolorowych flag. „Dzięki Ci święty Janie Pawle II, który zapoczątkowałeś to dzieło” – pomyślałam.
Wśród tych wszystkich wydarzeń niezapomniane smaki polskiego nabiału i owoców. Ostatnie truskawki, czerwone i czarne porzeczki, agrest, wiśnie i czereśnie. Wszystko to takie proste, a zarazem niezwykłe. Nawet chleb smakował inaczej. Tak po swojsku. Zupka wiśniowa ze śmietanką i młodymi ziemniaczkami z koperkiem to zasługa Cioci Irenki. Wrocław mnie rozbroił, rozczulił, wstrząsnął emocjami, ale to miał być dopiero początek tego, co miało nastąpić tydzień później w Krakowie.
Już sam przejazd był niezwykły. Tysiące policjantów, wojska, radiowozów na trasie wiodącej do miasta królów. Wszędzie logo światowych Dni Młodzieży. Na dworcu głównym w Krakowie niezliczone tłumy młodzieży z czerwonymi, żółtymi i niebieskimi plecakami, maszerującej dumnie z podniesioną głową, trzymającej w dłoniach flagi narodowe. „Tak, przyjechali tu spotkać się z Piotrem naszych czasów – Papieżem Franciszkiem, ale i do Ciebie święty Janie Pawle II, nasz Wielki Polaku. To przecież Twoje miasto, gdzie »każdy kamień i każda cegła« były Ci drogie” – pomyślałam.
Los rzucił mnie do Łagiewnik, gdzie poznałam piękno kaplicy Miłosierdzia Bożego, Dom Jana Pawła II, sanktuarium świętej Faustyny. Uczestniczyłam w spotkaniach Papieża Franciszka z młodzieżą na Błoniach. Byłam na Franciszkańskiej, gdzie po raz pierwszy ujrzałam Papieża Franciszka na żywo. Jakie to było wzruszające, spontaniczne i ludzkie usłyszeć, z jakim przejęciem i miłością rozpoczął światowe Dni Młodzieży od prośby o modlitwę za zmarłego na początku lipca Macieja Szymona Cieśli – wolontariusza Ś.
Połączenie czternastu stacji Drogi Krzyżowej z Siedmioma Uczynkami Miłosiernymi do ciała oraz Siedmioma Uczynkami Miłosiernymi co do ciała było czymś unikatowym.
Punktem kulminacyjnym były Brzegi. Malownicza trasa wiodła przez podkarpackie wioski i miasteczka. Młodzież szła z każdego kierunku. Mieszkańcy częstowali wodą ze studni, której smaku nigdy nie zapomnę. Pryskali dla ochłody, dodawali otuchy pielgrzymom. To, co się tam działo, większość zna z przekazów telewizyjnych. Każdy doświadczył czegoś szczególnego, swojego, niepowtarzalnego.
Po długim powrocie z Brzegów chodziłam jeszcze długo po Krakowie. Szkoda mi było stąd wyjeżdżać.
Poszłam na Rynek. Padał deszcz. Nie było już tam tłumów młodzieży, a pomnik Adama Mickiewicza można było wreszcie zobaczyć w pełnej okazałości. Przez tydzień bowiem mieszkali na nim przedstawiciele różnych narodowości. Wdrapywali się aż na samą głowę naszego wieszcza narodowego, śpiewając przy tym piosenki z różnych stron świata i wieszając narodowe flagi. Kościół Mariacki niby ten sam, ale jakże inny bez tłumów młodzieży... Kraków zawsze miał swój klimat, ale takiego klimatu, jaki tu panował podczas światowych Dni Młodzieży, jeszcze tu nie było i nie będzie. „To Ty zapoczątkowałeś tę historię, święty Janie Pawle II” – pomyślałam.
Zajrzałam do Sukiennic. Chodzę, patrzę i co widzę? Drewniany Bocian. Mały, średni, malutki.
„Bocian czy kaczka?” – znów to pytanie, ta myśl zagościły w mym sercu.
Lecąc do Toronto, byłam rozbita. W domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Rozłożyłam na stole dwie flagi: na jednej stronie kanadyjska, na której ustawiłam pięć Kaczuszek Loonie, a na drugiej polska, na której dumnie stoi Bocian zakupiony w Sukiennicach.
„Pani Aneto, ten duży kaczor to Pani mąż, obok niego ta kaczuszka to Pani, a te trzy kaczątka to Państwa córki” – skwitował moją zadumę chłopak jednej z naszych latorośli.
I chyba pomógł mi częściowo się pozbierać. Kocham Bociana, pokochałam też Kaczkę Loonie, choć wolałabym chyba nigdy nie opuszczać bocianiego gniazda.
„Mamy jeszcze kilka dni wolnego, jedźmy na Kaszuby” – zawołały dzieci. „Kaszuby? – to dobry pomysł. Jedźmy pozdrowić Kaczkę Loonie od Bociana.”
Gdyby nie fakt, że wyjechałam z Polski, nigdy nie powstałaby ta opowieść. Dedykuję ją wszystkim Polakom w Kanadzie, którzy tak jak ja, z różnych powodów, opuścili swe bocianie, polskie gniazda. Dedykuję ją także wspaniałej polskiej młodzieży urodzonej w Kanadzie, gnieździe Kaczki Loonie.
Żyjąc w Kanadzie, nie zapominajcie o swych polskich korzeniach i odwiedzajcie czasem Bociana w Polsce, kraju waszych przodków.
Aneta R.-Woznowski
Opowieść napisana została 23 sierpnia 2016 roku nad jeziorem Halfway Lake na kanadyjskich Kaszubach.
***
Szanowny Panie Redaktorze,
Niezmierną radość sprawił mi list Ojca Łucjana Królikowskiego zamieszczony w 32 numerze „Gońca”. Tak się szczęśliwie składa, że większość moich znajomych to autorowie książek. To nie są przypadkowe książki i znajomości. O, co to, to nie. Solennie Państwa zapewniam. Z przeogromnej palety książek wybieram tę jedną jedyną, najlepszą, wyselekcjonowaną. Tym razem prezentuję Państwu książkę „Skradzione dzieciństwo” (printed in the USA by Computoprint Corporation, 335 Clifton Ave. Clifton, N.J. 07011), i jej autora, Szacownego Ojca Łucjana Królikowskiego.
Autor opisuje w niej losy przeszło 1,5 miliona Polaków zesłanych w 39–40 r. w głąb Rosji i ich tułaczkę po świecie. Zesłańcy, w łagrach Workuty i Kołymy, marli z zimna i głodu i wycieńczali się w ponadludzkiej pracy przy karczowaniu lasów. Do 42 r. zginęła jedna trzecia więźniów. W 1941 r. rządy polski i bolszewicki podpisały umowę, na mocy której Polacy na zesłaniu, z więzień i łagrów, odzyskali wolność. Stalin nazwał to „amnestią”. Po pewnym czasie zaprzestano zwolnień i około miliona Polaków zostało już na zawsze na tej nieludzkiej ziemi. Na zawsze zostali także jeńcy wojenni w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. O „amnestii” dowiedziały się także polskie dzieci umieszczone w domach dziecka w Rosji. Niezliczone rzesze Polaków ciągnęły na południe, uciekając przed śmiercią z głodu i zimna. Napływ dzieci był tak duży, że zaczęto tworzyć ochronki i sierocińce. Wyniszczone dzieci masowo umierały na tyfus i dur brzuszny. Stalin zgodził się na ewakuację deportowanych Polaków. Niestety, nie wszystkich. Uratowała się tylko niewielka część z nich. Po wyjściu z Rosji znaleźli schronienie u szacha perskiego. Wkrótce okazało się, że Persja nie jest w stanie gościć dłużej tysięcy przybyszów. Gościny dla części tułaczy udzieliła w swoich afrykańskich koloniach Wielka Brytania. Reszta była odtransportowana do Indii, Meksyku, Nowej Zelandii i Libanu. Ojciec Łucjan został opiekunem sierot skierowanych do Afryki. Tylko nielicznym dzieciom towarzyszyły matki bądź krewni.
Transporty dzieci były kierowane do Ugandy, Tanganiki, Rodezji i Unii Południowej Afryki. Osiedla, w których umieszczano dzieci, były oddalone od siebie o setki mil, rozsiane po całej Afryce, z dala od miast, nierzadko w buszu. 22 afrykańskie osiedla liczyły 19 tysięcy mieszkańców, w tym połowę stanowiły dzieci i młodzież, reszta to kobiety i niezdolni do walki mężczyźni. Komendantami osiedli byli Brytyjczycy, a kierownictwo i administracja były w rękach Polaków. Brakowało lekarzy i pielęgniarek. Było tylko 18 księży. Osiedla miały charakter wypoczynkowy, dający możliwości odpoczynku po przebytej traumie. Nikogo więc do pracy nie zmuszano, ale kto chciał, pracował: na farmie, w szpitalu, magazynach, warsztatach, szkolnictwie, kuchni itp. Dzieci sporadycznie spotykały się z miejscową młodzieżą z okazji zlotów harcerskich i imprez teatralnych. Dla dzieci starszych organizowano safari, zbyt męczące i niebezpieczne dla młodszych dzieci, które zawiedzione, że dotychczas nie widziały dzikich zwierząt, wymykały się same do dżungli „na zwierzęta”. Oto relacja jednego z chłopców: „Chodziliśmy po dżungli i buszu, lecz nie widzieliśmy żadnego dzikiego zwierza prócz pana kierownika”. Kierownik istotnie śledził dzieci, które miały zakaz oddalania się od obozu.
Nie lada wyzwaniem było zorganizowanie szkolnictwa. Ogółem założono 57 szkół: powszechnych, średnich, ogólnokształcących, zawodowych i nawet muzycznych. Kadrę nauczycielską często uzupełniały absolwentki tych szkół. Językiem wykładowym był język polski, a dodatkowym angielski. Sukcesywnie zaopatrywano szkoły w podręczniki i pomoce naukowe. Dla nauczycieli organizowano kursy dokształcające z zakresu psychologii, gdyż dzieci po przebytym piekle miały wiele problemów natury psychologicznej: często były wybuchowe, krnąbrne i pragnęły zemsty. Dużą pomocą w ich wychowaniu było harcerstwo. Ale też przebyte cierpienia sprawiły, że dzieci miały dużo współczucia dla cierpiących, były silne moralnie, zahartowane duchowo, zaradne i nad swój wiek dorosłe.
Oto spostrzeżenia 10-letniej dziewczynki: „Zbliża się uroczystość Chrystusa Króla. Jest wieczór. Na dworze tropikalna ulewa. Matka, nauczycielka, siedzi nad poprawianiem zadań, gdy jej córka przygotowuje się do spowiedzi i rozmyśla. Wtem pada z ust dziewczynki pytanie: Jakie właściwie grzechy mają dorośli? Matka zdziwiona, a i zakłopotana, odpowiada, iż nie rozumie pytania. Na to mała: – Bo przecież dorośli nie mają tatusia i mamusi, nie potrzebują ich słuchać, więc nieposłuszeństwem nie grzeszą. Kiedy kłamią, mówią, że żartują; kiedy źle mówią o innych, to nazywa się konferencja, a jak powiedzą brzydkie słowo, zaklną – są zdenerwowani”.
Ponadto dzieci były zdolne. Szkoła nie zawsze wychodziła im naprzeciw. Przede wszystkim nie doceniono ważności poziomu szkół zawodowych dla chłopców. Brakowało fachowych nauczycieli i sprzętu technicznego. Uczniowie szkół mechanicznych pracowali na prymitywnym i zużytym sprzęcie. Wykradali się więc potajemnie z obozu do zakładów mechanicznych, których właścicielami byli Włosi. Tam poznawali tajniki rzemiosła. Oto co się zdarzyło w Tengerze w Tanganice: Przywieziono z dżungli do szpitala chłopca z przestrzeloną piersią. Towarzyszący mu kolega zdał relację z tego, co się wydarzyło. Otóż zamiast iść do szkoły, uczniowie pojechali rowerami na wycieczkę do dżungli. Nagle ktoś strzelił. Okazało się, że chłopcy, wzorując się na kowbojskich filmach, urządzili pojedynek rewolwerowy. Podczas przeprowadzonego śledztwa okazało się, że broń była domowej roboty. Chłopcy zrobili ją przy pomocy prymitywnych, skradzionych ze szkoły narzędzi. Angielscy eksperci nie mogli wyjść z podziwu: „Broń bębenkowa odpalała bez zacinania, luty dobrze wytoczone lśniły, rękojeści były zdobione płaskorzeźbami z kości słoniowej, przedstawiającymi sceny z życia zwierząt, np. lwa czołgającego się do ofiary. Każdy mięsień zwierzęcia był na rzeźbie widoczny. Inne rzeźby przedstawiały polskie orły. Na samą myśl jednak, że ci młodzi chłopcy mogli rozpocząć produkcję broni na większą skalę i zaopatrywać w nią po niskiej cenie Hindusów lub Murzynów, każdemu cierpła skóra”. Szkołę zamknięto na miesiąc i zmieniono jej kierownictwo.
Jak we wszystkich społeczeństwach, poza młodzieżą zdolną czy wręcz utalentowaną, niesprawiającą kłopotów wychowawczych, były jednostki o słabych charakterach, podatne na złe wpływy środowiska. A środowiska obozowe nie należały do wzorcowych. Przede wszystkim brakowało mężczyzn będących modelem dla dorastającej męskiej młodzieży. Mężczyźni, którzy znaleźli się w obozach, to jednostki chore, stare bądź zwykli kryminaliści wydaleni z wojska, którzy ukrywali swą przeszłość i często dostawali nawet funkcje wychowawców.
W roku 1947 komuniści polscy domagają się zwrotu polskich sierot.
Ich sprawą zajął się utworzony przez polski komunistyczny rząd Komitet Opiekuńczy, który wywierał naciski, aby sprowadzić dzieci do Polski. Same dzieci, które doświadczyły dobrodziejstw komunizmu na sobie, zagroziły ucieczką do buszu. Po długich pertraktacjach sieroty zostały zaakceptowane przez Kanadę. Tu zostały szczęśliwie dowiezione, pokończyły szkoły, założyły rodziny. A ciąg dalszy jest wszystkim znany.
Choć Ojciec Łucjan przeszedł przez to samo piekło co Jego podopieczni, dzielił z nimi ten sam los, nie pisał o sobie. Pisał o swoich dzieciach. Walczył o każde z nich jak nastroskliwszy ojciec. Troszczył się o ich zdrowie, wyżywienie, ich rozwój fizyczny i duchowy, zabiegał o edukację każdego dziecka stosownie do jego zainteresowań i pomagał im w ułożeniu sobie życia w Kanadzie.
Książka Ojca Łucjana jest bogato ilustrowana – przeszło sto zdjęć sierot na wszystkich kontynentach. Książka tyle piękna, co tragiczna, jedyna w swoim rodzaju. To Ojcu Łucjanowi zawdzięczamy utrwalenie na jej kartach tułaczki polskich dzieci, która nie ma precedensu w historii narodów.
Dziękujemy Ci, Wielebny Ojcze, za ten wspaniały prezent. I życzymy Ci zdrowia i wielu radosnych dni.
Z poważaniem
Ewa Pietras
Montreal, 9 września 2016
Od redakcji: Pani Ewo, bardzo dziękujemy!
Listy z nr. 38/2016
Dzień dobry,
Doceniam Państwa zaangażowanie w szerzenie prawdy. Nie jest prosto dotrzeć z informacją do swoich rodaków. Jest w tym bardzo ważna rola mediów i rzetelnego dziennikarstwa, by informować o pojawiających się, a ważnych dla obywateli zdarzeniach, koncepcjach, działaniach. Mamy w sobie wiele sił, ale brak nam jest większej integracji i zaufania do siebie. Zaangażowałem się w kilka spraw bardzo ważnych dla Polski i staram się zaoferować jakieś rozwiązanie. Ponieważ nie mam gigantycznych środków, to pracuję bardzo organicznie, poznając osobę po osobie. Staram się zrozumieć różne perspektywy.
Obecnie uważam, że najpilniejszy jest problem pieniędzy w narodzie polskim. Coś złego stało się z naszymi pieniędzmi. Chyba straciły swoją rolę... Czas wymyślić je na nowo. Musimy nauczyć się myśleć jak ludzie wolni, nie dać się kroić sprytnym bankierom i finansistom. Dotarłem ostatnio do interesujących ludzi i materiałów związanych z systemem finansowym. Otwierają oczy ze zdumienia... i oburzenia. Problemem jest też to, że instytucje w naszym narodzie działają w sposób opieszały, nie dbając o nasz interes... Tak nie może być! Czas zaprowadzić porządek i sprawiedliwość. Nie muszą mi państwo ufać w tej kwestii. Zachęcam tylko do schylenia się nad tymi materiałami i poruszoną tematyką. Czas do reakcji i działania jest właśnie teraz.
Komentarz o wojnie lichwiarzy: https://www.youtube.com/watch?v=THZUVXbdNzs
Pomysł na polskie smart city: https://www.youtube.com/watch?v=bWh105baVUY
Ekonomistka Iza Litwin o obecnej sytuacji: https://www.youtube.com/watch?v=wfasUd758V4
Wdrażanie nowej waluty w Otwocku: https://www.youtube.com/watch?v=nkuhWopJXVA
Zainteresowanych zapraszam do profilu: http://twitter.com/MJarosiewicz lub rozmowy na Skype: M.Jarosiewicz.
Pozdrawiam
Mateusz Jarosiewicz
Instytut Północny
Projekt City2 – Polski system
operacyjny dla miast
Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, polecamy serię „Wojna o pieniądz” Song Hongbinga, wydawnictwa Wektory, właśnie wyszła kolejna pozycja.
***
List otwarty do Pana Krzysztofa Szcześkiewicza i Państwa darczyńców
Szanowny Panie,
Przez wiele lat wysyłałam pieniądze przez Western Union, aż do momentu, kiedy dowiedziałam się o tzw. „Money Gram”. Droga równie szybka, co dyskretna. Wpłaty dokonuję na poczcie, po uprzednim telefonicznym ustaleniu nazwiska osoby, która podejmie na poczcie pieniądze. Panienka na poczcie prosi tylko o numer mojego telefonu (i ma wszystkie potrzebne informacje) oraz o nazwisko odbiorcy, które – żeby uniknąć pomyłek – podaję zapisane na kartce. Dostaję numer transakcji, który telefonicznie podaję odbiorcy przesyłki. Obdarowana osoba odbiera pieniądze za okazaniem dowodu osobistego i numeru transakcji.
UWAGA: Nie mając numeru telefonu dwóch osób, które ogłosiły swą prośbę w „Gońcu”, poszłam do jednego z polskich biur podróży, którego właścicielka odradziła mi wysyłanie pieniędzy osobom, które podają numer konta bez podania numeru telefonu i adresu. Poinstruowała mnie, że po zainkasowaniu pieniędzy konto można zamknąć i odejść w siną dal. To ponoć niezawodna metoda oszustów żerujących na ludziach miękkiego serca, o czym muszę Państwa uprzedzić.
Z poważaniem,
Ewa Pietras
Odpowiedź redakcji: Cenne rady! Bardzo dziękujemy!
***
Czy jest możliwość zakupu książki Stanisława Zaborowskiego „Pod szczęśliwą gwiazdą... wspomnienia mojego życia”, drukowanej co tydzień w Waszej gazecie? Dziękuję! Victor
Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, niestety, nigdzie ta książka nie została wydana drukiem, istnieje tylko w rękopisie.
***
Szanowni Czytelnicy,
Poniżej zamieszczam list, w polskim tłumaczeniu, który w języku angielskim, wysłałem do naczelnego redaktora „The Polish Review”, Profesora Neala Pease’a z Uniwersytetu Wisconsin w Milwaukee. Profesor Pease zgodził się na opublikowanie mego listu w następnym numerze „The Polish Review”, w roku 2017.
Celem uczynienia tego listu dostępnym dla szerszej rzeszy czytelników, jest spowodowanie, aby Polski Instytut Sztuki i Nauki (PIASA) dotrzymywał zobowiązań wynikających z tytułu, jaki nosi. Inaczej mówiąc, „szlachectwo zobowiązuje”.
Nazwa „Polish Institute of Arts and Sciences” winna być rozumiana jako cel przewodni działalności Instytutu.
Jeśli z jakichś względów Instytut PIASA ma problemy „ideologiczne” z obiektywną reprezentacją polskiej nauki i sztuki, to winien zaniechać używania nazwy „Polski” (Polish) w tytule wydawnictwa, jak i samego Instytutu.
Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
11 września 2016
List otwarty do Redaktora „Przeglądu Polskiego” (The Polish Review) publikowanego w języku angielskim przez Polski Instytut Sztuki i Nauki (PIASA) w Nowym Jorku.
Polskie tłumaczenie angielskiego tekstu.
Będąc członkiem Polskiego Instytutu (PIASA) od ponad 30 lat, byłem dumny z przynależności do tej organizacji.
Moje wątpliwości co do Instytutu dotyczące obiektywnego przedstawiania faktów zaistniały, kiedy publikacje Instytutu (Polish Review) zaczęły zawierać artykuły o „polskich zbrodniach” w stosunku do Żydów, albo ostatnio w stosunku do Niemców.
Kilka lat temu „Polski Przegląd” (Polish Review) opublikował całe wydanie poświęcone wypadkom w miasteczku Jedwabne, gdzie polscy Żydzi zostali zamordowani w roku 1941.
Redakcja „Polish Review” wybrała z wielu polskich publikacji na ten temat tylko te artykuły, które popierały opinie, że polscy wieśniacy byli winni zbrodni, i ominęła bardziej obiektywne artykuły, takie jak napisane przez znanego polskiego historyka, Tomasza Strzembosza, który był zdania, że to Niemcy byli winni tej zbrodni.
Dzisiaj, w ostatnim wydaniu „Polish Review” (Vol 61, 2016, No 2), mam okazję czytać recenzję książki napisanej przez pana Hugo Service’a zatytułowanej: „Niemcy do Polaków: komunizm, nacjonalizm i etniczne czystki po drugiej wojnie światowej”. Książka była opublikowana przez Cambridge University Press w 2013.
Pełne nazwisko Hugo Service’a brzmi Hugo Lee Service i jest on wykładowcą na Uniwersytecie York w UK. Specjalnością Hugo Lee Service jest historia polskich pogromów, antysemityzm i etniczne czystki Niemców dokonane przez polski, komunistyczny rząd.
Nie mając w ręce książki Hugo Lee Service’a, jestem zmuszony polegać na recenzji Radosława Misiarza z Chicago. W swej recenzji Pan Misiarz podaje, że autor stwierdza, że wygnanie Niemców z Ziem Zachodnich, a szczególnie z okręgu Jeleniej Góry, odbywało się w konflikcie między Armią Czerwoną a polskimi komunistami. Armia sowiecka jakoby broniła Niemców przed wypędzeniem ich przez Polaków za Nysę Łużycką. Wedle mojej opinii, żyjąc w komunistycznej Polsce przez 20 lat, jestem przekonany, że jakiekolwiek wysiedlenia Niemców z Ziem Zachodnich były zgodne z sowieckimi instrukcjami. Armia sowiecka nie miała możliwości sprzeciwiać się dyrektywom z Moskwy. Jest jasne, że autor książki „zapomniał” napisać, kim byli ci nowi osadnicy. Ci osadnicy nie byli ludźmi wysłanymi na Ziemie Zachodnie przez „polski rząd”, aby zmienić pochodzenie etniczne (narodowość) ludzi tam osiadłych. Było to kilka milionów ludzi ze wschodniej Polski, którzy po umowie między Związkiem Sowieckim, USA i UK, byli zmuszeni uciekać z własnych posiadłości na Ziemie Zachodnie i Prusy Wschodnie. Ci, którzy zdecydowali się pozostać na swoich włościach, byli często zsyłani przez Sowietów na Syberię, gdzie wielu z nich zmarło. Dodatkowo 650 tysięcy mieszkańców Warszawy zostało wysiedlonych przez Niemców po upadku Powstania Warszawskiego w roku 1944. Ci ludzie nie mieli gdzie iść, jako że Warszawa została kompletnie przez Niemców zburzona. Faktem jest, że moja bliska rodzina straciła mieszkanie w Warszawie i musiała przesiedlić się do Wrocławia. Profesorowie, którzy nauczali mnie na Wrocławskiej Politechnice, byli w większości ze Lwowa, dzisiaj na Ukrainie.
Autor tej książki obciąża „polskich komunistów” za winę etnicznej czystki, jakoby skopiowanej z przedwojennego narodowego programu zwanego „endecją”. Niezależny polski komunistyczny rząd nie mógł istnieć po roku 1944. Ludzie, którzy sprawowali władzę w Polsce, postępowali zgodnie z instrukcjami wysyłanymi z Moskwy. Oni byli tylko agentami sowieckimi. Na ich czele stali Bierut, Minc i Berman. Stalin miał swe własne plany dotyczące polsko-niemieckich granic i wymógł zgodę Amerykanów i Brytyjczyków na tę zmianę. Przez zmianę polsko-niemieckich granic Stalin stworzył stałą zależność Polski od sowieckiego poparcia dla ich utrzymania.
Na skutek wojny, Polska straciła 20 proc. swej populacji, w większości ludności cywilnej zamordowanej przez Niemców. Niemcy stracili 10 proc. przedwojennej populacji, w większości wojskowych. Po wojnie miliony Polaków i Niemców musiało opuścić swe domy i znaleźć inne. Patrząc na to z perspektywy czasu, to co pisze Hugo Lee Service, winiąc Polaków za tragedię Niemców, nie ma najmniejszego sensu, poza politycznym interesem, któremu, jak się wydaje, hołduje i służy Hugo Lee Service. Pytanie, jakie należy sobie zadać, dlaczego tak mało znana książka, której historyczne dane są w konflikcie z faktami, została wybrana przez redakcję „Polish Review” do recenzji?
Wedle mej opinii, redakcji Polish Review brakuje uczciwego, obiektywnego spojrzenia.
Nie mam innego wyjścia, niż uczynić mą opinię znaną publicznie. Jako senior członek Instytutu, jestem zbulwersowany, że „Polish Review” opublikowało tak tendencyjny opis zdarzeń przedstawiony przez Pana Hugo Service’a.
Jan Czekajewski, Ph.D.
Columbus, Ohio, USA
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Listy z nr. 37/2016
List otwarty do P.T. Czytelników „Gońca”
W jednym z ostatnich numerów „Gońca” zaprezentowano nowy, wyemitowany w 2016 roku w Polsce banknot o nominale 200 zł, na rewersie którego jest Orzeł, nasze państwowe godło, umieszczony w trumnie, z wężem oplatającym jego tors.
Pokazałam to zdjęcie moim znajomym. Pan, zrobiwszy research w Internecie, odkrył, że motyw na odwrocie banknotu widnieje także na frontonie kaplicy Zygmunta na Wawelu. Znajomi, wiedząc, że czytuję „Gońca”, więc zbrojna w jego wiedzę, jestem w stanie im wytłumaczyć, kto dopuścił, aby ten zniewolony orzeł, będący prawdopodobnie prototypem orła na banknocie, znalazł się na fasadzie kaplicy. Wyjaśniłam, że w obu przypadkach jest to dzieło panów w fartuszkach, masonów. Więcej nie wiedziałam.
Żeby sprawę doprowadzić do końca, mam do Państwa pytanie: na czyje zlecenie została zbudowana kaplica Zygmunta na Wawelu i dlaczego zleceniodawca – podejrzewam, że był to król (książę, magnat) – zaakceptował tę masońską pieczęć? Król też mason? I dlaczego do dziś tego nie usunięto?
Z poważaniem,
Ewa Pietras
Montreal, 26 sierpnia 2016
Odpowiedź redakcji: Szanowna Pani, ciekawe tropy, może ktoś w kolejne wakacje wcieli się w „Pana Samochodzika”, by je zbadać.
***
Komentarz do tekstu A. Kumora „Kwiaty w oczach”
W tekście brakuje mi trochę głębszej analizy, bo jaki jest koń, to każdy widzi...
Sprawa nie jest przecież tajemnicza, to nie oddolny ruch głupoty, to nie jakieś promienie kosmiczne narzuciły poprawność polityczną, ale konkretni ludzie realizujący konkretny plan.
Cała rzecz sprowadza się od tego, że mamy tylko pozorne rugowanie radykalizmu w ramach zwalczania przeciwników politycznych. Przeciwnicy są piętnowani jako radykałowie, władza przedstawia się jako umiarkowane centrum, a propaganda narzuca kult umiarkowania – dzięki temu opozycja jest niszczona propagandowo. Nie ma to żadnego związku z faktycznym stanem. Parafrazując słowa pewnego polityka: „kto jest ekstremistą, decyduję ja!”.
Nie ma wszak zupełnie nic umiarkowanego w promowaniu adopcji dzieci przez homoseksualistów. Nie ma nic nieumiarkowanego w haśle Polska dla Polaków (bo dla kogo?). Nie jest umiarkowanym zachowaniem masowe przebieranie chłopców za dziewczynki w ramach „warsztatów” we francuskich szkołach. Szwedzkie pomysły, by przyjmować „uchodźców” bez weryfikacji i w każdych możliwych ilościach, to fanatyzm, a nie umiarkowanie. Tak samo gej parady urządzane przez... szwedzką armię itd. itd.
Dotyczy to również polityki międzynarodowej. Gdy trzeba poprzeć wojnę o przestrzeń życiową Żydów na Bliskim Wschodzie, jakąś amerykańską wojnę proxy itp., to umiarkowanie jest odwieszane. Wszak zabijanie ludzi za pomocą bomb umiarkowane nie jest. Pańska Kanada wbrew pozorom jest AGRESYWNA i WOJOWNICZA, tam gdzie chce tego władza...
W imię „antyfaszyzmu” miłośnicy neobanderyzmu walczą z nazizmem... francuskiego Frontu Narodowego.
To, co oficjalnie walczący z nienawiścią Michnik wypisuje o Rosjanach, to wypisz wymaluj teksty propagandy niemieckiej z lat 30. Od lat Michnik obnosi się z pogardą do Polaków.
Czyli po prostu mamy monopol na nienawiść.
Polska scena polityczna jest zdominowana przez oddaną i nadgorliwą agenturę amerykańską. To w polskojęzycznych mediach uchodzi za NORMĘ. Natomiast gdy M. Piskorski pojawił się raz w studio TV w Polsce, to w 3-minutowym wstępie kilka razy użyto sformułowania „skrajnie prorosyjski”, „skrajnie prorosyjska”. SKRAJNIE – choć Piskorski nie jest aż takim entuzjastą Rosji jak Duda Izraela. Widać, że bezgraniczne poparcie dla Izraela to NORMA.
Aha. Co do muzułmanów. Trzeba ich hołubić w Europie, ale jednocześnie polityka Zachodu jest taka, by kraje muzułmańskie utrzymywać w permanentnym kryzysie cywilizacyjnym, organizując w nich wojny domowe.
Czyli nie mamy tak naprawdę promuzułmańskości. Muzułmanie są tylko narzędziem.
Tony Blair – rzeźnik Bliskiego Wschodu – jest umiarkowanym politykiem. Człowiek walczący z islamizacją Londynu – jest radykałem. Podsumowując. Umiarkowanie i radykalizm to etykietki bez związku z prawdą. Pisze Pan nieprawdę, że Sobieski był radykałem. W działaniach Sobieskiego nie było nic radykalnego. Po prostu ONI zmieniają znaczenie słów.
Robercik
Od redakcji: Zgadza się, tylko mój tekst nie miał za zadanie poważnie analizować zagadnienie „radykalizacji”, lecz je ośmieszyć, może coś mi umknęło między liniami.
Andrzej Kumor
***
Wprawdzie to nie Karaiby
czysta woda, są też ryby
cisza, spokój, dużo słońca
i lektura mego Gońca
Pozdrowienia dla Redakcji Gońca, jedynej gazety, która nie boi się pisać, jak jest, od czytelników wypoczywających nad pięknym jeziorem. Nawet ryby brały, Ewa i Zbyszek.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/tag/Listy%20do%20redakcji?start=110#sigProId26db0fcc2a
– Bardzo dziękujemy, życzymy udanego pobytu – redakcja.
Listy z nr. 36/2016
Barbara <Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.;
Dzisiaj Polska oddaje hołd swoim bohaterom zamordowanym przez komunistycznych zbrodniarzy z UB na rozkaz sowieckiego okupanta. A GONIEC nic na ten temat nie napisał! Dlaczego?!
http://niezalezna.pl/85268-uroczystosci-pogrzebowe-inki-i-zagonczyka-transmisja
Od redakcji: Szanowna Pani, robimy, co możemy, ale nie jesteśmy telewizją – uroczystości nie transmitowaliśmy, o żołnierzach wiernych Polsce pisaliśmy wielokrotnie i obszernie.
***
Szanowny Panie Andrzeju,
Witam po kilkuletniej przerwie, od ponad trzech lat wraz z żoną pracujemy nad książkową reporterską biografią ojca Mieczysława A. Krąpca, wybitnego filozofa i długoletniego rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Okres jego rektorowania to czas walki o utrzymanie KUL i zapobieżenie jego likwidacji przez władze PRL. W tym celu ojciec Krąpiec oraz jego współpracownik – ks. Tadeusz Zasępa szukali pomocy dla tej sprawy w środowiskach polonijnych. Udało się to m.in. w Kanadzie, gdzie pomocą zajmował się m.in. pan Henryk Słaby przy politycznym wsparciu ministra Stanleya Haidasza, był również książę Piotr Czartoryski z Edmonton, pomagał także rząd kanadyjski. Chcieliśmy się dowiedzieć czegoś więcej o tej pomocy (mamy relacje ks. Zasępy) od kogoś ze środowisk polonijnych (KPK), pisaliśmy do organizacji polonijnych, ale nie otrzymaliśmy nawet odpowiedzi. Czy nie mógłby Pan pomóc nam w jakiś sposób? Wiemy, że „Goniec” istnieje od 2003 roku, ale może w archiwum są jakieś teksty traktujące o tamtych wydarzeniach (np. omówienia działań Polonii czy wywiady z ojcem ks. Zasępą już po 2003), może dysponuje Pan kontaktem mailowym do kogoś z Polonii, kto tamte czasy pamięta i zajmował się pomocą dla KUL. Byłoby to bardzo pomocne…
Chodzi o lata 70., gdy KUL był poddawany różnorakim szykanom, jak również o przełom lat 70. i 80. (wsparcie dla budowy Collegium Jana Pawła II na KUL, która to inicjatywa narodziła się prawie na drugi dzień po konklawe 1978, pomoc materialna i rzeczowa dla KUL w czasie pierwszej „Solidarności” i w stanie wojennym, gdy do Lublina szły transporty m.in. żywności).
Serdecznie Pana pozdrawiam
Piotr Jakucki
Od redakcji: Szanowny Panie Piotrze, tak, tutejsza Polonia pomagała bardzo ofiarnie. Może w odpowiedzi na list znajdą się osoby, które mają szczegółowe dane o tych wysiłkach. Z drugiej strony, o wszystkim też z pewnością wiedzą władze KUL-u, w końcu to oni dostawali pieniądze, więc musieli wiedzieć od kogo.
Listy z nr. 35/2016
Świat obiegło zdjęcie małego chłopaczka, siedzącego na krześle, jakby nie z tego świata. W filmiku z tragedii wojny w Syrii jest pokazane więcej podobnych scen mrożących krew w żyłach.
Chłopczyk ten wygląda, jakby wyszedł z piekła, ale nie z tego piekła biblijnego, ale z piekła tu, na ziemi.
Od początku świata wpychani są ludzie do piekieł przez tzw. ludzi, bo trudno ich nazwać ludźmi, to są stworzenia gorsze od zwierząt, zwierzęta bardziej troszczą się o swoje dzieci niż ci tak zwani ludzie. Ale to są ci, co rządzą tym światem, na ziemi. To oni doprowadzają do tego piekła na ziemi. Jest tzw. ONZ, do walki, do bronienia prawa człowieka i obrony. Dziś to wygląda na żart, bo zdaje się, że ONZ pomaga w tworzeniu tego piekła i Golgoty.
Jan Paweł II prosił i wolał „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”. To wołanie i prośbę do Boga trzeba nam ponawiać ciągle.
S. Wójtowicz
Mississauga
Odpowiedź redakcji: Módlmy się.
***
Szanowna Redakcjo!
Po przeczytaniu prośby o pomoc dla potrzebujących w Polsce postanowiłem wysłać „parę groszy”. Niestety, napotkałem trudności w banku, w „Western Union” itd. Wszędzie tam pytano mnie o dodatkowe dane, tj. imię, nazwisko, adres, „swift code” itd. Nie pomogły tłumaczenia, że proszące osoby chcą pewnie zostać anonimowe. Niczego więc nie wskórałem. Na końcu pomyślałem o naszym „Polimexie”. Trafiłem w dychę! Pani Renata nie żądała dodatkowych informacji. Znalazła tylko „website” fundacji i banku, po to żeby spisać pełne nazwy i adresy. Po pięciu minutach pieniądze powędrowały do Polski.
Bardzo się ucieszyłem, że w końcu dopiąłem swego, ale zaraz po wyjściu z biura poczułem wstyd, że taki ze mnie patriota jak z koziej d... trąba. Odtąd będę zaczynał załatwianie takich spraw od polskich biur czy instytucji finansowych. Pocieszyłem się tylko tym, że nie zniechęciłem się trudnościami. W związku z tym mam do wszystkich Państwa, którzy chcą pomóc finansowo osobom proszącym o pomoc w ogłoszeniu „Prośba o pomoc”, wielką prośbę, abyście również nie zrażali się trudnościami i faktycznie pomogli. Te i mnóstwo innych osób potrzebujących naszego wsparcia w Polsce czy gdziekolwiek indziej po prostu nie znają tutejszych zbiurokratyzowanych przepisów i pewnie po cichu czują się zawiedzione, że Polacy mieszkający w tak bogatym kraju, jakim dla nich zawsze była i jest Kanada, są nieczuli i skąpi dla swoich Rodaków w starym kraju, w ukochanej Polsce, którą tak chętnie odwiedzają.
Podaję zatem te informacje, które są niezbędne do wysłania pieniędzy. Posiadając te dane, zaoszczędzimy jakiejś może innej pani Renacie z „Polimexu”, tak samo miłej, dodatkowej pracy. Oto więc żądane dane:
Tytuł ogłoszenia: „Prośba o pomoc”
Odbiorca:
Fundacja „Dziecięca Fantazja”
05-420 Józefów POLSKA
ul. Sienkiewicza 22
Nr konta:
14 1930 1523 2310 0345 8400 0001
Bank Polskiej Spółdzielczości SA
pl. J.H. Dąbrowskiego 3
00-057 Warszawa POLSKA
Dopisek (hasło): „Winda dla Wiktorii”
Mam nadzieję, że dzięki tym gotowym już danym wysłanie jakiejkolwiek sumy nie będzie już problemem. A mała Wiktoria i jej dzielna Mama nie muszą wiedzieć o naszych trudnościach.
Krzysztof Szcześkiewicz z London
Odpowiedź redakcji: Pomagajmy, ile się da.
Listy z nr. 34/2016
Szanowny Panie,
przesyłam w związku z tekstem St. Michalkiewicza zamieszczonym w ostatni piątek. Pozdrowienia, Nicholas Crestone
W tekście „Coś chłodzącego na kanikuły”, opublikowanym 12 sierpnia w tygodniku „Goniec”, napisał Pan: ...”ja oczywiście wiem, że kanikuły to dlatego, że Słońce jest w gwiazdozbiorze Psa, czyli Canisa”. Otóż, nie jest. I nigdy nie jest – i właśnie dlatego gwiazdozbiór Psa nie jest częścią Zodiaku. Chodzi o to, że gwiazdozbiory w pobliżu Gwiazdy Polarnej (Wielka Niedźwiedzica, Mała Niedźwiedzica, Kasjopeja itd.) są widoczne przez cały rok. A te bliżej równika nie, ze względu na pochylenie osi ziemskiej. Syriusz staje się widoczny na nocnym niebie pod koniec lipca, najpierw tuż przed wschodem słońca, i potem każdej nocy o 4 minuty wcześniej. Starożytni Egipcjanie oparli na tej obserwacji swój kalendarz.
Z pozdrowieniami
Nicholas Crestone
Od redakcji: Szanowny Panie, otóż i tak, i nie. Chodzi o to, że Canicula (Syriusz) od łac. canicula (suczka); najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Psa Wielkiego, w starożytności wznosiła się ze słońcem na początku lipca, w czasie upałów...
***
Odrabianie lekcji przez „Studium Opinii”
Chociaż od dość dawna (nieuk jeden) nie chodzę już do szkoły, to smutno patrzę na kończący się sierpień, bo on kojarzy mi się z końcem wakacji. Znowu lekcje i zadania domowe, psujące często letnie popołudnia. Mam to z głowy, bo i przyjaciele z podwórka już mnie nie nawołują. Panta rhei. Gdzieście się pogubili, kumple?
Po co więc dziś przy stoliku siadam i papier rozkładam, próbując odrobić lekcję zadaną nie tylko mi przez niejakie Studio Opinii? Nie chcem, ale muszem, siła wyższa – bo właśnie skończyłem czytać felieton pt. „Duża lekcja do odrobienia” zamieszczony gdzie – proszę zgadnąć. Chodzi o samokrytykę (chyba nie zdają sobie sprawy jak słuszną) samozwańczego opiniotwórczego salonu, towarzystwa wzajemnej adoracji, autorytetów moralnych, których – przepraszam – d...y cierpną dziś na tak ponoć wygodnych salonowych kanapach i fotelach. Zatem och, jakże to się stać mogło, że (trzeźwo patrzący na politykę i krajową gospodarkę – przyp. mój) lud pracujący miast i wsi nie posłuchał mądrych i odsunął od władzy koalicję (i prezydenta!) w uczciwych wyborach parlamentarnych? Cudu nad urną tym razem nie było, do czego przyczyniły się walnie krótko przed tym przeprowadzone wybory samorządowe. Vox populi, vox Dei. A komisja patrzyła na ręce liczących głosy, nie tak jak drzewiej bywało czasem.
Wg elaboratu Studia Opinii, ci obywatele, co nie zagłosowali na mającą rządzić do końca świata i parę dni potem koalicję – to „ciemnota” (sic!), czyli „żule” po prostu. Tak, tak, to głupcy bez pojęcia o wyobrażeniu. Toż stoi czarno na białym w felietonie, który próbuję komentować. Jeżeli Studio Opinii takie wnioski z rezultatów ostatnich wyborów wyciąga, to (nie)obawiam się, że żadnej dużej czy małej lekcji nie uda im się odrobić. Proste jak obręcz są argumenty odzwierciedlające opinie tych, co mają się za śmietankę, cream of the cream, intelektualną naszego nieszczęśliwego kraju.
Ci mądrale wywodzą się z kręgów – użyję pięknej zbitki językowej – z grona wyznawców nowej „religii”, która wciska się do nas z Zachodu, to są tak zwani socliberalpolitpoprawiacze świata. Rozłóżmy ten dziwoląg na tzw. czynniki pierwsze. Nie ja to słowo wymyśliłem. Zrobili to Niemcy, specjaliści od łączenia słów w długie łańcuszki.
Rozbijmy sprawę na poszczególne elementy. Socjalizm nigdzie się nie sprawdził i nie sprawdza. Nawet ten „demokratyczny”. Chcieli Francuzi socjalistycznego prezydenta, to go mają. Jego popularność spadnie już niedługo poniżej zera.
Liberalizm zaś – róbta co chceta – (nie)stety kojarzy się z partiami politycznymi, które dla chwilowego poklasku (po nas choćby potop) radośnie rozrzucają, wydają pieniądze podatników. Nie tak dawno odsunięto od władzy racjonalny, konserwatywny rząd premiera Harpera – i proszę, najbogatsza prowincja, Ontario, jest już prowincją najbardziej zadłużoną. A jakiego deficytu ho, ho – dorobiła się w Polsce odeszła koalicja!!!
Polityczna poprawność, trzeci człon zbitki słownej, posunięta ad absurdum, to też kuriozum naszych czasów. Ostatnio jakby już kruszy się w zachodniej Europie. Ale wśród naszych samozwańczych elit, m.in. w Studiu Opinii – ma się dobrze. Kwitnie jak taki mlecz na trawniku-skwerku przy ul. Czerskiej.
Przeuczonym, przeintelektualizowanym „autorytetom”, socjologom umyka jakoś prawda o istnieniu zbiorowej, ludowej mądrości większości Polaków. Oni nie dzielą włosa na czworo. Biorą rzeczywistość po prostu tak, jak ją widzą. I dobrze widzą. Nie trzeba było być wielkim analitykiem rzeczywistości w roku 2015 i latach poprzednich, aby dochodzić do prostych konkluzji. Media, opanowane prawie do imentu przez koalicję, wszystkie ukrywać, tuszować jednak nie mogły. Prawda tu i tam jak szydło z worka wychodziła. Zabawmy się w wyliczankę. Do tego ich odrabiania lekcji – Studio Opinii zapraszam.
Do restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Brak etyki zawodowej, układy, układziki, cwaniactwo ekipy rządzącej. Toż to właśnie „żule” pierwszej wody. Masowa emigracja młodych, energicznych „na zmywaki” to zapaść demograficzna. Mało nas, mało nas do pieczenia chleba. Coraz mniej. Tusk sam poszedł na saksy, zostawiając zadufaną w sobie trzódkę bez pasterza. Z pasterką tylko. Jego zachowanie (a także Komorowskiego i Sikorskiego) po tragedii smoleńskiej wielu do rządu zraziło. Oddanie (i nieoddanie wraku) badania (?) przyczyn katastrofy w ręce mistrzów superkrętactwa i kamuflażu Rosjan, co wcale nie było konieczne. Uściski z Putinem, którego to jednak podobno naśladuje Kaczyński (!). Służalcza, bo tak jest odbierana w kraju, postawa Tuska wobec Niemiec i UE to też gwoździe do trumny PO. Nawet Grzesio, jej obecny przywódca, „wyszedł z nerw” i pogroził dawnemu szefowi – masz przechlapane Kaszubie! Ten totalny opozycjonista – dobrze jest, czy źle – ja jestem przeciw i koniec – to ma być nowa władza? Ambergoldy, bezkarne oszustwa banków w kombinacjach z frankami szwajcarskimi pod okiem nieudolnego rządu itp. itd. Who can ask for more? Królowa komedii Kopaczka histeryzowała, że PiS wygrał na kłamstwie.
Czy te fakty, które przytoczyłem, to kłamstwa? Jakie i jak chce Studio Opinii lekcje odrabiać? Wychodzicie z błędnych założeń, których się trzymacie jak przysłowiowy pijany płotu, więc co możecie odrobić? Wasza ideologia jest błędna i szkodliwa dla Polski. Uważam za chybione argumenty, że prostackie jest i wołające o pomstę do nieba – krytykowanie co poniektórych tuzów polskich elit (czyli was też?) przez tych „niedorastających im do pięt” przeciętnych obywateli. A przecież nobody’s perfect! Wara ciemniaki od nas, intelektualistów! Oto przytoczone dwa przykłady: noblistka Szymborska i prawie profesor Bartoszewski. Tu mają być argumenty, że naród jest głupi, nie ma należnego autorytetom szacunku do nich (w domyśle poprzedniej POlitycznej elity) i jak w ogóle śmie?! Ot, głupi naród, ciemnota. Wisława Szymborska niestety też popełniała koniunkturalne (bardzo koniunkturalne) pożyteczne błędy. Pisała panegiryki na cześć największego zbrodniarza wszech czasów – Stalina? Pisała i kropka. Pan Bartoszewski z piękną przeszłością, której mu nikt nie odbiera, wyrażał czasem głośno (zbyt głośno) opinie szkodzące Polsce – jak ta, że pomagając w czasie okupacji Żydom, bardziej bał się współobywateli Polaków niż Niemców. Czy nie zdawał sobie sprawy, że na fali wybielania szlachetnego niemieckiego narodu przez tych (skąd się wzięli?) nazistów opanowanego, pomaga naszym zachodnim sąsiadom sugerować równorzędną (!) winę za holokaust nam, Polakom! Pod koniec życia stał się też zajadłym, nieprzejednanym wrogiem szatańskiego PiS-u. Tym też trochę większości rodaków podpadł. Krytykanctwo elit jest naganne i już. A te samozwańcze elity dzisiaj skupiają się w KODz-ie. Czy nazwa jest tylko przypadkowo podobna do KOR-u, który zakładał m.in. Macierewicz? W felietonie Studium Opinii, do którego się ustosunkowuję, jest wspomniany obecny minister obrony narodowej. Nie chwytam intencji, a jest nawet fotokopia listu otwartego do Sejmu PRL z marca 1968 roku w obronie studentów. To dobrze, czy źle, że podpisał? Do KOR-u wkrótce przeniknęli „komuniści” – to znaczy lewacy niechący obalać ustroju. Oni tylko przecież chcieli socjalizmu z ludzką twarzą! A co mieli robić, skoro partia, której tak gorliwie służyli, ich z powodu kształtu nosa (i innych szczegółów) wykopsała. To się Macierewiczowi nie podobało. A miało się podobać? Kiedyś narodem kierowała szlachta, która stanowiła ca. 10 procent populacji. Niestety, uważała ona, że ma monopol na mądrość i władzę. Odsunięcie 90 procent społeczeństwa od podmiotowości (bo co oni tam prostacy wiedzą) było jedną z przyczyn upadku teoretycznie potężnej I Rzeczpospolitej.
Obecnie mamy też w podobnym procencie samozwańczą elitę, która jedyna wie, co dobre dla kraju. Szlachta przegrała z wrogami zewnętrznymi. Dzisiejsi samozwańcy – wybierańcy przegrali ze współobywatelami. I to ich boli. Chcą odrabiać lekcje, chcą dojść do przyczyn, dlaczego już nie rządzą. Jeśli wychodzą z założenia, że przecież zawsze mieli i mają rację, to lekcji nie odrobią. Argumenty mają kolorowe i zabawne. Polska jest podzielona na Tutsi i Hutu. I jak to się skończy? W Afryce Hutu wyrżnęli Tutsich, którzy, choć w mniejszości, uważali się za elitę. Na szczęście, Polska to nie Afryka. A Afrykanów, wbrew politpoprawności, PiS przyjmować nie chce. Platforma chciała. A wracając do lamentów, że kraj jest podzielony – to samozwańcza elito spójrz w lustro i odpowiedz, kto temu winien? Kto jątrzy, mąci, chce zawrócić Wisłę kijem? Kto ze szkodą dla Polski, dla nas, donosi do obcych, stara się urabiać nam ujemną opinię? To nie jest cacy lewacy! Wasi ideowi bracia w UE chętnie nastawiają ucha. Huzia na prawicę: Jesteście wszak tą samą sektą.
Czy myślicie, że współobywatelom się podobają wasze niezbyt ukrywane złośliwe ciche życzenia? Może budżet (poplatformerski wszak) się zawali i rodziny przestaną dostawać tak istotne dla nich 500+? Uciecha. Może potężna mafia banksterów nie da się PiS-owi i frankowicze będą bankrutować? Ach patrzcie – Obama ma wątpliwości co do TK. Wyszukujecie je i rozdmuchujecie, chociaż było powiedziane tylko, że trzeba sprawy rozwiązać. I to się robi. Może Polska zostanie zmuszona do brania uchodźców? Takie macie życzenia, tfu! – pobożne życzenia. Strzelacie sobie nimi w stopę, a notowania wam więdną. Czy to dziwne? Jaką lekcję chcecie odrabiać? Co chcecie zmienić w postępowaniu i błędnych POglądach, które wyrzuciły was za burtę? Szukacie dziury w całym – im gorzej krajowi, tym (dla was) lepiej? Może uda się wrócić do tego, co było? Tylko kto was w takim stawianiu sprawy poprze? No bo chyba nie współobywatele, którzy nie będą chcieli tracić – aby wam było dobrze. Ośmiorniczki się odbijają.
Nie potrzeba centymetra, żeby różne poglądy społeczno-polityczne prawidłowo wymierzyć. Koń, jaki jest (prawie), każdy widzi. Ale są i konkretne liczby. W ferworze wyborczym PiS wołał – ratujmy Polskę, bo jest w ruinie! Cóż, to był celowy przesadyzm. kraj się wszak rozwijał. Naczynia połączone z Europą, wyrównywanie poziomów. Ale czy jakieś zasługi w tym miała odeszła koalicja? A więc do liczb – zobaczmy. Rankingi gospodarcze, które World Economic Forum tworzy na podstawie pisemnych opinii kilkunastu tysięcy prezesów firm ze stu kilkudziesięciu państw, nie wyglądają zbyt optymistycznie (są kompromitujące) dla ośmioletnich rządów odeszłej koalicji. W tym czasie Polska spadła z pozycji 44. w zakresie innowacji na pozycję 64. W rankingu inwestycyjnym jeszcze gorzej, bo ze średniej, niezłej 34. pozycji aż na 84.! To już ogonek peletonu. Współpraca biznesu z nauką to ześlizgnięcie się z pozycji 38. na 73. Dodać można jeszcze, że nasza najlepsza uczelnia, Uniwersytet Jagielloński (tak krytyczny wobec prezydenta Dudy), nie mieści się nawet w pierwszej 500-tce uczelni światowych. A tacy politycznie mądrzy!
Nie ma lekko. Jest co odrabiać, i to nie „dużych lekcji” POpłuczyn po koalicji, ale w dziedzinie postępu społecznego, gospodarczego i, tak, tak, politycznego też. Rozsądni Polacy powrotu do tego, co było, sobie nie życzą i chyba mają rację? Tacy głupi nie są.
Pozwolę sobie skromnie mieć inne poglądy niż Studio Opinii zakorzenione wśród samozwańczych elit, źle się bawicie, przemądrzalcy.
I to jest opinia moja, z poważaniem (?) –
Jan Ostoja
Toronto, sierpień 2016
PS Studio Opinii prezentuje pan Krzysztof Łoziński. Mam krewnych o tym nazwisku, ale oni nie bujają w obłokach pobożnych (?) życzeń. Popierają dobrą zmianę, a nie rozrabiaczy, przemądrzałych KOD-upków.
Od redakcji: Szanowny Panie, po co tracić czas na czytanie „gadzinówek”? Nie ma Pan lepszych rzeczy do roboty?
***
Wpis imigrantki mieszkającej w Polsce bije rekordy popularności
Asida Turawa, mieszkająca od 13 lat w Polsce imigrantka z Kaukazu, jak przedstawia się w swoim wpisie, jest imigrantką, która się zasymilowała. Także jej poglądy na temat kryzysu na Bliskim Wschodzie nie są pozbawione krytycznego podejścia. Poniżej publikujemy wpis Turawy,
„Jestem imigrantem. Przeniosłam się do Polski z Kaukazu jakieś pół życia temu. Nie jestem katoliczką. Wychowano mnie w innym wyznaniu, w innej kulturze, z innymi tradycjami. Byłam uchodźcą. Uciekałam przed wojną i wiem, jak to jest. Z autopsji. Jestem tolerancyjna, daleko mi do ksenofobii czy nacjonalizmu, bo to wszystko, czego się ksenofob boi najbardziej – to ja.
Uciekałam przed wojną z mamą, ciocią i moimi dwiema siostrami. Tak, łódką, pamiętam jak dziś. Nie było z nami taty, wujka, a nawet dziadka, tata z innymi mężczyznami walczył o swój, nasz kraj. Uciekałyśmy do Rosji. Nie wybierałyśmy kraju ze względu na dobrobyt czy możliwości. Uciekałyśmy do najbliższego bezpiecznego miejsca, by być jak najbliżej taty i móc jak najszybciej wrócić do domu, gdy tylko się da. Nie wszyscy byli zachwyceni tym, że oto przypłynęłyśmy. Ale o nic nie prosiłyśmy, niczego się nie spodziewałyśmy. Mówiłyśmy po rosyjsku i byłyśmy kulturalne, grzeczne do przesady i pełne szacunku dla ludzi, którzy chcieli nam pomóc. Do dziś nie wiem, jak mama to wszystko wtedy załatwiała, że miałyśmy gdzie spać, co jeść. Dołączyła do znienawidzonych przez ludzi tzw. spekulantów z wielkimi plastikowymi torbami, którzy handlowali, czym mogli, na ruinach byłego Związku Radzieckiego. Moja mama – filolog, muzyk, pianistka.
Pamiętam, że przygarnęło nas na jakiś czas sanatorium dla dzieci z chorobami skóry. To nie były dzieci ze zwykłą wysypką, tam były naprawdę przerażające choroby, dzieciaki wyglądające jak 90-letni starcy… My byłyśmy przerażone, pierwszą reakcją było odrzucenie, ale dorośli bardzo szybko wytłumaczyli nam, że tu żyjemy na ich zasadach. Jemy z nimi, kiedy oni jedzą, śpimy wtedy, kiedy oni śpią, oglądamy telewizję i bawimy się razem z nimi, bo jesteśmy tu gośćmi.
Przyjechałam do Polski. Potem już, po latach, na studia. Za sprawę honoru uznałam poprawne wysławianie się bez akcentu, możliwość rozmowy z Polakiem na tematy, które są Polsce i Polakom bliskie, bez pytań »jak się Pani podoba w naszym kraju«, jeśli to miał być mój kraj. Nie chodziło o zdradę własnej kultury czy tradycji, bo poznawanie innych kultur wzbogaca naszą własną, chodziło o szacunek dla ludzi, z którymi żyję.
Świętuję razem z teściami katolickie święta. Z miłości do mojej rodziny, z szacunku, ze zwykłej grzeczności i uprzejmości w końcu. Nikt nie każe mi iść do komunii, ale nic mi się nie stanie, jeśli ładnie się ubiorę i kulturalnie zasiądę do stołu. Odwiedzając kogoś w jego kraju, świątyni, domu, zastosuję się do jego zwyczajów. Jestem tolerancyjna. Bardzo. Czuję się obywatelem świata i nikomu nie zaglądam do łóżka – wszystkie kolory skóry i tęczy są dla mnie tak samo wartościowe. Ale tolerancja nie polega na ślepej akceptacji wszystkiego jak leci. Może i jestem hipokrytą, ale moja tolerancja jest wybiórcza, bo nie toleruję zła. Nie toleruję agresji i sytuacji, w której drugiej osobie dzieje się krzywda. Jeśli tradycja wymaga okaleczenia, gwałtu, pobicia, to moja tolerancja nie sięga tak daleko.
Świat nie jest czarno-biały. Między »jestem na tak« i »jestem na nie« istnieje jeszcze całe mnóstwo półtonów i niuansów. Kiedy ktoś mówi o »dzikusach« i »brudasach« ja pierwsza się oburzam, ja też jestem tym »dzikusem« , tym »brudasem«, spójrzcie na mnie, żyję z wami od lat. Przecież wśród tych ludzi mogą być lekarze, wielkie talenty i po prostu kulturalne i otwarte osoby, które nie zasługują na to, by się ich bać. Kiedy ktoś mówi, że nie warto pomagać, bo sami mamy niewiele, nie mogę się zgodzić. Ale ludzie, którzy nie szanują jedzenia na tyle, że śmią je wyrzucać, widocznie nie potrzebują tej pomocy. Nigdy nie zapomnę smaku obrzydliwej zupy w proszku, którą jako uchodźcy dostałyśmy od kogoś, płakałyśmy i jadłyśmy ją, prawdziwa potrzeba nie pozwala wyrzucać jedzenia.
Nie zajmę stanowiska w sprawie uchodźców, bo jeśli zranię tym chociaż jedną osobę, która ratując się przed wojną, przybywa z pokorą, szacunkiem i wdzięcznością, to nie będzie warto. Tym bardziej że to samo spotkało kiedyś mnie i moją rodzinę. Tyle że w mojej historii młodzi mężczyźni nie porzucali swojego kraju, żeby wyruszać do bardzo odległych geograficznie i kulturowo państw, by obrzucać odchodami autobusy na granicy, wyciągać kobiety z samochodów za włosy, bić je i kopać z powodu bluzki z dekoltem, a potem gwałcić, tymże dekoltem usprawiedliwiając swoje zachowanie.
Ktoś, kto nie szanuje drugiego człowieka na tyle, że w jego własnym kraju, udzielającym azylu, śmie podnieść na niego rękę – nie jest uchodźcą, proszę mi wierzyć.
I proszę, nie odbierajcie mi prawa bać się tego kogoś, zarzucając mi nacjonalizm, ksenofobię, zacofanie i nietolerancję, te rzeczy są mi obce, brzydzę się nimi. Tak jak brzydzę się gwałtem i przemocą.”
Od redakcji: Piękny wpis.
Listy z nr. 33/2016
Witam Pana Redaktora,
Cieszę się, że Pan napisał o p. Jabłonowskim. W stu procentach popieram, pomimo że w Internecie na p. Jabłonowskiego padają kalumnie.
Z całym szacunkiem do p. Żebrowskiego, który negatywnie wypowiedział się o p. Jabłonowskim, nie podzielam jego opinii o tym wspaniałym mówcy i patriocie.
Mam pytanie, czy możliwe jest zaproszenie p. Jabłonowskiego do nas, do Toronto. Oferuję mieszkanie i wyżywienie Co Pan na to?
Z poważaniem
Zbigniew Szczesnowicz
Od redakcji: Wie Pan, wyżywienie ważna rzecz, ale najdroższe są przeloty.
***
Pan Andrzej Kumor
Dzień dobry,
Piszę do Pana w sprawie przyczynkowej do notatki o skandalicznej i potwornej napaści na cześć należną bohaterskim Polkom prowadzonym do lasu na rozstrzelanie przez Niemców (czy pomocników). („Goniec” str. 11, 5-11 sierpnia 2016). Piszę głównie z myślą o wymienionym p. Krystianie Brodackim, synu jednej z ukazanych na zamieszczonym zdjęciu kobiet-skazańców.
Otóż na początku wczesnych lat 1960. jeden z kolegów zaoferował mi pod przysięgą tajemnicy wspólne oglądnięcie z kilkoma innymi niezwykle dla mnie ważnych oryginalnych kronik wojskowych należących do ojca kolegi. Kilka okazało się wstrząsających dla mnie, jako bardzo młodego człowieka, i te zostały zachowane w pamięci na zawsze.
Jedna z tych nielegalnie oglądanych kronik ukazała krótko ten fakt, prowadzonych na śmierć kobiet, z której to kroniki została wyjęta klatka, która, jak podaje artykuł, znajduje się w Muzeum Zbrodni w Palmirach.
Otóż na tym filmie ruchomym ta Pani w tym wyróżniającym się płaszczu (teraz znam nazwisko) obróciła się na chwilę do fotografującej kamery i powiedziała spokojnie:
„Chcecie widzieć, jak umieramy?”, szarpnięta zaraz niecierpliwie przez prowadzącego ją mundurowego. Musiała być ostatnią prowadzoną, bo po tym zdjęciu zamieszczonym w „Gońcu”, kronika przeszła do następnego tematu.
Kto by zdołał i zdążył dotrzeć z tym do pana Krystiana Brodackiego, nie tylko dla niego mogłoby to mieć znaczenie...
Być też może, że pan Krystian widział ten fragment kroniki, o której piszę. Jeśli jednak jest inaczej, to taka wiadomość zawarta w tych czterech słowach jego Matki byłaby dla niego kojąca, a może dodałaby coś do tej historii, jak i była pomocna w jego słusznym i niezbędnym procesie przeciwko potomkom sprawców. „Kto z bandytami przestaje i ich zbrodnie tuszuje, to sam jest bandytą” – jak mówi propagandowy plakat wojenny, stosujący się do obecnych innych potomków i naśladowców oraz ich teraźniejszych wyczynów.
Z wyrazami szacunku i poważania.
Pozdrawiam,
Andrzej (Bobola) Maternicki
Odpowiedź redakcji: Bardzo ważna informacja!
***
Szanowni Państwo,
Pragnę zwrócić Państwa uwagę na rażący błąd językowy w stopce artykułów wyświetlanych u Państwa. Piszecie Państwo: 05, sierpień 2016 20:08 zamiast 05 sierpnia.
Nazwy miesięcy (jak i nazwiska) zdecydowanie odmieniamy.
Serdecznie pozdrawiam,
Aleksander Niejabłonowski
Odpowiedź redakcji: Szanowny Panie, również nad tym ubolewamy, niestety jest to błąd polskiej wersji darmowego (linux) oprogramowania Joomla, na którym powstaje nasz portal. Zrobił go pewnie jakiś polski programista i na to wyświetlanie nie mamy rady. System wyświetla daty automatycznie.
***
W dzisiejszym świecie nie można nadążyć za biegiem wydarzeń. Domino szachistów zaczęło się 9-11 w NY, i trwa. Dwa wieżowce zawaliły się, bo niby były uderzone, ale trzeci, 17-piętrowy, zawalił się chyba ze strachu. Wszystkiemu miał być winien Bin Laden rodem z Arabii Saudyjskiej. Rodzina Busha przecież handlowała z jego rodziną ropą. W końcu ofiarą był Irak i Husajn. Kraj zniszczyli i zabili Husajna. W arabskiej wiośnie podobnie zniszczono kraje ich przywódców tylko dlatego, że nie byli z nimi. Dlatego trwa wędrówka ludu, bo zniszczone zostały ich kraje. Teraz chciano zniszczyć prezydenta Turcji, gdzie jest większość muzułmańska, ale to się nie godzi, aby muzułmanie rządzili w swoim kraju. W kraju, który należy do NATO, nie mogą rządzić muzułmanie. W tych krajach mogą rządzić wybrani, starsi i mądrzejsi. Podobna sytuacja jest w Polsce. W większości wybrany, katolicki, nie może rządzić. Wygląda na to, że może być podobna sytuacja i w Polsce. Papież Franciszek powiedział: ,,wojny prowadzą bogaci”. I to jest fakt, bo oni mają za dużo srebrników w bankach. Przecież wszyscy terroryści i ci, co prowadzą wojny, są opłacani przez tych, co mają srebrniki i banki. Oni nawet nie wiedzą, ile ich mają. Biedni nie prowadzą wojen. Dziś to są ogromne pieniądze. Biedni są narzędziami i ofiarami tych wojen. Pytanie, dokąd tak będzie ten świat się prowadził.
S. Wójtowicz, Mississauga
Odpowiedź redakcji: Do końca.
***
Gdańsk, 10.08.2016 r.
Samonakręcające się katarynki.
Kiedy słucham dyskusji polityków opozycyjnych i związanych z nimi dziennikarzy oraz publicystów, odnoszę wrażenie, że ich poczynania i debaty to samonakręcająca się katarynka, która za główny problem wzięła sprawy związane z Trybunałem Konstytucyjnym. Mimo woli to towarzystwo ośmiesza tę ważną instytucję sądowniczą, do czego w dużej mierze przyczynia się Prezes TK, uważany za głównego ideologa politycznego opozycji totalnej.
Dużym nieszczęściem opozycji sejmowej i tzw. KOD-u jest to, że strona rządząca ma doświadczonych prawników, którzy słusznie chcą zreformować niewydolne i często krytykowane od wielu lat polskie sądownictwo. Ośmioletnie rządy cwaniaczków politycznych zbałamuciły nie tylko znaczną część społeczeństwa polskiego, lecz także najważniejszych działaczy Unii Europejskiej, gdzie duży wpływ na działalność Komisji Europejskiej wywiera były Premier RP - Donald Tusk.
Wszystko wskazuje na to, że zmiany proponowane przez PiS są konieczne, aby doprowadzić do uzdrowienia sądownictwa polskiego oraz ukrócić niesłuszne przywileje bonzów komunistycznych i rozleniwionych sędziów TK.
Z poważaniem i pozdrowieniami
W. Łęcki
Od redakcji: Zgadza się, katarynka!
Listy z nr. 32/2016
Szanowny Panie Redaktorze,
Z wielką radością czytałem reportaż z obozu harcerek „Las Palmas” i cieszę się, że młodzież ta, choć urodzona w Kanadzie, mówi po polsku, zachowuje polskie tradycje, kocha Boga i każdego człowieka. Swego czasu jeździłem na Kaszuby (do ks. Grządziela).
Łucjan Królikowski, hm.
PS Piszę przez lupę. Mam jedno oko czynne, ale i ono gaśnie.
Homilia podczas ostatniego zjazdu sierot z Tengeru, Tanzania, w Enfield, Ct.
Wdzięczność
Ze wszystkich cnót największy urok, czar ma cnota wdzięczności. Wyraz ten pochodzi od słowa „dziękować”. W domu katolickim słowo „dziękuję” winno być na porządku dziennym, bo wiąże się z Bogiem, Ojcem naszym, od którego wszystko otrzymujemy. Pośrednio: oczy, serce, mózg, lecz również ubranie, trzewiki, dom, auto, ziemniaki, chleb... Dziwi nas to? Pomyślmy, a przekonamy się, że to są tylko przetwory, które Bóg stworzył, abyśmy i my mieli jakiś udział.
Najlepiej o tym zaświadczy matka. Podczas ciąży powinna unikać gwałtownych ruchów, nie wolno jej używać narkotyków, napojów alkoholowych. Wszystko daje Bóg: serce, oczy, mózg, nerwy i inne cudowne narządy... Nie nazywamy ich cudami, bo Stwórca i Ojciec daje je każdemu. Cuda te trafnie ocenił genialny pianista polski Artur Rubinstein, Żyd. Gdy ktoś pochwalił jego talent, wykrzyknął: „Panie, największym talentem jest życie. Bez życia nie ma talentu”. Bez życia nie ma talentu. Rubinstein miał na myśli aborcję, której chciała się dopuścić jego matka. Miała bowiem już sześcioro dzieci. Sądziła, że jedno więcej będzie dla niej ciężarem.
Wdzięcznością Bogu i ludziom odznaczały się moje sieroty. Przykład. Geniek R. pracował w Montrealu przez długie lata w tym samym budynku, gdzie pewna Kanadyjka francuskiego pochodzenia mieszkała w jego sąsiedztwie. Żeby dojechać do miejsca pracy, brała trzy autobusy, co w zimie podczas śnieżyc było kłopotliwe. Zaproponował jej podwózkę, bo posiadał auto. Chciała go wynagrodzić. Odmówił. Nalegała. Mówił: „Nigdy się nie wypłacę za dobro w życiu otrzymane”. Po dłuższym czasie, gdy wygrała na loterii pokaźną sumę pieniędzy, rzekła: „Teraz mi pan nie odmówi. Podzielimy się”. Odmówił. Zgodził się tylko na przesłanie pieniędzy sierotom w Polsce.
Geniek, jak wiele innych sierot, miał rzeczywiście wiele do zawdzięczenia, przede wszystkim gen. Wł. Andersowi, twórcy armii polskiej w ZSRS. Po uwolnieniu z więzienia w Moskwie (Łubianka) polecił mężom zaufania odnaleźć polskie sieroty, które żołnierze z kolei fikcyjnie zaadoptowali, co pozwoliło dzieciom opuścić „nieludzką ziemię”. Jednym z nich mógł być wspomniany Geniek. Po przejeździe węglarką przez Morze Kaspijskie, Genia skierowano do Afryki Wschodniej, do obozu Tengeru w Tanganice, a tam do sierocińca.
Polskie dzieci, uratowane z ziemi niewoli, spędziły niemal dziewięć lat w Afryce tropikalnej, w naturalnym zwierzyńcu, mając za sąsiedztwo lwy, żyrafy, słonie, gazele, małpy, krokodyle, tukany i inne kolorowe ptactwo.
Po dziewięciu latach obóz poczęto likwidować. Na pierwszy ogień poszedł sierociniec. Komitet Opiekuńczy zamierzał wysłać je do Kanady samolotami. Lecz oparła się temu komunistyczna Warszawa. Chytrze usiłowała sprowadzić je do Europy, aby nie spotkać się w obozie Tengeru z sybirakami. Kiedy sieroty znalazły się w Salerno pod Neapolem, delegacja ambasady reżimowej zjawiła się i powitała dzieci słowami: „Dzieci, jedziemy do Polski”. „Do Polski?” – odpowiedziały. „My nie mamy gdzie wracać. Polskę Wschodnią, z której nas wywieziono, Stalin wcielił do Związku Sowieckiego. Nie mamy zatem gdzie wracać.” Reżym warszawski, na mocy postanowień jałtańskich, mógł przemocą zabrać dzieci, ale obawiał się skandalu międzynarodowego, jako że dzieci te już raz ucierpiały przez zsyłkę na Sybir.
Alianci po wojnie nie zaprosili do udziału w paradzie zwycięzców delegacji II Korpusu spod Monte Cassino. Ich miejsce zajęli polscy komuniści. Podobnie też sierot reżym warszawski podstępnie zabrać nie mógł. Wysłał tylko notę do rządu włoskiego z żądaniem, by sieroty przesłano do Polski, ale gwałtu bał się wywrzeć. Wobec naszej ucieczki osobnym pociągiem z Włoch do Niemiec, swoją niemoc ograniczył tylko do oskarżenia w Polsce, że dzieci zostały porwane do Kanady. Lud polski nie wiedział nic o deportacji ludności polskiej do ZSRS.
Sieroty polskie w Kanadzie, po nauce, swą wdzięczność okazały różnie. Niewidomy Staszek swe kilkuletnie oszczędności wysyłał na pomoc sierotom w Polsce. Kazik M. w założonej stacji radiowej był duszą i sercem Polonii w stanie Massachusetts niemal przez pół wieku. Staszek, Alfons i Jędruś służyli kolegom i koleżankom radą i pomocą. Wszystkich zaś cechowała pokora, pracowitość. Szukając odpowiednich słów na określenie ich wdzięczności, uważam słowa czeskiej pisarki za najtrafniejsze: „Wdzięk jest promieniowaniem wewnętrznej harmonii”, czyli promieniowaniem ducha (bar. von Ebner-Eschenbach +1916). Innymi słowy, mają swe źródło w Bogu.
Od redakcji: Bardzo dziękujemy! Wielki to dla nas honor i zaszczyt.