Jan był prawie pięćdziesięcioletnim, przystojnym mężczyzną, średniego wzrostu, sporej tuszy i ze szczerą duszą słowiańską. Był Czechem, a w zasadzie Morawianinem, bo zamieszkiwał w Brnie, czyli stolicy wcielonego do Czech regionu morawskiego. W swoim kraju był inżynierem lotnictwa, a konkretnie specjalizował się w helikopterach. Obsługiwał m.in. w Polsce produkowane helikoptery, choć musiał przejść przeszkolenie w ich obsłudze w Związku Sowieckim. Kiedy opuszczał wojsko czeskie, miał stopień porucznika. Po tym zajął się m.in. handelkiem. Znał doskonale warszawski Stadion Dziesięciolecia, gdzie upłynniał przywożone z Czech towary i zaopatrywał się w te, które były chodliwe w jego rodzinnym kraju. Był żonaty i miał dwoje dzieci: syna i córkę. Przemiany ustrojowe nie wyszły jednak na dobre jego sprawom rodzinnym. Rozstał się z żoną i wyjechał do Kanady. Było to w okresie, gdy Czesi nie musieli mieć wiz wjazdowych do Kanady. Dopiero najazd Cyganów czeskich spowodował, że obowiązek wizowy w stosunku do obywateli tego kraju władze kanadyjskie przywróciły. W wyniku protestu Unii Europejskiej obowiązek wizowy znowu zniesiono, co spowodowało kolejną falę Cyganów, którzy przybywają w dużej liczbie do Kanady.
Yan był natomiast Żydem urodzonym na Kaukazie, a konkretnie w Dagestanie, w okresie istnienia Związku Sowieckiego. Ledwie zaczął chodzić do szkoły, kiedy rodzice zabrali go i wyemigrowali do Izraela. Początkowo było im ciężko, bo nie znali ani języka hebrajskiego, ani religii swoich plemiennych współbraci, ani obyczajów panujących w Izraelu. Yan zakończył edukację na szkole średniej ogólnokształcącej. Podjął pracę słabo płatną i tak doczekał do okresu, kiedy został wcielony do wojska i służbę odbywał trzy lata, głównie na froncie walki z Arabami. Po odbyciu służby wojskowej uznał, że nie ma dla niego miejsca w tym przybranym kraju. Wyjechał do Kanady i przebywał tu przez dziewięć lat, najpierw na wizie turystycznej, a później studenckiej. Drugą połowę tego okresu przebywał w Kanadzie nielegalnie, aż w końcu został złapany i wydalony z powrotem do Izraela, gdzie przebywał pięć lat. W czasie gdy odbywał on służbę wojskową, jego rodzice i rodzeństwo (dwaj bracia i dwie siostry) wystąpili do konsulatu Kanady o możliwość osiedlenia się w tym kraju. Zgodę na to uzyskali. Yan, przebywając w wojsku izraelskim nie mógł z takim wnioskiem wówczas wystąpić. Tak więc cała jego rodzina zamieszkała legalnie w Kanadzie, bracia i siostry pozakładali tu rodziny, a on przebywał tutaj nielegalnie. Wrócił jednak, ale po trzech latach nielegalnego pobytu ponownie został złapany.
Jan po dwóch latach od przybycia do Kanady ujawnił się władzom kanadyjskim i poprosił o azyl. Wypełnił odpowiednie formularze, pobrano od niego odciski palców i zaczęła się normalna procedura z tym związana. Uzyskał też zezwolenie na pracę i naukę. Z tego pierwszego skwapliwie skorzystał i zamienił ciężką pracę fizyczną na pracę superintendenta, czyli gospodarza domu z apartamentami. Dostał służbowe mieszkanie. Szło mu dobrze. Zaprosił więc do siebie syna i córkę. Syn miał wówczas dwadzieścia, a córka dwanaście lat. Zamieszkali razem z ojcem, uczęszczali do szkoły, ale syn dość szybko się usamodzielnił i wyprowadził od ojca i siostry. Rodzeństwo nie za bardzo się lubiło. Jan w międzyczasie poznał pewną rozwódkę z obywatelstwem kanadyjskim, która miała trójkę kilkuletnich dzieci. Wspólne wieczory, samotność obojga zbliżyła ich na tyle, że związek ten przerodził się w konkubencki. Zamieszkiwali wprawdzie osobno, ale prowadzili jakby rodzinne dwa domy, raz się spotykali w jednym, a raz w drugim, z dziećmi i bez nich.
Po pięcioletnim pobycie w Izraelu Yan doszedł do wniosku, że jego miejsce jest w Kanadzie, tym bardziej że jego cała najbliższa rodzina tutaj przebywała. Wrócił więc i wsiąkł w swoim środowisku etnicznym, tzn. w jego dołach, czyli w środowisku nowych imigrantów rosyjskich żydowskiego pochodzenia. Nie zwracał się do władz kanadyjskich o zalegalizowanie swojego pobytu w Kanadzie. Liczył ciągle na szczęście, że nie wpadnie. Udawało się przez trzy lata. Aż któregoś dnia pojechał swoim samochodem na plazę i tam został wylegitymowany przez policjantów. Wygląd jego musiał ich do tego sprowokować. Wyglądał trochę na łazika: niechlujny ubiór, długie rozwichrzone, kruczoczarne włosy, taki epigon hippizmu. Ale inni porównywali go do bin Ladena, a jeszcze inni do czeczeńskich dowódców polowych. Policjanci szybko ustalili, że mają do czynienia z „nielegalnym”. Zawieźli Yana na komendę policji, skąd został zabrany do aresztu imigracyjnego. Tutaj natychmiast zaczął wydzwaniać do rodzin i znajomych, którzy mogliby mu pomóc. Dziwne to były rozmowy. Część zdań była wypowiadana w trzech językach: angielskim, hebrajskim i rosyjskim. Takim slangiem w swoim środowisku ten obieżyświat się posługiwał. W wyjaśnieniu jego sytuacji pomocny był mu Jan, który miał już trzydniowe doświadczenie w pobycie w areszcie. Po tej rozmowie Yan natychmiast wypełnił formularz, domagając się widzenia z oficerem imigracyjnym. Chciał jak najszybciej zaproponować gwaranta, który by złożył za niego kaucję. Kazano mu czekać do rozprawy sądowej. Sędzia imigracyjny nie zgodził się na wypuszczenie go z aresztu za kaucją. Tym bardziej że istniały wątpliwości, czy paszport, który okazał władzom, jest prawdziwy. Faktycznie, Yan miał drugi, całkiem legalny paszport, ale którego nie chciał okazać władzom kanadyjskim, aby nie być natychmiast deportowanym.
Jan już nadzieję na wyjście stracił. Powiedziano mu, że ma wracać do swojego rodzinnego kraju. Argumentacja, że wszak opiekuje się nieletnią, 17-letnią córką, nie przekonała sędziego imigracyjnego. Córka bowiem, jak i syn Jana ciągle nie mieli stałego pobytu w Kanadzie i nie zanosiło się, że taki status otrzymają. Czechy bowiem były traktowane jako wolny kraj, a więc starania o azyl polityczny były zwykle oddalane. Jan liczył na powrót po zawarciu związku małżeńskiego ze swoją kanadyjską konkubiną. Ale aby do tego mogło dojść, najpierw musiałby uzyskać rozwód ze swoją legalną, czeską żoną. A to wymagało czasu i konieczności opuszczenia Kanady.
W piątym dniu pobytu Jana w areszcie w pokoju jego uruchomił swoje działanie automatyczny czujnik na gorąco, zalewając nie tylko jego pokój, ale kilka sąsiednich. Zalane też zostały pokoje na dwóch niższych kondygnacjach. Straty tym spowodowane wyniosły kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Jana i wszystkich z jego oddziału przeniesiono do innych oddziałów.
Na drugi dzień Jan opowiadał, że woda niespodziewanie chlusnęła na jego twarz i miała zapach zgniłych jajek. Musiała to być woda zastana w końcówce spryskiwacza przeciwpożarowego nie uruchamianego chyba od jego zamontowania. Prowadzone było intensywne postępowanie wyjaśniające przyczynę zainicjowania działania czujnika. Przesłuchano współlokatora Jana. I już po chwili strażnicy przyszli do pokoju Jana (nowego, w którym został umieszczony po zalaniu pierwszego), skuli go kajdankami i zawieźli do więzienia. Wyszło bowiem na jaw, że to Jan spowodował zadziałanie czujnika, zalanie części aresztu wodą i spowodowanie tak dużych strat. Nie wiadomo, czy zrobił to przez jakąś głupią ciekawość, czy specjalnie. Ale trudno było wytłumaczyć, czemu miało służyć to jego działanie. Ani on, ani żaden inny aresztant nie podjęli próby ucieczki w zamieszaniu, jakie powstało po zalaniu wodą. Po kilku tygodniach pobytu w więzieniu został deportowany do Czech. Widocznie władze kanadyjskie uznały, że nie warto wszczynać przeciwko niemu procesu karnego o zniszczenie mienia w areszcie.
Tym bardziej że wyszło na jaw, że Jan od lat jest poszukiwany przez europejski oddział Interpolu. Przez siedem lat udało mu się ukryć w Kanadzie przed ścigającymi go międzynarodowym listem gończym europejskimi policjantami. Jakich dopuścił się przestępstw, trudno powiedzieć, ale musiały być na tyle poważne, że przez lata nie zrezygnowano z poszukiwania go. Tak więc z kanadyjskiego aresztu więziennego trafił najprawdopodobniej do aresztu w swoim rodzinnym kraju.
Yan, po dziesięciu dniach od przybycia do aresztu, został zwolniony za niską kaucją, którą wpłacił jego brat. Twierdził, że jego jedyną szansą na pozostanie tutaj byłoby ożenienie się z Kanadyjką. Opowiadał, że żył z jedną w konkubinacie przez rok, ale nie chciała ona zalegalizować ich związku, bo twierdziła, że on tego chce tylko do uzyskania stałego pobytu w Kanadzie.
Wspólny, trzydniowy pobyt Jana i Yana w areszcie był bardzo burzliwy, ich losy były trochę podobne, ale różnie się zakończyły. Na legalny tutaj powrót Jan nie miał prawie szans, a na pozostanie Yan, również. Ale kto wie?
Aleksander Łoś