Granic Allen nominowana w Mississauga Centre
Tanya Granic Allen została kandydatką ontaryjskiej partii konserwatywnej w okręgu Mississauga Centre. Wygrała wybory, które odbyły się w sobotę. Uzyskała więcej głosów niż Natalia Kusendova, Qadeer Shah i Rosemer Enverga.
Okręg Mississauga Centre istniał do 2003 roku, potem został podzielony między Mississauga East—Cooksville, Mississauga South, Mississauga—Brampton South i Mississauga—Erindale, a przed tegorocznymi wyborami utworzony na nowo z części czterech sąsiadujących okręgów. W 2018 roku w prowincyjnej legislaturze będzie o 15 miejsc więcej.
Granic Allen ubiegała się o przywództwo w partii konserwatywnej. Liderem ostatecznie został Doug Ford, a teraz wszystkie trzy przegranym kandydatkom udało się uzyskać nominacje. Caroline Mulroney będzie startować w York-Simcoe, a Christine Elliott w Newmarket. Ford jest kandydatem konserwatystów w Etobicoke North.
Granic Allen mieszka obecnie w Welbeck, Grey County, Ontario. Stała na czele organizacji Parents as First Educators, która liczy około 80 000 członków.
W sobotę Ford ogłosił nazwiska 11 osób, które będą reprezentować partię konserwatywną w czerwcowych wyborach. Są to Jib Turner w Algoma-Manitoulin, Doug Downey w dawnym okręgu Patricka Browna Barrie-Springwater-Oro-Medonte, Ray Ferraro w Guelph, Mike Harris Jr. w dawnym okręgu Mike’a Harrisa Kitchener-Conestoga, Andrew Lawton w London West, Colleen McCleery w Ottawa Centre, Christina Mitas w Scarborough Centre, Roshan Nallaratnam w Scarborough-Guildwood, Gary Ellis w Scaborough Southwest, Meredith Cartwright w Toronto Centre i Andrew Kirsch w Toronto-St. Paul’s.
W wymienionych okręgach nie było wyborów. Statut partii pozwala na wyznaczanie kandydatów przez lidera, jeśli do wyborów prowincyjnych zostało niewiele czasu lub zachodzą okoliczności, w których walka o nominację mogłaby się przedłużać.
Kwiaty w ChRL nie są czerwieńsze
Opisując coraz bardziej wyraźne starcie chińskiej Azji z żydowsko-amerykańskim Zachodem – czyli starcie dwóch koncepcji globalizacji i dwóch porządków elit naszej planety – można stracić szersze pole widzenia.
Katastrofalne ruchy ustępującego Imperium Amerykańskiego, gwałcenie zasad prawa międzynarodowego, niekonsekwencja wynikająca z zabiegów Izraela, wszystko to może skłaniać do sympatii dla drugiej strony; dla chińskiego projektu. Jego rozmach i siła wywołują podziw. Wydawałoby się, że Chiny to lepsza przyszłość, to lepsza oferta dla świata.
Chińczycy mają przewagę we wszystkich, praktycznie rzecz biorąc, polach konfliktu – prócz może jeszcze militarnego. Jeśli jednak dokonamy oceny chińskiej oferty przez pryzmat naszych wartości, naszej kultury, to może nam się zjeżyć włos na głowie.
Po pierwsze, dlatego, że o ile na Zachodzie narzekamy na postępującą kontrolę państwa, na postępujące ubezwłasnowolnienie i ograniczanie wolności, na coraz bardziej bezzębną i fasadową demokrację, o tyle w Chinach mamy do czynienia z absolutną kontrolą obywateli przez państwo. To w Chinach państwo zmusza kobiety do aborcji, jeśli mają „ponadplanowe” dziecko, to w Chinach istnieje wiele drakońskich przepisów ograniczających prawa „jednostek aspołecznych”. Ostatnio pisaliśmy na naszych łamach o stosowaniu zautomatyzowanej skali oceny obywatela i jego stosunku do władzy ludowej oraz wynikającym z niej ograniczaniu możliwości podróży dla „sfrustrowanych antypaństwowców”. To w Chinach zakazuje się sprzedaży Biblii ze źródeł pozapaństwowych. To Chiny są bliżej totalitarnego ideału niż Zachód.
Co smuci, to fakt, że Zachód nie ma sensownej linii obrony i na oczach rozlewającego się po całym świecie chińskiego panowania dokonuje kulturowego sepuku – popełnia samobójstwo. To nie wartości naszej chrześcijańskiej zachodniej cywilizacji przegrywają w zetknięciu z wartościami komunistycznego Państwa Środka, lecz kolejne pokolenia elit Zachodu roznegliżowały się cywilizacyjnie na oczach coraz bardziej pewnych siebie i dumnych Chińczyków. Siła militarna jest wydmuszką, jeśli nie towarzyszy jej siła ideałów, zaangażowanie ludzi i wiara w sens tego, co się robi, gdy nie ma ducha. Ludzie Zachodu są pozbawieni wiary, a ich wiedza o świecie i ideały całkowicie zmatriksowane. Kolejne pokolenia Zachodu są coraz gorzej wykształcone, nie mają odpowiednich wartości, nie ma w nich woli walki.
Tymczasem proponowany projekt chińskiego świata jest jedynowładztwem totalnym.
Zmiana hegemona na Chiny to zmiana sposobu ucywilizowania. Oczywiście byłoby najlepiej, gdybyśmy byli w stanie zasymilować Chińczyków. Takiej możliwości już jednak nie ma. Pozbawiła jej nas głupota zadufanych, pustych i oślepionych pychą kierowników Zachodu. Być może tak musi być, bo pycha kroczy przed upadkiem. Cywilizacja zachodnioeuropejska, wyzbywając się chrześcijaństwa i swojego kulturowego prozelityzmu, przestała być atrakcyjną propozycją asymilacyjną.
Kiedyś Stanisław Michalkiewicz wspominał, jak to w latach siedemdziesiątych arabscy imigranci we Francji usiłowali być jak najszybciej Francuzami, jak najszybciej zachowywać się i wyglądać jak Francuzi. Dzisiaj żadnemu Arabowi nie przyjdzie do głowy taka fanaberia; nikt nie chce się asymilować do idiotów, nieodpowiedzialnych dużych dzieci, które postawiły ołtarzyk hedonizmowi i konsumpcji. Kiedyś skutecznym projektem globalizacyjnym Zachodu było chrześcijaństwo, dzisiaj straciliśmy wiarę i nie mamy do czego nawracać. Pozostaje nam więc patrzeć, jak bledniemy, tracąc krew z podciętych żył...
Może taki właśnie jest cykl życia, cykl życia imperiów. I nic się z tym nie da zrobić.
UJŚCIE RZEKI
Gdy w ujście rzeki wpływały kanonierki, wódz natychmiast spuszczał z tonu. I herbata była, i niewolnicy, i rudy metali, i co tam chcecie. Dzisiejsi wodzowie odrobinę stężeli w uporze. Tacy bardziej na twardo się zrobili.
Zresztą to mało powiedziane. Bo i środki przenoszenia broni pokupowali sobie stąd i stamtąd, i zapasik sarinu tu czy tam ukryli, czy tam innego chloru musztardowego, to na domiar złego koalicje zawiązują, dajcie spokój. Jak tu skutecznie przerabiać świat na szaro?
Turcja versus Kurdowie. Turcja versus Syria. Turcja vs. Grecja. Syria vs. Izrael. Izrael vs. Iran. Iran vs Arabia Saudyjska. Lada dzień Rosja vs. USA. I tak dalej, i tak dalej. Za chwilę świat rozpadnie się niczym rzucona na ziemię, spalona na wiór pizza, a każdy zechce ratować kawałek spalenizny dla siebie, przy okazji załatwiając inne swoje interesy. Oczywiście wyłącznie te, co do których żywi przekonanie, że załatwione nie są. Czemu ktokolwiek miałby nie chcieć naprawić niesprawiedliwości? No tak, czy jakoś inaczej? Prawda? Więc.
Więc tyle wystarczy, by świat pokaleczyć do reszty. W każdym razie przekonanie, że ten czy ów tej czy innej niesprawiedliwości naprawić nie zechce, kłóci się ze wszystkim, czego nauczyła nas historia. To znaczy – o ile nas nauczyła, boć przekonanie, czasami wręcz pewność, że za naszego życia to już jest inaczej niż drzewiej bywało, a ludzie mało, że wypięknieli do nowych czasów, ale i zmądrzeli aj, waj, nadzwyczaj postępowo, to przekonanie, powtarzam, wciąż dominuje, na dodatek i nie wiedzieć czemu wciąż rozdymane medialnie. Więc.
Więc dostaniemy, czegośmy nie pragnęli. Po zwycięstwie wyborczym i ostrzeżeniach pod adresem USA, po wecie w ramach ONZ, Putin nie ma wyjścia i odpowiedzieć musi. Niekoniecznie atakując okręty czy bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, ale bez takiej czy innej odpowiedzi nie obejdzie się. Coś w rodzaju: „To nic, to tylko deszcz pada” już nie wchodzi w grę.
(kil)
Budżet Ontario i osobiste pytanie…
Są tacy, którzy wierzą ślepo w to, że jak się będzie bardzo lewicowym, że jak się będzie promowało różne fanaberie seksualne, eutanazje i ekstremizmy narkotykowe, to świat będzie zauważał Kanadę, będzie mówił o Ontario i Kanadzie. I będzie mówił, że to taki piękny demokratyczny kraj!
Na oficjalnych spotkaniach z politykami dziennikarskim zwyczajem jest zadanie jednego – dwu pytań. No i dziennikarz stoi przed dylematem, jakie pytania wybrać?
W oficjalnej części spotkania z premier Ontario Kathleen Wynne i ministrem finansów Charles’em Sousą oraz innymi posłami do sejmu prowincji Ontario, jakie miało miejsce 4 kwietnia, zadałem dwa pytania dotyczące Ontario i protekcjonistycznej polityki prowadzonej przez kolejne rządy USA oraz skutków tego protekcjonizmu dla prowincji Ontario. Moje pierwsze pytanie dotyczyło tego, czy są przez rząd Partii Liberalnej prowadzone badania dotyczące tego, jakie są wskutek protekcjonizmu straty produktu brutto i dla prowincji Ontario oraz jaki procent z tych 300.000 miejsc pracy, jakie prowincja Ontario straciła w ostatnich latach, można przypisać amerykańskiemu protekcjonizmowi?
Minister Charles Sousa powiedział, że takie badania nie są prowadzone i że nie może określić, jakie są straty prowincji Ontario w produkcie brutto i straty w miejscach pracy w wyniku protekcjonistycznej polityki USA.
Moje drugie pytanie dotyczyło tego, czy w związku ze stałym wycofywaniem się USA z kolejnych klauzul umowy o wolnym handlu w Ameryce Północnej (NAFTA) jest możliwość odwołania się do jakiegoś sądu międzynarodowego, jakiegoś trybunału? Minister Sousa odpowiedział, że nie ma wiedzy o możliwości odwołania się do jakiegoś międzynarodowego arbitrażu.
Po oficjalnej części spotkania była możliwość zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia z politykami, w tym i z ministrem Sousą. Skorzystałem z tego, żeby zadać ministrowi pytanie, które od dawna chodziło mi po głowie, a które również z powodu wydarzeń w Polsce nabrało szczególnej ważności.
Janusz Niemczyk: Przepraszam, że zadam to pytanie, i proszę się nie obrażać, ale czy nie zamierzacie przywrócić emerytur dla posłów sejmu prowincji Ontario, emerytur zlikwidowanych przez premiera Mike’a Harrisa? Zadaję to pytanie w związku z tym, że na przestrzeni lat obserwuję, że do polityki w Ontario wchodzą coraz słabsze osoby.
Minister Charles Sousa: Nie, nie obrażam się. Ma pan rację – skinął głową. – Nie, nie mamy zamiaru przywrócić Defined Benefit Pension Plan.
Charles Sousa: Dla kogo mam napisać dedykację?
Janusz Niemczyk: Dla „Gońca”. Dziękuję.
Pytanie o emerytury dla polityków nękały mnie od paru lat, kiedy to emerytowany wieloletni poseł na sejm z ramienia Partii Liberalnej skarżył mi się w rozmowie na swoją małą emeryturę, no i na Mike’a Harrisa, który pozbawił posłów na sejm prowincji Ontario tych emerytur. Zapytałem wówczas tego emerytowanego polityka Partii Liberalnej, czy nie żałuje, że krytyka, jaka wówczas spadła ze strony Partii Liberalnej i ze strony NDP na Partię Konserwatywną i na ówczesnego premiera Ontario Mike’a Harrisa, była za duża, i czy czasem obie te partie nie przesadziły z tą krytyką? Nic nie odpowiedział na mój komentarz do jego pytania.
Jaka jest moja opinia w tej sprawie? Na bezpardonowej, często absurdalnej krytyce ówczesnego premiera prowincji Ontario Mike’a Harrisa skorzystali najbardziej członkowie dwu związków zawodowych: związku zawodowego pielęgniarek i związku zawodowego nauczycieli. Politycy, posłowie do sejmu Ontario, tak naprawdę stracili najbardziej. Ale stracili też na tym Ontaryjczycy. W dłuższym okresie okazało się bowiem, że do polityki prowincji Ontario garną się coraz słabsi kandydaci. Na przestrzeni ostatnich 20 lat, od czasu kiedy Harris był premierem Ontario, zmieniły się również wyzwania, przed jakimi stanęli Ontaryjczycy. Od czasu prezydenta Reagana, kolejni prezydenci USA mieli już bardziej protekcjonistyczne podejście do umowy o wolnym handlu między Kanadą a USA. To można było najbardziej zauważyć najpierw po znikających rafineriach ropy naftowej w Kanadzie, aż do chwili obecnej, kiedy to niemalże z zegarkiem w ręku, co kilka miesięcy, prezydent Donald Trump wycofuje się z poszczególnych paragrafów umowy o wolnym handlu. To stawia poważne wyzwania dla Kanady, dla Ontario, dla polityków reprezentujących naszą prowincję. To stawia wymagania wobec Ontaryjczyków, żeby głosowali na najlepszych, najinteligentniejszych, najlepszych patriotów.
Ale co mają zrobić Ontaryjczycy, kiedy dobrych kandydatów nie ma? Nie ma dobrego narybku. Są tacy, którzy wierzą ślepo w to, że jak się będzie bardzo lewicowym, że jak się będzie promowało różne fanaberie seksualne, eutanazje i ekstremizmy narkotykowe, to świat będzie zauważał Kanadę, będzie mówił o Ontario i Kanadzie. I będzie mówił, że to taki piękny demokratyczny kraj! Kraj wolności? Świat będzie mówił, bierzmy z niego przykład! Pokazujmy go w mediach! I jako skutek tych informacji obiegających świat o Ontario i Kanadzie, Amerykanom trudniej będzie narzucać Kanadzie swoją wersję sprawiedliwości ekonomicznej. Może taki jest zamysł rządzących Kanadą i Ontario przedstawicieli Partii Liberalnej? Co do jego skuteczności, jestem sceptyczny.
Z drugiej strony, jeśli nawet jednak przyjmiemy taką wersję tego, co politycy Ontario i Kanady chcą zrobić, to dlaczego nie ma jakiejś intelektualnej dyskusji na ten temat? Mamy działania polityków, którzy na przykład jadą na drugi koniec świata ubrani w strój ludowy krainy, którą odwiedzają, ale nie ma za tym żadnej dyskusji dziennikarskiej, profesorskiej, żadnego pytania o to, czy jest to dobre i czy służy to dobrze Kanadzie? No cóż, politycy zostali wybrani na kandydatów do okręgów wyborczych w wyborach we własnych partiach. To więc w poszczególnych partiach ma miejsce dobór słabszych kandydatów.
Skąd ta inflacja kandydatów się bierze? Kiedyś słyszało się w kręgach partyjnych, że na kampanię wyborczą, obojętnie czy do sejmu prowincji, czy też do sejmu federalnego, trzeba wydać 200.000 dol. Poseł do sejmu Ontario w roku 2017 zarabiał przeciętnie 116.000 dol. rocznie (tyle samo co w roku 2008). A więc po podatkach zostawało mu na rękę 81.000 dol. Żeby więc spłacić swoją kampanię wyborczą, musi być posłem przez przynajmniej dwa i pół roku. Jego emerytura to CPP. Po spłaceniu pożyczki zaciągniętej na kampanię wyborczą zostaje mu na rękę po czterech latach kadencji sejmowej około 120.000 dol. A więc dzieląc tę kwotę przez cztery lata kadencji, poseł zarabia rocznie netto 30.000 dol. Może teoretycznie przy pewnym szczęściu oczywiście odkuć się w jakiejś spółce skarbu państwa (Crown Corporation), no ale do tego trzeba, by jego partia wygrała najpierw wybory. Jeśli jego partia wyborów nie wygra, to posłowi zostają dobre wspomnienia tego, że był posłem, politykiem, no i zapewne zostaje mu i stary samochód na stare lata jako pamiątka. Jeśli natomiast przegra wybory, to zostanie mu do spłacenia dług zaciągnięty na kampanię wyborczą. Ludzie liczą więc zarobki i kalkulują, co wybrać. Politykę, czy nie politykę?
Z drugiej strony, partie też kalkulują i zastanawiają się, co zrobić, by obniżyć koszty kampanii wyborczej. Pozostaje nominowanie kandydata na posła z ramienia danej partii po linii pochodzenia, po linii etnicznej. Bo etnicy pójdą zagłosować murem za swoim. Tutaj przypomina mi się rozmowa sprzed ponad dziesięciu lat z moim znajomym z dużego kraju leżącego w Azji. Kiedyś mówiąc mi o swojej ojczyźnie, a sam będąc z najwyższej kasty, mówił mi: tamci, z tamtego innego klanu, to oni korumpują nasz kraj... Tak się złożyło, że parę miesięcy później były wybory prowincyjne i w jego okręgu wyborczym kandydatem był właśnie człowiek z tego klanu, na który mój kolega wcześniej narzekał. Siedzimy sobie przy herbacie i rozmawiamy o polityce. No to mówię do niego: Masz problem. Na kogo będziesz głosował? No, będę głosował na tego gościa z tego klanu, bo on jest z mojego kraju przecież!
I tak ze względu na słabą motywację finansową odpadają z polityki potencjalni dobrzy kandydaci. Przy tym nie mówię, że etnicy mogą być czy są słabsi niż inni kandydaci. Mówię, że liczba chętnych do stanięcia do konkurencji wyborczej w sposób nienaturalny się zmniejsza. A przed Ontario i przed Kanadą stanęły zupełnie nowe wyzwania. Świat się zmienił. Paru już kolejnych prezydentów USA prowadzi protekcjonistyczną politykę gospodarczą. Przy tym Donald Trump w ogóle przestał się z Kanadą bawić w ładne słowa i zdaje się wprost mówić: płaćcie i już! Bo mi się tak podoba!
I politycy kanadyjscy zdają się nie wiedzieć, jak intelektualnie sprostać takiemu wyzwaniu. Zachowują się jak struś, który w obliczu niebezpieczeństwa chowa głowę w piasek. Politycy kanadyjscy trochę inaczej, bo chowają się za parawan lewicowej postępowości, czyli legalizacji marihuany, eutanazji, budowy wiatraków, ubierania się w ludowe „powłóczyste szaty”, rozdawnictwa pieniędzy podatników. Właśnie, ale jeśli już chodzi o pieniądze podatników, to jednak jest chyba najwyższy czas ku temu, by podnieść zarobki posłów i ich emerytury, żeby zatrzymać ten marsz Ontario i Kanady po intelektualnej równi pochyłej? Zresztą jak mówi Nowy Testament, „robotnik powinien być zapłacony”.
Janusz Niemczyk
Wokół rocznicowego apartheidu
19 kwietnia o godzinie 12.00 zawyły warszawskie syreny, oczywiście nie te, które Warszawa ma w herbie, tylko te na dachach, stanowiące fragment systemu obrony cywilnej – w hołdzie dla bohaterów powstania w Getcie Warszawskim.
W samo południe bowiem rozpoczęły się urzędowe obchody 75. rocznicy tego powstania, z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy oraz przedstawicieli partii i rządu. Jednak godzinę wcześniej rozpoczęły się w Warszawie obchody alternatywne, zorganizowane przez środowiska żydowskie i inne, niezadowolone z aktualnej linii polityki rządu. Jednym z przejawów tego niezadowolenia było manifestacyjne odrzucenie prezydenckiego zaproszenia na oficjalne uroczystości przez Henryka Szlajfera – między innymi z powodu „brutalnej ingerencji w historię Żydów Warszawy i Polski”. Chodzi zapewne o to, o czym z rozbrajającą szczerością powiedział jeszcze pod koniec marca pan red. Seweryn Blumsztajn – że jeśli sprawa nowelizacji ustawy o IPN „zaczęła iść do przodu, to musi zostać przyjęta żydowska opowieść o holokauście”. Dodajmy – przyjęta powszechnie i bez zastrzeżeń – niczym marksizm w Związku Radzieckim. Trudno o jaśniejsze wyrażenie intencji umocnienia żydowskiego monopolu na ustalanie obowiązującej prawdy o holokauście – i to prawdy dostosowanej do mądrości etapu. Mądrość etapu zaś wymaga, by raz odpowiedzialnością za holokaust obarczać „Niemców”, a innym razem – „nazistów” – tych samych, których nowojorski redaktor naliczył w Warszawie aż „60 tysięcy”.
Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny, dla których nowelizacja ustawy z 1998 roku o Instytucie Pamięci Narodowej wzbudziła takie poruszenie nie tylko w Izraelu, nie tylko wśród diaspory żydowskiej, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, ale również – w środowiskach szabesgojów w Polsce i za granicą. Wypada tedy przypomnieć, że ta nowelizacja, z polskiego punktu widzenia oczywiście spartaczona, bo stworzyła możliwość bezkarnego szkalowania Polski i narodu polskiego w dziełach naukowych i produkcjach artystycznych, polegała na dodaniu do istniejącego od roku 1998 we wspomnianej ustawie art. 55, przewidującego karalność tzw. kłamstwa oświęcimskiego, a więc każdej próby kwestionowania zatwierdzonej do wierzenia wersji historii II wojny światowej, a masakry europejskich Żydów w szczególności – artykułu 55 a, na podstawie którego Polska mogłaby chronić również swoją reputację. Spotkało się to z zarzutem dławienia swobody badań naukowych, chociaż karalność „kłamstwa oświęcimskiego” sprawia, że w dyskusjach historycznych ostatnie słowo należy do prokuratora. Ponieważ jednak w tym przypadku prokurator stoi na straży żydowskiego monopolu na ustalanie prawdy („musi zostać przyjęta żydowska opowieść o holokauście” – jak wyjaśnia pan red. Blumsztajn), to swoboda badań naukowych na tym ucierpieć nie może, podczas gdy w sytuacji, gdy mniej wartościowy naród polski chciałby skorzystać z tego samego narzędzia – aaa, to zbrodnia niesłychana, bezprzykładny zamach na swobodę badań naukowych i wolność słowa. I jeśli nawet etapy się zmieniają, a wraz z nimi – również tak zwane mądrości etapu (palę wszystko co kochałem, kocham wszystko, co paliłem”), to jednak w tej zmienności natykamy się na tak zwane „stałe fragmenty gry”, widoczne również w liście, który Henryk Szlajfer skierował był do prezydenta Andrzeja Dudy. Wśród uczestników powstania w Getcie Warszawskim, którzy walczyli o „inne wartości” niż te, ku którym skłania się „obóz polityczny” związany z prezydentem, pan Szlajfer wymienił „syjonistów różnych odłamów, harcerzy z Haszomer Hacair, bundowców, czy socjalistów z Poalej Syjon”, a nawet „komunistów” – ale pominął bojowników z Żydowskiego Związku Wojskowego. Chociaż była to najsilniejsza i najsprawniejsza bojowo organizacja, to Ministerstwo Prawdy nakazało wykreślenie jej z historii już w czasach stalinowskich i nie można wykluczyć, że również pan Henryk Szlajfer o tym słoniu w menażerii zapomniał. A dlaczego? A dlatego, że w odróżnieniu na przykład od „komunistów”, Żydowski Związek Wojskowy, skupiający oficerów i podoficerów Wojska Polskiego, demonstrował przywiązanie do Rzeczypospolitej Polskiej i nawet w rejonie swego działania wywiesił polską flagę obok żydowskiej, no a poza tym skupiał żydowskich działaczy prawicowych, związanych z AK, podczas gdy według ówczesnych, stalinowskich mądrości etapu, z „nazistami” walczyli komuniści, podczas gdy zaplute karły reakcji stały „z bronią u nogi”. Jak widzimy, monopol na prawdę nie oszczędza przeciwników politycznych żydokomuny nawet za grobem. Ciekawe, że w 65 lat po śmierci Stalina, ten zapis cenzorski nadal obowiązuje, i to nie tylko w Polsce, ale i w USA. Dowiadujemy się właśnie, że kongresmani Ed Royce i Ellion Engel z Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Kongresu USA, po wysłuchaniu zachęty ze strony ministra obrony Izraela Awigdora Liebermana, rosyjskiego Żyda, w specjalnym liście ofuknęli premiera Mateusza Morawieckiego, by w podskokach położył kres podważaniu niezależności wymiaru sprawiedliwości, tłamszeniu wolności słowa i zgromadzeń. O rosyjskim, a właściwie sowieckim rodowodzie Awigdora Liebermana wspominam nie bez kozery, bo jemu właśnie skłonny jestem przypisywać autorstwo argumentacji użytej w liście do premiera Morawieckiego przez Wielce Czcigodnych kongresmanów, że mianowicie „działania polskiego rządu są na rękę tym, którzy dążą do podziałów w NATO”. Jest to logika identyczna z tą, jakiej użył wobec nas, żołnierzy-studentów Studium Wojskowego UMCS w Lublinie, pułkownik Hipolit Kwaśniewski. W marcu 1968 roku oświadczył nam zupełnie serio, że żołnierz, który nie wykona strzelania, będzie uważany za agenta Bundeswehry. Jestem pewien, że kongresmani mogli przyswoić sobie i tę logikę, i ten sposób argumentowania od Awigdora Liebermana, bo od kogóż innego? Pozostaje tylko mieć w Bogu nadzieję, że inni kongresmani są trochę mądrzejsi, chociaż podpisy 59 senatorów pod listem do premiera Morawieckiego świadczą, że może być odwrotnie.
Podczas gdy kongresmani, najwyraźniej tylko w ogólnych zarysach zorientowani, z jakiego klucza mają ćwierkać, operują w swoim liście ogólnikami, niemiecki owczarek Franciszek Timmermans bez ceregieli przechodzi do konkretów i przedstawia naszemu bantustanowi ultimatum treści następującej: zlikwidowanie skargi nadzwyczajnej, którą od prawomocnych już wyroków można by kierować do Sądu Najwyższego, pozostawienie na stanowisku I prezesa Sądu Najwyższego pani Małgorzaty Gersdorf oraz – po trzecie – pozostawienie w Sądzie Najwyższym wszystkich sędziów pod 65 roku życia. Trudno o wyraźniejszy dowód troski o zapewnienie konfidentom – być może nie tylko SB, czy WSI, ale również Stasi – wpływu na orzecznictwo sądowe, zaś specjalny punkt dotyczący pani Gersdorf skłania do podejrzeń, że dla Naszej Złotej Pani może ona być folksdojczem wyjątkowo cennym.
Stanisław Michalkiewicz
Będę promować Polonię…
Natalia Kusendova jest znaną działaczką polonijną, ubiegała się kilka lat temu o stanowisko trustee szkolnego w Mississaudze. Działała w ontaryjskiej Partii Postępowo-Konserwatywnej. Obecnie ubiega się o nominację partii na posła do legislatury Ontario w okręgu Mississauga-Centre.
Andrzej Kumor: Pani była już kandydatem na trustee szkolnego, co Panią skłoniło, żeby ponownie wdać się w politykę?
Natalia Kusendova: Zawsze miałam ochotę na wkroczenie w życie polityczne. W 2014 były wybory w Mississaudze, a właśnie taka pozycja kuratora oświaty, szczególnie że startowałam do katolickiego school board, dla mnie była ważna, żeby mówić o wartościach chrześcijańskich, katolickich i chronić edukację katolicką tutaj w Ontario i Mississaudze, dlatego że była mowa na temat amalgamacji tych dwóch systemów, czyli publicznego i katolickiego. Uważam, że jest ważne, żeby te dwa systemy dalej istniały, dlatego też startowałam w tamtych wyborach. Wtedy, to było cztery lata temu, byłam dosyć świeżo po moich pierwszych studiach, studiowałam biologię na UofT, i uważałam, że jakieś zmiany powinny zajść w szkolnictwie, dlatego że system high school, czyli poziomu średniej szkoły, nie przygotowuje odpowiednio uczniów do studiów uniwersyteckich, które są na o wiele wyższym poziomie. Chciałam się skupić na tzw. mentoringu, żeby troszeczkę podnieść poziom studiów średnich, ale też żeby połączyć uczniów z profesjonalistami w swoich zawodach. Więc to był jeden punkt mojej kampanii wtedy.
Drugim punktem była żywność w szkołach, bo to, co serwują naszym studentom w kafeteriach, to jest jedzenie bardzo mało wartościowe, to jest fast food. Chciałam wkroczyć w życie publiczne, kurator to jest taka półetatowa publiczna pozycja i wtedy się czułam na siłach, żeby to robić.
– Pani bardzo dobrze mówi po polsku.
– W wieku 12 lat imigrowaliśmy z mamą i bratem, jeszcze wtedy ojciec był, do Kanady. Emigrowaliśmy z Czech, z Pragi.
– Pani mama jest Polką?
– Mój ojciec jest Słowakiem, mama Polką. Mam bardzo silne polskie korzenie. Jak byłam dzieckiem, mieszkaliśmy w Europie, w różnych krajach, ale zawsze do babci, do Polski, na Podkarpacie, jeździliśmy na wakacje, na ferie i bardzo sobie ceniłam i cenię polskie korzenie.
Gdziekolwiek byłam, zawsze mama wysyłała mnie do polskiej szkoły, sobotniej czy czwartkowej, gdziekolwiek by to było, i dlatego mój język polski jest na dość dobrym poziomie. Do dzisiaj piszę, działam w Polonii, używam polskiego na co dzień, jeżdżę do babci do Polski przynajmniej raz w roku, czasami dwa.
Zaczęłam działalność polonijną w harcerstwie, gdzie przez wiele lat byłam zastępową, potem pełniłam wyższe funkcje, prowadziłam drużynę harcerek, obozy letnie, może siedem – osiem lat byłam szczepową obozów letnich. Harcerstwo wpoiło we mnie jeszcze patriotyczne, religijne wartości, naukę o historii Polski. Ja przecież nie chodziłam nigdy do polskiej szkoły dziennej, tylko do sobotniej. Nauka o historii Polski – wszystko wyniosłam z harcerstwa i harcerstwu zawdzięczam ten patriotyczny duch i że się nauczyłam o wszystkich zasługach Polaków na świecie.
Później moja działalność przerodziła się w działalność studencką, jak już byłam na uniwersytecie, kiedy utworzyliśmy organizację pod nazwą Polska Inicjatywa Studentów w Kanadzie, i różną inną działalność, różne konferencje dla młodzieży polonijnej, takie już bardziej networkingowe, pod hasłem „Quo Vadis”, wiele razy, może siedem czy osiem edycji, byłam związana z ich organizacją lub sama osobiście je organizowałam. Zawsze, przez całą moją kadencję tutaj – a mieszkam już osiemnaście lat w Kanadzie – byłam bardzo ściśle związana z Polonią. Dzisiaj jestem w Zarządzie Głównym Kongresu Polonii Kanadyjskiej, gdzie udzielam się jako dyrektor i jestem odpowiedzialna właśnie za wdrażanie młodzieży do naszej działalność plus też staram się pomóc w różnych rzeczach. Jestem też w zarządzie Stowarzyszenia Polskich Weteranów Koło nr 20 na Beverley Street, gdzie staram się też pomóc w różnych sprawach. Dla mnie działalność polonijna to jest oczywiste, to jest coś, co robię i moi znajomi mnie z tego znają, i sobie to bardzo cenię. Ale oprócz działalności polonijnej zajmuję się też działalnością polityczną od ostatnich czterech lat, co, uważam, jest bardzo ważne, bo jako Polonia powinniśmy się także angażować politycznie.
Moje wartości zawsze były bliskie Partii Konserwatywnej. Gdy byłam młodsza, studiowałam biologię, więc za bardzo nie zwracałam uwagi na politykę, ale od kiedy zaczęłam studia pielęgniarskie i zobaczyłam, jak nasz system zdrowotny kuleje, wtedy naprawdę otworzyłam oczy, że my, jako Kanadyjczycy, jesteśmy dumni z naszego systemu zdrowia, że to jest universal health care system, a jednak jak się widzi rzeczywistość, jak się w tym jest, jak się w tym pracuje, już jako studentka pielęgniarstwa – to jest mój drugi fakultet, który ukończyłam – widziałam, jakie są potrzeby zmiany w tym systemie.
– Ale liberałowie mówią my to zmieniamy, dajemy na to pieniądze.
– Przez ostatnie cztery lata, kiedy się dosyć blisko interesuję polityką prowincyjną, przez pierwsze trzy lata nie było inwestycji w służbę zdrowia. Powiem więcej, bodajże od roku 2012 do 2016, przez cztery lata, w Ontario były zamrożone budżety dla szpitali. To jest fakt. Nawet jeżeli inflacja poszła w górę 2 procent, budżety szpitalne były zamrożone przez cztery lata. Co to oznaczało? Szpitale w Ontario nie mogą mieć deficytu, czyli nie mogą wydać ani dolara więcej, niż im daje rząd. Jeśli nie mają zwiększonej puli pieniędzy nawet o inflację, a jest społeczeństwo, które potrzebuje coraz więcej, starzejące się społeczeństwo...
– I jest więcej ludzi.
– Jest więcej ludzi, a nie ma żadnego wzrostu budżetu. To powoduje, że szpitale przez te cztery lata musiały pielęgniarki zwolnić – w 2015 tysiąc pielęgniarek w Ontario straciło pracę – musiały zamknąć sale operacyjne, dlatego na przykład teraz się czeka w Ontario rok na wymianę stawu biodrowego albo stawu kolanowego, i musiały też zmniejszyć liczbę łóżek szpitalnych. To jest fakt, że przez cztery lata były zamrożone budżety. I teraz, gdy jest czas wyborów i na rok przed nimi – w zeszłym roku była niewielka inwestycja, no i w tym roku jest wielka inwestycja. Teraz, gdy jest czas na głosowanie, to liberałowie zdecydowali, żeby kupić nas za nasze własne pieniądze. Dlatego w ostatnim budżecie, w którym jest osiem miliardów dolarów deficytu, postanowili, że będzie wszystko dla wszystkich. Jeśliby to ogłosili cztery lata temu, mogłabym powiedzieć, że to jest słuszne i starają się coś zmienić...
Dla mnie to jest fałszywe. I myślę, że ludzie w Ontario i ci, którzy będą głosować, już się nie nabiorą na takie fałszywe triki i widzą przez to, że rząd liberalny nie jest dla nas, nie jest dla ludzi, tylko fałszywie nam robi nadzieję. Jeszcze jedna bardzo ważna sprawa – jesienią zeszłego roku premier, jak również minister finansów Sousa obiecał, że budżet będzie zbilansowany na koniec ich czteroletniego panowania. I co się okazało? Teraz, jak jest czas na głosowanie, ogłosili budżet z ośmiomiliardowym deficytem. Jak my możemy, jako głosujący, ufać takiemu rządowi, który najpierw, sześć miesięcy temu, mówi: OK, zbilansujemy nasz budżet, a później się okazuje, że nie, kolejne osiem miliardów deficytu. W Ontario mamy zadłużenie już na ponad 300 miliardów. Ludzie może sobie nie zdają sprawy, jaki straszny jest to dług. Oprócz tego są oczywiście odsetki, będziemy to spłacać do końca życia. Nie tylko my, także nasze dzieci. Mamy większy dług niż Kalifornia. Uważam, że jest czas, żeby skończyć z takim szastaniem pieniędzmi przez rząd. Myślę, że ludzie w Ontario się budzą, bo prowadzę kampanię, chodzę od do domu do domu, rozmawiam z ludźmi, mówią, że głosowali kiedyś na liberałów, ale w tym roku będą głosować na konserwatystów.
– Oprócz spraw ekonomicznych, są też sprawy społeczne. Jedną z takich zmian, które były bardzo szeroko oprotestowywane, jest zmiana w programie wychowania seksualnego.
– Tak, popieram stanowisko Douga Forda, który powiedział, że he will repeal and replace Kathleen Wynne’s sex-ed curriculum, czyli że program będzie wymieniony i poprawiony, i ja to w stu procentach popieram. Jako pielęgniarka i osoba, która działa w służbie zdrowia, uważam, że jest potrzebna edukacja dla dzieci, jeśli chodzi o wychowanie fizyczne plus seksualność, ale musi to być odpowiednie do wieku i rodzice muszą być włączeni do konsultacji i też w pisanie tego programu.
To, co dla mnie jest szokujące, to że ten program rządu Kathleen Wynne był napisany przez człowieka, który jest oskarżony o pornografię dziecięcą.
Dla mnie jest absurdalne, że coś takiego w Ontario mogło przejść, że taki człowiek napisał program, według którego potem nasze dzieci się uczą. Dzisiaj wszystko jest w Internecie, nasze dzieci dużo się uczą z Internetu, więc uważam, że jakiś poziom edukacji seksualnej powinien być, ale to musi być, po pierwsze, konsultowane z rodzicami, też pisane razem z rodzicami i musi to być odpowiednie wiekowo. Dzieci w trzeciej klasie nie powinny się uczyć o pewnych sprawach, o których się teraz uczą. Więc ja jestem w stu procentach przeciwko temu programowi i mam nadzieję, że jak stworzymy konserwatywny parlament, przejdziemy przez wszystkie, nie tylko seksualne, programy nauczania, bo nawet w matematyce, języku angielskim, Ontario potrzebuje przygotowywać naszych uczniów do wyższego poziomu, dlatego że wyniki uczniów w Ontario, niestety, w tej chwili nie są nawet na poziomie kanadyjskim, tylko są poniżej. Więc uważam, że musimy cały program nauczania przejrzeć, odnowić i wprowadzić zmiany. Jestem za tym w wypadku sex-ed w stu procentach.
– To zostając przy sprawach społecznych i sprawach, które są gorącym kartoflem, czyli takich, których nikt nie chce dotknąć – to jest kwestia aborcji. W dzisiejszym systemie nie ma nawet obowiązku udzielania jakichkolwiek konsultacji, to znaczy żadnego poradnictwa. Czy Pani nie sądzi, że powinno się tutaj zapewnić kobiecie więcej informacji?
– Powinno się informować o ryzyku itd., więc na pewno powinno to odbywać się w sposób bardziej rzetelny, i wydaje mi się, że to powinno być więcej niż jedna konsultacja, to powinno być kilka konsultacji, też może konsultacja z psychologiem, żeby się upewnić, że to jest rzeczywiście decyzja świadoma i że to jest coś, co ta kobieta życzy sobie zrobić. Tak jak Pan powiedział, to jest kwestia federalna, ale my to finansujemy, my, z naszych pieniędzy, podatnika, są finansowane aborcje i po prostu uważam to za niesłuszne i tak nie powinno być. Ale tak jak Pan mówi, to jest kwestia federalna i na szczeblu prowincyjnym nie za bardzo możemy już z tym walczyć, dlatego że to już było przesądzone federalnie. Chyba że się zmieni w przyszłym roku rząd federalny i wtedy możemy zadziałać razem z naszą Partią Konserwatywną na tym szczeblu.
– Co Polonia będzie miała, jeśli Pani będzie posłanką do legislatury Ontario?
– W Mississaudze mamy ponad 100 tys. ludzi, którzy są Polakami drugiej generacji, którzy się czują Polakami. Uważam, że to jest trochę smutne, że nie mamy w tej chwili naszej reprezentacji czy to w radzie miejskiej, czy to na szczeblu federalnym, czy prowincyjnym. Nie ma Polaków, którzy by byli na takich stanowiskach. Myślę, że dużo jako Polonia się zasłużyliśmy, budując Kanadę, budując Ontario. Płacimy przecież podatki, pracujemy, i ważne jest, żeby nasz naród też był reprezentowany. Wszyscy oczywiście jesteśmy i czujemy się Kanadyjczykami, ale mamy te polskie korzenie i polskie wartości. Czy to są wartości katolickie, czy to są wartości na przykład tylko konserwatywne, czy tradycyjny model rodziny, który ja szanuję, promuję i też chcę wdrażać w swoje życie. Myślę, że to są wszystko ważne rzeczy. Dobry przykład to sikhowie. Sikhów jest czterysta tysięcy w Kanadzie, a mają bardzo dużo posłów we wszystkich parlamentach, nawet teraz wiele pozycji w gabinecie ministrów. A my jako Polonia, a jest nas 1,1 miliona w Kanadzie, mamy jednego posła Toma Kmiecia, który jest w Albercie. Uważam, że stać nas na więcej i dlatego też startuję i dlatego też popieram Kingę Surmę, która startuje. I jeśliby ktoś startował z ramienia innej partii, to też bym tę osobę popierała. Oczywiście może nie bezpośrednio, ale w inny sposób. Uważam, że jest ważne, żebyśmy jako Polonia angażowali się w sprawy tego kraju, bo przecież mieszkamy tutaj, płacimy podatki tutaj, więc ważne jest, żeby mieć swój głos, swoją perspektywę i wnosić zmiany takie, które my chcemy wnosić.
Jeśli zostanę posłem tutaj, w rejonie Mississauga-Center, gdzie mieszkam szesnaście lat, gdzie się wychowałam, tutaj należę do parafii św. Maksymiliana Kolbego – jestem po prostu w tej społeczności i będę silnym głosem, reprezentując nasze sprawy, będę promować Polonię w parlamencie i będę pracować na rzecz Polonii. Moje drzwi będą otwarte dla wszystkich, nie tylko dla Polaków, dla wszystkich, no ale przede wszystkim, wiadomo, dla Polaków. Na co mogą Państwo liczyć? Że moje drzwi zawsze będą otwarte i wszystkich poglądów wysłucham i będę promować te, które są ważne dla nas jako Polonii w Kanadzie.
– Bardzo dziękuję i życzę powodzenia.
Rodzina, wolność, gospodarka
Tanya Granic Allen jest znaną działaczką społeczną w Ontario, niedawno ubiegała się o przywództwo w ontaryjskiej Partii Postępowo-Konserwatywnej, by ostatecznie poprzeć kandydaturę Douga Forda. Obecnie ubiega się o nominację partii na posła do legislatury Ontario w okręgu Mississauga-Centre.
Goniec: Niektórzy twierdzą, że w polityce chodzi głównie o zagadnienia gospodarcze. Pani jest uważana za konserwatystkę społeczną, dlaczego, Pani zdaniem, sprawy społeczne są ważne?
Tanya Granic Allen: Są bardzo ważne, choć sądzę, że gospodarka na wiele sposobów wpływa na rodziny, również w sprawach społecznych; jeśli ludzie są obciążeni wysokimi podatkami czy wysokimi opłatami za korzystanie z energii elektrycznej, to znaczy, że rodzice muszą ciężej pracować, a to często oznacza mniej czasu dla dzieci i rodziny.
Kiedy ubiegałam się o stanowisko lidera partii, uświadomiłam sobie, że wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, co dzieje się w systemie oświatowym – na przykład jeśli chodzi o wychowanie seksualne. Dlaczego więc uważam, że jest to ważne? Bo dzieci są przyszłością Ontario; to, w jaki sposób są wychowywane i jakie wartości są im przekazywane, określi to, jak wyglądać będzie przyszłość prowincji. Ważne jest nie tylko to, jaki jest poziom nauczania przedmiotów, które mają w szkołach, ale również czego się uczą.
– Pani pracowała do Parents As First Educators (PAFERE)?
– Tak, obecnie moja praca jest tam zawieszona, ale stamtąd wiele osób mnie zna.
– Organizacja powstała po tym, jak wprowadzono nowy program nauczania seksualnego?
– Wcześniej, nie byłam przewodniczącą od samego początku, była nią dr Teresa Pierre. Organizacja powstała w 2010 roku, ja przyszłam w 2016 i to, z czego jesteśmy najbardziej znani przez minione kilka lat, to działalność publiczna w wielu kwestiach, szczególnie odnośnie do nowego programu nauczania seksualnego, ale także takich jak ustawa 89, która została uchwalona rok temu (ustawa ta m.in. pozwala władzom na odbieranie dzieci rodzicom, którzy nie szanują ich orientacji seksualnej – red.), która ma destrukcyjny wpływ na ontaryjskie rodziny.
– Ludzie o przekonaniach konserwatywnych często są uważani za anachronizm, wiele osób twierdzi, że najważniejsza jest gospodarka, to zaś są sprawy społeczne, które wprowadzają podziały, jak choćby kwestia małżeństw homoseksualnych czy aborcji, czy uważa Pani, że sprawy te są ważne? Jakie jest Pani stanowisko w sprawie aborcji?
– Wszyscy wiedzą, że jestem pro-life.
– W Kanadzie nie mamy żadnego prawa aborcyjnego, co, Pani zdaniem, powinno się więc zrobić, od czego zacząć?
– Każdy wie, że jako katolik, jestem pro-life. Te sprawy leżą w gestii federalnej.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/tag/polityka?start=190#sigProIdea24280135
– Tak, ale odpowiedzialność za świadczenie opieki medycznej już nie jest sprawą federalną.
– No właśnie, dlatego naszym zdaniem, lekarze powinni mieć wolność sumienia czy kierować lub nie kierować na wspomagane samobójstwo, a to stało się tutaj u nas, w Ontario, olbrzymim problemem, podczas gdy w Ameryce czy w innych prowincjach wolność sumienia lekarzy jest szanowana, to samo dotyczy Personal Support Workers czy pielęgniarek.
– A co z poradnictwem? Obecnie, kiedy kobieta chce się poddać aborcji, nie otrzymuje żadnej niezależnej informacji, jedyne informacje, jakie uzyskuje, pochodzą od zakładu usługowego – przychodni aborcyjnej, która jest nastawiona na zysk.
– Wielokrotnie jasno mówiłam, że wierzę w wolność ekspresji, wolność religii i wolność sumienia, i w tym mieści się również wolność do bycia poinformowanym. Sądzę więc, że powinniśmy zachęcać do otwartego dialogu na temat wszystkich spraw i pozwalać ludziom decydować o sobie, ale oni nie są w stanie podejmować tych decyzji, jeśli nie dysponują odpowiednimi informacjami.
– Jest Pani zwolenniczką wolności wypowiedzi, czy powinna być ona w jakiś sposób ograniczona?
– Dobra demokracja pozwala na wolną i otwartą wymianę poglądów; nie wierzę w konieczność niańczenia debaty. Mój ojciec wyjechał z komunistycznego kraju, gdzie miał to doświadczenie, i wielu z nas, imigrantów słowiańskich, pamięta te dni i wie, że to nie były dobre czasy. Musimy stronić od tego rodzaju totalitarnego systemu rządzenia.
– Gdzie postawić granice?
– Myślę, że przy jakiejkolwiek ekspresji, bo mamy w Kanadzie wolność ekspresji, która nawołuje do fizycznej przemocy, tu bym postawiła granicę.
– Jesteśmy społeczeństwem wielokulturowym, przyjechaliśmy tu z wielu stron świata, przywieźliśmy różne poglądy na sprawy społeczne, na temat roli kobiet, małżeństwa, jak by Pani określiła, co to znaczy być Kanadyjczykiem; jak by Pani określiła „kanadyjskie” wartości?
– Jesteśmy teraz w Mississauga Centre i dużo osób, które wybrały Ontario i Mississaugę dla swych rodzin, podziela konserwatywne wartości i zasady. To znaczy, że chcą wychowywać dzieci tak, jak to uznają za najbardziej właściwe, to znaczy są przeciwko seksualizacji dzieci w wieku szkolnym i ja nawet nie uznaję tego za kwestie konserwatyzmu społecznego.
Mamy obecnie program nauczania seksualnego opracowany po części przez osobę skazaną za pornografię dziecięcą, Bena Levina. Nie trzeba być konserwatystą społecznym, aby uznać, że to parodia. To parodia i to powinniśmy wstrzymać. Tymczasem Kathleen Wynne i jej liberałowie tutaj, w Mississaudze, nic z tym nie robią – a to jest porażające. Dlatego postanowiłam ubiegać się o przywództwo w Partii Konserwatywnej, dlatego chcę reprezentować okręg Mississauga Centre i mówię, „nie”, bo w Ontario będziemy pierwszoplanowo traktować dzieci i rodziny. To zaś oznacza poprawę polityki gospodarczej, zredukowanie opłat za prąd, aby rodziny nie musiały wybierać między zakupami jedzenia a rachunkiem za prąd. Ale to oznacza również, że to te rodziny powinny decydować, jak ich dzieci są wychowywane, a nie rząd.
– A co z prawem szarijatu, z kwestią islamskich nakryć głowy, czy, Pani zdaniem, powinny być one dopuszczone w przypadku osób w służbie publicznej?
– Wierzę w wolność ekspresji i wolność religii; podobnie jak dla wielu innych kanadyjskich kobiet, wyjaśnienie moim własnym dzieciom (potrzeby noszenia) burki czy nikabu stanowi wyzwanie, ale to powiedziawszy, jeśli kobieta z własnej woli wybiera tego rodzaju strój, to jest to część wolności ekspresji.
– Również w przypadku policjantek czy innych funkcjonariuszy?
– Powtórzę, uważam, że ludzie powinni mieć wolność wypowiedzi i ekspresji, tak długo jak nie nawołują do fizycznej przemocy przeciwko innym.
– Pytam tyle o wolność wypowiedzi, ponieważ żyjemy w czasach politycznej poprawności, która pewne tematy zalicza do tabu. Czy uważa Pani, że będzie mogła swobodnie mówić o tych sprawach w legislaturze? Czy będzie Pani w stanie poruszać te zagadnienia?
– Jestem tutaj po to, by reprezentować Mississauga Centre i moi wyborcy oczekują ode mnie, bym silnym głosem mówiła o sprawach, które ich dotyczą, więc jeśli uzyskam tę nominację – tak, będą kontynuowała to wszystko – po to kandyduję.
Nie jestem tu, by dostać jakieś stanowisko czy tytuł; jestem tutaj, ponieważ uważam, że w naszym społeczeństwie istnieje potrzeba rozwiązania tych spraw, i cieszę się na możliwość pracy, aby je rozwiązywać.
Jeśli chodzi o cenzurę, tak, jestem przeciwko politycznej poprawności, przeciwko cenzurze, zwłaszcza w wydaniu rządu. Więc myślę, że ludzie mogą oczekiwać, iż będę wypowiadać się jasno i dobitnie, ponieważ tak powinien robić dobry poseł, który reprezentuje wyborców i daje im głos.
– Jakie więc są główne sprawy, które Pani poruszy w legislaturze?
– Doug Ford jest liderem i to on wyznacza platformę partii. Jestem zadowolona, że mogę go w tym poprzeć, i uważam, że powinniśmy spotkać się i porozmawiać na temat wielu z tych spraw. Doug uznał, że nowy program edukacji seksualnej to problem, i zobowiązał się do odwołania narzuconej przez Kathleen Wynne agendy. Wielu ludzi właśnie dlatego na niego zagłosowało.
– Czy, Pani zdaniem, edukacja seksualna powinna być nauczana w szkołach, czy też powinna to być odpowiedzialność rodziców?
– Definitywnie jest miejsce w szkole na edukację seksualną. Studiowałam biologię i sądzę, że to ważne, pozostaje pytanie, co jest stosowne dla jakiego wieku, a to ile, i w jakim wieku, powinno być pozostawione decyzji rodziców. Nawet jeśli wprowadzimy lepsze wychowanie seksualne, które nie będzie szkodziło dzieciom, a będą rodzice, którym to nie będzie się podobało – to wciąż powinni mieć możliwość postanowienia, że ich dzieci nie będą tego nauczane. Wybór zawsze powinien należeć do nich, a nie do rządu.
Jestem przekonana, że dzieci powinny mieć kursy edukacji seksualnej, zaś kiedy i w jakim zakresie, powinno być zdecydowane przez rodziców, skonsultowane z nimi.
– Proszę na koniec powiedzieć o swojej rodzinie i pochodzeniu, o Pani korzeniach.
– Urodziłam się w Kanadzie, mój ojciec wyjechał jeszcze w czasach komunistycznej Jugosławii i przyjechał tu, do Ontario. Mama pochodzi z pięknej wyspy Malta. Rodzice poznali się tutaj na szkockiej zabawie w Toronto. To taka typowa emigracyjna historia z lat 60. Jestem jednym z pięciorga rodzeństwa, zawsze byliśmy bardzo aktywni społecznie. Zostałam wychowana i chodziłam do szkoły w Etobicoke. Potem poszłam na University of Western Ontario gdzie uzyskałam stopień w naukach politycznych, ale chodziłam też na kursy matematyki i nauk przyrodniczych.
Kiedy byłam w London, chodziłam do kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej, nauczyłam się tam polskich pieśni. Byłam tam ubiegłej jesieni, ponieważ Andrzej Śpiewak zaprosił mnie na spotkanie.
Mieszkałam i pracowałam w Mississaudze dla prywatnej firmy budowlanej jako menedżer, potem w ratuszu w Toronto, poznałam mojego męża, mamy czwórkę dzieci i jeszcze kilka miesięcy temu mieszkałam tutaj, w Mississauga Center, postanowiliśmy jednak kupić farmę i obecnie mamy 100 akrów ziemi na północy, więc dzielimy czas między GTA a północą.
Korzenie mojego męża są tutaj, w Mississaudze, sięgają lat pięćdziesiątych, kiedy był wychowywany w Cooksville, w czasach gdy były tam głównie sady. Mój mąż ma pochodzenie szkocko-angielskie.
– Bardzo dziękuję i życzę powodzenia.
Erdogan: posłużmy się złotem w rozliczeniach
Turecki prezydent Erdogan zasugerował że pożyczki międzynarodowe powinny być oparte na standardzie złota, a nie dolara amerykańskiego, aby uniknąć presji zmieniających się kursów walutowych na gospodarkę. - Uczyniłem te sugestie podczas spotkania G20 pytałem dlaczego wszystkie pożyczki są denominowane w dolarach, posłużmy się inną walutą; moja sugestia jest taka że możemy użyć standardu złota - mówił Erdogan podczas ceremonii otwarcia Kongresu Globalnej Przeciebiorczości w Istambule 16 kwietnia.
- Używając dolara świat zawsze jest pod naciskiem kursu wymiany moglibyśmy zaoszczędzić państwom i narodom presji - złoto nigdy w historii nie było narzędziem opresji dodał. Turecka waluta Lira jest obecnie mało warta w porównaniu z dolarem, Erdogan oskarżył Fundusz Walutowy o manipulowanie sytuacją polityczną w Turcji.
W Syrii Izrael lata i strzela gdzie chce
Izrael oświadczył we wtorek rano że nie akceptuje jakichkolwiek ograniczeń dla swoich operacji w przestrzeni powietrznej Syrii przeciwko, jak to określił, zagrożeniu irańskiemu. Izraelski minister obrony Lieberman wyraził jednocześnie nadzieję, że otwarte kanały komunikacyjne z Moskwą pozwolą na uniknięcie tarć w powietrzu.
We wtorek rano kilka pocisków zostało wystrzelonych na cele w Syrii znad przestrzeni powietrznej Libanu. Zdaniem władz syryjskich, pociski te zostały zniszczone przez obronę przeciwlotniczą. Lieberman stwierdził że Izrael rezerwuje sobie prawo do bronienia swoich interesów i "wszystkie opcje są nadal na stole".
Był to drugi taki atak izraelski, pierwszy przeprowadzony został 9 kwietnia na bazę lotniczą Homs. Lieberman zapewnił, że Izrael nie chce sprowokować Rosjan dlatego ma otwarte linie komunikacyjne na poziomie starszych rangą oficerów. "Rosja rozumie nas i przez lata zdołaliśmy uniknąć tarć z nimi - dodał - szanując rosyjskie interesy w Syrii, Izrael zamierza nadal przeciwstawiać się irańskiemu zagrożeniu u swych granic. Izraelska armia atakować będzie cele irańskie, które wiąże z zaopatrywaniem libańskiego Hezbollahu.
Iran potępił izraelskie ataki. Rzecznik irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych Bahram Qassem stwierdził że "wcześniej czy później Izrael odpowie za swoje zbrodnie i agresję". Jego zdaniem siły oporu w regionie są w stanie w odpowiednim miejscu i czasie odpowiedzieć na izraelskie działania.
Pracujesz za minimum - nie będziesz płacił podatku dochodowego
Podczas spotkania z wyborcami w Ottawie Doug Ford obiecywał, że jeśli zostanie premierem, osoby pracujące za stawkę minimalną nie będą musiały płacić podatku dochodowego. Podkreślał, że jego partia chce, by ontaryjczykom jak najwięcej pieniędzy zostawało w kieszeni. „Musimy zrobić porządek w sektorze energetycznym i obniżyć podatki. Jeśli zarabiasz minimum, nie zapłacisz ani centa podatku dochodowego”, mówił Ford. „Przez ostatnie 15 lat liberałowie opodatkowywali co mogli i traktowali ontaryjskie rodziny jak swój bank, z którego w nieograniczony sposób mogą wypłacać pieniądze. Wymyślali i wymyślają coraz to nowe sposoby sięgania do kieszeni podatników. Nie miejcie złudzeń – jeśli Kathleen Wynne wygra, zabierze wam jeszcze więcej”.
Proponowane przez konserwatystów zwolnienie z podatku ma dotyczyć zarówno osób pracujących na pełny etat, jak i na część etatu. Ma to kosztować prowincję około 500 milionów dolarów rocznie. Ulga zostałaby w pełni wprowadzona z początkiem 2019 roku. Za minimalną stawkę pracuje około 623 000 ontaryjczyków. Jeśli dana osoba pracuje przez 50 tygodni w roku, zarabia 28 000 dol. Obecnie podstawowy podatek dochodowy od osoby pracującej na pełny etat wynosi w tym wypadku 817 dol.
Od 2005 roku mediana dochodu w Ontario wzrosła zaledwie o 3,8 proc. To najmniejszy wzrost ze wszystkich prowincji i terytoriów. Dochody prawie nie rosną, w przeciwieństwie do rachunków za prąd. Stawki za prąd są trzy razy większe niż w 2003 roku, gdy liberałowie przejmowali władzę. Przeciętna rodzina płaci teraz za prąd o 1000 dol. rocznie więcej. Jak jeszcze Wynne grabi podatników? Konserwatyści jednym tchem wyliczają podwyżki podatków dochodowych, wprowadzenie systemu opłat węglowych cap-and-trade, podwyżkę składek zdrowotnych płaconych przez małych przedsiębiorców, podwyżkę akcyzy na piwo i wino, podwyżki opłat związanych z łowiectwem, opłat wędkarskich, kempingowych, opłaty za odnowienie i wydanie prawa jazdy oraz za rejestrację pojazdu.