Nie! Nie skorzystałem z okazji. W tym gmachu nie wolno mieć do nikogo zaufania.
Przyszło dwóch tajniaków, którzy zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju. Metalowa szafa, dwa krzesła po dwóch stronach biurka, duże prostokątne lustro na ścianie, z całą pewnością "weneckie", tzn. takie przez które oni widzą ciebie jak przez szybę, a ty ich nie.
Wiedziałem, że wcześniej zostało aresztowanych pięć osób z siatki naszej grupy wydającej biuletyn "Jedność". Z pewnością zostali już przesłuchani, złożyli jakieś zeznania, a moja obecność w tym pokoju świadczy, że któryś z nich podał moje nazwisko. Padają pytania, z których staram się wywnioskować, co tak naprawdę o nas już wiedzą, a czego nie, ale na żadne z pytań nie potrafię nic odpowiedzieć. Uparcie twierdzę, że nic mi nie jest w tym temacie wiadome, w niczym nie brałem udziału, to pomyłka, ktoś mnie pomawia. Zdawałem sobie sprawę, że mogą zaostrzyć metody przesłuchania i nieco się tego obawiałem, nie wiedząc, czy jestem wytrzymały na ból. Nic takiego jednak nie nastąpiło, choć już złość w nich kipiała i klęli ordynarnie wściekli, że na mnie urywa im się tak fajnie rozpoczęte śledztwo. Mieli pewnie jeszcze nadzieję, że pobyt w celi zmiękczy mnie, więc jeden z nich wrzasnął, że albo będę z nim rozmawiał poważnie – albo zaprowadzi mnie do celi! Byłem już spokojny i opanowany, więc odpowiedziałem, że w takim razie proszę o zaprowadzenie mnie tam. Miałem przez chwilę satysfakcję, że to ja podejmuję tę decyzję, a nie oni.
Po upokarzającej rewizji osobistej w dyżurce aresztu, podczas której sprawdzono każdy szew mej garderoby i bielizny oraz zakamarków ciała, zostałem zaprowadzony do celi nr 5, w której przebywało już czterech mężczyzn w różnym wieku. Dwaj z nich to jacyś nieznani mi działacze szczecińskiej "Solidarności"czekający na przewiezienie do obozu dla internowanych, jakiś paser oraz typowy kryminalista. Ten ostatni był z całą pewnością "wtyką", gdyż był często zabierany pod różnymi pozorami, a w celi nazbyt rozmowny, wypytujący o wszystko.
11.05.1982 r. zostałem przewieziony do prokuratury, gdzie usiłowała przesłuchać mnie prokurator J. Popielewska-Hoffman. Ponieważ nadal twierdziłem, że jestem niewinny, wydała nakaz aresztowania na podstawie art. 46. dekretu o stanie wojennym. Ze złośliwą satysfakcją w głosie dodała, że moja wersja obrony się nie utrzyma. Odparłem na to, że nie ma nic wiecznego, więc z pewnością za jakiś czas nie będzie mnie, jej ani tego systemu.
Po tej rozmowie zawieziono mnie z powrotem do aresztu na ul. Małopolskiej do tej samej celi. Każdy, kto tam przebywał, wie, że nie było to miejsce, w którym można było czuć się bezpiecznie, mogąc być zabieranym na przesłuchania o każdej porze dnia i nocy. Przemyślałem swoją sytuację i postanowiłem rozpocząć głodówkę protestacyjną. Poprosiłem strażnika o długopis i papier, gdyż chcę napisać oświadczenie. Otrzymałem kartkę wyrwaną z zeszytu i ogryzek ołówka. Napisałem, że zostałem niewinnie aresztowany, więc w związku z tym rozpoczynam protest głodowy, który będzie trwał aż do wyjaśnienia mej sprawy. Zapukałem w drzwi, przyszedł strażnik, a gdy podałem mu kartkę, był na tyle zaskoczony, że zapomniał zabrać mi ołówek i mogłem nim zanotować na opakowaniu po papierosach słowa wiersza pt. "Ulica Małopolska". Był to pierwszy wiersz, jaki napisałem w życiu, a przyszedł mi do głowy, gdy wszedłem na pryczę i spojrzałem przez szparę między "blindami" na ulicę przed komendą.
Otwór okienny w murze
Stalą krat uzbrojony
Na pół mój świat podzielił,
Dosłownie – na dwie strony.
Wśród "blind" szczelina mała,
Widać przez nią niewiele –
Ulica Małopolska…
Przechodnie… skweru zieleń…
I myślę – jak niewielu
Idących ulicą wie
Co dzieje się w tym gmachu,
Siedzibie szczecińskiej SB.
Czy znajdzie się choć jeden
Co myślą mur przeskoczy
I dojrzy wyobraźnią
Czego nie widzą oczy?
Chcę krzyczeć – lecz wiem dobrze
Że mnie nie usłyszycie,
Więc milczę i krokami
Długość mej celi liczę.
Biorą na przesłuchania,
Strażnik kluczami dzwoni.
Jestem tu – silny wiarą!
Tylko przemocą – ONI…
Po pięciu dniach głodówki zostałem wezwany do dyżurki aresztu, gdzie odebrał mnie por. Nowicki. Zeszliśmy na dół do samochodu osobowego z kierowcą. Nowicki dał mi plastykową torbę, nieco się przy tym krygując, że właściwie to nie powinien mi tego dawać z powodu tej głodówki. No, ale skoro żona moja to przyniosła, to co on ma zrobić… W torbie był ręcznik, przybory toaletowe, kilka paczek papierosów, kawałek ciasta i kiełbasy. Może Nowicki oczekiwał, że po pięciu dniach głodówki rzucę się łapczywie na te łakocie…
Zajechaliśmy do więzienia na ul. Kaszubską, gdzie po formalnościach przyjęcia w administracji strażnik zaprowadził mnie do magazynu. Pracowali tam dwaj więźniowie. Musiałem oddać zegarek i wszystkie drobiazgi wraz z paskiem oraz bielizną osobistą. Dostałem więzienną bieliznę, koc, prześcieradło, łyżkę, miskę, kubek. Pozostawiono cywilne spodnie, kurtkę i buty. Nim przyszedł po mnie klawisz, oddałem magazynierom ciasto i kiełbasę, wprawiając ich tym w zdumienie. Kilkakrotnie pytali, czy naprawdę nie będzie mi to potrzebne. Rozumiałem ich zaskoczenie. No bo jakże, facet na dzień dobry wyzbywa się resztek normalnego wolnościowego jedzenia. Chory psychicznie lub niezdający sobie absolutnie sprawy, gdzie trafił?
Przyszedł klawisz, by zaprowadzić mnie na oddział II. Otworzył drzwi celi 112. Było w niej już dwóch więźniów, więc zaprotestowałem, mówiąc, że jestem na głodówce, więc należy mi się cela pojedyncza. Odpowiedział, że mam chwilowo być tutaj, a potem mnie przeniosą.
Jeden ze współlokatorów to młody stoczniowiec złapany z ulotkami, które wnosił na teren zakładu, a drugi to esbowska wtyka pomagająca rozpracowywać aresztowanych. Dopiero potem dowiedziałem się, że jestem na specjalnym oddziale pozostającym do dyspozycji SB. Cele były małe, właściwie o kubaturze pojedynek, lecz z uwagi na ogromne przepełnienie trzymano w nich po kilka osób i spać część z nich musiała na podłodze. Mnie także to przypadło. W każdej celi, nawet jeśli przebywało w niej tylko dwóch więźniów – jeden był "kapusiem". Na tym oddziale było to regułą.
Następnego dnia przyszedł więzień-fryzjer. Podczas golenia zaczął mnie wypytywać, za co mnie aresztowano, w sposób typowy dla każdego kapusia. Gdy odpowiedziałem, że nie wiem, okazało się, że on wie na mój temat więcej niż ja sam. Myślę, że warto odnotować jego słowa: "Mówisz, że nie wiesz, za co cię aresztowali. A tutaj w celach obok siedzą twoi dwaj wspólnicy – Marek Lachowski i Marian Kamiński. Mogę ci pomóc. Jeśli masz zegarek lub obrączkę, za tę cenę klawisz zgodzi się zamknąć was razem w jednej celi na pół godziny, byście mogli ustalić wspólną linię obrony".
Odmówiłem.
W tej celi przebywałem kilka dni. W dwunastym dniu głodówki przeniesiono mnie na oddział III. W celi było już dwóch głodujący więźniów kryminalnych. Jeden trzy miesiące, drugi osiem. Choć przymusowo dokarmiani, byli bardzo wychudzeni i prawie nie wstawali z łóżek. Pomyślałem, że za jakiś czas i ja będę tak wyglądał…
Następnego dnia zaczęto i mnie dokarmiać, a po kilku dniach jeden ze współwięźniów, ten który dłużej głodował, został zwolniony. Nas przeniesiono do celi 229 na tym samym piętrze. Przebywałem w niej aż do końca głodówki, którą przerwałem 15.10.1982 r. po 154 dniach, w dniu przewiezienia mnie do więzienia we Wrocławiu. Byłem już więźniem karnym, gdyż w dniu 22.09.1982 Sąd Wojewódzki w Szczecinie skazał mnie w trybie doraźnym na trzy lata więzienia na podstawie dekretu o stanie wojennym.
Pobyt w więzieniu na Kaszubskiej podczas tego upalnego lata był prawdziwą gehenną. Niewielka cela 229, dwa kroki szerokości i cztery długości, niewielkie okratowane okno zasłonięte od zewnątrz blaszanym koszem, który nagrzewały promienie słoneczne do temperatury płyty kuchennej, zagęszczenie dochodzące w pewnych okresach do dziesięciu osób, sukcesywny ubytek sił wraz z wagą, ciągłe rewizje, brak korespondencji zatrzymywanej przez prokuraturę, troska o bliskich, bezsenne noce w zaduchu celi.
Wszystko to pozostaje w psychice ludzkiej na długo, może na zawsze. Przecież po wielu latach napisałem wiersz "Koszmary".
Wracają do mnie jak sen koszmarny
Niekiedy jeszcze tamte wspomnienia,
Wysokie mury z drutem kolczastym,
Ból samotności, krótkie widzenia.
W zamku zgrzyt klucza, twoje nazwisko,
Pokój przesłuchań, kilku cywili,
Za ścianą krzyki, serce do gardła,
Uparte myśli – Czy będą bili?
Listy z pieczątką "cenzurowane",
Szukanie prawdy między wierszami,
Kroki pod drzwiami, oko "judasza"
I skrawek nieba między blindami.
Bezsenne noce, długie rozmowy
W zaduchu celi gęstym jak wata,
Dziś był adwokat, dobra wiadomość
Że to z pewnością tylko trzy lata.
Dekret wojenny i tryb doraźny,
W tłumie na sali twarz czyjaś droga,
Czujne spojrzenia tajnych agentów,
Trzy manekiny w sędziowskich togach.
Transporty, "suki" i trzask metalu
Kutych w kajdanki bezbronnych dłoni,
Sklepienie bramy odbija echem
Szczęk ładowanej przez konwój broni.
Wracają do mnie jak sen koszmarny
Niekiedy jeszcze tamte wspomnienia
Bo nie rozliczył nikt dotąd jeszcze
Tych co wsadzali nas do więzienia.
Czy spotkało mnie tam coś dobrego, czego też nie da się zapomnieć? Ależ tak! Któregoś dnia jeden ze strażników, znalazłszy się wraz ze mną na korytarzu bez świadków, stanął na baczność i oddał mi honory. Ani wcześniej, ani później nie zamieniliśmy ze sobą słowa, ale dla mnie było jasne, że jesteśmy po tej samej stronie barykady.
Piętnastego października około południa wraz z kilkoma skazanymi za działalność polityczną, wśród których był także mój wspólnik z procesu "Jedności" Marian Kamiński, załadowano nas do więziennej "suki" i na wszelki wypadek skuto jeszcze kajdankami. Podróż w ciasnocie oraz zaduchu trwała wiele godzin.
Do więzienia we Wrocławiu dotarliśmy około dziewiątej wieczorem. Zostaliśmy umieszczeni na oddziale II w celi nr 31. Ruch o tak niezwykłej porze wzbudził zainteresowanie więźniów w sąsiedniej celi.
Zapukał ktoś w ścianę i głośno wywołano przez otwarte u nich okno nasz numer celi. Dopadłem okna, gdyż głos wydał mi się znajomy. Nie myliłem się. To był Zdzichu Kacprzak. Dowiedzieliśmy się, że siedzi tam jeszcze Janek Wojtowicz i Mietek Ustasiak, wszyscy skazani za kierowanie strajkiem w Stoczni im. Warskiego w Szczecinie po wprowadzeniu stanu wojennego 13.12.1981 r.
Po wymianie najważniejszych informacji odłożyliśmy dalszą rozmowę na dzień następny.
Mimo zmęczenia nie od razu mogłem zasnąć, rozważając nową sytuację. Najważniejsze było to, że jestem wśród swoich.
Winicjusz Gurecki
Toronto