Wieczór z Niemenem
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=850#sigProId5229e53e3f
Myślałam, że nie będzie bisu. Publiczność zgromadzona w Centrum Jana Pawła II w Mississaudze 18 listopada 2012 roku dość długo biła brawo. Ale Bracia Cugowscy z zespołem nie zawiedli – wyszli i zaśpiewali jeszcze dwie piosenki. Na koniec podziękowali wszystkim, bez których trasa koncertowa, w ramach której przyjechali do Mississaugi, nie mogłaby się odbyć. Widzowie żegnali wykonawców na stojąco.
Koncert rozpoczął się o 18, my z mężem byliśmy na miejscu może 10 minut wcześniej. I wciąż jeszcze sporo miejsc pozostawało wolnych. Aż upewniłam się, jaka była cena biletów. Muszę przyznać, że niemała, bo 50 dolarów. I nie było żadnych zniżek. Ale sala jednak się wypełniła. Zdecydowanie zaniżaliśmy średnią wieku, która wynosiła jakieś 45 – 50 lat. No cóż, dla osób w naszym wieku, które dopiero się urządzają, 50 dolarów za bilet to spory wydatek. Nie mówiąc już o młodzieży uczącej się, dla której jest to cena skutecznie zniechęcająca do zapoznania się z piosenkami z lat młodości ich rodziców.
Podczas koncertu piosenki Czesława Niemena grał zespół Braci Cugowskich. Śpiewali właśnie Piotr i Wojciech Cugowscy oraz Janusz Radek, Paweł Kukiz, Ania Wyszkoni i Zbigniew Zamachowski. Ten ostatni akurat piosenek Niemena nie śpiewał, ale rozpoczął koncert, czytając wiersz jego autorstwa. W drugiej części przypomniał, co inni mówili i pisali o Niemenie.
Każdy z wokalistów miał okazję zaśpiewać zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części koncertu. Oprócz 2 – 3 piosenek Czesława Niemena wykonali po jednym swoim utworze.
Podejrzewam, że wielu oczekiwało na występ Pawła Kukiza, zwłaszcza że po jego ostatniej płycie i zaangażowaniu w sprawy społeczno-polityczne zrobiło się o nim znowu głośno. Tutaj sprawdziło się, że Kukiz to przede wszystkim osoba, muzyk wyrosły z kapeli rockowej, którego głos może nie powala, ale potrafi porwać publiczność i rozkręcić koncert. Dwa utwory Niemena wykonał jak trzeba, zostały też po prostu dobrane do jego możliwości.
Dowodem na to, że nie można oceniać człowieka po wyglądzie i pierwszym wrażeniu, jest Janusz Radek. Gdy wyszedł na scenę i zaczął wydawać z siebie rozmaite dźwięki, mój mąż stwierdził, że Steczkowska to była ponad trzy tygodnie temu. Do tego zaprezentował się w nowoczesnym garniturze, którego spodnie były uszyte tak, że krok wypadał w połowie ud. Poruszał się przy tym jak jakiś porażony neurotyk i w jednej chwili stał się dla mnie kwintesencją muzyka jazzowego. Ale z każdą zwrotką przekonywałam się do tego wokalisty. Jeśli chodzi o potencjał głosowy, to podejrzewam, że Radek dysponuje największym wśród wykonawców, którzy zaprezentowali się tego wieczoru. Więc do słuchania – jak najbardziej, do oglądania – zależy, co kto lubi.
Wydaje mi się, że nie kojarzę żadnej piosenki z repertuaru Braci Cugowskich. Możliwe, że jakąś słyszałam, ale nie byłam świadoma, że to ich. Dlatego tutaj nie wiedziałam, czego się po nich spodziewać. W 6-osobowym zespole Piotr Cugowski śpiewa, a jego brat Wojtek gra na gitarze, czasem też włącza się do śpiewu, ale zdolności wokalne po ojcu odziedziczył chyba jednak ten pierwszy. Z repertuarem Niemena, uznawanym w końcu za wymagający, Piotr Cugowski poradził sobie znakomicie, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem, jakkolwiek bardzo pozytywnym.
Na tle tych wszystkich mężczyzn Ania Wyszkoni wypadła jakby nieco blado, może po prostu miała małą siłę przebicia i została niedoceniona. Trochę szkoda, bo ma ładny głos i zaśpiewała dobrze.
Około 19 ogłoszono 20 minut przerwy. Wtedy panie tradycyjnie utworzyły długą kolejkę do toalety, a panowie w większości udali się do bufetu. Dużą popularnością cieszyło się polskie piwo, ale były też drożdżówki i rurki z kremem – aż pożałowałam, że przyzwyczailiśmy się płacić za wszystko kartą. Pod ścianami sali stały grupki widzów, panie ubrane elegancko z butelką Żywca w ręku – pewnie wspominały czasy studenckie.
Podczas drugiej części koncertu publiczność zachowywała się bardziej swobodnie. Częściej wstawała, klaskała w rytm piosenek. Gdy Paweł Kukiz wykonywał "Bo tutaj jest jak jest", chyba wszyscy na sali stali i śpiewali razem z nim. Nie mogło oczywiście zabraknąć przeboju Niemena "Dziwny jest ten świat". Zmierzył się z nim Piotr Cugowski i wyszedł z tego zwycięsko. Następnie podczas ostatniej piosenki na scenie pojawili się wszyscy wykonawcy i każdy zaśpiewał jeden fragment. Zebrali zasłużone oklaski.
W Kanadzie jestem od niedawna. I chyba jeszcze tkwią we mnie stereotypy, że artyści występujący dla Polonii najczęściej chałturzą, grają pieśni patriotyczne albo tani folklor, stąd i publiczność ten typ występów preferuje. Tymczasem w ostatnią niedzielę bawiliśmy się na porządnym koncercie rockowym. Wszyscy się bawili. Jest duch w narodzie.
Tekst i zdjęcia
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Opowieści z aresztu imigracyjnego: Marny los
Byli mniej więcej w tym samym wieku: około 40 lat. Obaj, po wielu latach pobytu w Kanadzie, wylądowali w tym samym czasie w areszcie imigracyjnym. Co tych obywateli dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów przygnało do Kanady i dlaczego tak marnie kończyli tutaj swój pobyt?
Krzysztof pochodził z Krakowa – Nowej Huty, gdzie mieszkała od "po wojnie" cała jego najbliższa rodzina. Wcześniej korzenie tej rodziny były gdzieś "za Bugiem". Ojciec jego był budowniczym symbolu socjalizmu, czyli Huty im. Lenina (później nazwę tę zmieniono). Matka pracowała fizycznie aż do emerytury. Ambicją ich było, aby dzieci (dwoje) uzyskały wyższe wykształcenie. Krzysztof ukończył Akademię Górniczo-Hutniczą i chciał zastąpić ojca w hucie, choć liczył na to, że na dużo wyższym stanowisku. A tu nadeszły zmiany ustrojowe, redukcja zatrudnienia i Krzysztof w zasadzie nie wykorzystał swojego wykształcenia. Błąkał się po jakichś małych firmach, częściej był bezrobotny niż zatrudniony. W końcu postanowił zmienić swój los.
Pedrakis pochodził z Wilna, gdzie rodzina jego, pochodząca z jakiegoś małego miasteczka litewskiego, osiedliła się po wypędzeniu stamtąd Polaków, w okresie trwania drugiej wojny światowej. Ojciec jego był nacjonalistą litewskim, ale w okresie stalinizmu poszedł na współpracę z komunizmem. Syn ukończył studia, odsłużył wojsko, uzyskując stopień porucznika (rezerwy), i podjął pracę w swoim zawodzie. Aż tu następują zmiany ustrojowe i możliwość wybicia się na niepodległość tego małego nadbałtyckiego narodu. Dla ojca Pedrakisa jest to jednocześnie okres radości (z uzyskiwanej niepodległości), a jednocześnie tragedii, bo jako komunista współpracujący z reżimem sowieckim, stał się osobą potępianą przez własnych rodaków. To szarpanie się, konflikty, niepewność jutra spowodowały, że popełnił samobójstwo.
Pedrakis został sam z matką. Mimo swego patriotyzmu, czuł żal do swoich rodaków o doprowadzenie jego ukochanego ojca do ostateczności. Postanowił wyemigrować. Wybrał Kanadę. Przybył tu czternaście lat temu. Znajomi pomogli mu się urządzić. Nie miał co liczyć na coś lepszego poza ciężką pracą na budowach.
Kiedy skończyła mu się wiza, nie ujawniał się przed władzami imigracyjnymi. Zrobił to dopiero po kilku latach pobytu w Kanadzie. Potraktowano go pobłażliwie. Otrzymał zezwolenie na pracę i naukę. Wykorzystał to skrupulatnie, ucząc się intensywnie angielskiego, i doszedł do płynności w posługiwaniu się tym językiem. Oprócz tego mówił płynnie po litewsku i rosyjsku i trochę po polsku.
Ten wysoki, przystojny mężczyzna nie potrafił jednak urządzić sobie życia osobistego. Jakieś przelotne związki z kobietami szybko się rozlatywały. Zarabiał dość dobrze, a więc mógłby zapewnić wybrance dość dobre warunki życia. Nic jednak z tego nie wychodziło. Kiedy władze imigracyjne, w miarę poprawiania się sytuacji politycznej na Litwie, zaczęły coraz natarczywiej domagać się od Pedrakisa, aby wrócił do swojego rodzinnego kraju, w końcu grożąc mu deportacją, przeszedł do podziemia.
Stało się to w czasie, gdy do Kanady przybyła jego matka, zaproszona przez kolegę jej syna. Ona z miejsca wszczęła postępowanie imigracyjne i po kilku latach starań uzyskała status stałego rezydenta Kanady. Syn jej, który przybył do Kanady dziewięć lat wcześniej, był tu nielegalnie.
Krzysztof przybył do Kanady z wizą studencką. Mimo ukończonych trzydziestu lat uzyskał zgodę władz kanadyjskich na studiowanie tutaj języka angielskiego. Przyleciał do Vancouveru. Ale, nie mając tam nikogo znajomego, przyleciał po kilku tygodniach do Ontario, a konkretnie do Peterborough, gdzie mieszkali jego znajomi. Liczył na to, że mu pomogą. Ale spotkał się z zimnym przyjęciem. Po kilku godzinach pobytu u nich został prawie wyproszony za drzwi. Przyjechał do Toronto, gdzie nie znał kompletnie nikogo. Wysiadł z autobusu, nie znając języka, nie znając miasta i nie wiedząc, w którym kierunku się udać.
Początki były bardzo trudne. Pomogli trochę rodacy. Wynajął pokój w suterenie w dzielnicy polskiej i dzięki nawiązanym kontaktom zaczął pracę przy pracach rozbiórkowo-budowlanych. Z jednym pracodawcą był związany przez dziewięć lat pobytu w Kanadzie. Praca, setki wypitych butelek wódki i innych alkoholi zniszczyły wygląd tego stosunkowo jeszcze młodego człowieka. Głównie w czasie przestoju w pracy, czyli zimą, czas był mierzony od jednego upicia się do drugiego.
Pewnego dnia, w godzinach popołudniowych, udał się z kolegą do taniej jadłodajni w południowo-zachodniej dzielnicy Toronto. Zamówili jakiś posiłek i po setce, ale tego nie skonsumowali. Wie tylko, że w pewnym momencie upadł i oprzytomniał w szpitalu. Mocno krwawił. Przez górną część głowy przebiegała długa rana, którą zszyto kilkunastoma szwami. We włosach utworzył się obfity strup, z ciągle broczącą lekko krwią.
Policjanci, którzy przybyli na wezwanie właściciela jadłodajni, szybko ustalili dane rannego, eskortowali go do szpitala, a w końcu przekazali go w ręce oficerów imigracyjnych po ustaleniu, że mają do czynienia z nielegalnym imigrantem. Przybyły do aresztu Krzysztof wyglądał nie najlepiej. Położył się na łóżku, nie miał chęci nic jeść. Z rana sprzątaczka stwierdziła, że nie tylko powleczka, ale również poduszka, na której spał, była zbroczona krwią. Widocznie w szpitalu nie potraktowano Krzysztofa najlepiej, zszywając po partacku ranę.
Krzysztof przebywał przez kilka dni w areszcie. Kiedy dostarczono jego paszport, oficer imigracyjny zaproponował mu wyjście na wolność, jeśli ktoś posiadający status stałego rezydenta Kanady wpłaci dwutysięczną kaucję. Na drugi dzień zostało wszystko zaaranżowane i Krzysztof został zwolniony z aresztu z poleceniem zgłaszania się co dwa tygodnie do biura imigracyjnego, aż do momentu, gdy otrzyma ostateczne polecenie wyjazdu z Kanady.
Pedrakis przebywał w areszcie dużo dłużej, bo przez trzy tygodnie. Trafił tu prosto z budowy, w roboczym ubraniu, będąc aresztowany na skutek jakiegoś donosu. Na drugi dzień koledzy dostarczyli mu ubranie. Kiedy je zmieniał, to widoczne były na jego rękach duże żylaki. Na pytanie, skąd się nabawił tych problemów, odpowiedział, że od ciężkiej pracy. Odwiedzała go systematycznie matka. Kiedy dostarczono jego paszport oficerowi imigracyjnemu, ten zaaranżował wyjazd Pedrakisa na Litwę.
Przed tym jednak wydarzyło się coś, co nieomal zakończyło się wysłaniem Pedrakisa do więzienia. Otóż był on nałogowym palaczem. A w areszcie imigracyjnym obowiązuje zakaz palenia. Już w izbie przyjęć pozbawiony został jedynej paczki papierosów i zapalniczki. Czuł głód nikotynowy. Skarżył się na tę niedogodność kolegom. Po kilku dniach postanowili oni mu pomóc. Ale zacznijmy od końca.
Na oddziale Pedrakisa dwaj strażnicy przeprowadzali rutynowe przeszukanie jego pokoju i znaleźli w kieszeni skórzanej kurtki siedemnaście papierosów w małej, plastikowej torebeczce. Zapytali zatrzymanych, czyja to kurtka. Pedrakis oświadczył, że jego. Przyznał też, że papierosy też są jego, i wyjaśnił, że przyniósł je ze sobą, kiedy przybył do aresztu. Wydawało się to nieprawdopodobne, bo w czasie przyjmowania do aresztu zatrzymany jest dokładnie przeszukiwany. Strażnicy poszukiwali zapałek lub zapalniczki, bo na cóż komu papierosy bez ognia. I znaleźli. Zapalniczkę w kieszeni spodni Pedrakisa, które miał na sobie.
Wzięty na spytki opowiedział w końcu, w jaki sposób wszedł w posiadanie tej kontrabandy. Dzień wcześniej podczas lunchu, kiedy zadzwonił do kolegi, ten mu powiedział, aby poszukał małej paczuszki koło drzewa na placu, na którym zatrzymani spacerują i grają w piłkę. Kiedy zatrzymani wyszli na plac, Pedrakis szybko podszedł do wskazanego mu miejsca i faktycznie znalazł zawiniątko, które schował do kieszeni. Strażnicy tego nie widzieli. Poszedł w kąt placu i stwierdził, że w plastikowej paczuszce są papierosy, zapalniczka i kamień, który posłużył do obciążenia tej paczuszki. Wyrzucił ten kamień, a papierosy i zapalniczkę zabrał do pokoju.
Stosując różne sztuczki, wypalił trzy papierosy. Chodziło o to, aby strażnicy nie poczuli dymu, jak również aby nie zadziałał alarm, czuły na wszelki dym. Udało mu się to, bo nikt nie poczuł dymu. Wyrzucał sobie głupotę, że nie zabrał małej paczuszki z papierosami przed wyjściem z pokoju, a przed jego przeszukiwaniem. Po tym zdarzeniu już nie próbował pozyskać nielegalnie papierosów. Ten nałogowy palacz cierpiał jeszcze przez dwa tygodnie, aż do wyjazdu z aresztu. Już na terenie lotniska, ale jeszcze przed wejściem do terminalu, wypalił swojego pierwszego papierosa po trzech tygodniach przerwy. Miał szczęście, bo odwoził go strażnik, też palacz, który na prośbę Pedrakisa zgodził się na to, aby ten wypalił papierosa przed wejściem do środka terminalu. Bo w czasie kilkugodzinnego lotu też nie miał szans na zaciągnięcie się. Cierpienie związane z niepaleniem było prawie równe temu związanemu z koniecznością pożegnania się z Kanadą po czternastoletnim tutaj pobycie.
Aleksander Łoś
Toronto
Piszę trzecią książkę...
Z Januszem Beynarem, autorem powieści sensacyjnej "Skutki uboczne", rozmawia Andrzej Kumor.
– Czy warto pisać książki?
– To dobre pytanie i na pewno warto spróbować na nie odpowiedzieć. W Polsce podobno ukazuje się około stu tytułów wydawniczych tygodniowo. To oczywiście nie tylko nowości beletrystyczne i debiuty, ale także wznowienia, tłumaczenia, poradniki. Konkurencja w walce o czas przeznaczony na czytanie przez przeciętnego człowieka jest wielka – tym bardziej że tego czasu jest coraz mniej. Książka jako przekaz medialny konkuruje z telewizją, Internetem i całym tym elektronicznym hałasem wkoło nas.
Czy warto mimo wszystko napisać książkę? Stanowczo tak! Każde twórcze przedsięwzięcie jest warte doprowadzenia go do końca. Jest ogromną satysfakcją świadomość, że być może nawet dziesięć tysięcy rodaków przeczytało moją książkę i dziesięć tysięcy rodaków zadało sobie przy okazji ciekawe pytania, jakie stawia przed nami rzeczywistość.
Jeżeli zaś to pytanie (czy warto pisać książki) odnosi się do strony finansowej, to proszę sobie poprzeliczać. Pisałem "Skutki uboczne" przez rok i myślę, że poświęciłem na to przedsięwzięcie pięćset – sześćset godzin. Przy minimalnej stawce w Kanadzie (10,00 dol. na godzinę) zarobiłbym około 5000 dol. Pisząc książkę po polsku i sprzedając ją w Polsce, dochód nie jest z pewnością motywacją do pisania. Czy to jest sukces finansowy? To zależy od oczekiwań piszącego.
– Kim Pan jest z wykształcenia?
– W latach 1981–86 studiowałem ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim. Pośmiertna autopsja komu-socjalizmu wykazała, że ten system nie stworzył czegoś podobnego do ekonomii, czyli wniosek prosty... nie mam żadnego wykształcenia albo mam wykształcenie zupełnie nieprzydatne... (śmiech).
– Pana hobby to szeroko pojęte obcowanie z dziką przyrodą, skąd pomysł na powieść sensacyjną? Dlaczego Pan tę książkę napisał, po co?
– To prawda, że moje baterie, wyobraźnia i pozytywne wizje najlepiej "ładują" się na łonie przyrody. Lubię wszelkie podróże, ale tydzień lub dwa spędzone w Górach Skalistych z plecakiem, na szlaku lub z wiosłem w dłoni na canoe w północnym Ontario to najpiękniejsze przeżycia. Wniosek z tego prosty, że oprócz przyrody pociąga mnie cisza i separacja od współczesnej cywilizacji.
Pomysł na powieść sensacyjną powstał w 2006 roku po przeczytaniu materiałów naukowych o mało znanych skutkach ubocznych hormonalnych środków antykoncepcyjnych. To, co przeczytałem, chciałem przekazać dalej. Brak formalnego wykształcenia medycznego czy farmaceutycznego wykluczał wkroczenie na rynek z jakąkolwiek formą analizy, a poza tym niewiele osób czyta tego typu suche opracowania. Postanowiłem zainteresować czytelnika szybką akcją thrillera przygodami bohaterów, opisami mojej ukochanej kanadyjskiej przyrody i ciekawą treścią mało znanych faktów ze sfery farmaceutyczno-zdrowotno-społecznej. Przy okazji zabawy, jaką jest czytanie sensacji, chciałem, żeby czytelnik zadał sobie i może innym pytania, które pojawiają się w książce.
– Jak długo dojrzewał pomysł napisania książki?
– Patrząc na kalendarz, to około dwóch lat. Chodziły mi po głowie różne pomysły i różne wątki sensacyjne. Jesienią 2007 roku z wizytą przyjechała z Polski moja cioteczka Ewa, córka Lecha Beynara, czyli znanego wszystkim Pawła Jasienicy. Było to bezpośrednio po publikacji jej książki biograficznej pt. "Mój Ojciec Paweł Jasienica". Podczas długich rozmów przy ognisku na jednej z wysp parku prowincyjnego Killarney (cioteczka po siedemdziesiątce jest również miłośnikiem wypraw w dzicz) padło proste i oczywiste stwierdzenie: "Nikt się nie zainteresuje twoją książką, dopóki jej nie napiszesz". Cioteczka wyjechała, a ja usiadłem do pisania. Rok później, w grudniu 2008, otrzymałem pozytywną odpowiedź od wydawnictwa Novae res w Gdyni. Obecnie doczekałem się drugiego wydania.
– Dlaczego tematem jest przemysł farmaceutyczny?
– Wydaje mi się, że olbrzymia grupa ludzi we współczesnym świecie zaczyna zdawać sobie sprawę, czym jest nadmiar chemii w naszym życiu. Przemysł farmaceutyczny to jedna z bardziej agresywnych i dochodowych gałęzi szeroko pojętego przemysłu chemicznego. Ten sam przemysł produkuje broń do zabijania i okaleczania ludzi i oferuje leczenie skutków porażenia tą bronią.
Kilka lat temu odwiedziłem w Polsce znajomego w podeszłym już wieku. Podczas rozmowy ten człowiek otworzył pudełko tekturowe od butów pełne różnego rodzaju pigułek, kropelek i kapsułek. Na wieczku pudełka były spisane instrukcje, jak i kiedy, dosłownie godzina po godzinie, połykać te leki.
Takich ludzi uzależnionych od wizyt u lekarzy i farmakologii są w Polsce tysiące. Telewizja ostatnio żyje chyba tylko dzięki reklamom lekarstw, a grupa klientów to emeryci ze stałymi dochodami. Od momentu, kiedy lekarz i aptekarz zostali biznesmenami i sprzedawcami leków, a nie niosącymi pomoc ludziom fachowcami, sytuacja jest bardzo groźna dla przeciętnego zjadacza pigułek. Tradycyjnie ludzie darzą lekarza zaufaniem i trudno im zrozumieć fakt, że nie wszystko, co kupują i połykają, im pomaga.
Lobby chemiczno-farmaceutyczne jest tak potężne i tak wszechmocne, że wybierani politycy przepisami lub ich brakiem umożliwiają mu bezkarne działanie na rynku. Najlepszym przykładem może być historia świńskiej grypy i szczepionek ją zwalczających sprzed kilku lat. Politycy w WHO, w Międzynarodowej Organizacji Zdrowia, na początku całej afery zmienili definicję pandemii, co nakazało ministerstwom zdrowia wielu krajów obowiązkowy zakup szczepionek. Pandemii nie było, a miliardowych zysków możemy się tylko domyślać. Na odpowiedź na to pytanie możemy kiedyś poświęcić cały numer "Gońca".
– Jak Pan ocenia stan społecznego uświadomienia dzisiaj? Czy wiemy, w jakim świecie żyjemy, czy już nie i nie chcemy wiedzieć?
– Poziom świadomości społecznej współczesnego świata tak zwanej strefy demokratycznej jest odzwierciedleniem poziomu niezależności przekazu medialnego. CNN, BBC, TVN, CBC i inne trzyliterowe stacje telewizyjne podejmują już tylko tematy dozwolone i w szczególny sposób przeinterpretowane. Każde zdarzenie można przedstawić w dowolny sposób w zależności od oczekiwanej reakcji słuchacza czy widza. Jeżeli zmanipulowane wiadomości poprzeplatamy wiadomościami dobrymi o pomocy głodnym dzieciom i o tym, jak strażacy uratowali kotka ze studni, to wiarygodność medialna drastycznie wzrasta.
My, Polacy, wychowaliśmy się w dobie prymitywnej propagandy komunizmu pchającej brutalnie bajdoły do ludzkich głów i wydaje nam się, że jesteśmy uodpornieni. Nowoczesna propaganda, jeżeli człowiek sam nie zacznie szukać różnych źródeł wiedzy, może doprawdy czynić cuda w pustoszeniu ludzkiej świadomości. Nie mamy już do czynienia z prymitywną maszyną straszącą, ale z zespołem wykształconych psychologów, socjologów i demagogów – analityków medialnych. Ta sytuacja wymaga poświęcenia coraz większej ilości czasu na poszukiwanie prawdy o życiu nas otaczającym.
Znam wielu wykształconych ludzi w Polsce, w Kanadzie i w Niemczech, którzy uparcie powtarzają telewizyjne bzdury. Czy jest to ich zła wola czy chwilowe przeoczenie? W boksie takie chwilowe niedopatrzenie pozycji obronnej często kończy się na deskach. Współczesny człowiek musi być czujny. Jeżeli odnosimy wrażenie, że część społeczeństwa już nie chce wiedzieć, co się wkoło niego dzieje, to może być to pochodna wielu czynników: braku czasu... praca, praca, praca, wygoda... prawda zazwyczaj uwiera, zysk... prawda się nie opłaca, wypranie mózgu bez możliwości naprawy, no i chyba zupełna obojętność na sprawy polityczno-socjalne.
Tę obojętność można zaobserwować w Kanadzie. 90 procent społeczeństwa nie ma pojęcia, co się dzieje na świecie, i nie ma najmniejszej ochoty WIEDZIEĆ. To również świetne pytanie, a w celu odpowiedzi proponowałbym zwołać wielogodzinne spotkanie dyskusyjne. Wiem jedno i myślę, że czytelnicy "Gońca" wiedzą to samo: Jeżeli z takich lub innych powodów zdaję sobie sprawę z niewygodnych faktów, to mam obowiązek podzielenia się nimi z innymi, nawet jeżeli nie myślą tak jak ja, to jest zawsze szansa, że pomyślą. Powieść sensacyjna jest tylko jedną z wielu form przekazu, moją ulubioną formą.
– Pochodzi Pan ze znanej rodziny, czy pamięć o stryju jakoś Pana ukształtowała? Jak odnoszono się do inwigilacji stryja?
– Tak, wszystko łączy się w jedną całość. Rodzina stała się sławna dzięki inwigilacji i personalnym atakom Gomułki na Lecha Beynara, czyli na Pawła Jasienicę.
Wyzwiska i szkalowanie z mównicy pierwszego sekretarza były najlepszą reklamą jak na tamte czasy. Wszyscy zdrowo myślący ludzie chcieli czytać książki stryja.
Kiedy stryj zmarł w roku 1970, dosłownie kilka miesięcy przed końcem ery Gomułki, ja miałem zaledwie osiem lat i pamiętam go tylko z uroczystości świątecznych i rodzinnych, z perspektywy dziecka bawiącego się na podłodze zabawkami. Ataki komunistów definitywnie zjednoczyły całą rodzinę i nikt mimo wielu prób nie dał się wciągnąć w proces niszczenia stryja Lecha. Między innymi propozycje wystąpienia w TVP i głoszenie kłamstw za czerwone srebrniki przeciwko swojemu bratu otrzymała siostra Lecha, Irena. Mój ojciec Stanisław usłyszał od swojego szefa w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni, że jako inżynier może pożegnać się z karierą, ponieważ niósł na pogrzebie trumnę stryja. Pokazano mu na dowód zdjęcie.
Więzienie, inwigilacja, prześladowanie i być może nawet śmierć tego jednego człowieka ukształtowały dogłębnie stosunek do systemu komuny całej rodziny. Wielu Polaków dało się skusić ideom lewicowym, ale moja rodzina nigdy nie miała tego typu rozterek.
Jeśli chodzi natomiast o pisanie, to bardzo bym chciał wysłuchać kilku wskazówek mistrza. Jego książki to naprawdę sztuka pisarska na najwyższym poziomie, sztuka przedstawienia dziejów historii narodu polskiego lekkim piórem, w sposób ciekawy i często zaskakujący. Na półce w domu mojej mamy w Gdyni stoją wszystkie dzieła Pawła Jasienicy z dedykacjami dla nas. Są to książki wydane na najgorszym jakościowo papierze, jaki istniał w tamtych czasach, w cienkich, szarych okładkach. Książki te mają dla mnie ogromną wartość.
– Będzie Pan podpisywał książki na targach w Centrum Jana Pawła II w Mississaudze – drugie wydanie. Czy to oznacza że spoczął Pan na laurach? Gdzie nowa książka? Czy sukces pierwszej popchnie Pana do napisania kolejnej? O czym będzie?
– Tak jest, będę prezentował czytelnikom drugie wydanie "Skutków ubocznych" i z wielką przyjemnością wpiszę dedykacje podczas kiermaszu książki 9 grudnia. Mam też nadzieję, że spotkam również tych, którzy już moją powieść przeczytali i mają wiele uwag krytycznych i nie tylko.
A teraz przechodzę do ataku... nie, Panie Andrzeju, nie spocząłem na laurach i druga powieść sensacyjna pt. "Ludzie, którzy nie patrzą w oczy" jest już zakończona i brnie poprzez długi i mozolny proces czytania w kilku wydawnictwach w Polsce. Niestety, przez ostatnie lata pod rządami PO otwartość na różnorodność tematyczną w starym kraju też wzorem Zachodu lekko się zawęziła. Nie zdradzę szczegółów treści, ale powiem w tajemnicy, że jeden z wątków powieści depcze mocno po odciskach współczesnym fundamentalnym ruchom pseudofeministycznym i proaborcyjnym (palikoctwu), dlatego też nie spodziewam się łatwej drogi na rynek. Aha, i jeszcze żeby Pan sobie nie myślał o laurach i uderzeniu wody sodowej sukcesu, to dodam, że piszę już następną powieść sensacyjną, której tematem będą współczesne systemy przekazu medialnego. Pomysł i akcja trzeciej książki tak bardzo mi się spodobały, że z wielką ochotą zabrałem się do pisania i mam nadzieję ją skończyć w 2013 roku. Pracuję zawodowo w pełnym wymiarze godzin i bardzo brakuje mi jednak czasu na pisanie.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Kumor
Kukiz w Mississaudze
Koncert WSPOMNIENIE NIEMEN
Na scenie wystąpili: Piotr i Wojciech CUGOWSCY, Paweł KUKIZ, Janusz RADEK, Ania WYSZKONI, Zbigniew ZAMACHOWSKI.
Koncert odbył się 18 listopada o 18:00 w POLSKIM CENTRUM KULTURY im Jana Pawła II w Mississaudze, Ontario.
11 listopada - Mississauga
Obchody Święta Niepodległości w Mississaudze zorganizowane przez tamtejszy okręg Kongresu Polonii Kanadyjskiej zaszczyciła w tym roku obecnością prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej Teresa Berezowska wraz z mężem, a także poseł do parlamentu federalnego Władysław Lizoń, posłanka do legislatury z okręgu Mississauga East Cooksville Dipika Damerla i dwoje radnych, Bonnie Crombie z okręgu piątego i Frank Dale z okręgu 4. Konsulat reprezentował konsul Grzegorz Jopkiewicz.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=850#sigProId1cc2019755
Uroczystości rozpoczęła Msza św. za Ojczyznę, podczas której płomienne kazanie wygłosił ksiądz profesor Józef Kowalik OMI.
Ksiądz profesor mówił o potrzebie patriotyzmu i naszej pełności jako ludzi – katolików i Polaków, cytował opinię premiera Tuska, że polskość to nienormalność, kontrastując ją z wypowiedziami Jana Pawła II i innych Wielkich Polaków. Kazanie nagrodzone zostało oklaskami.
We Mszy św. wzięła udział liczna grupa harcerzy z ZHPpgK z druhem Gadomskim. Uroczystości przed pomnikiem Patrioty sprawnie prowadził przewodniczący okręgu mississaudzkiego Kongresu Stanisław Reit-meier. Zaproszeni goście wygłosili okolicznościowe przemówienia.
Przewodnicząca KPK Teresa Berezowska udekorowała proboszcza parafii św. Maksymiliana Kolbego medalem diamentowego Jubileuszu Królewskiego za wieloletnią pracę na rzecz Polonii kanadyjskiej.
Uroczystość zgromadziła kilkaset osób. Pozostaje jedynie ubolewać, że w przeciwieństwie do torontońskiej odbywała się na terenie mało odwiedzanym przez osoby postronne. (A.K.)
Rozdano stypendia Funduszu Wieczystego Millenium Polski Chrześcijańskiej
W skromnej uroczystości wzięli udział w minioną niedzielę stypendyści i dyrektorzy funduszu. Jak podkreślił jeden z dyrektorów, Stanisław Reitmeier, fundusz chce obecnie bardziej nagłaśniać swą działalność, by dawać przykład innym, a także reklamować możliwość udzielania stypendium wśród młodzieży. Dyrektorem funduszu jest m.in. proboszcz parafii św. Maksymiliana Janusz Błażejak i on to zapewnił, że jak co roku w Wielki Post zorganizuje zbiórkę pieniędzy, przez co będzie można powiększyć pulę stypendialną. Kryteria i przyznawania wsparcia i formularze podania znaleźć można na stronie internetowej funduszu www.milleniumfund.ca. Udzielane są stypendia dla studentów, organizacji, szkół, a także dla pilotów. Celem Funduszu jest promowanie kultury polskiej w Kanadzie i zachowanie języka polskiego.
W niedzielnej uroczystości wzięła udział prezes KPK p. Teresa Berezowska, która odznaczyła medalem jubileuszu królewskiego prezesa fundacji, wieloletniego prezesa KPK i znanego adwokata Marka Malickiego.
Taniec na linie... (2)
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=850#sigProIdc1a1b4b97e
Krystyna Starczak-Kozłowska: – Co by Pan zmienił w prawie karnym Kanady?
Krzysztof Preobrażeński: – Specjalnie dotyczy to spraw seksualnych – jesteśmy bardzo ograniczeni w możliwości badania dowodów sprawy ze względu na ochronę prywatności. Na przykład oskarżenie o gwałt – trudno tu o prawdziwą, obiektywną seksualną historię między stronami. Powinniśmy mieć większy dostęp do informacji.
– Mogą być więc w sprawach damsko-męskich i rodzinnych fałszywe oskarżenia z powodu braku prawdziwej znajomości sprawy?
– Tak bywa. Na przykład: żona może oskarżać o gwałt męża, którego chce się pozbyć, bo ma kochanka. Może być nawet tak perfidna, że oskarży partnera życiowego o molestowanie seksualne dzieci. Często obie strony bywają głupie lub perfidne po prostu, a policja musi się tym zająć, musi oskarżyć. Powinna mieć więcej miejsca na dyskusję, czy warto w danej sprawie wnosić oskarżenie, czy to tylko bzdura, marnowanie czasu. Są przecież inne instytucje po temu, by małżeństwo uratować przed karnym sądem…
– Takie zbyt szybkie i w istocie nierzadko niepotrzebne ingerowanie prawa w konflikty małżeńskie, a także w stosunki między rodzicami a dziećmi może też w efekcie rozbić małżeństwo lub doprowadzić do tego, że dzieci nie szanują rodziców?
– Tak też bywa. Najwięcej mają tu do powiedzenia social workers, którzy w Kanadzie są bardzo dobrymi pracownikami, ale i nadgorliwymi. My, adwokaci, jesteśmy właściwie niewolnikami pracowników socjalnych, a policja w tej sytuacji jest też jakby w kajdankach, bo chce czy nie chce, musi oskarżać. No i przy nadgorliwych social workers może dojść w końcu do jakiejś piramidalnej głupoty, a nawet niesprawiedliwości i trzeba tęgo walczyć, żeby wygrać sprawę. Rozwiązać tę sytuację może tylko rząd, na który naciskać należy przy pomocy swoich posłów.
– Czy można czasami pośmiać się w sądzie z powodu owej głupoty czy wręcz groteskowości niektórych spraw stawianych na wokandzie?
– Niech Pani sama sobie odpowie na to pytanie po przeczytaniu protokołu z takiej oto rozprawy...
(tu pan mecenas podał mi do przeczytania w domu kopię protokołu, zastrzegając sobie dyskrecję, jeśli idzie o nazwiska. Przeczytałam po powrocie do domu i zaiste trudno się nie zaśmiać. O czym to było? Otóż kobieta wniosła oskarżenie przeciw mężczyźnie, że zaparkował samochód obok niej na parkingu i masturbował się. Mężczyzna wezwany na rozprawę wyjaśnił, iż nie czynił nic zdrożnego, tylko oglądał zabawkę w kształcie penisa, którą był kupił w seks-shopie w Pensylwanii jako prezent dla żony na 30. rocznicę ślubu. Miał to być po prostu żart z jego strony. Gdy spostrzegł samochód z kobietą, zawstydził się i szybko odjechał. Przedmiotem rozprawy było więc dochodzenie, czy penis był naturalny, czy sztuczny, a klient pana Preobrażenskiego nie omieszkał przynieść dowodu rzeczowego, czyli owej seksualnej zabawki, i postawić jego ostentacyjnie przed sędzią. Kobieta utrzymywała, że męskie precjoza, widziane przez nią w samochodzie, były mniejszych rozmiarów niż ten falsyfikat, więc sąd zapytywał oskarżonego, czy jego własny narząd jest w istocie mniejszy niż ów sztuczny, ale na szczęście nie kazał zademonstrować tego naocznie. W efekcie klient został uniewinniony, ale sąd zdaje się, "zabrnął w maliny, analizując takie bździny", jak by chciało się powiedzieć…)
– I tak rozegrała się w sądzie "komedia penisów". Zabawne czy żałosne...?! Ale na ogół Pana praca to ciągła huśtawka, bardzo chyba męcząca, stale w napięciu, w stresie spowodowanym trudną sytuacją czy wręcz tragedią klienta i koniecznością ostrej walki w jego sprawie.
– Mówiłem Pani – to jest taniec na linie, a ja jestem w sytuacji linoskoczka. Są to prawdziwe "zapasy", ciągła walka i "tępa szabla" nic tu nie zdziała. Trzeba mieć nie tylko wiedzę z dziedziny psychologii czy psychiatrii, ale i własną intuicję, wyczucie sytuacji, zrozumienie, co powodowało danym człowiekiem, umiejętność przejrzenia motywów jego postępowania niezależnie od chęci pomocy mu... Każdą sprawę głęboko się przeżywa, każda jest niepowtarzalna, tak jak niepowtarzalne są ludzkie osobowości...
– A ile tych spraw prowadził Pan w ciągu 31 lat swej profesjonalnej działalności?
– Uzbierało się ich już 9 tysięcy. Przy prowadzeniu każdej z nich bez wyjątku adrenalina stale podskakuje, trzeba mieć wytrzymałość, jeśli pracuje się na ogół siedem dni w tygodniu, bo taki jest nawał spraw, wciąż przychodzą klienci różnych narodowości, którym trzeba pomóc – oprócz Polaków czy rodowitych Kanadyjczyków – Chińczycy, Wietnamczycy, Koreańczycy, Murzyni, mieszkańcy Karaibów i inne narodowości. Muszę znać 10 języków: polski, angielski, rosyjski, chorwacki, francuski, hiszpański, chiński, żydowski, ukraiński, włoski... Co mnie najbardziej cieszy – młodzi ludzie lubią mi powierzać swoje sprawy.
– A nie zapominajmy, że przy takim nawale zajęć wiele pracował Pan społecznie w kilku organizacjach polonijnych, m.in. w Polish Emigration Centre, udzielając bezpłatnych rad nowym imigrantom, a także porad dla bezdomnej młodzieży. W latach 80. organizował Pan wraz z mec. Markiem Tufmanem i innymi adwokatami bezpłatne "kliniki pomocy prawnej" dla Polonii. Ludzie ustawiali się w kolejkach…
– Tak, poświęciłem Polonii dużo czasu jako wolontariusz. Nigdy nie chciałem należeć do organizacji polonijnych, być tam sekretarzem, dyrektorem czy prezesem, o co, jak obserwujemy, wielu walczy, nie stroniąc od mącenia wody i intryg, a nawet sytuacji wręcz bagiennych – tracąc w tych "szrankach" dobre imię nie tylko własne, ale i Polonii…
– Tak, rozgrywki polonijne nie przypominają niestety szlachetnych zasad dżudo czy walk samurajów, tu się nie przebiera w środkach, zupełnie pomijając zasady etyczne. Ale zostawmy na boku wodzących się za łby polonusów. Jak po ciężkiej pracy Pan się odreagowuje, nabiera sił do podejmowania kolejnych wyzwań?
– Mam swoją receptę, żeby stale mieć energię i móc ją odbudowywać. Więc, jak wspomniałem, codziennie ostry trening fizyczny dwugodzinny, a często i trzygodzinny, no a co 6 – 8 tygodni – wyjazd na wakacje! Notabene jednym z takich moich wyjazdów była eskapada na Atlantyku na okręcie atomowym amerykańskim USS "Theodore Roosevelt", na zaproszenie kapitana Turka. Zawsze podczas wakacji podróże, muzyka, czytanie książek, marzenia o pisaniu własnej książki z gatunku criminal fiction – stają się moim rewirem, w którym oddycham pełną piersią…
– Czy nie myślał Pan nigdy o karierze politycznej?
– Owszem, proponowano mi karierę polityczną. Odmówiłem, bo dla mnie – proszę wybaczyć, że przypomnę krótkie a rubaszne, czy może nawet dosadne powiedzenie przedwojenne: polityk to "z nosa kap, z dupy pstryk". Życie jest za krótkie, by bawić się w politykę. A serio: w Kanadzie jest demokracja, w której prawo doszło do absurdu… i obywatele powinni wykazywać więcej zainteresowania polityką, a nie machnąć ręką na to, co im się nie podoba.
– Najbardziej powinna chyba niepokoić obywateli ta łatwość oskarżania jednego człowieka przez drugiego, co w majestacie prawa jest od razu rozpatrywane, a w efekcie bywa dramatyczne czy nawet tragiczne dla oskarżonej jednostki. Może nie tylko całkowicie przekreślić jej dobre imię, ale i rzucić cień na cały stan, który ona reprezentuje – a tak bywa np. z modnym dziś oskarżaniem duchownych o molestowanie seksualne dzieci i młodzieży...
– W lutym 2012 także w Brampton miałem dużą sprawę, w której tutejszy koreański pastor został oskarżony o napastowanie seksualne dzieci. Na szczęście wybroniłem go przed pozbawionym podstaw zarzutem.
– Z tymi oskarżeniami zaczyna być tak, jak kiedyś z polowaniem na czarownice – dziś prawie każdy może być oskarżony o seksualne molestowanie, nie trzeba przecież dostarczać dowodów.
– Dziś można być oskarżonym właściwie o wszystko. Wystarczy powiedzieć komuś: jesteś za gruby – i to też może być potraktowane jako przestępstwo... Ktoś chce wypalić jednego papierosa na patio – też przestępstwo. Trzeba zmienić prawo, bo inaczej George Orwell, autor opublikowanej w 1949 roku słynnej futurystycznej antyutopii pt. "Rok 1984", czy poeta i pisarz angielski, W.H. Auden, podobnie rozczarowany komunizmem przez udział w wojnie domowej w Hiszpanii w 1936 roku – mogą się w grobie przewracać, widząc pewne analogie, jakie dziś dzieją się z prawem w takim demokratycznym państwie, jak Kanada. A ja sam też nie chciałbym żyć tutaj za 100 lat, obserwując, jak państwo wszędzie swój nos wtyka. Te przepisy broniące niby każdego obywatela, "zjadają" go doszczętnie, zostawiają z niego szkielet tylko...
– Oficjalnie mówi się, że państwo broni społeczeństwa...
– ...lecz dzieje się to kosztem osoby ludzkiej. Mówi się też, że państwo broni praw jednostki – ale kosztem jej indywidualizmu. Podczas komunizmu mieliśmy kontrolę sowiecką, a teraz mamy to samo w demokracji! Jest taki dobry wiersz W.H. Audena: "Nieznany obywatel", gdzie mówi się o tym, że nowy obywatel, który przyszedł na świat, miał zapewnioną opiekę od urodzenia aż do śmierci. Kończy ów wiersz pytanie: czy ten obywatel był wolny i zadowolony? Odpowiada państwo: "To pytanie jest absurdem – my przecież wszystko wiemy!". Wizja, zawarta w tym wierszu, sprawdza się, niestety, toteż w przyszłości czeka nas ogromny koszmar. Jak może nie tracić na znaczeniu państwo, w którym nie kodeks moralny, lecz nasza demokracja sama decyduje o tym, co jest prawdą, a co nieprawdą...?! To jest taki "social engineering"...
– ... a powodem?
– Rozpasany liberalizm...
– Pan jest z przekonań konserwatystą?
– Rzekłbym, jestem humanistic conservative, bo ujmuję się za człowiekiem, a jestem przeciw "wielkiemu rządowi" – bo on depcze jednostkę wielkimi butami...
– Co jest , Pana zdaniem, w wychowaniu społeczeństwa najważniejsze?
– Na pewno tym najważniejszym czynnikiem w wychowaniu młodego obywatela powinna być rodzina – to ona ma kształtować go od dzieciństwa – a nie państwo. Tam, w rodzinie, ugruntowuje się już w dziecku poczucie prawdziwego prawa przez odpowiednie wychowanie, polegające na odróżnianiu dobra od zła. Bez uczenia dziecka przez rodziców – własnym przykładem – miłości do innych i dobroci nie stworzymy prawa, które byłoby skuteczne.
– A to obecne prawo, które mamy, z czym się Panu kojarzy?
– ... przypomina modne dziś leczenie pacjentów przy pomocy antybiotyków. Gdy lekarz przepisze antybiotyki już na przeziębienie czy małą niedyspozycję – przy większym schorzeniu nie mają one wpływu na organizm. A państwo na mały "kaszelek" obywatela, czyli małe przewinienie, serwuje mu bezwzględnie w tyłek wielki czopek z "antybiotykiem" – i biedny obywatel może od tego prewencyjnego "leczenia" po prostu "zdechnąć".
– Stwierdził Pan, że w przyszłości czeka nas jako społeczeństwo w związku z tym prawdziwy koszmar. Czy jest już za późno na opamiętanie?
– Jestem z natury optymistą i odpowiem krótko: nie jest za późno, ale jak się nie obudzimy – będzie za późno...
– Powiedział Pan: życie jest za krótkie, by robić to, co nas nie pasjonuje. A jaka jest wartość naszej egzystencji?
– Może po prostu żyć swoimi ideałami, pomagać ludziom...? Gdy się jest entuzjastą życia, jak ja, wtedy jego wartość nie podlega dyskusji nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Ważne, żeby mieć co kochać... Wtedy można "przytulić się do każdego dnia", choć dni są krótkie…
– Czy z perspektywy Pana profesji wydaje się Panu, że zło rzuca silniejszy urok na człowieka niż dobro – czy też, jak powiedział Bertold Brecht: "człowiek hołduje bardziej dobru niźli złu, tylko warunki nie sprzyjają mu"?
– W ciągu całej mojej 31-letniej kariery adwokackiej spotkałem bardzo mały procent zdecydowanie złych ludzi, takich których można by uznać za urodzonych przestępców. W większości przypadków przestępstwo jest nie tyle efektem skondensowanego zła, co głupoty, bezmyślności, alkoholu, ludzkiej słabości i zagubienia.
– Myślę, że takie właśnie spojrzenie na źródło zła w człowieku pomaga Panu przez te 31 lat "tańczyć gorące tango" między prawem jednostki a prawem państwa. Ogromne zaangażowanie się Pana w rolę obrońcy jednostki przed supremacją państwa wynika chyba z tego, że wierzy Pan w ludzi?
– Ta wiara jest najważniejsza! Inaczej nie podjąłbym się prowadzenia żadnej sprawy. Warto jednak pamiętać, że każdy ma dobro w sobie, ale jakoś nie można go znaleźć w hołocie. Rozpanoszony dziś "wirus hołoty" – to prawdziwy problem cywilizacji konsumpcyjnej...
Rozmawiała
Krystyna Starczak-Kozłowska
Lexus wylosowany!
W niedzielę, 11 listopada, wieczorem w gościnnych wnętrzach sali bankietowej Centrum Kultury Polskiej im. Jana Pawła II w Mississaudze odbyło się tradycyjne już dla klientów firmy GoWest losowanie samochodu Lexus IS 250, wartości ok. 35 tys. dol.
GoWest Realty Ltd., Brokerage jest jednym z pośrednictw nieruchomości o najdłuższej tradycji na terenie GTA i najstarszym polonijnym biurem świadczącym usługi w tym zakresie. Założone w październiku 1975 roku przez Lecha Gawrysia, bardzo szybko zyskało renomę na rynku. Filozofia biznesu oparta na wzajemnym zaufaniu i szacunku, pozwoliły GoWest Realty Ltd. na stabilny rozwój.
Dzisiaj pod kierunkiem syna założyciela, Chrisa Gawrysia, kolejne pokolenie GoWest Realty Ltd. to grupa niemal 40 pośredników w handlu nieruchomościami oferujących kompleksową obsługę transakcji kupna domu, poczynając od samego wyboru odpowiedniej nieruchomości, a na doradztwie w zakresie wystroju kończąc. Wszyscy zostali przedstawieni na scenie przez Chrisa Gawrysia.
Na sali balowej CK JPII obecnych było kilkaset osób, serwowano pełną kolację z winem, przygrywał zespół muzyki kameralnej, losowano wiele nagród ufundowanych przez firmy współpracujące z GoWest.
Czas zebranym uświetnił pokaz samby i innych tańców latynoskich w wykonaniu grupy gorących tancerek. Ostatecznie do tańca na scenie ruszyli również goście z sali, a sam Chris Gawryś też nie dał się długo prosić – w czasach młodości był tancerzem w polonijnym zespole "Biały Orzeł" – i świetnie czuł rytm.
Ostatecznie, z bębna maszyny losującej wygrywający numer wyciągnął proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbego, Janusz Błażejak. Szczęśliwcem okazał się Vitalij Chabanov, Ukrainiec mieszkający w Kanadzie od 15 lat, a pochodzący z Chersonia. Na losowanie przybył wraz z córką. Kupił dom za pośrednictwem Mili Gawrysiak.
Gratulując, zapytaliśmy, co kupował przez Go West? – Kupiliśmy townhouse w kompleksie przy Dundas St. i Erindale Station. – Dlaczego przez GoWest? – Widzi pan, poznałem Milę wiele lat temu. To przez nią sprzedałem poprzedni dom, podobał mi się jej serwis i postanowiłem ponownie skorzystać z jej usług. – Jaki był powód kupna nowego domu? – Kupiłem większy, bardziej wygodny townhouse – właściwie w tym samym kompleksie, ale wiele większy. Podobał mi się, dlatego postanowiłem sprzedać stary i kupić ten. Mila wszystko wspaniale załatwiła i mogę ją każdemu szczerze zarekomendować. Mogę zapytać, gdzie się Pan urodził. – Urodziłem się w Chersoniu niedaleko Odessy, na Ukrainie. 15 lat temu przyjechałem do Kanady, starałem się o imigrację w konsulacie w Kijowie i dostałem pozytywną odpowiedź. – Kim Pan jest z zawodu? – Marynarzem, głównym mechanikiem pokładowym na statku. Tak się złożyło, że właśnie dzisiaj wróciłem do domu z morza i zadzwoniła do mnie Mila, zapraszając, żebym przyjechał na losowanie, "może będziesz miał szczęście", zachęcała. – Ja mówię, taki jestem zmęczony, namówiła mnie – "chodź i weź córkę". Pływamy po Wielkich Jeziorach i na pełnym morzu, właśnie byliśmy na Litwie, w Polsce, w Holandii, Portugalii, to kanadyjski statek.
***
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=850#sigProId7a97e3a305
O to, jaki był ten miniony rok w real estate, zapytaliśmy Chrisa Gawrysia, szefa GoWest. – O, to był niesamowity rok, bardzo dobry, nie można narzekać. Jesteśmy wdzięczni Polonii, że korzysta z naszych usług.
– Wszyscy mówią, że jest napompowany rynek. – Jest tak. Nasz rząd musi coś zrobić, aby trochę zahamować ceny. Nie chcemy, aby zdarzyło się to, co w Ameryce, może będzie trochę wolniej, ale to dobrze, bo wiadomo będzie, że agenci, z którymi klient będzie miał do czynienia, to tacy, którzy mogą przetrwać, to oczyści rynek. Może ceny nie będą szły w górę, jak byśmy chcieli, ale to dobrze dla rynku, bo nie chcemy, aby nastąpił krach, jak w Ameryce. – Co by Pan polecał, gdzie teraz kupić dom w Mississaudze? – Powiem tak, gdy rynek jest cichutki, to jest dobry czas, by kupować, bo są ludzie, którzy muszą sprzedać, i wtedy można utargować dobrą cenę.
To jest taki czas na okazję – nie ma tego szaleństwa, gdzie na nieruchomość jest 5 czy 6 ofert. Teraz jest spokój, cisza i rynek jest dla kupującego. To bardzo dobry czas, żeby kupować – Zapraszam!
Goniec: GRATULUJEMY!
Wspaniała lekcja historii w Szkole Polskiej Ojca Pio w Mississaudze!!!
Dnia 10 listopada 2012 roku uczniowie łączonej klasy 5/6 pod kierunkiem nauczycielki Zenobii Maziarz przygotowali wspaniałą uroczystość z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku.
Pani Dyrektor szkoły Elżbieta Bejaoui przywitała zaproszonych gości, którymi w tym roku byli: Prezes SPK w Toronto pani Zofia Śliwińska, emerytowana nauczycielka naszej szkoły pani Władysława Poliszczuk oraz uczestnicy II wojny światowej: mjr pilot Marceli Ostrowski i pan Jan Gasztold.
Po odśpiewaniu hymnów: polskiego i kanadyjskiego, minutą ciszy uczczono pamięć tych, którzy zginęli w walce o wolność i pokój na świecie.
Na tle symbolicznej dekoracji, którą wraz z nauczycielką klasy 5/6 przygotowały nauczycielki szkoły:Ewa Nowak i Mirosława Cieniak, uczniowie zaprezentowali swój program.
Inscenizacja dotyczyła trzech rozbiorów Polski , o czym informowały napisy z datami 1772, 1793, 1795 oraz z nazwami państw zaborców: Austrii, Rosji i Prus.
Niesamowite wrażenie na młodszych i starszych odbiorcach zrobiła scena krępowania łańcuchem uczennicy Sandry Jaśkowiak, która w biało-czerwonym stroju symbolizowała Polskę. Polskę najpierw zniewoloną i przygnębioną lecz z czasem pełną nadziei, i gotową do walki o wolność. Następuje rozerwanie łańcucha, które symbolizuje odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Narratorzy: Natalia Manturowicz i Adam Król obwieścili zebranym słowami poety Leopolda Staffa:
“Polsko, nie jesteś ty już niewolnicą!”
Całość przedstawienia przeplatana była wzruszającymi pieśniami patriotycznymi i muzyką Chopina. Na koniec uczniowie zaintonowali pieśń “Jak długo w sercach naszych…”, w śpiew której zaangażowali wszystkich obecnych na tej uroczystości.
Słowa: ”Zwycięży Orzeł Biały, Zwycięży polski lud” na długo pozostaną w naszej pamięci.
Po inscenizacji odbyło się spotkanie z zaproszonymi gośćmi. Uczniowie zadawali pytania, na które nasi wspaniali goście dawali wyczerpujące odpowiedzi. Pytania nie tylko dotyczyły miejsc walki, rodzajów samolotów, broni, czy obozów koncentracyjnych ale również troski o zwierzęta i uroczystości weselne w czasie wojny.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=850#sigProIdf02f9f63c6
Dużym zaskoczeniem była prośba ucznia klasy 6 Adama Króla o dedykację w książce pt:“Wyżej niż piniory” napisanej przez jednego z naszych gości pana Marcelego Ostrowskiego. Jakże cieszy takie zainteresowanie historią, zwłaszcza przez tak młodego czytelnika!!!
Po takiej wspaniałej, “żywej” lekcji historii żal było wracać do klas, ale wracaliśmy z przekonaniem, że nie ma nic cenniejszego niż wolność i pokój na świecie.
Tekst i zdjecia: Mirosława Cieniak
Polska jest moją Ojczyzną...
94.rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę.
Obchody 94 rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, zorganizowane przez
Okręg Toronto Kongresu Polonii Kanadyjskiej, odbyły się w niedzielę 11 listopada 2012.
Polska jest moją Ojczyzną...
Dostojni goście, przedstawiciele organizacji polonijnych, kochani parafianie, bracia i siostry, rodacy. Tradycją tego miejsca jest nasza wspólna modlitwa w intencji Ojczyzny. Zgromadziliśmy się w najstarszej polskiej parafii w Toronto dla uczczenia 94. rocznicy odzyskania niepodległości – tak proboszcz parafii o. Mirosław Olszewski OMI rozpoczął historyczno-patriotyczne kazanie podczas Mszy św. za Ojczyznę w pięknie udekorowanym brzozowym krzyżem z hełmem i flagami polską oraz kanadyjską kościele św. Stanisława Kostki na Denison, która rozpoczęła obchody Święta Niepodległości w Toronto zorganizowane przez Okręg Toronto Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
Uroczystość jak zwykle zgromadziła poczty sztandarowe polskich organizacji z Toronto, harcerzy z ZHPpgK i ZHR, przedstawicieli Kongresu Polonii Kanadyjskiej, Rycerzy Kolumba, był obecny konsul generalny Konsulatu w Toronto Grzegorz Morawski oraz oficerowie Wojska Polskiego i Marynarki.
Po mszy kilkusetosobowy pochód wyruszył ulicami Toronto pod ratusz miejski. Marsz prowadził komendant Krzysztof Tomczak z Placówki 114 Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce, na czele orkiestra "Orzeł Biały", harcerze maszerujący w takt werbli, prezes Okręgu Toronto KPK z konsulem generalnym i oficerem Wojska Polskiego, niezawodne zawsze licznie stawiające się Panie w zielonych chustach z Koła Pań "Nadzieja" przy Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów, torontończycy i grupa z Koła Przyjaciół Prawa i Sprawiedliwości pod wodzą pani Barbary Rode z transparentami w języku angielskim, m.in. "Żądamy prawdy", "Żądamy powołania międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy smoleńskiej", "Wolności słowa w Polsce", "Stop dyskryminacji Telewizji Trwam".
Marsz budził wielkie zainteresowanie przechodniów, szkoda, że zabrakło w tym roku pani Dany Cylke ze Związku Narodowego Polskiego, która zazwyczaj przygotowywała i rozdawała obserwatorom ulotki w języku angielskim wyjaśniające sens tego święta.
Przed ratuszem odegrano hymny Kanady i Polski i wciągnięto na maszt biało-czerwoną flagę. Ceremonię prowadził prezes Okręgu Toronto KPK Juliusz Kirejczyk, który przywitał kombatantów, gości honorowych oraz wszystkich przybyłych na uroczystość. Prezes Kirejczyk w języku angielskim i polskim wygłosił patriotyczne i jak zwykle mądre przemówienie, myślę, że trafiające do serc harcerzy, bo to przecież głównie dzięki nim ten polski marsz ulicami Toronto ma sens i odpowiednią oprawę, oraz odczytał list gratulacyjny od ministra obywatelstwa i imigracji Jasona Kenneya. Kolejno przemawiali konsul generalny z Toronto Grzegorz Morawski, posłanka do parlamentu federalnego Peggy Nash – jak zwykle umiejąca trafić do Polaków – która oddała specjalny hołd obecnym tu polskim weteranom, posłanka do parlamentu prowincyjnego Cheri DiNovo oraz rzecznik prasowy Zarządu Głównego KPK pani Krystyna Sroczyńska, która odczytała list od prezes KPK pani Teresy Berezowskiej.
Uroczystość zakończył rozkaz komendanta Tomczaka.
Po przemówieniu konsula generalnego i po zakończeniu uroczystości grupa sympatyków Prawa i Sprawiedliwości wzniosła kilka okrzyków "Żądamy prawdy" (to zresztą nie jedyny nowy akcent marszu, bo pod kościołem ulotki rozdawał przedstawiciel Klubu Gazety Polskiej Toronto), na miejscu pozostali panowie z flagą i zdjęciami śp. Lecha i Marii Kaczyńskich oraz oficerów WP, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, harcerze zaś ustawiali się do pamiątkowych zdjęć z kombatantami i przedstawicielem Wojska Polskiego.
Joanna Wasilewska
Mississauga
Fot. Andrzej Jasiński
"Goniec" zapytał młodych harcerzy, dlaczego jest ważne, żeby być tutaj w Święto Niepodległości i czym dla nich jest Polska. Odpowiedzieli nam piękną polszczyzną.
Patrycja Srowski: Jestem w harcerstwie już osiem lat i bardzo to lubię. Myślę, że to bardzo dobra szansa, żeby wzmocnić polszczyznę, poznać Polskę i poznać historię, to jak się tu dostaliśmy. Polskiego uczyli mnie rodzice, moim pierwszym językiem był polski, a później, po latach, jak jestem w harcerstwie, to mi po prostu przyszło, bo my cały czas rozmawiamy tu po polsku. Polska jest dla mnie moim krajem, moją Ojczyzną.
Mikołaj Maciejewski: Jestem z harcerstwa szczep "Podhale". Będzie przemarsz do City Hall. Myślę, że to jest ważne być tutaj, bo dzisiaj jest Remembrance Day, i to za tych wszystkich, którzy są na wojnie w Afganistanie, i wszystkich, którzy zginęli.
Polska to piękny kraj, bardzo lubię tam jeździć, bo tam mam babcię i kuzynów i bardzo mi się tam podoba.
Fotoreportaż Andrzej Jasiński
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia%20w%20Kanadzie?start=850#sigProId67413682e4
A tutaj film z witryny Koła SYMPATYKÓW PRAWA I SPRAWIEDLIWOŚCI