Wyjechałam z Korei do Polski, aby rozpocząć staż w polskim Sejmie. Mój kontrakt w Korei się skończył i zdecydowałam, że nie chcę być już nauczycielką, przeprowadziłam się natomiast na cztery miesiące do Warszawy, tam gdzie moja mama była wychowana i gdzie część mojej rodziny nadal mieszka. I tam gdzie, nawet jeśli w małych kawałkach, można znaleźć też i trochę kultury koreańskiej.
Tak się stało, że niedługo po moim przyjeździe do Polski właśnie odbywał się coroczny festiwal koreański w Warszawie.
Ja, troszkę tęskniąc za krajem, gdzie nikogo nie rozumiałam i gdzie nie musiałam się często odzywać, zdecydowałam się pojechać zobaczyć, jak wygląda koreańskie towarzystwo w Warszawie.
Problem był w tym, że nikt nie chciał ze mną jechać, a po mieszkaniu w kraju, gdzie wszyscy sądzą, że ja – cudzoziemka – nie wiem, co robię, to kraj, gdzie niby znam język i wyglądam jak inni, jest szokiem.
Szczerze mówiąc, to trochę boję się sama jeździć komunikacją miejską; nie dlatego, że ma mi się coś stać, tylko dlatego że nie lubię myśli, że musiałabym kogoś zapytać o kierunek albo przystanek.
No, ale odważyłam się i pojechałam na pola Agrykoli.
Kiedy dojechałam do Łazienek, to nie było już trudno znaleźć festiwalu koreańskiego, widać było, że wszyscy Koreańczycy idą w jedną stronę. Ja za nimi. Szybko doszłam i byłam zaskoczona liczbą ludzi, szczególnie Polaków. Nie spodziewałam się tak dużego zainteresowania kulturą koreańską.
Widziałam nawet dziewczyny, które były ubrane w koszulki ich ulubionego zespołu K-pop, SHinee.
Na festiwalu były wystawy przedstawiające różne aspekty kultury koreańskiej, ubrania, jakieś zioła, i oczywiście jedzenie.
Jedzenia było mnóstwo i do spróbowania za darmo, i do kupienia. Każda koreańska restauracja w Warszawie miała wystawę.
Ale główna atrakcja festiwalu to nie tylko jedzenie, ale też i koncert, i występy taneczne. Koncert zaczął się od koreańskiego Sunmunjanggut, tradycyjnego przejścia przez bramę żołnierzy do zamku lub pałacu.
Potem były pieśni koreańskie, a następnie śpiewy i tańce polskie. Na sam koniec zespół "Polski Łan" razem z zespołem "NGC Folk Music Group" z Korei zaśpiewali "Hej sokoły," "Szła dzieweczka do laseczka" i koreańską pieśń "Arirang".
Była to fajna współpraca pomiędzy zespołami z dwóch dla mnie ważnych krajów.
W Polsce jest dużo mniej obcokrajowców niż w Kanadzie. Jest to też kraj, gdzie stosunek do obcokrajowców jest częściej negatywny niż w Kanadzie. Do tego muszę się przyzwyczaić, że wielonarodowość, która dla mnie jest normalna, nie jest jeszcze scalona z nowoczesną Polską.
Mimo tego że większość ludzi w Polsce to są Polacy, na festiwalu widziałam i dużo Koreańczyków, i dużo Polaków zainteresowanych krajem tak obcym jak Korea.
A dla mnie? Jeszcze kilka przejazdów komunikacją miejską i będę się czuła jak tubylec.
Ale pewnie z powodu tego dziwnego paszportu będę jeszcze wypytywana przez 10 lat.