Przedstawiciele krajów produkujących samochody, którzy spotkali się w tym tygodniu w Genewie, zgodnie przyznali, że cła na samochody, o których mówi prezydent Trump, stanowią dla nich poważne zagrożenie i w gruncie rzeczy niewiele będą mogli zrobić. Debra Steger, była kanadyjska negocjatorka, która uczestniczyła w tworzeniu Światowej Organizacji Handlu, powiedziała, że cła na stal i aluminium w ogóle nie umywają się do ceł na samochody - i nie ma co się oszukiwać. A mali gracze w ogóle nie mają szans.
Amerykański departament handlu w maju zaczął badać "potencjalne ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego" związane z importowaniem samochodów. Sekretarz handlu Wilbur Ross mówi, że raport powinien być gotowy w sierpniu, a nowe cła będą rekomendowane w ciągu kilku miesięcy.
Kanada eksportuje do Stanów Zjednoczonych więcej samochodów, ciężarówek i części samochodowych niż importuje. Jeśli więc będzie chciała zastosować cła odwetowe na towary o zbliżonej wartości, będzie musiała objąć nimi też inne produkty. Taką listę musiała już raz stworzyć, po nałożeniu ceł na stal i aluminium, i już wtedy nie było łatwo. A druga lista, dołączona do ceł na samochody, powinna być dłuższa. Możliwe jest wciągnięcie na listę nie tylko towarów, lecz także usług, np. bankowych czy ubezpieczeniowych, ograniczenie zagranicznych inwestycji, wprowadzenie limitów eksportu energii, a nawet odmowa ochrony patentowej amerykańskiej własności intelektualnej.
Przemysł motoryzacyjny jest za duży i zbyt znaczący w Kanadzie, Meksyku, Unii Eurpoejskiej, Japonii i Korei Południowej, by kraje te po prostu zaakceptowały ewentualną decyzję Trumpa. A razem można więcej.
Doradcy Trumpa też mają twardy orzech do zgryzienia. Biorąc pod uwagę wartość towarów, ich kraj importuje sześć razy więcej samochodów i części niż stali i aluminiów.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!