Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy (40)
Idziemy nie spiesząc. Wymijamy jakieś doły. Przechodzimy obok dużego głazu i podążamy dalej piaszczystym terenem, pomiędzy gęsto rosnącymi krzakami jałowca. Piosnka nadal unosi się w powietrzu:
Prowożała,
Do wogzała,
Żałko stało,
Płakała!
Teraz idziemy dość prędko. Mijamy pola, łąki, wąwozy. Podług gwiazd śledzę kierunek naszej drogi. Dążymy, prawie po prostej linii, na wschód. Wychodzimy na jakąś drogę i długo idziemy po niej. Wprowadza nas do dużego lasu. Czuję w powietrzu zapach smoły.
Jesteśmy w drodze już 5 godzin, a nikt z nas nie powiedział ani słowa. Idziemy równym, szerokim krokiem. Stąpamy lekko i cicho. Jestem pewien, że nikt nas nie zaskoczy niespodzianie na drodze. A jeśli tak się stanie, to gorzej dla niego!... Rozumiem bez słów i bez poprzedniego umawiania się, że nigdy nie poddamy się żywi. Rozumiem i jeszcze jedną rzecz: że żaden z nas nie porzuci kolegi w razie niebezpieczeństwa i nie pozostawi rannego... Przez całą drogę śpiewa coś mi w duszy. Wypełnia mnie wielka radość, że idę z tymi ludźmi: silnymi, sprytnymi, słynnymi po całej granicy fartowcami, którym zawsze, we wszystkim można zaufać... Z nimi nie istnieją dla mnie żadne przeszkody, żadne niebezpieczeństwa. Gdybym wiedział, że jeśli nie cofnę się i nie porzucę ich, to za godzinę czeka mnie śmierć – nie cofnąłbym się nigdy!
Po dwóch godzinach drogi zbliżamy się do jakiegoś osiedla. Czuję w powietrzu woń dymu.
Zatrzymujemy się. Długo trwamy na miejscu bez ruchu. Nagle z ciemności przede mną rozlega się przeciągłe wycie wilka. Przygotowałem broń, lecz po chwili zrozumiałem, że to wyje Żywica. Głos to unosił się w górę, to opadał w dół i brzmiał dziko, ponuro.
– Psiakrew! – cicho zakląłem, wyrażając tym najwyższe uznanie dla sztuki kolegi.
Gdybym nie był obecny przy tym, nigdy bym nie uwierzył, że to głos człowieka.
Kochanek wielkiej niedźwiedzicy (12)
Tę noc przespałem u Kaliszanek z Olesią. Spodobała mi się bardzo. Jest w niej pewne podobieństwo do siostry Trofidy, Heli.
Bolek Kometa ulotnił się z mieszkania, jak tylko wypiliśmy wszystką wódkę.
– To moczymorda! – rzekł Lord.
– Za wódką na koniec świata pójdzie.
6
Jesień.
Złoto wisi na drzewach. Złoto fruwa w powietrzu. Złoto szeleści pod nogami. Morze złota wokoło.
Chodzimy po złotych kobiercach. I sezon ten, gdy głuche jesienne noce na długo otulają ziemię, również nazywa się "złotym".
Granica wre życiem. Partia za partią, noc w noc, idą za granicę. Przemytnicy pracują wściekle. Ledwie starcza im czasu na przepicie zarobionych pieniędzy. Prawie nie widzimy światła dziennego, bo we dnie wysypiamy się po trudach długich nocy.
Ja wychudłem i sczerniałem. Trofida też. Lecz jestem o wiele zdrowszy i silniejszy niźli wtedy, gdy po raz pierwszy znalazłem się na granicy. Teraz dla mnie przebycie 30 kilometrów drogi w nocy, po manowcach, z 30–40 funtową noską na plecach jest bagatelką. Byłem już 11 razy za granicą. Kilkakrotnie ostrzelano nas... Gdy po raz pierwszy posłyszałem w ciemności gwizd kul w powietrzu, zrobiło mi się wesoło. Wiedziałem, że trafić mnie po nocy trudno, zresztą nie dbałem wcale o siebie.