farolwebad1

A+ A A-

Mimo że w Chinach jest dosyć tanio, to życie też kosztuje, więc aby zarobić trochę grosza (czyt. juanów), postanowiłem pójść do pracy. Fakt, że jako przedstawiciel rasy białej w świadomości przeciętnego Chińczyka muszę mówić biegle po angielsku, bardzo mi w tej kwestii pomógł. Co jakiś czas dostawałem propozycje podjęcia pracy jako korepetytor, nauczyciel lub... statysta. Mimo że ja sam nie oceniam swojego poziomu języka angielskiego jakoś wysoko, to jednak mówić umiem i postanowiłem spróbować. Akurat dostałem telefon od znajomej znajomego, że załatwiała dla jakiejś szkoły nauczyciela z Rosji, ale coś wynikło i szuka kogoś w zamian, i to od zaraz. Po chwili namysłu zgodziłem się i umówiłem się z nią na spotkanie w moim przyszłym miejscu pracy.

      Następnego dnia poszedłem do szkoły na rozmowę z dyrektorem, gdzie przeprowadzono ze mną rozmowę kwalifikacyjną w języku angielskim oraz przedstawiono szczegółowe warunki. Ja przedstawiłem mój główny warunek, czyli że zajęć nie mogę prowadzić rano, ponieważ sam mam zajęcia na uniwersytecie (w tym wypadku jako student). Dyrektor stwierdził, że nie widzi problemu, i nakazał szybko pozmieniać plan tak, abym pracę zaczynał od godziny 14.00. Bardzo mnie to ucieszyło. Omówiliśmy jeszcze kilka kwestii technicznych i za dwa dni, czyli od poniedziałku, mogłem zaczynać. Oczywiście, że w pierwszym momencie poczułem niepewność, czy dam radę, ale pomyślałem, że skoro przeszedłem rozmowę kwalifikacyjną, to szkoła wie, co robi.

      Zgodnie z umową z dyrektorem, w poniedziałek pojawiłem się w pracy pół godziny przed rozpoczęciem zajęć. Po załatwieniu formalności w sekretariacie stałem się członkiem grona pedagogicznego jednej ze szkół średnich w mieście Changsha w Chinach. Po tym fakcie poczułem się przez chwilę jakoś dziwnie, bo kto się jeszcze tydzień temu spodziewał, że zostanę nauczycielem... w Chinach. Jako że pracę zaczynałem po południu, a szkoła była po przeciwnej stronie rzeki, która dzieli miasto na pół, musiałem liczyć się z korkami na mostach. Sposobem na to okazały się moto-taxi, które slalomem między samochodami lub jak trzeba to po chodniku omijały wszelkie zatory na drodze. Godzin lekcyjnych nie miałem zbyt wiele, bo od 3 do 2 dziennie od poniedziałku do piątku, w sumie 13 godzin w tygodniu. Na pierwsze zajęcia postanowiłem nie przygotowywać lekcji, ale improwizować celem wyczucia uczniów, jak i metodologii prowadzenia zajęć w chińskiej szkole. Klasy liczyły po 40 uczniów, więc 45 minut pierwszych lekcji upłynęło mi na jednominutowej konwersacji z każdym z uczniów plus 5 minut na sprawy ogólne, o zaprowadzaniu dyscypliny jeszcze wtedy nie myślałem. Przerwy, dzwonki oraz ogólna wrzawa w czasie przerw nie różniła się zbytnio od naszego polskiego podwórka. Dzieci (12-14 lat, dostałem w udziale odpowiednik naszego gimnazjum, liceum zajmował się inny nauczyciel obcokrajowiec) reprezentowały różny poziom znajomości języka angielskiego, od zerowego po bardzo dobry. Największy problem stanowiła wymowa i w ogóle chęć mówienia na forum klasy.

      Tu trzeba powiedzieć, że Chińczycy ogólnie boją się kompromitacji lub bycia wyśmianym, sami określają to jako utratę twarzy. Czyli moim zadaniem było "zmusić" ich do mówienia. Zresztą tak mi też wcześniej określono moje zadanie, a lekcje z nauczycielami obcokrajowcami nazywano oral English, czyli angielski mówiony. Jako że miałem 9 różnych klas, mogłem raz przygotowaną lekcję prowadzić przez kilka dni, co bardzo mi ułatwiło życie. Co jakiś czas na moje lekcje, a na początku zawsze, przychodził inny nauczyciel angielskiego (Chińczyk) i pomagał oraz sam się uczył, tak przynajmniej mi mówiono. Nie chodziło oczywiście o sam język, ale podglądali metodę, jaką prowadzę lekcję. Myślę, że to bardzo inteligentne posunięcie z ich strony. Dzieci jak to dzieci w tym wieku i w grupie 40, potrafiły czasem przeszkadzać mi lub sobie wzajemnie. Zastosowałem kary, które wobec mnie stosowano jak byłem młody, czyli stanie, stanie w kącie i za drzwi. W przerwach chodziłem po dość dużym terenie szkoły, zwiedzając i rozmawiając a to z uczniami, a to z nauczycielami lub innymi pracownikami szkoły. Zdarzało się, że jakaś lekcja wypadła lub była przesunięta, wtedy szedłem na miasto. Grono pedagogiczne dbało o mnie jak tylko mogło, zapraszając na obiady, kolacje, a raz nawet do klubu, oczywiście pokrywali wtedy wszystkie koszta związane z wyjściem. Dzieci były dość wdzięczne i dało się odczuć ogólne ciepło. Nie miałem żadnych sytuacji, które uznałbym za przekroczenie granic.

      W szkole tej przepracowałem trzy miesiące i odchodząc, było mi naprawdę żal, ale czas mojego pobytu w Chinach dobiegał właśnie końca i trzeba było zostawić go jeszcze trochę na swoje sprawy. Miesięczna pensja, jaką otrzymywałem za tę liczbę godzin, była dość dobra, bo jej połowa pozwalała mi na wynajęcie 3-pokojowego mieszkania. Płatności były regularne i dokonywane ostatniego dnia każdego przepracowanego miesiąca. Dziś bardzo miło wspominam ten czas i na pewno kiedy będę w Changsha, odwiedzę swoich podopiecznych, a może nawet wywołam kogoś do tablicy...

Adam Machaj

W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami prosimy o bezpośredni kontakt z Autorem, e mial:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

raportzpanstwasrodka.blog.onet.pl

Opublikowano w Oferta z Polski
piątek, 18 maj 2012 10:07

Raport z Państwa Środka

Wychowanie dzieci

W Chinach wychowanie dzieci to sprawa priorytetowa dla całej rodziny oraz kraju jako całości. Oczywiście w niemal każdej cywilizacji i kulturze wychowanie dzieci stanowi bardzo ważny element życia rodzin oraz całych społeczności, ale poprzez różnice pomiędzy naszym europejskim modelem życia a chińskim warto wyodrębnić pewne różnice i poświęcić temu tematowi post na blogu o Chinach.

     Zasadniczym powodem w podejściu do dzieci w Chinach jest brak obowiązkowego systemu ubezpieczeń emerytalnych, co w naturalny sposób wykształciło bardzo sprawnie działającą zależność międzypokoleniową. Mianowicie przyjęło się już tak, że rodzice dają dzieciom niemal wszystko, a dzieci potem dbają o rodziców, jak tylko mogą. W takim układzie dzieci spełniają rolę naszego ZUS-u i z obserwacji wnoszę, że są w tym dużo, ale to dużo bardziej wydajnie niż ww. instytucja.              

Oczywiście ktoś powie, a co jak dziecko odwróci się na pięcie albo po prostu nie uda mu się w życiu i ledwo samo siebie utrzyma. Jeżeli chodzi o to pierwsze, to znam wiele rodzin i takiego przypadku po prostu nie spotkałem, a ma to swoje podłoże w wielowiekowej tradycji przestrzegania wartości rodzinnych. Jeżeli chodzi o drugą wątpliwość, to to już jest raczej mniej ważne, jeżeli dziecko rozumie swoje położenie względem rodziców, z głodu tu nikt nie umiera i tak to jakoś się kręci. Oczywiście, jak już wspomniałem, nie istnieje przymusowy system ubezpieczeń, ale nie znaczy, że takowego nie ma i wiele osób jednak jest w jakiś sposób zabezpieczonych poprzez normalną emeryturę od państwa.

      Kolejną wartością, która determinuje w znaczny sposób podejście do wychowania dzieci w Chinach jest chińskie zamiłowanie do pieniędzy, do ich zdobywania. Wszystko, co robi młody człowiek, jest pod to dopasowane. Bardzo rzadkie jest hobby z pasji i wsparcie rodziców przy takich przedsięwzięciach. Całkowity rozwój skierowany jest na osiągnięcie w przyszłości jak najlepszych wyników finansowych, więc nauka języków tak, harcerstwo nie - szkoda czasu na bieganie po lesie. W konsekwencji życie nastolatków jest względem ich np. polskich rówieśników bardzo ubogie, ale też i nienarażone na różnego rodzaju zakręty życiowe.

      Przy tej okazji należy wspomnieć, że nie ma w Chinach wykolejeńców. Są ludzie, którym udało się więcej lub mniej, ale nie ma takich, którzy zatracili się w knajpach czy osiedlowych bramach – takiego zjawiska brakuje. Oczywiście to stan na dzisiaj. Chiny otworzywszy się na świat, czerpią z zagranicy najlepsze wzorce, jednak czasem pewne niepokojące zjawiska również potrafią się przedostać i rozwijać.

      W kulturze chińskiej pozycja rodziny jest bardzo wysoka. Mniej liczy się jednostka jako taka, a dużo bardziej rodzina wraz z jej hierarchiczną strukturą. Tym sposobem wszystko co rodziny jest również własnością dziecka, łącznie ze znajomościami i portfelem rodziców. Efektem tego jest mała zaradność chińskiej młodzieży oraz bardzo ograniczona decyzyjność o własnym losie. Rodzice podejmują ostateczną decyzję. Jak wszystko, ma to swoje dobre i złe strony. Złą jest to, że rodzice, jako starsi, wolą nie podejmować żadnego ryzyka, a swoją pociechę starają się zamknąć w złotej klatce. Pozytywną stroną takiego podejścia jest brak właśnie wykolejeńców i innych wizjonerów, którym się nie udało i którzy mogą generalnie uznać życie za ciekawe, ale nieudane. Tutaj raczej każdy jakoś przędzie, tyle że jest to nudne życie w naszym rozumieniu.

      Jeżeli chodzi o takie sprawy, jak alkohol czy papierosy, to mniej więcej wygląda to tak jak u nas – chodzi o wiek inicjacji i oczywiście z wyłączeniem płci ładniejszej, której nie przystoi pić czy palić nawet w wieku lat dwudziestu kilku.

     Abstrahując od tych wszystkich różnic dzieci w Chinach kochają swoich rodziców, a rodzice z wzajemnością swoje dzieci, jak to ma miejsce wszędzie indziej na świecie.

Adam Machaj

W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami prosimy o bezpośredni kontakt z Autorem, e mial:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

raportzpanstwasrodka.blog.onet.pl

Opublikowano w Oferta z Polski
czwartek, 10 maj 2012 22:29

Adam Machaj: Raport z Państwa Środka

Alkohol w Chinach

alkoholwchinachW Chinach na brak alkoholu narzekać nie można. Jest go pod dostatkiem zawsze i wszędzie. Chińczycy jednak mają nieco inną kulturę picia niż w Polsce. Pierwszą zauważalną różnicą jest to, że nie upijają się na umur i wiedzą, kiedy skończyć. Po jednej – dwóch butelkach wódki na kilka osób przechodzą na słabe piwo. Oczywiście czasem zdarzy się ktoś pijany, ale nie ma problemu, bo taki człowiek z reguły nie jest nawet w małym stopniu agresywny, a otoczenie natychmiast temperuje delikwenta, aby oni jak i on nie utracili twarzy przed innymi. Nie występuje również zjawisko picia alkoholu bez przekąski, nie ma takiej możliwości dla Chińczyka.

      Jeżeli chodzi o status społeczny pijących, to praktycznie nie ma w tej grupie kobiet, poza tym to już całkowita mieszanka społeczna. Alkohol w Chinach nie jest drogi w jego podstawowej formie, jednak nie znaczy to, że w każdej sytuacji można pozwolić sobie na tanią konsumpcję. Podstawą jest wyczucie sytuacji i otoczenia. Bardzo ważnym elementem dla kupującego jest, kogo zaprosić na spożywanie, i do tego dostosowuje "jakość", a mówiąc dobitniej, okazuje szacunek poprzez pokazanie, ile zapłacił, zapraszając kompanów. 

      Mała dygresja przy okazji. Kilka miesięcy temu miałem okazję zaprosić na obiad dość szacowną delegację, która przyjechała z Polski do Chin. Na obiadokolację zaprosiłem również znajomego biznesmena Chińczyka, który kiedy dołączył do nas, wódka (nie najtańsza) stała już na stole. Oberwało mi się słownie (w formie rady oczywiście) od tegoż Chińczyka, jak to ja mogłem postawić na stół taki dziadowski alkohol kiedy zaprosiłem tak ważnych gości. Oczywiście dla mnie, jak i dla delegacji z Polski nie było żadnego problemu jednak znajomy Chińczyk oceniwszy sytuację przez pryzmat swojej kultury, zakupił kolejne dwie butelki, cztery razy droższe niż te co ja, lecz w smaku identyczne. 

      Wódka nie jest w Chinach obłożona akcyzą, co przy dość tanich kosztach produkcji oszołamia nie tylko procentami, ale bardzo niską ceną w porównaniu do Europy. Duży pięciolitrowy bukłak wódki (48% alk.) kosztuje w przeliczeniu na złotówki 8 złotych (!). Czyli za najniższą pensję można kupić jakoś 430 litrów wódki, co daje 830 tzw. flaszek. Chińczycy rzadko korzystają z tej okazji i zazwyczaj kupują dużo droższe, choć dla nas wciąż tanie wyroby.

      Te najtańsze są raczej wykorzystywane do robienia nalewek w domu lub przez restauratorów, którzy również po dodaniu jakichś przypraw, a czasem i wrzuceniu do butelki węża sprzedają tak otrzymany trunek na szklanki. Małe, tanie knajpki mają bardzo mały narzut na alkohol i traktują to bardziej jako coś, na czym się nie zarabia, a musi być, więc często ceny piwa czy wódki w knajpach są takie same  jak w sklepie. Nadmienić też trzeba, że do restauracji nie ma problemu z wniesieniem własnego trunku z zewnątrz.              

      Jeżeli już wspomnieliśmy o piwie, to napiszę, że z reguły jest około trzyprocentowe i sprzedawane w zwrotnych butelkach 0,6 litra, przy cenie sklepowej od 2 rmb za butelkę, czyli za jeden PLN. Normalna tania wódka chińska kosztuje od niecałych 3 złotych za pół litra, a górna granica to już tysiące złotych.

      Jeżeli chodzi o wino, to jest teraz na nie moda wśród chińskich elit finansowych i ceny są dość wysokie. Chiński rynek wina (piwa również) jest najszybciej rozwijającym się rynkiem na świecie, szczególnie jeżeli mówimy o winach z górnej półki cenowej.

      W odróżnieniu od Europy nie ma w Chinach zakazu picia w miejscach publicznych, co jednak nie skutkuje tym, żeby ktokolwiek spożywał w parku lub innym miejscu typu np. murek czy klatka schodowa. Ma to przyczynę w tym, że jak już wspomniałem, po pierwsze: ceny w knajpach są takie same jak w sklepie, a po drugie, Chińczycy nie piją bez porządnej zagryzki. Knajp jest wiele, więc wszyscy się mieszczą.

      Na zdrowie!

Adam Machaj

W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami prosimy o bezpośredni kontakt z Autorem, e mial:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

raportzpanstwasrodka.blog.onet.pl

Opublikowano w Oferta z Polski
poniedziałek, 30 kwiecień 2012 19:16

Adam Machaj: Raport z Państwa Środka

 machajDlaczego wybrałem Chiny?

Polacy w przeciwieństwie do Chińczyków z reguły nie kochają swojej władzy i wynika to z uwarunkowań cywilizacyjnych – krótko rzecz ujmując. Nie będę rozwijał tego wątku. Za to nasza władza (obecna, prounijna) w Polsce, jak i w Unii "kocha" nas aż nadto. A jak wiadomo, miłość zobowiązuje do dbałości o osoby kochane. Zachowanie bezpieczeństwa osób kochanych tak, żeby się nie zatruły, żeby nie uległy wypadkowi, żeby nie paliły, bo to szkodzi zdrowiu, jest wręcz obowiązkiem wynikającym z prawdziwej miłości.                     Władze nasze, zakochane w narodzie bez reszty (bez wzajemności), nałożyły więc na nas cały wachlarz przepisów, które mają za zadanie wyeliminować wszelkie możliwe zagrożenia. I tak np.: za jazdę z rysą na szybie autem mandat, konfiskata dowodu i na przegląd. Paręset złotych poszło. Poszło nie na marne, bo przecież kreska na szybie powoduje całkowity brak widoczności i można było spowodować wypadek.           

      Zgoda, cieszymy się, że nasz rząd kocha nas tak bardzo, tylko jak kochasz, to stawiasz kolację. I w tym momencie moje porównanie było chyba nietrafne. Rząd każe nam płacić, bo nie kocha nas jak kochanek, który wszystko nam stawia, tylko jak mama, więc daje dobre rady i nakazy, ale idź synu i zarób sobie sam, w domu jest ciężko. OK, więc dobry syn z braku pracy postanowił sprzedawać ze swojego samochodu buble na ulicy. Nie wiedział jednak, że handel jako dochodowy jest zarezerwowany tylko dla bogatych, nie dla psa kiełbasa. Tym razem zabrali towar, samochód i mandat (parę tysięcy). Przecież jego towar nie miał atestu, ktoś mógł się zatruć! Na dodatek nie dość, że państwo biedne to on okradał fiskusa na całe 200 zł miesięcznie, które mógł potem nawet wywieźć za granicę i katastrofa dla kraju gotowa.

      Nasz bohater załamany zaistniałą sytuacją postanowił się upić i przesadził – pił piwo na ulicy. Przecież mógł ktoś umrzeć. Rok później był już w więzieniu. Za swoje wszystkie przewinienia dostał trzy lata. Wtedy dopiero to głuptas zrozumiał, o co w tym wszystkim chodziło. To dzięki miłości władzy trafił za kraty, a za kratami, proszę Państwa, TV, żarcie, nie trzeba pracować, nie ma ZUS-u, nie ma srusu, tylko szkoda mu tych na wolności, bo im władza jeszcze nie okazała takiego wielkiego uczucia jak jemu.

      Gdy siedział w pudle, często oglądał TV (tak w ramach resocjalizacji, bo przecież on był antyspołeczny): "Wiadomości z ostatniej chwili, właśnie policja wykryła wielką aferę korupcyjną, Polska utraciła ogromną sumę pieniędzy", ale w tym wypadku władze nie kochały już tak bardzo i nie wysłały winnych tam, gdzie bezpłatne TV, żarcie i spanie. Sąd skazał winnych na dalszą męczarnię życia na wolności.

      Historia może naiwna, ale tak ja to widzę. W Chinach sprawa wygląda odwrotnie. Za duże przekręty tzw. czapa, za zabójstwo jest czapa, za sprzedaż ogórków na ulicy nic nie ma. Za jazdę autem ze zbitym reflektorem nic nie ma. Znamienne jest to, że są traceni bardzo wysocy urzędnicy państwowi i partyjni, którzy dopuścili się przekrętów na dużą skalę. To odstrasza. Po drugie, nie spotkałem się z aferą, która miałaby podłoże działania na rzecz podmiotów czy państw obcych. Jeżeli nawet dochodzi do przekrętu, to jest on w obrębie państwa, przedsiębiorstwa, nie niszczy go, nie likwiduje na zawsze, przesuwa w sposób nieuczciwy środki finansowe, ale to nie to samo co przekazanie w obce ręce, za jedną czwartą ceny na zawsze całego zakładu. Nie mieści się w głowach obecnie rządzących w Chinach, aby sprzedać za bezcen jakiś dochodowy zakład np. Japończykom. Myślę, że kilka takich afer i ludzie zmietliby całą władzę z miejsca.              Ale na szczęście nie ma powodów. Nie ma, bo w tej wielkiej chińskiej rodzinie dba się o tego słabego i o rodzinę jako taką. W każdym bądź razie władza nie przeszkadza. Takie podejście obniża w znacznym stopniu koszty aktywności gospodarczej, co jest jednym z czynników boomu i w miarę niskich cen usług oraz zachowania spokoju społecznego.

     machaj1 Na koniec mały przykład z Chin. Wracając do domu parę dni temu spotkałem robotników coś tam naprawiających. To coś, czym oni przyjechali i przywieźli swoje narzędzia, wyglądało jak... Proszę spojrzeć na fotkę. Oczywiście mogliby kupić ładną furgonetkę, ale wtedy nie kasowali by x juanów, tylko 5 razy x juanów. Proste. A jakby narzucić im to jako obowiązek wynikający z przepisów, to zwinęliby cały interes i podzielili los naszego polskiego bohatera z powyższej historyjki, z tą tylko różnicą, że w pudle nie mieliby już tak wygodnie.

      Ażeby przybliżyć Państwu nieco, jak to wygląda w Chinach, niebawem wrzucę na bloga nową galerię foto pt. "W Polsce to by było nielegalne". Zapraszam również do przeczytania mojego postu z dn. 31 sierpnia 2011 roku, pt. "Niech żyje wolność, niech żyje swoboda", który nawiązuje do ww. tematu.

Adam Machaj

W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami prosimy o bezpośredni kontakt z Autorem, e mial:  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

http://raportzpanstwasrodka.blog.onet.pl

Opublikowano w Oferta z Polski
Strona 2 z 2
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.