Elity europejskie zamordowały Kadafiego?
Jak donosi we wtorek brytyjski Daily Mail francuski agent sił specjalnych działający na bezpośrednie polecenie prezydenta Nicolasa Sarkozy mógł być odpowiedzialny za zamordowanie pułkownika Kadafiego. Miał on wmieszać się tłum po pochwyconeniu libijskiego dyktatora i dobić go strzałem w głowę.
Motyw - jak wynika z dobrze poinformowanych źródeł w Libii - polegać miało na powstrzymaniu możliwości przesłuchiwania Kadafiego, który posiadał wiele ciekawych informacji między innymi o związkach jakie miał z Francją i samym Sarkozym, jak również na temat wielu innych zachodnich przywódców politycznych, w tym byłego premiera Wielkiej Brytanii Tonyego Blaira. Wielu polityków Zachodu miało bardzo bliskie stosunki z Kadafim, regularniw go odwiedziało i pomagało w nawiązywaniu wielomilionowych kontraktów biznesowych i handlowych, Sarkozy który witał Kadafiego jako "bratniego lidera" podczas jego wizyty państowej w Paryżu miał otrzymać od libijskiego przywódcy miliony dolarów na sfinansowanie swej kampanii wyborczej w 2007 r.
Państwa zachodnie, w tym Wielka Brytania, Francja i Włochy dokonały ataku na Libię wbrew rezolucjom Organizacji Narodów Zjednoczonych które jednoznacznie stwierdzały że zachodni sojusznicy nie powinni ingerować w wewnętrzną politykę w tym kraju. Tymczasem zachodnie myśliwce bombardowali cele w Libii praktycznie codziennie pomagając zdobyć władzę przeciwnikom politycznym Kadafiego. Mbecnie Mahmud Dżibril, który służył jako tymczasowy premier tuż po przewrocie powiedział egipskiej telewizji że to zagraniczny agent których wmieszał się w tłum zamordował libijskiego przywódcę.
Biali z RPA uciekają przed rasizmem czarnych i proszą nas o pomoc!
In the 1960s Afrikaner South Africa accepted 1000s of Poles and Czechs fleeing communism. Now we suffer under communism; perhaps the Poles and Czechs will help us in our need too?
Pyta publicysta
Dan Roodt z RPA
którego apel przedrukowuje polski Tygodnk Solidarność
W RPA trwa krwawe wywłaszczanie białych farmerów Afrikanerów:
Johannesburg Parlament RPA uchwalił większością głosów ustawę o wywłaszczeniu ziemi białych rolników bez przyznawania im odszkodowania. Według południowoafrykańskiego News24, 241 deputowanych głosowało za poparciem ustawy, zaś 83 było przeciwnych.
„Czas pojednania się skończył. Teraz jest czas sprawiedliwości” – powiedział inicjator projektu, lider lewicowej radykalnej partii EFF Julius Malema. Jednocześnie zauważył, że „nie chce zemsty” wobec białej mniejszości. Później Malema wyjaśnił, że wywłaszczenie dotyczy wyłącznie ziemi, a nie mieszkalnictwa i przemysłu. „Nikt nie straci domu, nikt nie straci swojego mieszkania, nikt nie straci fabryki ani przemysłu. Mówimy tylko o tym, że nie będą oni właścicielami ziemi”, mówi Malema, cytowany przez „The South African”.
Zauważono, że nowo wybrany prezydent RPA Cyril Ramaposa jest gotowy do poparcia tej ustawy. W listopadzie zeszłego roku nowy prezydent Zimbabwe, Emmerson Mnangagwa, obiecał zrekompensować straty rolnikom, którzy stracili ziemię w wyniku reform przeprowadzonych w okresie panowania byłego szefa państwa Roberta Mugabe. Na początku 2000 roku władze Zimbabwe rozpoczęły reformę rolną, czemu towarzyszyło odbieranie gospodarstw należących do białej mniejszości w tym kraju. Choć prezydent Ramaphosa zapowiada pokojowe przejmowanie ziemi, biali farmerzy powinni liczyć się z tym, że spotkają się z falą przemocy.
Tymczasem nie ma komu nazwać po imieniu tego aktu państwowo sankcjonowanego rasizmu. ONZ nabrało wody w usta.
In the 1960s Afrikaner South Africa accepted 1000s of Poles and Czechs fleeing communism. Now we suffer under communism; perhaps the Poles and Czechs will help us in our need too? pic.twitter.com/WxeLaFjfAX
— Dan Roodt (@danroodt) March 15, 2018
Czy w Kanadzie jest komuna?
Wiele razy w naszym środowisku emigracji „solidarnościowej” można usłyszeć, że w zasadzie dopadło nas to, od czego uciekaliśmy. Oczywiście, ktoś się obruszy, że jakże to tak mówić o kraju, do którego tłumy walą drzwiami i oknami; który nadal zapewnia przyzwoity poziom życia i nie trzyma ludzi pod kluczem? Na czym więc polega nasza kanadyjska soft-komuna?
– Na pozademokratycznej rewolucji społecznej,
– Na dyktaturze politycznej poprawności, która jest – wypisz wymaluj – cenzurą, i to na dodatek bez ściśle sformułowanych zapisów – zależącą od bieżącej retoryki.
– Na zmianie tradycyjnego procesu wychowawczego.
– Na rozbijaniu rodzin, podważaniu autorytetów ojca, matki w imię budowania nowego społeczeństwa.
Kanada jest wystawowym przykładem budowy „społeczeństwa nowego typu”, czegoś, co zazwyczaj przykrywa się szerokim parasolem „wielokulturowości”. Społeczeństwo to, wbrew nazwie, nie ma być zlepkiem różnych „kultur”, lecz ma powstać na fundamencie nowych wartości, które stare tradycje ogołocą ze znaczenia, sprowadzając do tożsamościowego folkloru. Właściwie można by poprzestać na tych trzech rzeczach:
– cenzura,
– wychowanie nowego człowieka,
– i rozmontowanie tradycyjnych instytucji społecznych.
Żyjemy w czasach, w których nasi kierownicy wzięli się za „porządkowanie” systemów planety, obowiązująca dzisiaj mantra to ideologia zrównoważonego rozwoju. Podobnie jak wszystkie poprzednie próby „przebudowy” i ulepszenia świata, stworzenia nowego człowieka, również ta próba zakłada usuwanie ludzi niepożądanych. Total komunistyczny mordował całe wyższe warstwy społeczne; hitlerowski ludzi genetycznie „gorszych”, nasz nowy pomysł też morduje, tym razem dzieci nienarodzone i starców. Oczywiście „pod przykrywką” – a jakże – za zasłonką. Ideałem byłoby społeczeństwo, w którym prokreacja objęta jest całkowitą kontrolą państwową, a eutanazja pozwala na szybkie eliminowanie „beznadziejnych przypadków chorobowych”.
Nowy ustrój na ambicje globalne i rozprzestrzenia się głównie poprzez korumpowanie elit. Dlatego właśnie w Kanadzie, która doskonale nadaje się do eksperymentowania z uwagi na olbrzymią nieukorzenioną społeczność imigracyjną, mamy to, co mamy.
Nagle budzimy się i oto ktoś za nas przedefiniował małżeństwo, które nie jest już związkiem kobiety i mężczyzny, oto kolejnego dnia ktoś nagle, nie pytając nas o zdanie w wyborach czy referendum, wprowadził możliwość dobijania chorych. Stało się to dzięki wprowadzonym nowelizacjom konstytucji, przyznającym wszystkim wspaniałe prawa (wolności od dyskryminacji). Dzięki zręcznej manipulacji językowej (słowem manipulowały wszystkie poprzednie totale, tak sowiecki jak i niemiecki) nagle małżeństwa homoseksualistów usprawiedliwiono prawem każdego do ślubu, eutanazję ujęto jako prawo chorego, a prawo do zabijania nienarodzonych dzieci włączono w „pakiet praw kobiet”.
Cenzurę zaś wprowadza się jako prawo do życia w bezpiecznym środowisku i wolności od „mikroagresji” językowej. Oczywiście, o tym, komu te prawa się należą, decydują coraz bardziej upolitycznione „niezawisłe sądy” i działacze społeczni: rasizm czarnych w stosunku do białych nie jest rasizmem, lecz wyrównywaniem krzywd, katolicy nie mogą publicznie głosić swych przekonań, ponieważ dyskryminują – powiedzmy – homoseksualistów, dopuszczając „się agresji słownej”, natomiast agresja, nawet ta niesłowna, wobec katolików czy obrońców życia ludzkiego tolerowana jest w imię wolności wypowiedzi i swobody ekspresji.
W komunizmie istniały zapisy cenzorskie – wszystko było drobiazgowo pomyślane, aby pracownicy aparatu propagandowego, jakim były środki masowego przekazu, wiedzieli, jak się po tej geografii słownej poruszać. Dzisiaj mamy w Kanadzie lepszy system niedopowiedzeń – tabu obejmuje całe tematy debaty – ich poruszanie grozi paraliżem środowiskowym i anatemą; grozi zaliczeniem do grona heretyków. Premier Ontario Kathleen Wynne określiła niedawno zwolenników wprowadzenia zgody rodziców 13-letnich dziewczynek na aborcję mianem „religijnych ekstremistów”, a stąd już jedynie mały kroki do uznania obrońców życia za „terrorystów”. Nie bez kozery główną wojną dzisiejszego Zachodu jest wojna z terroryzmem. Po pierwsze, ona nigdy się nie kończy, a po drugie, jest wojną z wewnętrznymi ekstremistami, wrogami porządku.
Nie byłoby możliwości zmiany republiki bez wychowania nowego człowieka – jak w komunizmie – wydatną rolę mają tutaj narzucane przez rząd programy nauczania. Szkoła, zamiast dawać wnikliwą dogłębną wiedzę potrzebną obywatelom do rozumienia świata, oducza wzorców, jakie dzieciom proponują rodzice (ludzie starego typu), aby kształtować młodzież (ludzi nowego typu) wedle nowych wartości. Co ciekawe, jednym z ważnych elementów tego wychowania jest edukacja seksualna, ekstraktująca seks jako przyjemną „rekreację” z miłości, małżeństwa i płodzenia dzieci. Tak więc mamy dyktat upolitycznionych sądów zamiast demokracji, cenzurę pod postacią „praw i ochrony przed przemocą” oraz wychowanie nowego Pawki Morozowa przez publiczną oświatę. Na to nakłada się rzecz zasadnicza, czyli pozbawianie własności. Nie tylko przez obciążenie kredytowe; nawet jeśli własność „mamy”, to i tak najczęściej nie możemy nią swobodnie dysponować, a liczba ograniczeń tej swobody z roku na rok rośnie – aby cokolwiek zmienić na własnej działce, potrzebujemy pytać urząd o zgodę.
Odpowiadając więc na pytanie, czy w Kanadzie jest komuna, można się jedynie pocieszyć, że nie tylko w Kanadzie. My tutaj jesteśmy po prostu w awangardzie nowej światowej rewolucji. I być może pewne rzeczy wcześniej się tu zaczynają.
Andrzej Kumor
Wiosna w sztetlu na niemieckim pograniczu
Co się nosi wiosną 2018 roku w Warszawie? – Żydów na rękach. Takie wrażenie można by odnieść na widok kolejnych decyzji rządu albo obozu rządzącego. Z jednej strony, niby mamy propagandową wojnę na 14 fajerek. Pan premier Morawiecki wdał się w absurdalną licytację z Ronem Bergmanem, Żydem „ocalałym z holokaustu” już w drugim pokoleniu, który podczas konferencji prasowej w Monachium pytał, czy zostanie w Polsce uznany za przestępcę, jeśli opowie haggadę o swojej matce, co to się uratowała, bo w porę podsłuchała rozmowę swoich polskich sąsiadów, którzy następnego dnia wybierali się donieść na nią do Gestapo. Zamiast podziękować mu za pytanie i wyjaśnić, że polskie władze skrupulatnie zbadają tę sprawę, zaczynając od wyjaśnienia, czy w ogóle miał matkę, no a potem – całej reszty, to znaczy – jak uratowali ją dobrzy Niemcy z Gestapo – zaczął go uświadamiać, że oprócz niemieckich sprawców, byli również inni – także żydowscy. Na takie dictum zawrzał gniewem nawet premier Izraela, bo jużci – kto to widział, żeby wspominać o sznurze w domu wisielca?
A z drugiej strony, izraelska ambasadoressa, której, jak dotąd, nikt nie ośmielił się dać eskorty do granicy, podczas uroczystości na Dworcu Gdańskim ku czci męczenników Marca 1968 zauważyła, jak łatwo obudzić i przywołać w Polsce „antysemickie demony”, i to w sytuacji, gdy Żydów „prawie nie ma”. Nie chodzi już nawet o to, co by się działo, gdyby Żydzi w Polsce „byli”, tylko o to marcowe męczeństwo. Jak wiadomo, polegało ono na możliwości opuszczenia cudnego raju i zabrania ze sobą na Zachód wszystkiego, co w okresie dobrego fartu pod rządami Stalina udało się wydrzeć „strasznej reakcyjnej hydrze”, często razem z paznokciami. Znakomitym reprezentantem tych męczenników, można nawet powiedzieć – ich patronem – jest Helena Wolińska, co to naprawdę nazywała się Fajga Mindla Danielak i niejednego Polaka posłała na śmierć, wraz z aktem oskarżenia przekazując go w szpony np. niezawisłej sędzi Marii Gurowskiej, córki Moryca i Frajdy, co to naprawdę nazywała się Zand i która już wiedziała, że dla takiego gada to tylko kula w łeb, a w ostateczności – powróz. Najbardziej znanym jej wyczynem był sądowy mord na generale Auguście Emilu Fieldorfie. Ciekawe, że Maria Gurowska, już w „wolnej Polsce”, z której nikt nie ośmielił się jej „wypędzić”, nie miała sobie nic do zarzucenia, a kiedy chciano postawić ją przed sądem, zwyczajnie się tam nie stawiła i na tym sprawa się skończyła. Toteż prezydent Duda, który po felonii, jakiej dopuścił się latem ubiegłego roku wobec swego wynalazcy, na gwałt poszukuje sobie przyjaciół i protektorów, przemawiając 8 marca na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, w imieniu Rzeczypospolitej owych męczenników marcowych przeprosił, przyłączając się w ten sposób do orszaku prezydentów: Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego. Pierwszy w imieniu narodu polskiego 10 lipca 2001 roku w Jedwabnem przeprosił za „współudział” w holokauście, a drugi – w liście do uczestników kolejnej uroczystości w Jedwabnem w roku 2011, napisał, że „naród polski” powinien przyzwyczaić się do myśli, że był również „sprawcą”. Najwyraźniej taki los wypadł nam, bo na dodatek właśnie odbyło się posiedzenie Konferencji Episkopatu Polski, po której JE abp Wojciech Polak przypomniał, że „antysemityzm” jest „grzechem”.
Warto tedy zwrócić uwagę, że o tym, kto jest antysemitą, decydują Żydzi; właśnie Judenrat Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” oskarżył o antysemityzm kolegę Rafała Ziemkiewicza, który jeszcze niedawno wypędzał „antysemitów” z „prawicy”, puszczając mimo uszu moje ostrzeżenia, że w ten sposób oddaje politykę kadrową na prawicy w ręce pana red. Michnika, który w sprawie antysemitów ma przecież ostatnie słowo. Więc i JE abp Polak, aktualny prymas Polski, tą deklaracją sprawia wrażenie, jakby oddawał rząd dusz w ręce Judenratu Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” – który zresztą nie czekając na przekazanie kompetencji, już sobie prawo do decydowania o tym uzurpował. Jakże daleko („O, drogi Panie Hrabio, jakże mi daleko...”) odeszliśmy od niezapomnianego Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który Stefanowi Kisielewskiemu mówił, że Kościół powinien narodowi polskiemu „lizać rany”. Dzisiaj owszem, nie powiem – też liże, ale nie narodowi polskiemu, tylko Żydom, i nie rany, ale coś zupełnie innego. Toteż nic dziwnego, że wicepremier Gliński, co to niedawno przekazał 100 mln na renowację żydowskiego cmentarza przy ul. Okopowej w Warszawie, teraz zapowiedział wybudowanie Muzeum Powstania w Getcie Warszawskim, a z kolei Senat uchwalił, że 24 marca będzie świętem państwowym - Dniem Pamięci Polaków Ratujących Żydów. Tego dnia partia i rząd każdemu Polakowi przypomni, że poświęcanie się dla Żydów jest jego pierwszym i podstawowym obowiązkiem. Jednocześnie ani Naczelnik Państwa, ani pan prezydent, ani pan premier ani słowem nie odważył się wesprzeć desperackiej akcji Polonii amerykańskiej, by zablokować w Izbie Reprezentantów ustawę HR 1226. Tymczasem 12 marca grupa działaczy polonijnych odwiedziła co najmniej 300 biur kongresmanów w Waszyngtonie, przedstawiając zastrzeżenia wobec tej ustawy, dzięki czemu pojawia się nadzieja, że to niebezpieczeństwo zostanie i od Polski, i od narodu polskiego odsunięte.
Niezależnie jednak od tego, sytuacja zmierza ku spełnieniu wizji Stanisława Cata-Mackiewicza, który nazywał Warszawę „małym żydowskim miasteczkiem na niemieckim pograniczu”. Oto bowiem 14 marca po przezwyciężeniu kryzysu koalicyjnego, Bundestag po raz kolejny zatwierdził Naszą Złotą Panią na stanowisku kanclerza Republiki Federalnej Niemiec. Nasza Złota Pani energicznie i od razu zabiera się do roboty. Na początek jedzie do Paryża namówić się z tamtejszym prezydentem Macronem, a jak już się namówi, to na najbliższy poniedziałek zapowiedziała gospodarską wizytę w naszym nieszczęśliwym kraju, by osobiście przekonać się, jak najłatwiej przywrócić tu demokrację i praworządność. Pewnie dlatego pani Małgorzata Gersdorf, piastująca stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, na wszelki wypadek nie zwołuje posiedzenia wybranej niedawno przez Sejm Krajowej Rady Sądownictwa, której z urzędu i z ustawy przewodniczy. Pretekstem jest oczywiście „niekonstytucyjność” tego wyboru, ale tak naprawdę chodzi o to, by poczekać, co w tej sprawie zdecyduje Nasza Złota Pani. Czy pani prezes Małgorzata Gersdorf sama wpadła na ten pomysł, czy też wykonuje tylko zadanie zlecone przez niemiecką BND, które przekazał jej jakiś stary kiejkut – o to mniejsza, bo widać wyraźnie, że kolejna kombinacja operacyjna jest przygotowywana znacznie staranniej niż ta z 16 grudnia 2016 roku, kiedy to wykonanie BND powierzyła drapichrustom z Wojskowych Służb Informacyjnych, a ci z kolei spuścili się na Zasrancen z Nowoczesnej i Platformy. Myślę tedy, że teraz nawet „Obywatele SB” będą zapewne stanowić tylko tło, na którym zostanie odegrane przedstawienie z udziałem gwiazd tubylczej jurysprudencji. Ciekawe, co stare kiejkuty każą w tej sytuacji zrobić panu prezydentowi Dudzie, a może już coś mu kazały, bo rząd z kolei, rozpaczliwym rzutem na taśmę próbuje znowelizować niedawno znowelizowaną ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa w ten sposób, by jej posiedzenia zwoływał i obrady prowadził prezes Trybunału Konstytucyjnego – aktualnie w osobie pani Julii Przyłębskiej. Nietrudno się domyślić, że Nasza Złota Pani w najbliższy poniedziałek tego nie pochwali, co oczywiście prowokuje do postawienia pytania, czyja będzie nadchodząca właśnie kalendarzowa wiosna: „nasza”, czy jakaś taka nie nasza?
Stanisław Michalkiewicz
Groźba rosyjsko-brytyjskiej eskalacji
Groźba brytyjskich władz podjęcia kroków odwetowych przeciwko Rosji w związku z zatruciem byłego szpiega i jego córki bronią chemiczną spotka się z naszą ripostą - wydała oświadczenie Rosyjska Ambasada w Zjednoczonym Królestwie. Londyn zażądał od Moskwy wyjaśnienia, w jaki sposób broń chemiczna wyprodukowana w Rosji dostała się na terytorium Wielkiej Brytanii i została użyta w Sallisbury do zamachu na byłego agenta Wielki Brytanii w Rosji Siergieja Skripala i jego trzydziestotrzyletniej córkę Julii. Strona rosyjska zapowiedziała, że nie będzie żadnej odpowiedzi na ultimatum wystosowane przez Londyn.
Tymczasem z gabinetu premiera na Downin St. 10 poinformowano, że prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump w 100% popiera stanowisko Zjednoczonego Królestwa. Podczas rozmowy telefonicznej prezydent USA zgodził się z Teresą May, że rosyjski rząd mus przedłożyć jednoznaczne odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób zaawansowane środek chemiczny mógł być użyty. Wielka Brytania oświadczyła, że jest w pełnej gotowości, aby podjąć zdecydowane kroki przeciwko Rosji.
Zamachu dokonano 4 marca przy pomocy środka chemicznego działającego na układ nerwowy z grupy tak zwanej Nowiczok, niebezpiecznej broni chemicznej opracowanej pod koniec istnienia Związku Radzieckiego Minister spraw zagranicznych UK Boris Johnson powiedział że atak stanowi bezpośrednie działanie rosyjskiego państwa i jest oczywistym pogwałceniem konwencji dotyczącej broni chemicznej; narusza prawo międzynarodowe i stanowi zagrożenie dla wszystkich, którzy szanują porządek międzynarodowy Skripal, który w 2010. roku przybył do Wielkiej Brytanii po wymianie szpiegów był naturalizowanym obywatelem brytyjskim.
Zamordowanie Księdza Jerzego to zbrodnia założycielska III RP - Część II
– Czy zgodziłbyś się z takim obrazem geopolitycznym, w którym służby amerykańskie czy tzw. wolnego świata dochodzą do wniosku, że po to by rozwalić Związek Sowiecki, trzeba przede wszystkim pokazać tym, którzy mają rzeczywistą władzę, czyli wojskówce tych krajów, że oni mogą się po prostu wzbogacić, że po co zajmują się tą idiotyczną ideologią, że weźcie i zróbcie sobie tutaj własne kraje, bantustany, my wam w tym pomożemy, dołączcie do naszej „rodziny narodów”, na naszych zasadach oczywiście, i do tego Polska się doskonale nadawała? Jesteśmy w przededniu marca. Ja myślę, że tutaj bardzo dużą rolę odegrał 68 rok, dlatego że w 68 roku z polskich władz wyjechało na Zachód, nie tylko do Izraela, bardzo dużo ludzi wpływowych w Polsce, którzy mieli znajomości i kontakty w Polsce. I ci ludzie zostali przewerbowani i przez CIA, i przez Mosad, po prostu złożono im różnego rodzaju dobre oferty. I to oni w latach 70. i 80. pracowali właśnie nad tym pokoleniem Petelickich, Czempińskich itd., żeby im pokazać, że tu nie ma co rwać żył dla jakiejś idiotycznej ideologii, że ten system można ładnie, że tak powiem, wziąć dla siebie i będą oni i ich rodziny mieli o wiele lepsze życie przez to. I właśnie dlatego liczył się tylko pieniądz, po prostu ich skorumpowano. To była najlepsza broń, żadna bomba atomowa nie była tak skuteczna jak korupcja, której użyto w stosunku do Polski, a później Związku Sowieckiego i byłego Związku Sowieckiego. Rozłożono to, co wydawałoby się nie do rozłożenia i nie do pokonania, no bo wiadomo, rakiety atomowe, to, tamto itd., a jednocześnie utrzymano kontrolę organizacyjną państwową nad tym systemem, czyli utrzymaniem bezpieczeństwa, bo chodziło o to, żeby rakiety, broń atomowa, różnego rodzaju substancje, środki nie dostały się na przykład w ręce terrorystów.
– To właśnie próbuję powiedzieć, że od 84 roku, od tej podłej rozmowy wielkich późniejszych autorytetów, Geremka, Mazowieckiego, z Kiszczakiem i Jaruzelskim, ten scenariusz był później realizowany w tysiącu powieleniach. Ja analizowałem sto kontraktów, tych wielkich, od miliarda w górę, jak na budowę Stadionu Narodowego w Warszawie, który budowała spółka WSI Pol-Aqua, w której było więcej oficerów, z pułkownikiem Lichockim, który przez pewien czas był moim informatorem, kolega Komorowskiego, później okazał się prowokatorem. Stadion można było zbudować za połowę tej kwoty.
– Ale tak jest w krajach Trzeciego Świata.
– Tak jest w krajach Trzeciego Świata, tylko my jesteśmy w Europie i wydawałoby się, że mamy wolną Polskę, niektórym się wydawało, i że w wolnej Polsce takich rzeczy nie ma. I rzeczywiście tak robiono, tych ludzi skorumpowano. To jest ta różnica pomiędzy tym, od czego zaczęliśmy rozmowę, między służbami polskimi a rosyjskimi, gdzie też korupcja, interesy przestępcze, bandyckie itd., ale jednak zaczęto tworzyć jakiś nurt patriotyczny wielkiej Rosji. W Polsce nic takiego się nie stało. W Polsce te służby działały i działają na zasadzie właśnie wyłącznie dbania o własne interesy albo interes swoich przełożonych, tych mafijnych przełożonych. Nie mówię o przełożonych na zasadzie tych, którzy rządzą naszym krajem formalnie, tylko mówię o tych, którzy gdzieś tam z góry umożliwiają im prowadzenie tego typu interesów.
Polski tytuł dla niepolskich treści
Sposób, w jaki „Gazeta Polska” opisuje atak władz Izraela i USA na polską ustawę o IPN, demaskuje hipokryzję tego środowiska.
Budując swoje medialne imperium na ścisłej symbiozie z Prawem i Sprawiedliwością, Tomasz Sakiewicz określił je „Strefą Wolnego Słowa”. Na hasło to można się było nabrać jeszcze przed 2015 rokiem, gdy konglomerat TV Republika, tygodnika „Gazeta Polska”, „Gazety Polskiej Codziennie”, miesięcznika „Niezależna Gazeta Polska – Nowe Państwo” i portalu niezależna.pl miał przeciw sobie nie tylko silne media liberalne, ale też i pozostające pod kontrolą liberalnego salonu media publiczne. Obecnie, gdy te ostatnie są już całkowicie zmajoryzowane przez partię rządzącą, kolonizowane przez dziennikarzy ze stajni Sakiewicza, zaś na szpaltach jego gazet można ujrzeć wielkie reklamy spółek skarbu państwa, tłoczących tym samym w redakcje tłuste sumy, pretensje do określania się przymiotnikiem „niezależna” można zbyć tylko kwaśnym uśmiechem.
Czas sfalsyfikował też manifesty tych redakcji o ich przywiązaniu do idei pełnej suwerenności Polski i podmiotowości w stosunkach międzynarodowych. Tytuły, które nie raz i nie dwa straszyły rychłą wojną ze strony Rosji czy dominacją niemiecką, wykazują się całkowitym brakiem asertywności, gdy w interesy, a nawet w suwerenność Polski godzą Amerykanie czy Izraelczycy. Trudno bowiem inaczej traktować sytuację, w której politycy z Waszyngtonu i Tel Awiwu rozpętują nagonkę godzącą w dobre imię i prestiż naszego państwa, całkowicie oficjalnie domagając się od polskiego parlamentu zmiany suwerennie uchwalonej decyzji. W sferze nieco tylko mniej oficjalnej, ośrodki te łączą zaś całą awanturę z przygotowaniami do wyduszenia z Polski miliardów dolarów „rekompensaty”, jaka miałaby trafić, nieznanym w cywilizowanych państwach prawem kaduka, do bazujących w USA organizacji niemających nic wspólnego z żydowskimi ofiarami drugiej wojny światowej na naszym terytorium.
Dużo już napisano o fatalnej postawie polskich władz. Za gromkimi słowami prezydenta, premiera, niektórych ministrów kryje się faktyczne zamrożenie ustawy, co z satysfakcją już odnotowały izraelskie media. Za frazeologią kryją się także wyprawy naszych urzędników do Tel Awiwu, gdzie wdali się oni w negocjacje nad kształtem polskiej ustawy z przedstawicielami izraelskich władz. Pociągnięcie prezydenta Dudy, który ustawę podpisał, ale i jednocześnie odesłał do Trybunału Sprawiedliwości, pozwoli łatwo zrzucić odpowiedzialność za wprowadzenie podyktowanych w Tel Awiwie poprawek właśnie na TK i maskować ich rzeczywiste przesłanki.
O ile wśród sympatyzujących z Prawem i Sprawiedliwością mediów nie zabrakło głosów ostro krytykujących izraelskie uroszczenia wobec Polski, media Tomasza Sakiewicza zajęły inne stanowisko. Natychmiast zaczęły, w ramach swojej niezależności rzecz jasna, tłumaczyć najbardziej nieporadną ekwilibrystykę pijarowską obozu rządzącego, który nie chcąc czy nie potrafiąc przeciwstawić się tym uroszczeniom, musi podtrzymywać wobec elektoratu wizerunek „wstających z kolan”. W ramach tej propagandowej asysty sakiewiczowskie media dopuszczały się już najbardziej ordynarnych manipulacji. Już od pierwszych dni Tomasz Sakiewicz et consortes sugerowali, że Polskę atakują i wywierają na nas presję nie Amerykanie i Izraelczycy, ale agenci Putina i Merkel.
Kilka dni po rozpoczęciu antypolskiej nagonki „Gazeta Polska Codziennie” informowała na swojej okładce, że „środowiska żydowskie bronią Polski”. Jej publicyści nawoływali do „nieeskalowania” konfliktu z Izraelem, tak jakby to Polska była w nim stroną eskalującą i agresywną, a nie broniącą elementarnej prawdy historycznej. Miesięcznik „Niezależna Gazeta Polska – Nowe Państwo” postanowił właśnie obwieścić swoją okładką, ozdobioną splecionymi flagami narodowymi Polski i Izraela, że „wbrew pozorom zarówno Izrael, jak i Polska patrzą na wiele spraw bardzo podobnie”. Redaktor naczelna tegoż periodyku, i zastępczyni Sakiewicza w redakcji „Gazety Polskiej”, Katarzyna Gójska-Hejke, dostrzegła nawet (po ostatnich tygodniach, kiedy to najbardziej prominentni izraelscy politycy mówili o „polskich obozach śmierci” czy odpowiedzialności narodu polskiego za śmierć 200 tys. Żydów), jak funkcjonuje już „polsko-izraelski sojusz przeciwko kłamstwu”. Tak właśnie Gójska-Hejke zatytułowała swój artykuł.
Narracja mająca za wszelką cenę wybielić stanowisko Izraelczyków, jest w mediach Sakiewicza reprodukowana ze zdradzającą gorliwość regularnością i skrajną pogardą dla aż nazbyt widocznych i słyszalnych faktów. W piątek pióra chwycił się sam hetman i swoim nader krótkim komentarzem, opublikowanym na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”, dołożył wszelkich starań, by Polacy nie zwątpili w przyjaźń i sojusz polsko-izraelski. Szkalujący Polskę film, jaki opublikowało w sieci jedno z żydowskich środowisk w USA, Sakiewicz gładko przypisał spiskowi amerykańskiej Partii Demokratycznej, zaś fakt jego wycofania uznał za koronny fakt dobrej woli strony żydowskiej. Sakiewicz szybko przeszedł do równego obdzielania odpowiedzialnością za zaistniały konflikt Żydów i Polaków, wszak „są różni Polacy, tak są też różni Żydzi i wobec różnych zjawisk zajmują różne stanowiska”. Za jednym banałem (notabene czekam, aż Sakiewicz zastosuje go na przykład wobec Rosjan) przyszedł następny – „sprawy polsko-żydowskie nie są czarno-białe”. Ten drugi komunał brzmi szczególnie groźnie, w chwili gdy właśnie pod hasłem istnienia „różnych Polaków” w czasie wojny światowej i walki z rzekomo nieuprawnionym pozycjonowaniem się narodu polskiego w roli ofiary tego strasznego konfliktu, zadaje się nam ciosy na płaszczyźnie polityki historycznej.
Rada Sakiewicza do bólu przewidywalna. „Nie wolno eskalować konfliktu” z Izraelem, jak głosi tytuł komentarza. Jak połączyć tę poradę, by w gruncie rzeczy „siedzieć cicho”, z „obroną naszego dobrego imienia”, w chwili gdy to izraelscy politycy i żydowscy działacze z USA eskalują kampanię zniesławiania naszego narodu, pragnąc być może wymienić potem tę przewagę na płaszczyźnie polityki historycznej na żetony w innej grze? Tego Sakiewicz nie tłumaczy. Zresztą po co tłumaczyć, skoro „w interesie Polski jest obrona naszego dobrego imienia, ale przede wszystkim dobre kontakty z USA i Izraelem”. To sformułowanie „przede wszystkim” dobitnie uświadamia nam, ile warte są szumne deklaracje o obronie podmiotowości Polski płynące z samozwańczej „Strefy Wolnego Słowa”. Sakiewicz rytualnie już winę za napięcia zrzuca zresztą na „lewicę i siły prorosyjskie” w Polsce oraz „prorosyjskich radykałów” i „ludzi niezbyt rozumnych” w Izraelu. Tak jakby Polski brutalnie nie atakowali premier Izraela Netanjahu, jego minister wywiadu Katz, minister edukacji Bennett, szefowie dwóch czołowych partii opozycyjnych Lapid i Herzog oraz izraelskie media od lewa do prawa.
Stanowisko mediów imperium Sakiewicza w sprawie konfliktu z Izraelem dowodzi, że media te nie są ani rzetelne, ani „niezależne”, ani przywiązane do rzeczywistej suwerenności Polski. Choć tytuły wszystkich pism Sakiewicza opatrzone są przymiotnikiem „polska”, można w nich znaleźć coraz mniej polskiej treści.
Karol Kaźmierczak
Nietykalny z Izraela
Kiedy były bojownik sowieckiej partyzantki mieszkający w Tel Awiwie domagał się od Polski uprawnień kombatanckich i świadczeń finansowych, odkryto, że był członkiem „zgrupowań” uczestniczących w mordzie na Polakach i Litwinach. Dlaczego IPN wyciszył tę sprawę i nie trafiła ona do prokuratury?
Ta historia, która zaczęła się jesienią 2016 r., jest kompromitująca dla urzędników państwa polskiego mających odpowiadać za politykę historyczną, tropić sprawców i wyjaśniać okoliczności zbrodni wojennych popełnionych na Polakach i Litwinach zamieszkujących w czasie II wojny światowej tereny II Rzeczypospolitej.
POCZTA z Izraela
Zaczęło się od listu z Tel Awiwu, który 23 listopada 2016 r. wpłynął do Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. To pismo od Barucha Schuba. Kilka zapisanych ręcznie kartek wraz z wnioskiem o przyznanie mu statusu kombatanta i – co za tym idzie – niewielkiego świadczenia finansowego. Schub, urodzony w marcu 1924 r., wspomina w nim pobyt w getcie w Wilnie, ucieczkę, śmierć siostry, ponowną ucieczkę i to, jak przedostał się do zgrupowania sowieckich partyzantów w Puszczy Rudnickiej, ok. 40 km od Wilna.
„Ja byłem z początku z jednostką (otriadem) »Za Rodinu«, a potem wojewałem w otriadzie »Mstitiel«. Byłem w grupie diversantów i minowaliśmy pociągi, mosty, słupy telegraficzne. Te partizanskie otriady należały do Brigady Trockiej. Była też Brygada Wileńska i Kowniańska” – pisze Schub. Dodaje, że walczył później w szeregach Armii Czerwonej, a w październiku 1945 r. dostał się na statek, który płynął do Izraela.
2 grudnia 2016 r. Urząd ds. Kombatantów zwrócił się do IPN z prośbą o przeprowadzenie analizy historycznej dotyczącej Schuba vel Shuba, nadesłanie informacji o sowieckich oddziałach, w których walczył, i zweryfikowanie, czy nie podejmowały one działań przeciw Armii Krajowej i ludności cywilnej.
Instytut analizował dane przez kilka miesięcy. Jak nieoficjalnie dowiedział się tygodnik „Do Rzeczy”, sprawdzano akta zgromadzone w archiwach IPN, historycy sięgnęli także po wspomnieniowe książki i publikacje uczestników sowieckiej partyzantki w Puszczy Rudnickiej, a także spisane i nagrane relacje samego Schuba publikowane w izraelskich oraz amerykańskich mediach, m.in. w „Meever lisheme ha-ananah: Sipuro shel partizan” (Tel Awiw 1995) czy nagranie zrealizowane w 1993 r. dla United States Holocaust Memorial Museum.
BANDYTA czy WAŻNY ŚWIADEK?
– Analizy zakończyły się latem ubiegłego roku i nagle w Instytucie zrobiło się nerwowo. Okazało się, że jest gorący kartofel. Jaka byłaby bowiem reakcja Izraela na wniosek o przesłuchanie ich obywatela? – opowiada nam jeden z pracowników IPN. Okazało się bowiem, że zdaniem IPN (taką opinię przedstawił Urzędowi ds. Kombatantów), oddziały, do których należał Baruch Schub, miały za zadanie podporządkowanie ludności Wileńszczyzny i Nowogródczyzny do przyłączenia do ZSRS. Zwalczały polskie podziemie niepodległościowe i miały na sumieniu liczne zbrodnie na ludności cywilnej.
Zdaniem historyków Instytutu, oddział „Mstitiel”, w którym walczył Baruch Schub, brał udział w zbrodniczej pacyfikacji wsi polskiej Koniuchy w styczniu 1944 r. „Partyzanci” spod znaku sierpa i młota zamordowali wówczas co najmniej 38 Polaków, w tym kobiety i dzieci (kilkanaście dni temu Instytut Pamięci Narodowej umorzył śledztwo w tej sprawie, trwało ono 18 lat).
Czy Schub brał bezpośredni udział w tej masakrze? Tego nie wiadomo. Jednak autorzy analizy IPN, powołując się na materiały historyczne i znane już publikacje – w tym opracowanie Anny Kraus, historyk specjalizującej się w dziejach ruchów partyzanckich na Litwie w czasie II wojny światowej – piszą, że w akcji zniszczenia wsi Koniuchy wzięło udział 30 partyzantów, m.in. z oddziału „Mściciel”, do którego należał Schub. To oznacza, że nawet jako świadek znający historię z opowieści kolegów z oddziału, byłby cennym źródłem informacji w sprawie zbrodni z czasów II wojny światowej.
„Do Rzeczy” dotarło do nagrania dla United States Holocaust Memorial Museum, na które powołują się historycy IPN. Baruch Schub mówi w nim o prześladowaniu Żydów, znacznie oszczędniej wspomina o swoim udziale w sowieckiej partyzantce. Opowiada o akcjach wymierzonych w ludność cywilną wiosek mieszczących się w Puszczy Rudnickiej, sugerując, że chodziło o działania aprowizacyjne. W pewnym momencie mówi jednak o pacyfikacji wioski stawiającej komunistom opór, której nazwę wypowiada jako „Tanjuchi”. Pracownik Holocaust Memorial Museum, który dokonywał opisu nagrania, ten fragment oznaczył jako: „Punitive action in Tanjuchi village” – co można przetłumaczyć jako „Karna akcja we wsi Koniuchy”.
Z analizy IPN wynika, że Baruch Schub, związany także z oddziałem „Za Rodinu”, mógł uczestniczyć – a przynajmniej mieć o nim wiedzę – w mordzie grupy 18 Litwinów, w tym także kobiet i dzieci. W posowieckich archiwach znajdują się informacje dotyczące wydarzeń z 12 kwietnia 1944 r. Wówczas grupa 150 partyzantów z oddziałów „Za Rodinu”, „Wolność Litwy” i „Wyzwoliciel” z „Brygady Trockiej” dokonała napaści na wieś Bakaloryszki – Bakaloriškės (obecnie gmina Hanuszyszki, powiat trocki) i zamordowała tam wiele osób podejrzewanych przez napastników o „antyradziecki opór”.
Historycy Instytutu poszli też tropem służby Schuba w strukturach Armii Czerwonej. W nagraniu dla United States Holocaust Memorial Museum mówi on (tego nie napisał w piśmie do Urzędu ds. Kombatantów), że był wykorzystywany przez sowieckie NKWD jako strażnik w więzieniu na Łukiszkach w Wilnie (to miejsce kaźni polskich żołnierzy podziemia – przyp. red. DoRzeczy).
Bez REAKCJI
Konkluzja opracowania historyków IPN przekazanego do Urzędu ds. Kombatantów jest jednoznaczna. Zalecają przesłuchanie Barucha Schuba w charakterze świadka w śledztwie dotyczącym zbrodni w Koniuchach, „a także innych tego rodzaju”. W dokumencie napisano też, że celowe wydaje się „przekazanie o nim informacji organom litewskim, gdyż tam równolegle także toczą się postępowania dotyczące zbrodni popełnionych przez partyzantkę sowiecką w latach 1943–1944 [...], co do których Baruch Shub może posiadać istotne informacje”.
„Do Rzeczy” o tej sprawie dowiedziało się w połowie stycznia. W tym czasie analiza IPN była już władzom tej instytucji i kierownictwu Urzędu ds. Kombatantów znana od kilku miesięcy. Co zrobiły?
– Wydaliśmy decyzję odmowną w sprawie przyznania temu panu uprawnień kombatanckich, gdyż zaprezentowana nam analiza IPN wskazuje, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż uczestniczył on w zbrodniach na ludności polskiej. To jedyne, co zgodnie ze swoimi uprawnieniami mogliśmy zrobić – mówi „Do Rzeczy” minister Jan Kasprzyk, szef Urzędu ds. Kombatantów. Zaznacza, że Schub nie odwołał się od decyzji. I dodaje: – Wysłałem list do prezesa IPN dr. Szarka z pytaniem, jakie działania IPN podjął w tej sprawie, i zapadła cisza.
My też staraliśmy się dowiedzieć od Jarosława Szarka, co Instytut zrobił w tej sprawie. I też się nie dowiedzieliśmy.
Zapytaliśmy również Jarosława Szarka, co zrobiła w tej sprawie kierowana przez niego instytucja, i też zapadła głucha cisza. Udało nam się za to ustalić, że informacji o Baruchu, ważnym świadku, a być może również podejrzanym, władze IPN nie przekazały prokuratorom z pionu śledczego.
– Akta śledztwa nie zawierają wyników kwerendy IPN dotyczącej Barucha Schuby, przeprowadzonej na wniosek Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, o której wspomina pan w swoim piśmie – odpowiedział na nasze pytania prok. Jacek Kozłowski, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu IPN w Łodzi. Poinformował też, że śledczy sami nie zetknęli się z dowodami pozwalającymi na przypisanie Schubowi udziału w zbrodni w Koniuchach.
Dlaczego więc szefostwo IPN nie przekazało tych danych śledczym? Odpowiedź Instytutu jest kuriozalna – wynika z niej, że nie zrobiono tego, bo... prokuratorzy z Łodzi nie zapytali o informacje, o których przecież nie wiedzieli. – Do Archiwum IPN nigdy nie wpłynęło zapytanie z Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu o tę osobę – twierdzi Andrzej Przegaliński, rzecznik IPN.
Niektórzy w Instytucie nieoficjalnie mówią, że prezes Szarek boi się awantury o „żydowskich współsprawców” podobnej do tej, która wybuchła, gdy kilka lat wcześniej mówił o niemieckiej współodpowiedzialności za zbrodnie w Jedwabnem.
Dlaczego jednak nawet nie przekazano informacji o ustaleniach historyków IPN np. litewskiemu Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy? Na to pytanie do dziś władze IPN nie potrafią nam odpowiedzieć.
Wojciech Wybranowski
(Tekst nadesłany przez Autora)
Holokaustnicy, czy dobrzy Niemcy?
Stare kiejkuty, czyli wojskowi bezpieczniacy, przez całe dziesięciolecia stanowiły najtwardsze jądro reżymu, gotowe wykonać każde łotrostwo, jakiego zażądaliby od nich kremlowscy mocodawcy.
Kiedy jednak Sowieci w porozumieniu z Amerykanami przystąpili do rozmontowywania systemu komunistycznego, obfitującego w rozmaite „spontany i odloty”, niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy słynnego „Jurka Owsiaka”, stare kiejkuty, nauczone, by nikomu nie ufać, na wszelki wypadek przewerbowały się do przyszłych sojuszników naszego nieszczęśliwego kraju – jedni do Amerykanów, inni – do niemieckiej BND, inni – do izraelskiego Mosadu, a niektórzy zostali przy GRU, jako że nie zmienia się koni podczas przeprawy.
Wskutek tego Polską rotacyjnie – w zależności od tego, które państwo akurat bierze nas pod swoją kuratelę, rządzą trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie. Kiedy Polska w 2013 roku przeszła pod kuratelę amerykańską, rozpoczęły się przygotowania do przetasowań na politycznej scenie, w następstwie których w roku 2015 Stronnictwo Pruskie zostało zepchnięte z pozycji lidera politycznej sceny, na którą wysforowało się Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie. Prawo i Sprawiedliwość – bo o nim mowa – najwyraźniej zapomniało o staropolskim porzekadle, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie, i podjęło zuchwałą próbę wykorzystania tego samego narzędzia, które w roku 1998, na życzenie żydowskich organizacji przemysłu holokaustu i Izraela, wepchnięte zostało przez koalicję AWS-UW do ustawy o IPN w postaci penalizacji tzw. kłamstwa oświęcimskiego to znaczy – każdej próby podważania zatwierdzonej do wierzenia żydowskiej wersji historii II wojny światowej, a zwłaszcza – tak zwanego holokaustu, czyli masakry europejskich Żydów przez III Rzeszę, do ochrony reputacji Polski. Na to naruszenie żydowskiego monopolu naprawdę zawrzał gniewem Izrael, zawrzały gniewem żydowskie organizacje przemysłu holokaustu w USA, co zaniepokoiło amerykańską administrację, która – ustami sekretarza stanu Rexa Tillersona, dała wyraz swemu zaniepokojeniu zuchwalstwem tubylczych mieszkańców naszego bantustanu. Jeszcze dalej poszła rzeczniczka Departamentu Stanu, oświadczając, że jeśli Polska nie przestanie w ten sposób dokazywać, to naraża się na uszczerbek swoich „interesów strategicznych”. Ponieważ podniesiony przez stronę żydowską klangor spowodowany był pragnieniem zneutralizowania polskiego improwizowanego lobbingu przeciwko przyjętej przez Senat USA 12 grudnia ub. roku ustawie nr 447 (w Izbie Reprezentantów noszącej numer 1226), deklaracje sekretarza Tillersona i Departamentu Stanu wzbudziły w Polsce podejrzenia, że obecna administracja USA, podobnie jak poprzednie – traktuje Polskę jako rodzaj skarbonki dla żydowskich organizacji przemysłu holokaustu w USA i dla Izraela.
W takiej atmosferze na portalu Onet, związanym ze stacją TVN, którą podejrzewam, iż została stworzona przez stare kiejkuty przy udziale pieniędzy skradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, pojawiła się informacja, że z powodu nowelizacji ustawy o IPN prezydent Duda i premier Morawiecki aż do odwołania nie będą przyjmowani w Białym Domu. Ta informacja pojawiła się jednocześnie z przezwyciężeniem w Niemczech kryzysu związanego z niemożnością utworzenia koalicji rządowej, co mogło oznaczać, że Niemcy ze zdwojoną energią zajmą się teraz odwojowywaniem swoich wpływów w Polsce, zwłaszcza w obliczu projektu Trójmorza, który mógłby zagrozić ważnym niemieckim interesom w Europie. Czy publikacja Onetu była samodzielna, czy też stanowiła fragment kombinacji operacyjnej niemieckiej BND – trudno zgadnąć, ale taka samowolka to byłby przypadek rzadki – „a czy w ogóle są przypadki?” – pyta retorycznie poeta. Zatem nie można wykluczyć, że niemiecka BND zleciła zblatowanym z nią starym kiejkutom podsunięcie funkcjonariuszom poprzebieranym za dziennikarzy Onetu informacji o szlabanie dla prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego w Białym Domu, a także – o możliwości zrewidowania „rozwoju (amerykańskiej – SM) wojskowej obecności w Polsce”. Ta wiadomość postawiła wszystkich w Polsce na równe nogi, bo gdyby była prawdziwa, to potwierdzałoby najgorsze obawy, że NATO nie jest warte nawet funta kłaków i że dotychczasowe podlizywanie się Amerykanom właśnie okazało się daremne. Toteż z czeluści MSZ zaczęły dochodzić pomruki, że nic podobnego, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – ale nie brzmiało to przekonująco, zwłaszcza w kontekście poprzednich deklaracji Departamentu Stanu. Zresztą – jak mawiał książę Gorczakow – trudno nie wierzyć zdementowanym wiadomościom, zwłaszcza że Amerykanie zagadkowo milczeli. Widocznie jednak w tzw. międzyczasie musiały pójść jakieś iskrówki, bo następnego dnia rzeczniczka Departamentu Stanu wydusiła z siebie enigmatyczną deklarację, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Możliwe tedy, że Onet podał wiadomość podsuniętą, ale przynajmniej częściowo prawdziwą. Ciekawe, czy siedmiorakie tajne służby naszego bantustanu potrafią spenetrować prawdę, a w razie potwierdzenia, iż był to początek kolejnej kombinacji operacyjnej z wykorzystaniem starych kiejkutów i ich konfidentów – czy Umiłowani Przywódcy odważą się zrobić z nimi porządek – bo na razie odważnie wojują z nieboszczykami.
Właśnie Sejm uchwalił ustawę „degradacyjną”, wskutek której Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak zostali zdegradowani do stopnia szeregowca, podobnie jak Mirosław Hermaszewski, co to – jako pierwszy polski kosmonauta – został wciągnięty do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego w 1981 roku. Podobno mają iść za tym kolejne ustawowe kroki represyjne; obydwaj nieboszczykowie mają zostać urzędowo ekshumowani, skremowani, a ich prochy, po uprzednim załadowaniu do armaty, mają być wystrzelone w kierunku Obwodu Królewieckiego. Nawiasem mówiąc, przy tej okazji pan senator Jan Rulewski niesłychanie wzbogacił medycynę, diagnozując u pana ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka „nekrofobię”. Ta jednostka chorobowa z pewnością dołączy do innych „fobii” – „kseno” i „homo” – i jako dolegliwość politycznie niepoprawna, będzie tępiona przez wiedeńską Agencję Praw Podstawowych. Warto zwrócić uwagę, że ta dolegliwość pojawiła się u pana ministra Błaszczaka, kiedy tylko został ministrem obrony po odejściu z tego stanowiska złowrogiego Antoniego Macierewicza. Jak wiadomo, w MON i spółkach Skarbu Państwa skupionych w Polskiej Grupie Zbrojeniowej trwa rzeź niewiniątek, na miejsce których wracają stare kiejkuty – nowi przyjaciele pana prezydenta Andrzeja Dudy, co do którego nie wiemy na pewno – czy ma szlaban do Białego Domu, czy go nie ma.
Stanisław Michalkiewicz
Czy rząd RP w końcu dogada się z Polonią w kwestii obrony dobrego imienia Polski?
III Rzeczpospolita a Polonia
Legendarny działacz podziemnej Solidarności Władysław Frasyniuk powiedział „Gazecie Wyborczej” o zwycięstwie lewicy laickiej nad komunistami w 1989 roku: „To myśmy ich, k...wa, po-ko-na-li!”. Tę wypowiedź znakomicie i celnie zripostował Włodzimierz Czarzasty z SLD: „Drogi Władysławie Frasyniuku! Żeście komunistów pokonali? No nie. Wyście się z nami, k…wa, przy Okrągłym Stole i 4 czerwca 1989 r. do-ga-da-li. Cytując tę polemikę trudno było uniknąć kwiecistego języka, jednak to właśnie ów język dobrze obrazuje z jaką klasą polityczną mamy w Polsce do czynienia po 1989 roku.
Owo „dogadanie się” tzw. konstruktywnej opozycji z komunistami przy Okrągłym Stole skutkowało między innymi niedopuszczeniem do władzy w Polsce reprezentacji środowisk patriotycznych i niepodległościowych.