farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

URL strony: http://www.goniec.net/

Czasu zostało niewiele?

piątek, 19 luty 2016 14:59 Opublikowano w Andrzej Kumor

kumor    Nie od dzisiaj wiadomo, że ludzie, którzy na co dzień kochają zamordyzm, lubią śpiewać o wolności.  Doskonale stan ten oddaje sowiecki szlagier radia Moskwa:  Sziroka strana maja rodnaja. / Mnogo w niej liesow, poliej i riek. / Ja drugoj takoj strany nie znaju / Gdie tak wolno dyszyt czełowiek…

    Ach, pięknie Sowieci śpiewali.

    Tymczasem jeśli tak dalej pójdzie, to my również będziemy mieli okazję zaznać wolnościowego "dyszenia". Gdzie? Tutaj, w stronie radnoj… Dzierżymordzie ma to do siebie, że najłatwiej zaprowadza się je pod sztandarami wolności i liberalizmu. Tendencję zaś widać gołym okiem.

 

    Na razie są to tylko dzwoneczki alarmowe; na razie wśród naszych "liesow, poliej i riek" nie słychać warkotu pił i stuku młotów "ochotników budujących nową linię kolejową", jak miało to na przykład miejsce w szczęśliwej Albanii pod rządami Enwera Hodży. Na razie. Za to już możemy się poszczycić budową zrębów systemu, który może je kiedyś zapełni. Systemu "ośrodków deradykalizacyjnych", "dyrektoriatów ds. walki z rasizmem" i tym podobnych.
Samo nazewnictwo jest znamienne, z jednej strony, kojarząc się z XX-wieczną literaturą political fiction, a z drugiej, ze schyłkowym okresem rewolucyjnego terroru. Jak podaje Wikipedia, dyrektoriat – organ rządowej egzekutywy  rewolucji francuskiej i innych "egzekutyw" w czasach rewolucyjnego tumultu i zamieszania.

    Na razie wydaje nam się, że to nie do pomyślenia. Ale  w tym pięknym kraju licznych rzek i jezior, jeszcze 20 lat temu nie do pomyślenia było mnóstwo rzeczy, które dzisiaj przyjmujemy za naturalne i oczywiste.

    Cóż więc stoi na przeszkodzie, by "deradykalizować", czy też leczyć z rasizmu pięknem kanadyjskiej przyrody w odległych zakątkach? Pomysł sam się narzuca, tym bardziej że izolacja pozbawi element zradykalizowany czy to na tle rasistowskim, czy homofobicznym zgubnego wpływu na otoczenie i zahamuje rozprzestrzenianie się takich postaw. Gdyby więc ktoś kiedyś pytał, to proszę pamiętać, że pierwszy poddałem ten sprawdzony pomysł socjalnej przebudowy i przeczyszczenia.

    Do tego etapu jeszcze nie doszliśmy, choć na drodze do "świetlanej przyszłości wolnych ludzi" mamy już wiele za sobą.

    W przyszłość kroczymy wielkimi krokami, o czym może świadczyć i to, że nasza miłościwie panująca partia – a jakże, liberalna, ergo wolnościowa –  postanowiła, w głosowaniu nad nową ustawą zezwalającą na wspomagane samobójstwo, czytaj dobijanie, w kanadyjskich szpitalach wprowadzić dyscyplinę, żeby tam żaden mięczak nie wyłamywał się z szeregu, zasłaniając sumieniem (to chyba jakiś zabobon). Nasz seksowny szef  oznajmił, że jest to "sprawa wolności zagwarantowanych przez konstytucję", a więc nie ma przeproś. Jak mus, to mus, równym krokiem pójdziemy w awangardzie świata: "Dawnej niewoli już się kończy czas! Chorągiew wznieś! Szeregi mocno zwarte!".

    Zresztą posłowie liberalni wiedzą, co to jest wolność sumienia, ponieważ zanim Partia Liberalna zgłosiła ich kandydatury, od każdego odebrała proaborcyjną deklarację. Aborcja, eutanazja… wsio ryba.

    Od jakiegoś czasu równie rewolucyjnie zaczyna wyglądać sytuacja tzw.  wolności prasy. Co prawda jacyś tam wolterianie twierdzili kiedyś, że bez swobody głoszenia opinii nie ma mowy o wolności, ale to było dawno, a więc może było, a może się już zbyło. Nasi obecni "wolnomyśliciele"  idą prekursorskim tropem kolegi prokuratora z rady rejsu (patrz film "Rejs"), cytuję: "Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu... Mmmm... Tak nie... Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie. Tych naszych prawda punktów, które stworzymy".

    Wtedy, w latach 70., wzbudzało to wesołość nawet wśród uciskanego żelazną kurtyną ludu miast i wsi.

    Dzisiaj, w Kanadzie, śmiech zastyga na ustach, bo oto pewien aparatczik rządu albertańskiej bojowniczki o sprawiedliwość społeczną, premier Racheli Notley z NDP, postanowił umieścić w rozpisce rubrykę "tych klientów nie obsługujemy" i wywalił z konferencji prasowych dziennikarzy prawicowego portalu The Rebel kanadyjskiego Żyda Ezry Lewanta. Dlaczego? No bo się głupio naśmiewali... "Krytyka może być, ale tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było…".

    Szczęśliwie, na razie jeszcze było to o jeden most za daleko i podniósł się klangor. Na razie, bo już w przyszłym pokoleniu sześciopłciowe społeczeństwo kanadyjskie, jak młode pelikany będzie łykać takie szmoncesy.

    Kierownicy systemu wiedzą, że najbardziej skuteczna zmiana polega na małych krokach. Polityka małych kroków w ciągu pół wieku odmieniła nie do poznania ludzi i kraj. Można jednak odnieść wrażenie, że ostatnio proces zaczął jakby przyspieszać. Czyżby czasu było niewiele?

Andrzej Kumor

    Z Agnieszką Rudzińską, wiceprezesem Instytutu Pamięci Narodowej, Anną Piekarską, zastępcą dyrektora Biura Edukacji Publicznej, oraz badaczem Markiem Hańderkiem – kuratorami wystawy "Polska Walcząca", rozmawia Andrzej Kumor.

    Andrzej Kumor: Z czym Państwo tutaj przyjechali?

    Agnieszka Rudzińska: Od pięciu lat współpracujemy z Uniwersytetem w Toronto, z prof. Piotrem Wróblem, i od pięciu lat nasze wystawy są pokazywane w zasadzie co roku.    

    Toronto i czasem Ottawa to miejsca, gdzie prezentowane były nasze różne ekspozycje. To się zawsze łączy z wykładem historyka. W czwartek pan Marek Hańderek miał wykład na uniwersytecie na temat Polski Walczącej,  bo taki jest temat obecnej wystawy.

    Te wystawy spotykają się z dosyć dużym oddźwiękiem na całym uniwersytecie, zawsze jesteśmy tutaj bardzo mile witani.

    Od kilku lat świetnie układa nam się współpraca z konsulatem i dzięki temu wystawy mogą być  prezentowane.

Listy z nr. 8/2016

piątek, 19 luty 2016 14:35 Opublikowano w Poczta Gońca

•••
ci co nas mieli prowadzić do Boga
poprzez Ojczyzny niepodległe trwanie
sami zgubili drogę do Chrystusa
wybacz im zdradę Najjaśniejszy Panie!

    To strofa dramatycznego wiersza naszego Poety, wielkiego patrioty polskiego, Józefa Kazimierza Węgrzyna ("Goniec" nr 5).

    Pragnę podzielić się z Państwem spostrzeżeniami poczynionymi przez paręnaście ostatnich lat uczestnictwa w trzech różnych kościołach (niekoniecznie polskich).

    Oto one:

    – W jednym z kościołów, ksiądz celebrujący mszę, której liturgia była ustalona i niezmienna od niepamiętnych czasów, zaczął czytać z księgi kwestie, których dotychczas nie było. Inny ksiądz, którego niekiedy ponosi twórcza wena, mówił już sam z siebie, bez czytania, co mu ślina na język przyniosła, byle coś "religijnego";

    – Od lat w czasie Wielkiego Postu urządza się w piwnicy kościoła "przerywniki" w postaci sederu, tj. wieczerzy spożywanej w diasporze w święto Paschy, która upamiętnia wyjście Żydów z niewoli egipskiej. Tu, czyli w naszym katolickim kościele, to kolacja z daniami mięsnymi i winem (płatna, oczywiście). Wiem, że czasami człowiek chce odpocząć od rygoru postu, ale żeby w kościele?

    Że nie wspomnę o:

    – menorach porozstawianych na ołtarzach,

    – konfesjonałach zawalonych klęcznikami usuniętymi sprzed obrazów świętych – po co ludzie mają się ustawiać do modlitwy i tworzyć korki?

    – księżach spowiadających (jeśli już) na stojąco, z penitentem przy jakiejkolwiek ławce,

    – kobietach pełniących rolę ministrantów,

    – szafarzach podających komunię,

    – napomnieniach księży, żeby wierni przyjmowali komunię na rękę, bo to higienicznie.

    Kiedy organista wyjechał na wakacje, zastąpiła go panienka z gitarą. Zgrabnie się gibała przy ołtarzu, a wtórowali jej wierni. Klaskała wraz z nimi w ręce wysoko uniesione nad głową, a refrenem między zwrotkami było "Shalom, shalom", skandowane za solistką. Zastanawiałam się, czy ludzie zupełnie pogłupieli, żeby bezkrytycznie akceptować całe to widowisko? Wkrótce wszystko miało się wyjaśnić. Zorganizowano (jak co roku, od paru lat, na ten sam cel) kolację, z której dochód miał być przeznaczony na zepsute (wciąż dzwoniły) dzwony. A dzwony można było kupić za przysłowiowego dolara, gdyż był to czas przerabiania kościołów na condominia. Kolacja zbiegła się w czasie z przygotowaniami do wyborów municypalnych. Do sali, gdzie spożywaliśmy wieczerzę, weszło dwoje młodych ludzi, ładna kobieta i mężczyzna w jarmułce. Rozdawali obecnym ulotki z programem swoich partii (wrogich sobie), ściskali się i całowali z księżmi i z obecnymi ludźmi. To byli starzy znajomi, sami swoi. Zapomniałam, że ci ludzie śpiewający "szalomy" to nie tłum wiernych bezkrytycznie wtórujący solistce, oni sławili to, co drogie ich sercu. Parę razy w rozmowach z nimi starałam się niejednej czy niejednemu wytłumaczyć, co się dzieje w naszych kościołach i kto je niszczy. Wzruszali ramionami zawsze z tym samym "to niemożliwe". A teraz zobaczyłam ich wszystkich na kolacji. Parę osób przestało mi się kłaniać.

    Dopiero teraz spadły mi łuski z oczu – ten kościół, z którym się identyfikowałam, nie należy do nas. Ja tam byłam intruzem wraz z paroma innymi osobami, którym też się wydawało, że są u siebie.

    O dwóch innych kościołach nie będę pisać, bo wszędzie jest tak samo. Było parę incydentów, broniąc swoich nacji, schodziliśmy z ogólników do wymiany słów już na poziomie personalnym, wszak wiedzieliśmy, kim jesteśmy. Tj. oni wiedzą od zawsze, kim my jesteśmy, my natomiast dochodzimy do konkluzji często po latach poszukiwań. To odkrycie to nie radosna eureka, to uczucie pyrrusowego zwycięstwa i konstatacja, że znów się dałam oszukać.

    Z poważaniem,
Ewa Pietras
Montreal, 10 lutego 2016

    Odpowiedź redakcji: Pani Ewo, Kościół to nie tylko grzeszni ludzie, ale to także Ciało Chrystusa i bramy piekieł go nie przemogą. W swej historii Kościół borykał się z olbrzymimi problemami, były schizmy, było zgorszenie na samych szczytach hierarchii, kardynałowie mieli kochanki i wiele dzieci, handlowano odpustami etc. A mimo to Kościół trwa. Więc zamiast łamać ręce, pomóżmy modlitwą, pieniądzem i pracą zbożnym celom.

•••

    Miła Pani Wando Rat!

    Ozdobo naszego tygodnika – nic nie ujmując innym autorkom. Jesteście panie w mniejszości. Szkoda. Mężczyźni w "Gońcu" dominują może dlatego, że pismo koncentruje się na polityce?

    I dobrze, bo to, co się dzieje w Kraju, to rzeczywiście nowe rozdanie i dobra zmiana. Jest o czym czytać, oglądać w TV i rozmawiać. Jeśli chodzi o długie rodaków dyskusje, to naprawdę ogniste muszą być one tam, nad Wisłą. Tutaj, za wielką wodą, mamy dystans do politycznych perturbacji, bo jak wielu stwierdza – jemy chleb kanadyjski, a do portfeli zamiast PLN-ów (fajny skrót) wpadają nam "zielone". Co do tego dystansu można użyć powiedzenia, że spoza drzew nie widać lasu. Niektórzy pytają – co to właściwie znaczy, bo las to właśnie drzewa? Wyjaśniam, że będąc wśród nich – cóż widziem proszę wycieczki? Sękaty pień, tu i tam jakieś zielska i krzaki. Żeby zobaczyć piękno lasu, trzeba popatrzeć na niego z pewnej odległości. Z daleka czy z bliska – dzieje się tam wiele w tym naszym kraju. Dobra jest zawsze perspektywa.

    A tu co? Nie powiem – czasem i w kanadyjskiej polityce trafi się jakiś rodzynek. Ostatnio nasza ontaryjska Pani Premier, która jest oficjalną lesbijką, w służbową podróż do Indii, wzięła ze sobą drugą panią "żonę". A tam, nad Gangesem, oni jeszcze w politpoprawności i nowoczesności trochę odstają. Zacofani, uważają, że przecież zgodnie z naturą tylko pan z panią powinni się obdarzać m.in. cielesną miłością, a podział na płcie jest raczej wyraźny. Tylko tata z mamą, mama z tatą... częstowali się herbatą! A tulipany niech sobie kwitną w Holandii (to ich narodowy kwiat). Bo zbrodnia to niesłychana – tuli pan tuli pana! Toż samoż dotyczy pań lesbijek. Tamtejsi – znad Gangesu – oficjele chcieli dać naszej Kathy (Kasi) tradycyjną szatę, inni zaś powiedzieli nie! Taki zwyczaj. W końcu ją jednak dostała. Dla wyjaśnienia dodam, że premierem całej Kanady jest młody przystojniak J. Trudeau, tradycjonalista, ma jak Bóg przykazał żonę i dzieci. Uff!

    A propos dzieci – to co Pani sądzi o sztandarowym projekcie wspomożenia polskich rodzin takowe posiadających? Opozycja krzyczy (za to im płacą?), że Polska nie ma na to pieniędzy! A za słusznie odeszłej koalicji na Pendolino i helikoptery kasę miała? Przecież jedno i drugie umiemy produkować w kraju, dając ludziom zatrudnienie i stymulując postęp. Nie mówiąc już, że pozwalano wysysać grube miliony złotych z POlski do obcych (tłustych) firm i banków przez zły system podatkowy.
    
To tyle, Pani Wando, o polityce, bo tylko próbuję wyjaśnić poruszane wątpliwości w tej materii przez naszą apolityczną felietonistkę w listach z Niemiec. Czy powinienem – bo może to nie są sprawy najważniejsze? Ale trudno, pisze szanowna do politycznego tygodnika, więc muszę.

    Wrócę jednak do tych 500 zł. Czy dotyczy to Pani rodziny, czy też dzieci za szybko wyrosły? Tu jest temat dla ludzi bardziej znaczący niż zgodność z Konstytucją przepychanek personalnych przy obsadzie dostojnemi (a jak?) sędziami Trybunału Konstytucyjnego. Lub to, czy red. Lis (chytry lisek) będzie w takim czy innym programie TV występował. Wszak nie? Wszak tak! Co je ważne? Kasa domowa.

    A jeszcze trochę weselej – "w tym temacie". Ma on jak wszystko swoje "plusy dodatnie i ujemne" (cyt. z Wałęsy, a może z Bolka, ot zagwozdka!). No bo subsydiowane mają być zasadniczo liczone rebionki od drugiego w dół. Zgoda, ale to dotyczy mamusi, która ma trójką. A co z dziećmi tatusiów, co mają też trzy pociechy, ale (wypadki chodzą po ludziach), każde z inną mamą? Dla partnerek każde dziecko jest pierwsze, ale dla taty nie. Która dwójka się załapie? No bo nie powinno tu być szowinizmu. Bez wodki nie rozbieriosz. A propos, czytam tu polską krajową prasę, a w niej są ogłoszenia, że potrzeba opiekunek do Niemiec. Ale o tym Pani zapewne wie. Można brać wybrać. Dobra koniunktura.

    I jeszcze przecie na koniec – to takowa je doba – że od polityki nie uciekniemy. Głośny i wyrazisty jest pan Schetyna. Tusk go długo jako konkurenta przydeptywał, to Grzesio teraz odżył. Może aż zanadto żywy? Złośliwi – a gdzie ich nie ma – przekręcają jego nazwisko na Schettino, tego włoskiego kapitana, który wprowadził na skały i zatopił wielki wycieczkowy statek "Concordia". Jako jeden z pierwszych z niego na ląd uciekł.

    Czy nowy lider opozycji przez swoje nieodpowiedzialne zachowanie wprowadzi Platformę Obywatelską na skały i zatopi? Ogłosił, że to on i jego podupadła partia będą teraz reprezentować całą Polskę w Unii Europejskiej w Brukseli. To ci checa rzekła świeca i zleciała na łeb z pieca!

    Zwracam się do Pani jako fachowczyni o pomoc w policzeniu, ilu Polaków reprezentuje obecnie Platforma żartobliwie nazywana Obywatelską, jeśli w wyborach bierze udział ca 50 proc. tychże obywateli, a partia Schetyny ma ca 10 proc. poparcia (a nawet 15 proc.)? To ilu ludzi faktycznie by na nią głosowało? Samozwańczy reprezentant. Zawrót głowy od PO-sukcesu. Tusku wracaj! Albo pozwól się znowu w Unii wybrać i spróbuj kontrolować entuzjazm swego niegdysiejszego kolegi z boiska – Grzesia z Wrocławia (z awansu keleczczanina, bo stamtąd partia pozwoliła mu kandydować, licząc, że przegra), mojego miasta Vratislavi.

    My tu na Matki Boskiej Gromnicznej mieliśmy wszech czasów rekord ciepła w Toronto plus 15 st. Celsjusza. A z tym świętem kojarzą się raczej watahy wilków – wśród głębokich śniegów – łasych na dobytek inwentorski, który próbowały z zagród porywać.

    Ja mieszkam na skraju dużego High Parku. W nim rozbisurmaniły się dzikie kojoty. Właściciele mniejszych piesków muszą je w czasie spacerów trzymać na krótkiej smyczy i uważać, bo czasem i to może nie pomóc – kiedy na takiego zapoluje jednocześnie kilku napastników i pieska potraktują jako przekąskę.

    Jak tam Pani lisek? Przychodzi jeszcze na poczęstunek? Parę dni temu racoon (szop pracz) wędrował sobie ku zdziwieniu pasażerów po podziemnej stacji metra. A przechodząc koło parku, trzeba uważać na wiewiórki, żeby żadnej nie rozdeptać – tak są rozbisurmanione przez dokarmiające je głównie dzieci smacznymi orzeszkami. Wydając pieniążki na orzeszki, a niestety 500 zł (a może 500 dol.?) przecież nie dostaną. Blisko są my tu natury. Zielono nam będzie wiosną.

    To by, Pani Wando, było na tyle o ile. Prosimy o dalsze relacje z tzw. saksów. Tutaj miałaby Pani konkurencję ze strony Filipinek, choć one głównie zajmują się dziećmi. Starszych członków rodziny raczej się w domu nie trzyma. Bo tutaj dzieci kupują nowy dom, a stary dziadkowie sprzedają i mogą gotówkę na utrzymanie (drogie) w licznych hotelopodobnych pensjonatach tzw. złotej jesieni. Co kraj to obyczaj. Wielopokoleniowych rodzin poza emigrantami z Azji próżno szukać. Jeśli zaś chodzi o Murzynów (pst!), to dominują samotne matki z dziećmi na socjalnych zapomogach. A tatusiowie (często każde z rodzeństwa ma swojego) gdzieś się w świecie rozpłynęli lub zaludniają tzw. zakłady penitencjarne. Ale o tym sza! O tym się nie mówi – tralalala! Źle można mówić tylko o białych. To jest politpoprawne.

    Mit freundlichen Gruessen
Jan Ostoja
    Luty 2016
    PS Z której średniowiecznej kroniki uciekłeś Grzegorzu Schetyno? Bo brzmisz jak błędny rycerz? Z kroniki Galla Anonima? Ano nima większego sensu twoja działalność. Chyba że chodzi o wysforowanie się przed Petrusia?

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.