Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Jednym z takich wspomnień był dzień gdy jako ministrant towarzyszyłem księdzu, który szedł z komunią świętą do chorego. Właściwie nie szedł tylko jechał furmanką przysłaną z jakiejś chałupy - z drugiej strony Sanu.
Jechałem z księdzem.
Ministrant był potrzebny. Dzwoniłem co jakiś czas, a ludzie, których mijaliśmy przyklękiwali na drodze. Miałem też koło siebie kropidło i metalowy saganek z wodą świeconą, ale to było zarezerwowane dla chorego.
Droga była dość uciążliwa. Przedwiośnie, błoto, siąpiący deszcz i prześwitujące co jakiś czas blade, jakby chore słońce. Kraczące wrony krążyły to tu to tam, a podmuchy zimnego wiatru targały moją komeżką. Paskudny czas. Nawet na umieranie! Chyba przyjemniej umierać - dajmy na to - w żniwa, albo wczesną, ciepłą jesienią niż w taki chory, zamazany dzień przedwiośnia. No ale co było robić?
Umierał chłop, którego przywaliło drzewo w lesie. Chałupa był stara. Dwie izby. Kuchnia i sypialnia. Klepisko. Próg wysoki. Ksiądz musiał się schylić żeby wejść do środka. Na kuchennym klepisku klęczały baby i denerwująco zawodziły niekończącą się pieśń, z której zapamiętałem sobie parę słów:
„Myśmy występków mnóstwem na śmierć zasłużyli,
Lecz głęboka Twa rana chce, byśmy prosili.”
Ostatnie sylaby każdej zwrotki przeciągały żałośliwie, „podkręcając” je dodatkowo tak jak to robił Ray Charles śpiewając „What you say?!?” w swojej piosence „Hit the road Jack”.
W półotwartych drzwiach sypialni widziałem umierającego. Leżał przykryty pierzyną. Nad łóżkiem widać było obraz świętej Rodziny i zatkniętą, zeschłą palmę. Koło łóżka paliła się świeca i stało krzesło. Pewnie przygotowane dla księdza.
Baby śpiewały. Ksiądz pochwalił Pana Boga, wszedł do sypialni i zamknął drzwi.
Spowiedź.
Inaczej to wyglądało niż ta księża wizyta w „Jodle”. Inaczej. Ale czasy i miejsce były inne.
Jakżeż inne!
W tym stanie rzeczy następnego dnia postanowiłem pojechać na Mokotów. Znalezioną w bibliotece kartę miałem w kieszeni, ulicę Wejnerta znałem.
To będzie takie małe oderwanie od tego co jest - myślałem. Coś mi mówiło, że takie poszukiwanie może być ciekawą przygodą.
Mokotów pławił się w majowym słońcu i małe uliczki, które tak dobrze znałem z moich szkolnych czasów, pełne były zieleni.
Miejsca przywołujące tyle wspomnień! Moja szkoła mieściła się na Naruszewicza róg Alei Niepodległości. Uliczka Wejnerta była tuż za nią. Nie była długa, ale teraz wyglądała inaczej niż wtedy. Dla nas - uczniów Liceum św. Augustyna to właśnie miejsce miało szczególne znaczenie. To właśnie stąd - z tej uliczki - porwano Bohdana Piaseckiego - syna fundatora naszej szkoły. Uzmysłowiłem sobie, że akurat teraz - w 2017 roku - mija sześćdziesiąt lat od tego dramatu. To była wtedy głośna sprawa. Można powiedzieć, że i głośna i tajemnicza. Na dobrą sprawę porywaczy nigdy nie złapano, ale ówczesne władze nie były tym zbyt zainteresowane.
Dawne dzieje.
Na Wejnerta nie było gdzie zaparkować. Samochody stały na chodnikach i okolica była inna niż ta, którą pamiętałem sprzed pięćdziesięciu paru lat. Niektóre odcinki wyglądały jednak znajomo. Stare, przedwojenne wille, zanurzone w cichych ogrodach, pełne rozkwitających kwiatów drzemały cicho - całkiem tak jak wtedy gdy jako kilkunastoletni chłopak chodziłem tam z kolegami. Szedłem w kierunku Lenartowicza. Gdzieś tu - w tej okolicy - umówiłem się na swoją pierwszą randkę. Który to był rok? Może 64-ty?
Dom, którego szukałem nie istniał. Nie mogłem go znaleźć. Numer co prawda był, ale to był raczej nowy dom - z całą pewnością wybudowany dużo później niż 1946. Mimo to postanowiłem sprawdzić.
Otworzyła mi kobieta w średnim wieku, ale na moje pytania o przeszłość nie umiała odpowiedzieć. Była zresztą dość podejrzliwa.
-A pan to chyba nie stąd?
-Chodziłem tu do szkoły, ale potem wyjechałem i teraz mieszkam w Kanadzie.
-O, w Kanadzie - ożywiła się - a wie pan, że mój wuj mieszka w Kanadzie. Czasem przyjeżdża. To co - pytał pan o ten dom? Najlepiej panu powie pani Żołyńska - tu z naprzeciwka - ale ona już nie wychodzi z domu. Niech pan spróbuje. Z tego co wiem to mieszka tu od wojny. Staruszka, ale głowa jeszcze otwarta. Może coś panu powie...
Dom miał dwa piętra. Mieszkanie pani Żołyńskiej było na parterze i gałęzie blisko rosnących bzów dosłownie wchodziły w jego okna. W środku było więc prawie ciemno. Mimo to, przez ten półmrok przebijały się promienie majowego słońca i tworzyły na ścianach jasne, wesołe plamy.
W mieszkaniu - oprócz leżącej w łóżku pani Żołyńskiej siedziała drobna kobieta, która wcześniej otworzyła mi drzwi. Sąsiadka.
Było cicho. Zegar tylko tykał na ścianie i słychać było gruchanie gołębi, które chodziły po parapecie. Okno było otwarte i majowe zapachy wciskały się z całą siłą.
- Boże, jak pięknie pachnie - usłyszałem - a kto to przyszedł Madziu - czy to pan doktor?
-Nie, nie pani Zofio - lekarz przyjdzie za chwilę. To jakiś pan do pani. Mówi, że kogoś szuka.
-No to proś go proś, ale nie na długo bo czekam na lekarza. Wie pan - zwróciła się do mnie - męczą mnie tymi lekarstwami, a przecież ja jestem całkiem zdrowa...
-Tak trzeba pani Zofio - wtrąciła Madzia - tak trzeba. Trzeba brać lekarstwa żeby nie bolało.
-Ee tam - pani Żołyńska machnęła ręką - głupstwa, głupstwa - jak będzie trzeba umierać to się umrze i koniec. Wie pan jaka ja już stara jestem?
Ale nie zdążyłem odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi i rzeczywiście przyszedł lekarz.
Musiałem się wycofać.
-Niech pan przyjdzie - zdążyłem usłyszeć - niech pan przyjdzie! Może jutro?
Madzia odprowadziła mnie do drzwi.
-Jak pan ma czas niech pan przyjdzie. Ona lubi mówić o dawnych czasach. Wojnę tu przeżyła.
-Przyjdę. Z całą pewnością przyjdę. Będę w Warszawie jeszcze parę tygodni. Będzie mi bardzo miło. Wie pani - chciałbym ze starszą panią porozmawiać o tych, którzy mieszkali tu po wyzwoleniu.
-Oo, jestem pewna, że będzie panu umiała pomóc. Pamięć ma znakomitą. Ja jej tu przynoszę jedzenie i czasem coś posprzątam bo biedaczka sama jest i prawie już nie wstaje.
-Nie ma nikogo bliskiego? Dzieci?
-Nie. Nikogo. Miała syna, ale coś się z nim stało - nie lubi o tym mówić. Pomoc społeczna tu przychodzi, od czasu do czasu pielęgniarka, ja też czasem pomogę - jakoś to się narazie kręci, ale mówiąc między nami - chyba już niedługo. Pan wie - ona ma już prawie setkę!
Wyszedłem. Przepych wiosny uderzył mnie jak alkohol. Było tak miło i łagodnie jak wtedy - za moich szkolnych lat. Wydało mi się, że znowu słyszę radiową transmisję i pełen emocji głos Bogdana Tuszyńskiego:
-Halo, halo, tu Wyścig Pokoju!
I zaraz potem:
-Widzę ich, widzę! Zieliński na prowadzeniu! Ciągnie mocno, mocno - tuż za nim Smolik - zaraz za nim Sajdhużin a dalej widzę Rumuna Moiceanu...
Aż się otrząsnąłem! Maj!
I znowu wydało mi się, że słyszę głos spikera - tym razem z pierwszomajowego pochodu:
- A oto przed trybuną maszerują pracownicy Polskich Linii Lotniczych LOT! Efektownie wyglądają stewardessy w swoich niebieskich mundurkach! A więc stewardessom hurrra!!!
Musiałem wracać. Chciałem zdążyć na naszą codzienną wizytę w „Jodle”. Opuszczałem Mokotów z żalem i chociaż wiedziałem, że wrócę to coś mi mówiło, że ten pierwszy czar dawnych miejsc i towarzysząca mu pogoda mogą nie wrócić.
Myliłem się. Pogoda trwała w najlepsze i wszystko wskazywało na to, że maj będzie jak marzenie.
Do „Jodły” zdążylismy jednak dopiero na podwieczorek. Mieliśmy trochę mieszanych przeżyć, bo z jednej strony z naszą podopieczną nie było kontaktu a z drugiej strony, spotkała nas miła niespodzianka.
Z tym kontaktem to było raz lepiej a raz gorzej. Dzień do dnia nie był podobny. Czasem zaczynała coś mówić, ale po dwóch słowach zapominała o co jej chodziło. Czasem było trochę łatwiej, ale po paru chwilach słuchania naszych opowiadań przymykała oczy i „odchodziła”. Cały też czas szarpała słabą ręką koszulę pod szyją. Słabym głosem mówiła, że koszula ją uwiera, że dusi i że musi się rozebrać. Zresztą przeszkadzało jej prawie wszystko. Jej chudziutkie, przeźroczyste ręce cały czas błądziły po kołdrze w poszukiwaniu jakiegoś malutkiego choćby szwu, który mogłaby zacząć rozrywać. Ciągle szukała w poszwie otworu przez który wkłada się kołdrę. Gdy go znalazła z zadziwiającym uporem otwierała i starała wyciągnąć kołdrę. Wyglądało na to, że to rozpinanie i wyciąganie działa na nią jak narkotyk i pozwala rozładować nagromadzoną złość. Na opiekunki, na pampersy, na jedzenie a przede wszystkim na siebie. Na różne sposoby dawała do zrozumienia, że nie może sobie przebaczyć tych wcześniejszych złamań obu bioder, ręki a wreszcie udaru.
Miłą niespodzianką natomiast była mała scenka, którą przy wyjściu zobaczyliśmy w jadalni. Otóż pani Maria - przełożona Domu - starała się zorganizować małą potańcówkę dla pensjonariuszy. Muzyczka była miła i lekka. Było trochę przytupywania nogami a nawet znalazła się tancerka - pensjonariuszka, która dzień wcześniej wołała do nas z uporem i upartym błaganiem żeby ją zabrać do domu!
Teraz kręciła się wolno po jadalni i od czasu do czasu usiłowała nawet klaskać. Naturalnie jedna z opiekunek trzymała ją - dla bezpieczeństwa - pod rękę.
Pomyślałem sobie, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Dziś tak a jutro inaczej.
Niemniej widok jej uśmiechniętej twarzy był dla nas dowodem, że wszystko co tu widzimy jest niesłychanie zmienne i zależne od chwili i nastroju. Tak jak w żłobku gdzie małe dzieci płaczą, śmieją się, znowu płaczą i znowu są szczęśliwe. Jakżeż starość podobna jest do niemowlęctwa!
W parę dni później wróciłem na Mokotów. Tym razem zostawiłem auto na Pułaskiej - niedaleko Królikarni i postanowiłem pójść pieszo.
Park zapraszał otwartą bramą. Dobrze pamiętałem rok, kiedy oddano go do użytku. 1965. Rok wcześniej umarł powszechnie znany rzeźbiarz Xawery Dunikowski. Pałac w Królikarni poświęcono właśnie jemu. Byłem wtedy w dziewiątej klasie i moim profesorem od historii był Bolesław Habdank Dunikowski - stryjeczny brat rzeźbiarza. Mówił nam o nim, wspominał drogę Artysty a przede wszystkim prawie zaraz po otwarciu wystawy w Królikarni zaprowadził nas tam.
Teraz szedłem z żoną parkowymi alejkami i oglądałem głowy wawelskie, brzemienne kobiety, szeregi rzeźb, na które patrzyłem tak jak przed wieloma laty.
W drodze na Wejnerta szliśmy ulicą Woronicza. Tramwaj osiemnastka skręcał tu ze zgrzytem tak jak wtedy. Po prawej stronie minęliśmy słynną „królówkę” czyli Liceum Królowej Jadwigi. Nasza szkoła - jako męska - zapraszała dziewczyny z „królówki” na karnawałowe zabawy bo to z kolei było liceum żeńskie!
Ileż tam wtedy rodziło się i umierało miłości i miłostek! W rytmie „A Hard Day’s Night”, „I Want to Hold Your Hand” i innych nawiązywaliśmy znajomości, które w paru przypadkach ... przetrwały lata i owocowały małżeństwami.
Tym razem pani Żołyńska nie czekała na lekarza i mogła ze mną chwilę porozmawiać. Pani Madzia otworzyła nam drzwi, było trochę sumitowania się, że nie ma nas czym poczęstować, ale zaraz potem wycofała się do drugiego pokoju. Myślę, że gdybym był sam to mógłbym odejść z kwitkiem, ale obecność mojej żony wpłynęła uspokajająco.
Dlaczego korzystać z agenta przy kupnie
Napisane przez Maciek CzaplińskiWiele osób planujących zakup nowych nieruchomości z planów (czyli bezpośrednio od Dewelopera) nawet nie zdaje sobie sprawy, że mogłaby dokonać takiego zakupu korzystając z pomocy VIP Agenta Real Estate. Jaki to jest agent? Taki, który uzyskał aprobatę Developera, która najczęściej wynika z wieloletniego doświadczenia oraz często poprzedniej współpracy. Taki „akredytowany” agent potrafi być bardzo pomocny i współpraca z nim ma szereg benefitów.
Tych benefitów jest bardzo wiele:
Nasz serwis jest bezpłatny dla kupujących bo płaci nam za nasz serwis deweloper. I czy klienci kupią z naszą pomocą czy bezpośrednio od dewelopera to cena jest ta sama. Nasza pomoc nie wpływa na wysokość ceny! Czy warto w takim razie zrezygnować z pomocy kogoś, kto ma doświadczenie w tym procesie? Czy warto wyważać otwarte drzwi?
Pierwszeństwo dostępu do wielu projektów. Builderzy często zapraszają wybranych agentów to sprzedaży na zasadzie pierwszeństwa, jako “Platinium VIP Agents” zanim jeszcze projekt jest oferowany publicznie. Wówczas często są najlepsze ceny i najlepsze mieszkania do wyboru. Wielu z naszych klientów, którzy skorzystali z naszej pomocy na tym etapie zarobiło dużo pieniędzy.
- Umiejętność wyboru właściwej inwestycji. W GTA powstają setki projektów, ale nie wszystkie mają duży potencjał dla inwestorów. My umiemy wyselekcjonować te, które szybko się sprzedadzą i nabiorą wartości. Przykłady to “Address on High Park”, “Evolution” czy “Kingsway by the River”.
- Specjalne oferty. We wstępnych fazach sprzedaży zanim projekt oferowany jest publicznie deweloper by uzyskać momentum, oferuje specjalne bonusy. Czasami jest to bezpłatny parking, locker czy lepszy “design package”. Tak bywa bardzo często. Na początku parking potrafi być bezpłatny. Gdy sprzedaż otwiera się dla wszystkich, kupujący muszą zapłacić dodatkowo $40,000 za parking.
- Dodatkowe zachęty. Często oprócz tego, dodatkowo jesteśmy w stanie wynegocjować na przykład bezpłatną opcję przepisania mieszkania przed jego przejęciem (assignment) czy postarać się zagwarantować jakie będą maksymalne dodatkowe koszty zamknięcia (cap on builder closing cost)
- Nasza znajomość procesu i przepisów przy zakupie nowych mieszkań pozwala naszym klientom na zakup bez stresu. Poza tym legalny język w umowach jest często nie bardzo zrozumiały dla nas Polaków.
- Umiejętność czytania planów i pomoc we właściwym wyborze mieszkania. Nasze doświadczenie architektów jest tu też bardzo pomocne. Dzięki temu możemy wybrać takie mieszkania, które wiemy, że sie będą dobrze odsprzedawały i są funkcjonalne.
- Pomoc w zasugerowaniu prawników, którzy wiedzą, jak czytać bardzo obszerne umowy sporządzane przed deweloperów i ewentualnie mogą uchronić nas od złego zakupu.
- Pomoc w uzyskaniu “mortgage approval” z długim zamknięciem, jaki jest wymagany przez deweloperów. Nie wszyscy bankierzy chcą to robić - my znamy kilku, którzy będą bardzo pomocni.
- Pomoc w odzyskaniu HST
Pomoc w wynajęciu nowo odebranego mieszkania, jeśli istnieje taka potrzeba, by uniknąć niespodzianki w postaci płacenia HST dla Revenue Canada.
Mogę oczywiście wymienić wiele innych zalet współpracy z nami, ale mam nadzieję, że te które już wymieniłem przekonają Państwa, by do nas dzwonić i prosić o pomoc. Ale jest jedna bardzo ważna techniczna sprawa, którą muszę tu podkreślić. Często szukacie Państwo mieszkań na stronach różnych deweloperów na własną rękę. Nie ma w tym nic złego. Ale tam często pada pytanie czy pracujecie z Agentem Real Estate. Musicie zaznaczyć, że TAK i czasami podać nasz kontakt byśmy mogli Państwa reprezentować i byśmy mogli Wam pomóc.
Czasami jeżdżą Państwo po salonach sprzedaży. Ta sama sprawa - proszę na pytanie, czy pracujecie z Agentem, odpowiadać TAK. Cena zakupu będzie ta sama, ale benefity ze współpracy, o których pisałem nie przepadną. Zapraszam do Starskiego - być może warto wziąć kilka naszych wizytówek przed wyprawą do “Sales Offices”
Warto jeszcze przypomnieć, że dodatkowym benefitem jest również jeszcze szansa wygrania Mercedesa Clasy B. Proszę pamiętać. Wyważanie otwartych drzwi samemu nie ma sensu!
W chwili obecnej na terenie Etobicoke oraz Mississauga jest kilka projektów wartych polecenia:
- Backyard Condos – ten projekt jest w Etobicoke w okolicy Park Lawn Rd. i Berry Rd. Łatwy dostęp do subway i Bloor West Village. Bardzo ładny mały kompleks i moim zdaniem, bardzo atrakcyjne ceny. Na większe mieszkania tylko trochę powyżej $600 za stopę, co jest niezwykle atrakcyjną sumą w chwili obecnej.
- Edge Towers – ten projekt będzie wizytówką Mississaugi. Na skrzyżowaniu Hurontario i Elm Rd. W. na powstającej linii szybkiej kolei, trzy spektakularne wieże. Ciągle dobre ceny na mniejsze mieszkania poniżej $400,000.
- Highlights of Mississauga – świetna lokalizacja tuż koło Plazy Wisła. Projekt jest praktycznie wyprzedany, ale ostatnio deweloper wprowadził do sprzedaży ostatnie dwa wolne piętra i można coś jeszcze „dostać”.
- M City Condo 3 – najwyższy planowany budynek w Mississauga w powstającym nowym kompleksie. Moim zdaniem, są lepsze projekty.
- Perla Towers (Pinnacle International) – prawie wyprzedany projekt na Eglinton i Hurontario, ale bardzo przyzwoite ceny oraz parking w cenie unitu.
- Keystone Condos (Kaneff) – nowo otwarty projekt na Burnhamthorpe
- Tanu Condos – Port Credit – wspaniała okolica do mieszkania. Ceny od ponad $550 tysięcy ale na pewno dobre miejsce do zamieszkania.
Mamy oczywiście dostęp do znacznie większej liczby projektów. Zainteresowanych współpracą zapraszamy na niezobowiązujące spotkania – chętnie zaproszę Państwa do naszego domu na kawę.
Więcej informacji Czytelnicy mogę znaleźć na mojej stronie internetowej www.czaplinski.ca
Maciek Czapliński
Tel. 905-278-0007
Listy z nr. 48/2018
11 listopada z okazji Remembrance Day Polonia w Brantford zakończyła obchody stulecia odzyskanie niepodległości Polski.
W hali Polskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Polonia pokazała swój patriotyzm i zaangażowanie w pielęgnowaniu tradycji polskich. Akademię poprzedziły modlitwy na cmentarzu świętego Józefa, gdzie pod pomnikiem koła SPK złożono wieńce i nastąpił apel poległych.
Również w centrum miasta pod „polskim” pomnikiem wieńce złożyła delegacja SPK, która również brała udział w obchodach Remembrance Day organizowanych przez miasto Brantford.
Nie letnia, nie zimowa, nie wielosezonowa, to jaka?
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiZmieniać, czy nie zmieniać? Oto jest pytanie. Oczywiście, pytanie o opony zimowe.
Przez wiele lat nie zmieniałem, jeździłem na oponach all season, które - wszyscy o tym mówią - nadają się praktycznie na trzy pory roku, bo zimą niezbyt się sprawdzają. I to nie tylko chodzi o bieżnik, czyli że śnieżna breja szybko go zatyka, ale o skład gumy; o to, że guma opon zimowych jest przystosowana do niższych temperatur za sprawą specyficznych składników. Tak więc, jeśli mamy opony all season to nawet, jeśli są nowe i dużo na nich bieżnika, powinniśmy zimą bardzo uważać, a już szczególnie unikać jeżdżenia po białych, zaśnieżonych drogach.
W imigracyjnym prawie Kanady urzędnik wydający decyzję ma określone uprawnienia, są one albo bardzo ograniczone, albo bardzo swobodne – urzędnik ma prawo wydać decyzję pozytywną, lub negatywną zależności od swojego uznania.
Przykładowo, w programie punktowym oficer imigracyjny ma bardzo zawężoną rolę decydowania, dlatego że jeśli osoba spełni kryteria prawne, a zatem zna angielski na odpowiednim poziomie, posiada określone doświadczenie w zawodzie wykwalifikowanym, i otrzyma wymaganą ilość punktów, nie ma rekordu kryminalnego i stan zdrowia jest dobry, to praktycznie urzędnik musi wydać decyzję pozytywną.
W sprawach łączenia rodzin, na przykład sponsorowanie dzieci czy rodziców, także prawa decydowania są ograniczone, bo jeśli sponsor spełnia wymogi prawne, na przykład finansowe, i nie ma powodu określonego wyraźnie kodeksem prawa, urzędnik także musi wydać decyzję pozytywną.
Jednak już w sprawach małżeńskich oficer imigracyjny musi ocenić, czy uważa relacje za prawdziwą i czy osoba sponsorowana nie jest w związku jedynie po to, aby uzyskać stały pobyt. Oczywiście, jeśli dokumentacja jest przekonywająca, lub jeśli, na przykład, para posiada dzieci, sponsor spełnia warunki sponsorowania i osoba ubiegająca się o pobyt nie ma rekordu kryminalnego lub przeciwwskazań zdrowotnych, urzędnik nie ma powodu, by wydać decyzję negatywną.
Najtrudniejsze jednak w poprowadzeniu są sprawy humanitarne, ponieważ tu oficer imigracyjny ma bardzo dużą swobodę wydania decyzji. Dlaczego tak jest? Dlatego, że najczęściej sprawy humanitarne to sprawy (nie mylić z azylem politycznym, gdyż są to inne sprawy imigracyjne), w których wnioskodawca lub wnioskodawcy, w jakiś sposób popełnili wykroczenie prawa imigracyjnego, lub nie spełniają kryteriów. Na przykład, sponsor nie spełnia wymogów sponsorskich, a chce połączyć się z żoną lub dzieckiem w Kanadzie. Wówczas pobyt może być przyznany jedynie w oparciu o powody humanitarne. Inny przykład to imigranci mieszkający w Kanadzie bez pobytu, a na przykład posiadający czy wychowujący w Kanadzie dziecko. To jest podstawą złożenia wniosku, niekiedy jedyna istniejąca możliwość uzyskania pobytu stałego, ale należy pamiętać, że urzędnik imigracyjny, choć zobligowany prawem, by wziąć pod uwagę dobro dziecka w tej sytuacji, podejmuje ostateczną decyzję. Urzędnik musi być przekonany, że istnieją wystarczające powody, by wydać decyzję pozytywną i także, w wielu sprawach, że wnioskodawcy nie obciążą systemu podatkowego, wprost przeciwnie będą produktywnymi rezydentami.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca imigracyjny
Osoby zainteresowane poradą prawną, przedłużeniem lub wznowieniem pobytu czasowego, otrzymaniem kanadyjskiej wizy lub stałej rezydencji prosimy o kontakt. Pomagamy także w sytuacji otrzymania decyzji negatywnej, deportacyjnej oraz w innych sprawach związanych z emigracja.
Tel. 416-5152022 Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapewniamy dyskrecję. 20 lat doświadczenia.
Czy 15 proc. ulgi to wystarczająca zachęta?
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakUlga podatkowa oferowana przez Ottawę na wykupienie dostępu do internetowych serwisów informacyjnych jest tak niska, że ledwo wystarczy na dwumiesięczną subskrypcję. Podatnik będzie mógł się ubiegać o zwrot 15 proc. kosztów subskrypcji.
Coraz mniej możliwości wynajmu
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakCanada Mortgage Housing Corp. podało, że odsetek wolnych mieszkań pod wynajem w skali kraju zmniejszył się do 2,4 proc. Liczba lokali do wynajęcia spada od dwóch lat, a popyt na mieszkania znacznie przewyższa podaż. 2,4 proc. to wynik za rok 2018. W 2017 na nowych lokatorów czekało 3 proc. lokali przeznaczonych pod wynajem.
Nauczycielka bez hidżabu
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakPrawie dwie trzecie mieszkańców Quebecu popiera zakaz noszenia symboli religijnych przez pracowników sektora publicznego, wynika z badania opinii publicznej przeprowadzonego przez CROP. Inny instytut, Vox Pop Labs, postanowił dalej drążyć temat i zapytał mieszkańców prowincji, jak ich zdaniem należałoby wprowadzić taki zakaz. Tu już zdania były bardziej podzielone.