To wcale nie żart, tyle że miejscowość o tej nazwie znajduje się w południowo-zachodnim Ontario, a rzeka przez nią przepływająca to nie Sekwana, a tytułowa Grand River. I nie trzeba wcale jechać na daleką Północ na spotkanie z dziką przyrodą, Grand River, mimo że przepływa przez tereny rolnicze i zurbanizowane, oferuje takich spotkań wcale nie mniej.
Najpierw trochę encyklopedycznych wiadomości o samej rzece. Jej długość wynosi 266 km, a zlewisko, największe w południowo-zachodnim Ontario, obejmuje obszar prawie 7 tys. kilometrów kwadratowych. Jej źródła znajdują się koło miejscowości Dundalk, jednego z najwyżej położonych punktów południowego Ontario (525 m n.p.m.), a ujście znajduje się w Port Maintland nad jeziorem Erie. Sieć rzeczna ma układ dendrytyczny, mówiąc obrazowo, przypomina drzewo, którego pień stanowi właśnie Grand River, największa rzeka w południowym Ontario, a odchodzące prostopadle konary to jej dopływy, główne to Conestogo, Eramosa, Speed i Nith River, oraz setki mniejszych rzek i strumieni. Ważne miasta, przez które przepływa rzeka Grand, to Waterloo, Kitchener, Cambridge oraz Brantford. Dolina rzeki Grand była domem dla wielu plemion indiańskich, miejscem dramatycznych konfliktów między nimi samymi – wojowniczy Irokezi chcieli zdominować intratny handel futrami na tym terenie, między Indianami a europejskimi osadnikami, a także wojen między Francuzami i Anglikami. Koło Brantford znajduje się współcześnie jeden z największych rezerwatów indiańskich Six Nations of the Grand River.
Rybna rzeka dawała życie, umożliwiała komunikację, wiosenne wylewy nawoziły dolinę, czyniąc ziemię żyzną i idealną do upraw – wszystko tu rośnie wyjątkowo bujnie, ale niosła też śmierć i zniszczenie, co kilka lat powodując wielkie powodzie. Postanowiono ją ujarzmić i w 1942 roku w miejscowości Belwood zbudowano pierwszą tamę i zbiornik retencyjny. W Cambridge w starej części miasta na murze od strony rzeki zaznaczono poziomy wody podczas największych wylewów od czasu prowadzenia notowań. Największą wodę zanotowano w 1924 r.
Wzdłuż Grand River utworzono kilkanaście terenów chronionych (conservation area), to właśnie one, w większości łagodny nurt rzeki oraz niewielka liczba krótkich przenosek przyczyniły się do popularności spływów kajakowych i canoe.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/2501-szlakami-bobra-kajakiem-do-pary%c5%bca-grand-river#sigProIdecab4c5343
Jesienią zeszłego roku przepłynęliśmy pięciogodzinną łatwą trasę do Freeport Bridge koło Kitchener, tym razem, nie zważając na burzowe zapowiedzi, postanowiliśmy wypłynąć z Freeport, a zakończyć 40-kilometrowy odcinek w Paris, rzeczonym Paryżu. Grupa liczyła sześć osób z wyraźną dominacją kobiet – tylko dwie sztuki chłopa, co miało o tyle znaczenie, że na trasie były dwie przenoski, wprawdzie króciutkie, ale dwuosobowe, pozbawione steru kajaki z plastikowej masy były potwornie ciężkie, przystosowane do wytrzymania zderzeń ze skałami na trudnych wodnych przełomach, choć te na naszej trasie oznaczone były jedynką, czyli najniższe w skali, i przepływanie ich nie groziło niczym ani kajakom, ani ich pasażerom, a wręcz przeciwnie, stanowiło miłe urozmaicenie trasy i sporą frajdę.
Znieśliśmy potwory z budynku wypożyczalni do rzeki, tu pierwsza niespodzianka – ostrzeżenie o barszczu Sosnowskiego, a właściwie blisko spokrewnionym z nim Giant Hogweed. Tabliczka informowała, że roślina jest starannie niszczona, ale nijak to się miało do tego, co widzieliśmy później.
Barszcz licznie porastał brzegi, wysiadając z kajaków, musieliśmy bardzo uważać. Jest to agresywna roślina inwazyjna, niezwykle trudna do zwalczenia. Powoduje degradację środowiska przyrodniczego i ogranicza dostępność terenu. W dodatku sok ze świeżych roślin wywołuje zmiany skórne, a w wyniku kontaktu z oczami – trwałą ślepotę.
Kolejną niespodziankę sprawiła sama trasa. Spodziewaliśmy się więcej cywilizacji, a okazało się, że oprócz dwóch tam, gdzie trzeba było przenieść kajaki, paru mostów, kilkunastu rezydencji i miasta Cambridge, cały odcinek kamienistej rzeki to brzegi porośnięte liściastymi lasami, ze starymi olbrzymimi wierzbami przywodzącymi na myśl Mazowsze, łąki, zakola z łanami trzciny, nagle wyłaniające się wapienne klify i niewielkie wzgórza. Woda w głównym nurcie przezroczysta, choć brzegi muliste. Idealne miejsce do życia dla wszelakiej zwierzyny i to właśnie ona była niespodzianką trzecią, największą. Takiej liczby zwierząt w ciągu jednego dnia nie widzieliśmy nigdy przedtem, nawet w wydawałoby się dzikim Algonquin. Spotkaliśmy bobry, jelenie, w tym małego jeszcze nakrapianego jelonka, olbrzymie pstrągi przechodzące płycizny z grzbietami ponad wodą, dzikie kanadyjskie gęsi bereniki w stadach i grupach "rodzinnych", kilkadziesiąt żurawi, dosłownie, bez cienia przesady, i orła bielika amerykańskiego. Orła fotograficznie zmarnowaliśmy, przepłynęliśmy pod nim i zauważyliśmy go dopiero po kilkudziesięciu metrach, siedział sobie na czubku drzewa tuż koło mostu, bez teleobiektywu widać go niezbyt wyraźnie. Jelonka uwieczniliśmy również, ale chyboczący się na falach kajak uciął nogi towarzyszącej mu gęsi, szkoda… ale takie są minusy fotografowania z wody.
W Cambridge olbrzymia tama zmusiła nas do drugiej przenoski. Przewodniki sugerują przeniesienie kajaków przez ulicę, zohydzeni ich wagą przeciągnęliśmy je pod mostem. Tuż pod zaporą w masach rwącej wody stali wędkarze. Płynięcie przez Cambridge też miało swój urok, stara część miasta widziana z wody wydaje się inna, ciekawsza. Uciekaliśmy tu nadchodzącej burzy, niebo było granatowe, słychać było grzmoty.
Trasę zakończyliśmy w Paryżu przy moście kolejowym, kajaki trzeba było wciągnąć na górę po stromych schodach, początek męki zwiastowała powitalna tablica miasta Paris, dwie panie poradziły sobie świetnie bez męskiej pomocy. Miasto pożegnało nas ostatnią czaplą, stała sobie dostojnie na kamieniu przy tamie, nie zważając na most, ludzi na punktach widokowych, kąpiących się niedaleko.
Pokonanie 40 kilometrów zajęło nam osiem godzin, płynęliśmy dosyć szybko, bo choć trasa jest przewidziana na mniej więcej dziewięć godzin, firma wyznaczyła nam czas na osiem, za każde pół godziny spóźnienia grożąc karami pieniężnymi. Punktualność zdała się na nic, to oni przyjechali z półgodzinnym opóźnieniem – busik zabrał nas do miejsca startu. Nad Grand River operuje wiele firm wypożyczających kajaki, pod hasłem Grand River canoeing znajdą ich Państwo wiele, można porównać ceny, te są niestety słone, zależnie od rodzaju kajaka lub canoe i długości trasy od mniej więcej 50 do 110 dolarów za kajak i czasami plus odbiór lub dowóz do miejsca startu. Korzystaliśmy z wypożyczalni przy Freeport Bridge, na stronie tej firmy canoeingthegrand.com są opisy tras, stopień trudności, czas i ceny. Każdy może wybrać coś dla siebie. Od Mississaugi to 40 minut jazdy.
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga