Najbardziej lubię prerie, starałam się słuchać innych - Z Angeliką Charycką, Polką, która przez trzy miesiące przejechała Kanadę autostopem wzdłuż i wszerz, rozmawia Andrzej Kumor
sobota, 11 październik 2014 14:14 Opublikowano w Wywiady– Jak to się robi i skąd pomysł, żeby przyjechać tutaj i przejechać przez całą Kanadę?
– Pomysł zrodził się dwa lata temu, ale w zasadzie kolega mnie zainspirował, bo zawsze był takim kanadofilem.
– Dlaczego, co w tym kraju jest takiego?
– To już trzeba jego zapytać. Ja z kolei interesowałam się zawsze – tzn. od kiedy zaczęłam na licencjacie studiować archeologię – kulturą Irokezów. Już wtedy myślałam o podróży. Później uznałam, że warto by było też poznać inne kultury w tym kraju żyjące.
– Inne kultury Indian?
– Tak, inne kultury Indian, to mnie najbardziej interesowało. No i tak planowaliśmy tę podróż wspólnie, przez dwa lata. Później, gdy tu przyjechałam, to po jakimś czasie okazało się, że prywatne sprawy wezwały kolegę do Polski, więc po trzech tygodniach wspólnej podróży kontynuowałam ją sama.
"Daremne żale, próżny trud
bezsilne złorzeczenia..."
Można i trzeba
Hasło, aby walczyć z wiatrakami, zatrąca donkiszoterią i archaizmem, bo przecież od czasu Cervantesa te wietrzne urządzenia zostały kolejno zastępowane przez młyny wodne parowe i elektryczne. Wszystkie one pracowicie mełły ziarno (jak mówi piosenka o Starym Młynie) na białej mąki pył, by z mąki tej chleb był. Hasło też jest synonimem źle ukierunkowanego i bezowocnego wysiłku. Ot, taka przenośnia, którą można zdefiniować – daj sobie z tym spokój, to działanie bezcelowe.
A jednak redakcyjny felieton wcale nie jest archaiczny, słusznie zachęcając do takiej walki. Może i ona powinna być prowadzona przez nas, polonusów, i wcale nie tam w Sierra Nevada w dalekiej Hiszpanii, ale tu, współcześnie, w naszym wspólnym Ontario. Bo są u nas nowoczesne, smukłe, wysokie białe wiatraki. Paradoksalnie o ile tamte drewniane, staroświeckie pracowały cierpliwie dla dobra mieszkańców, to te przyczyniają się jedynie do odchudzania naszych portfeli, produkując mało efektywnie drogą energię elektryczną. Ale za to podobno "czystą". Prawda jest to oczywista, najlepsza energia czysta! Eko-soc-liberałowie wierzą w tę prawdę objawioną, a ponieważ są addicted do wydawania pieniędzy podatników, rosną nam tam i ówdzie te ww. wiatraki mimo głośnych protestów – tylko nie tu, nie w naszej okolicy!
Jak słuch niesie, na szczęście, nawet ekologo-zapaleńcy ostatnio przyznają, że może jednak coś tam jest na tej krytyce, i zaczynają proponować w miejsce tych winowajców – turbiny. Podobno mniejsze niedekorujące tak wyraźnie sielskiego krajobrazu, tańsze i bez niepożądanych cech (hałas, promieniowanie) wiatraków.
Tytuł redakcyjnego felietonu jest oczywiście i rzeczowy, i może być traktowany jako przenośnia. Jako wezwanie do działania na niwie polityczno-społecznej. Na – jak by to powiedzieć – na własnym regionalnym podwórku. I to skutecznie, głosując na odpowiednich kandydatów w municypalnej polityce.
W latach 60. już tak dawno (!) minionego stulecia popularna wówczas w Polsce piosenkarka Helena Majdaniec śpiewała "Za górami, za lasami będę walczyć z wiatrakami...", co niektóre nieobznajomione z hiszpańską przenośnią koleżanki nuciły – "będę tańczyć z wiatrakami".
A zatem można powiedzieć, że w felietonie redakcyjnym wszystko słuszne i chwalebne jest. Ale... tytuł to przenośnia (także) synonim bezcelowości i niepowodzenia.
No bo odkąd jestem obywatelem Kanady, tj. ponad 30 lat, przed każdymi wyborami słyszę we wszelkich mediach apele – idź i głosuj! Twój głos się liczy. I co? I niestety większa połowa (jak mawiają matematycy) rodaków-Kanadyjczyków wybory olewa. Co tam ja jeden zmienię? Nie będę "walczył z wiatrakami". Politycy, działacze, to wszystko po jednych pieniądzach z pełnymi ustami obietnic. Szkoda czasu na głosowanie, lepiej iść na piwko. Tak jakby nie można połączyć, w odpowiedniej kolejności, tych dwóch czynności.
Niestety, i to bardzo niestety, w naszym polonijnym środowisku jest duch zawiści, zazdrości. Nie będę pomagał drugiemu Polakowi! A szkoda, bo może przyjść chwila, że on mógłby pomóc tobie.
Ja, nie chwaląc się, we wszystkich głosowaniach tutejszych i w konsulacie, zawsze brałem udział. Generalnie zgodnie z moimi poglądami politycznymi – konserwatyści tu, w Polsce PiS. Ale ta generalność ustępowała, gdy tutaj na liście wyborczej była osoba polskiego pochodzenia. Niezależnie od koloru – niebieski, czerwony czy pomarańczowy, dostawała mój głos. Taka plemienna jedność.
Przyznam się też do poważnego przestępstwa. W czasie jednych z wyborów, to znaczy krótko przed nimi, zmieniłem miejsce zamieszkania. Była osoba polskiego pochodzenia. Zagłosowałem na nią, jego dwa razy. W nowym miejscu byłem już oczywiście zarejestrowany i po wylegitymowaniu wrzuciłem głos do urny. W starym miejscu nikt mnie o nic nie pytał, bo byłem doskonale członkom komisji znany. I na tę samą osobę zagłosowałem drugi raz! To się nazywa dwieście procent poparcia – i była wygrana! Celowo nie określam płci ani daty wyborów, ani też szczebla, bo a nuż te wybory trzeba by unieważnić (cha, cha, cha!)? Zaznaczam, że w starym miejscu byłem też na liście, bo młyny biurokracji, a może wiatraki – mielą powoli.
Redaktor słusznie (oczywiście, a jak?) pisze, że jeśli nie głosujemy, to możemy sobie palcem w bucie pokiwać. Ja to zaktualizuję. Możemy sobie pokiwać wszystkimi palcami, w sandałach. Sorry, taki mamy klimat! To prowadzi do powiedzonek, które wchodzą półoficjalnie do języka polskiego. W latach panowania niezastąpionego Wałęsy sam widziałem dziewczynkę w koszulce z napisem: "Nie chcem ale muszem – chodzić do szkoły". A jeszcze w tym temacie – plusy dodatnie i ujemne, jestem za, a nawet przeciw, stawiam na prawą lub na lewą nogę (a sam jestem między nogami – dop. mój).
A gruba, nieszczęsna zresztą kreska Mazowieckiego? I kamieni kupa.
Redaktor użył jeszcze jednego powiedzenia oznaczającego chyba coś odległego i nie bardzo na temat – Chińczycy trzymają się mocno! To cytat z "Wesela" Wyspiańskiego, który w tej sztuce osadził realne osoby. W rękopisie, w nawiasach podał ich imiona. Jedną z postaci był przyjaciel autora, dziennikarz "Czasu", mój stryj Rudolf Starzewski, który tego określenia lubił podobno używać. W sztuce występuje właśnie jako Dziennikarz ze swoim bon motem.
Na zakończenie przytoczę jeszcze ulubione powiedzonko S. Michalkiewicza: "Nie ulega wątpliwości powiedziała stara niania...". Kto zna zakończenie? "...lepiej dziubdziać bez miłości niźli kochać bez dziubdziania" (w oryginale je...ć).
A więc obudź się rodaku i głosuj. Twój głos się liczy, przez twój udział wszyscy się bardziej będziemy liczyć. Nie dajmy, żeby ci... (nie, bo okrzyknięto by mnie rasistą) decydowali, kto ma nami rządzić!
Ostojan
Toronto, 30 września 2014
PS Tak to się w życiu plecie. Rudolf Starzewski popularyzował twórczość S. Wyspiańskiego, a red. A. Kumor drukuje mnie! Ale gdzie tu porównanie – Galicja maleńka, a Ontario, nie licząc już Kanady – wielkie!
Od redakcji: Wie Pan, Ontario wielkie, ale puste w środku.
•••
Redaktor Andrzej Kumor
W nawiązaniu do artykułu, a raczej kopii napisanego przez pisarza Melchiora Wańkowicza wspomnienia o pisarzu Sergiuszu Piaseckim warto dodać, że Wańkowicz postarał się o wcześniejsze wypuszczenie Piaseckiego z więzienia i wylansował Piaseckiego, publikując w Polsce jego powieści w wydawnictwie Roy. Wańkowicz był współwłaścicielem tego wydawnictwa. Było to przed 2. wojną światową. Wańkowicz drukował Piaseckiego, ale jednocześnie i "oszukał" młodego, niedoświadczonego pisarza, gdyż w umowie o druk zastrzegł, że prawa autorskie przechodzą w całości do wydawnictwa Roy.
Tak więc gdy w czasie 2. wojny światowej Wańkowicz i wydawnictwo Roy publikowało powieści Piaseckiego w Anglii dla Polaków na emigracji, to Piasecki nie otrzymał ani grosza. Żył w Anglii w biedzie i zmarł w biedzie.
Z poważaniem
Walerian Domański
Detroit, USA
Od redakcji: Dużo wielkich (również gabarytowo) ludzi nie szanuje innych.
•••
Szanowny Panie Redaktorze,
Czytałem w "Gońcu" z 26.09.-2.10.2014 artykuł hm. Malwiny Rewkowskiej "Czy warto zapisać dziecko do harcerstwa".
Jestem weteranem z trzech frontów: 1939 Polska, 1940 Francja i 1944 Inwazja, z 1. Polskiej Dywizji Pancernej gen. St. Maczka. Do harcerstwa należałem już w 1935 r. Z tego okresu mam miłe wspomnienia. Wspólne wędrówki, zwiedzanie Gór Świętokrzyskich, odwiedzanie miejsc historycznych to była fascynacja. Zajęcia obozowe w pewnym stopniu przygotowały mnie do wojska.
Jak sobie przypominam, trochę inne było salutowanie. Prawa ręka zgięta w łokciu uniesiona do góry. Nie wiem, kiedy zostało zmienione.
Ja, jako weteran, chciałbym dodać, że harcerze asystują weteranom na różnych uroczystościach, jak: Święto Żołnierza, Apel Poległych, 11 listopada i innych. To cieszy, bo weterani się wykruszają, harcerzy przybywa i w przyszłości przejmą weterańskie tradycje i powinni je zawsze pielęgnować.
Dziękuję serdecznie hm. Malwinie Rewkowskiej za artykuł i powtórzę za nią, że warto być harcerzem.
Życzę dużo zdrowia, dalszej owocnej pracy dla dobra Polonii, Polski i przybranej Ojczyzny Kanady.
Z weterańskim pozdrowieniem
kapitan Mieczysław Lutczyk
Oshawa, 30 września 2014 r.
Od redakcji: Wielki to zaszczyt dla nas, że Pan czyta i nadal wspiera Polskę i Polaków.
Spis treści numeru 41 (10 - 16 października 2014)
piątek, 10 październik 2014 13:43 Opublikowano w OkładkiJoanna Wasilewska, Andrzej Jasiński Szlakami bobra: Bonnechere River
Stanisław Michalkiewicz W służbie Polsce
Aleksander graf Pruszyński Nowy Jork. 40 lat potem
Krzysztof Ligęza Ratujcie swoje dusze
Izabela Embalo Czy warto?
Andrzej Kumor Busko Zdrój, Solec Zdrój - nie warto gadać, tam trzeba jechać!
30-lecie kościoła polskiego w Mississaudze
Romana Rzepska Koncert "Jarzębina czerwona"
Maciek Czapliński Dwie wspaniałe inwestycje
Sergiusz Piasecki Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (4)
Wojciech Błasiak Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (31)
Krzysztof Jaśkielewicz Nowe podlodówki Avid St. Croix
Sobiesław Kwaśnicki W deszczu bez cruise control
wandarat Niebezpieczna praca
Aleksander Łoś Opowieści z aresztu deportacyjnego: Siostrzyczki
Andrzej Kumor Wykształcenie odruchu zabijania