Czasami zdarza się, że postęp technologii otwiera lukę i mimo naszego coraz bardziej kontrolowanego świata dane jest nam nieco pokowboić. Tak się obecnie dzieje w przypadku pewnych "hybryd".
O ile kilka już razy pisałem, że hybrydy elektryczno-spalinowe to czystość na pokaz i tak na dobrą sprawę są to pojazdy trujące środowisko bardziej niż normalne oszczędne wozy w rodzaju golfa z wyżyłowanym dieslem, o tyle jest jeden rodzaj "hybryd", który wymyka się tej ocenie, są to... rowery hybrydowe, na napęd elektryczno-ludzki.
Mówię o rowerach elektrycznych, które są coraz bardziej modne w kręgach tak rowerzystów górskich, jak szosowych. Dlaczego? Bo ostro podkręcają przyjemność jazdy, zwiększając prędkość i zasięg.
To, co dzisiaj powiem, będę więc mówił cicho i mrugając porozumiewawczo okiem... Otóż, każdy z nas jeszcze w tym sezonie za niewielkie pieniądze (w okolicach 600 – 800 dol.) może kupić od Chińczyków zestaw elektryczny do roweru; nowoczesną jednostkę napędową, silnik elektryczny pozbawiony szczotek i montowany wprost na osi – można więc kupić sobie na przykład po jednym silniku na koło i mieć napęd 2 WD.
Co to daje? Rower, którym po niewielkich modyfikacjach pedałować będziemy z prędkością nawet powyżej 100km/h, o zasięgu ponad 160 km/h. Zestaw jest banalnie prosty w montażu, a w przypadku np. montowania jedynie na przednim kole po prostu wymienia się koło na to zamówione z silnikiem na osi, montujemy bagażnik z bateriami (jest wiele możliwości do wyboru), zakładamy panel kontrolny i manetkę gazu i w zasadzie jesteśmy gotowi do drogi.
W bardziej wyszukanych propozycjach mamy do dyspozycji hamulce ładujące tyrystorowo baterię w przypadku hamowania i wiele innych usprawnień. Jeśli chcemy sobie kupić profesjonalnie wykonany rower elektryczny (a z powodów wizerunkowych produkują je np. Audi czy VW), to wydamy coś do 10 tys. dol. za szpan i bajer. Królem szos jest tu M55 Terminus.
Jak powiedziałem, nie musimy tego robić, bo zmontowanie własnego elektrycznego składaka jest całkiem proste, zaś przyjemność pedałowania po lewym pasie i wyprzedzania zdumionych kierowców – priceless. Oczywiście trzeba przy tym zachować zdrowy rozsądek, a do przeróbki wybrać porządny rower górski wyposażony w dobre hydrauliczne hamulce tarczowe i amortyzatory.
Piszę dzisiaj o tym, bo niedawno takim zdumionym kierowcą sam byłem, widząc faceta spokojnie pedałującego sobie na rowerze górskim 80 km na godz. po Dundasie w Mississaudze. Czy to wolno? – Właściwie nie, ale jeszcze nikt nie zabronił przerabiania własnego roweru. Napotykamy przy tym ciekawy problem wiążący się z ograniczaniem naszej wolności w przypadku lokomocji. Otóż, jeśli chcemy kupić skuter elektryczny, to będzie miał ogranicznik prędkości do 20 mil na godzinę, bo niby tylko wtedy może być zaklasyfikowany jako electric bike. Niby rozsądne, tylko że w ten sposób przyzwyczaja się nas do fizycznego ograniczania prędkości narzuconej przepisami.
W przypadku samochodów i motocykli spalinowych jest przecież na razie tak, że jeśli się uprzemy, to pociągniemy i 240 na godz., mimo że najwyższa dopuszczalna prędkość w prowincji jest 100 km/h. Produkowane samochody osiągają prędkość znacznie powyżej limitów (jest ona czasem elektronicznie ograniczana z uwagi na bezpieczeństwo konstrukcji), to dlaczego – pytam – produkowane skutery elektryczne mają wbudowane ograniczenie? Czy aby nie po to, by nas do tego przyzwyczaić w przypadku przyszłych aut elektrycznych?!
Tak czy owak, jechanie rowerem z prędkością 60 km/h nie jest w Ontario nielegalne, jeśli do osiągnięcia takiej prędkości pomagał nam będzie cichutki i mało zauważalny silnik elektryczny, w zasadzie łamiemy prawo, ale... Ale na razie jest luka w egzekucji tych przepisów, i dlatego możemy się poczuć jak rowerowy easyrider. Nie muszę chyba dodawać, że ładowanie silników elektrycznych jest supertanie, a ładowanie nocą prawie nic nie kosztuje. Tak więc wkładamy sobie dwa silniki elektryczne i mamy superbikecross, pozwalający szaleć po leśnych ścieżkach i dojechać do pracy bez żadnego wysiłku i towarzyszącego mu spocenia.
Zestawy do rowerów elektrycznych produkowane są w Chinach od kilku lat, gdzie miejscowe władze lansują je jako pomysł na ograniczenie smogu.
Tu, w Kanadzie, możemy już trafić na zakłady budujące takie rowery pod klucz, ale ja bym radził jeszcze przed latem sprowadzić sobie zestaw bezpośrednio z Chin – wiele sprzedawanych jest na e-bayu. Zaletą opisywanej hybrydy elektryczno-ludzkiej jest mały ciężar pozwalający traktować rower tak jak rower; czyli przenosić na ramieniu, wozić autobusem etc. Ponadto możliwość wyboru jest bardzo duża, poczynając od rodzaju roweru i średnicy kół, a na rodzaju i pojemności baterii kończąc. Większość z tych baterii możemy na noc odpinać z bagażnika, by zabrać do ładowania w domu.
Na razie nikt jeszcze nie dobrał się takim rowerzystom podatkami do skóry, więc jeśli tak dalej będzie, to w nadchodzące lato mamy do dyspozycji tani pojazd, którym w godzinę dojedziemy do Wasaga Beach, i to do tego w miłych okolicznościach przyrody (i niepowtarzalnej).
Gdy elektryka przestaje działać, nasz dwuślad staje się odrobinę cięższym zwykłym rowerem i możemy sobie popedałować w siną dal. Oczywiście puryści ekologiczni powinni zdawać sobie sprawę, że taki hybrydowy rower elektryczny nadal truje środowisko naturalne – bo przecież prąd nie bierze się z błyskawic czy zelektryzowanego powietrza, lecz jest produkowany w "brudnych" – elektrowniach. Tak czy owak, możliwość wjeżdżania pod górkę na najmniejszym przełożeniu praktycznie bez wysiłku i z prędkością przekraczającą 50 km/h to rzecz trudna do przecenienia.
Oczywiście, zanim zamontujemy zestaw elektryczny, zadbajmy, by nasz rower był w dobrym stanie i miał wyważone i dobrze wycentrowane koła. Korzystajmy, dopóki trwa festiwal wolności i nasze rowery nie są rekwirowane na drogach...
Wasz Sobiesław
PS Oczywiście przestrzegam przed przekraczaniem prędkości i łamaniem obowiązującego prawa.