Rodzice Grekonidze rozwiedli się, kiedy miał dziesięć lat. Kiedy miał czternaście lat, Związek Sowiecki się rozpadł. Wówczas jego dziadkowie postanowili wrócić do Grecji, a konkretniej do ich rodzinnych Salonik. Z nimi też wyjechała ich rozwiedziona córka wraz z trójką nieletnich wówczas dzieci. Ich ojciec pozostał w Gruzji.
Powrót po około czterdziestu latach do kraju rodzinnego nie był łatwy. Tym bardziej był trudny dla ich córki, która miała nadto na głowie wyżywienie trójki dzieci. Nie znała też dobrze języka greckiego, bo posługiwała się na co dzień językiem rosyjskim. Jej dzieci też mówiły w tym języku, a grecki znały bardzo słabo. Ale po przybyciu do Grecji one szybko opanowały język grecki. Rozległa rodzina w Salonikach zajęła się odzyskaną gałęzią bardzo serdecznie. Dorośli dostali pracę, a dzieci poszły do szkoły i szybko dwaj bracia podjęli pracę dorywczą, aby pomóc finansowo matce.
Grekonidze ukończył półśrednią szkołę w Salonikach. Nie wyuczył się jakiegoś konkretnego zawodu. Wykonywał prace malarskie (wewnętrzne i zewnętrzne) oraz prace rozbiórkowo-budowlane. Miał też trzymiesięczną przerwę w związku z koniecznością odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Jako przybysz z obcego kraju, choć już z pełnym obywatelstwem greckim, został zakwalifikowany do służby pomocniczej w systemie obrony. Tak więc zamiast regularnej, co najmniej dwuletniej służby wojskowej, został skierowany do służby w systemie obrony terytorialnej swojej nowej ojczyzny.
Fizycznie i psychicznie nic mu nie brakowało, aby odbywać regularną służbę wojskową. Był średniego wzrostu, miał cerę południowca Europy, włosy kruczoczarne, szczupły, ale dobrze wysportowany, przystojny młodzian. Po czternastu latach spędzonych w Grecji i posługiwania się na co dzień językiem greckim, jednak ciągle myślał łatwiej i mówił w języku rosyjskim.
Kiedy znalazł się w kanadyjskim areszcie imigracyjnym, też poszukiwał kontaktów z osobami mówiącymi w języku rosyjskim. W tym czasie na jego oddziale znajdował się przybysz z Rosji, w pełni Rosjanin, który przybył do Kanady przed ośmioma laty. Po tak długim okresie z trudem rozumiał, co się do niego mówi po angielsku. Głównie bowiem pracował w swoim środowisku etnicznym w Toronto. Kiedy został przywieziony do aresztu, to cuchnął alkoholem, jak sam mówił, wypitym poprzedniego dnia w dużych ilościach. A był to wtorek, a więc nie było to opilstwo weekendowe, lecz codzienne. Bo Wasylij był alkoholikiem. Kiedy nie dostał kolejnego dnia alkoholu, to znalazł się w szpitalu w związku z lekkim wylewem krwi do mózgu i trzęsawką alkoholową.
Po powrocie ze szpitala czuł się osamotniony. A tu taki traf. Grek mówiący po rosyjsku. Najpierw Rosjanin, jako bardziej doświadczony w procedurze imigracyjnej i co do warunków życia w areszcie, podzielił się swoimi doświadczeniami z nowo przybyłym Gruzino-Grekiem. Z kolei znaleźli wspólny temat do rozmów, bo Wasylij między sesjami pijackimi pracował przy pracach rozbiórkowo-budowlanych. A Greka to bardzo interesowało, bo przyjechał do Kanady jako turysta, jak oświadczył oficerowi imigracyjnemu na lotnisku, ale jednak miał i inne plany.
W biurze turystycznym w Salonikach, kiedy kupował tam bilet w obie strony do Kanady za około tysiąca euro, powiedziano mu, że nie musi mieć wizy do Kanady, bo ma on obywatelstwo Grecji i paszport tego kraju. Paszport ten uzyskał w konsulacie Grecji w Holandii, gdzie przybył w odwiedziny do swojego starszego brata, który dostał w tym kraju zezwolenie na pracę. To jeszcze bardziej umiędzynarodowiło życiorys Grekonidze.
Kiedy przyleciał do torontońskiego portu lotniczego, to po wstępnym kontakcie z oficerem spełniającym funkcje rozpoznania celno-imigracyjnego skierowany został do dalszego przesłuchania przez oficera imigracyjnego. Według Grekonidze, powodem tego było jego nazwisko. Typowo greckie nazwiska kończą się raczej na „ulos”, „reu” itp., a nie na „idze”. Kiedy oficer imigracyjny dowiedział się, że Grekonidze urodził się w dawnym Związku Sowieckim, dodatkowo to wzbudziło jego podejrzenie co do szczerości odpowiedzi przesłuchiwanego. Zadziałał tu stereotyp o tym, że emigranci z byłego Związku Sowieckiego, nawet po uzyskaniu obywatelstwa kraju demokratycznego, nie zawsze mogą lub umieją się w nim zaadaptować i szukają szczęścia w takim kraju jak Kanada. Oficer imigracyjny nie uwierzył więc, że ten naturalizowany, młody Grek przybył do Kanady tylko w celach turystycznych. I to przypuszczenie było trafne.
Grekonidze, przebywając w areszcie imigracyjnym, natychmiast nawiązał kontakt telefoniczny z kolegami, których poznał jeszcze w Gruzji, a którzy, po wyjeździe ze Związku Sowieckiego, osiedlili się w Kanadzie. To listy i telefony od nich zdecydowały o przylocie Grekonidze do Kanady w celu rozpoznania możliwości osiedlenia się, a w każdym razie możliwości dłuższego pobytu tutaj. Kumple wychwalali warunki życia w Kanadzie, chwalili się, jakie to robią dobre interesy, że pracę załatwią mu od ręki itp.
Grekonidze chwalił sobie życie w Grecji, nie miał trudności z pracą, ale męczyła go już monotonia tego życia. Nie widział dla siebie lepszych perspektyw. Do nauki nie miał pociągu, do samodzielnego biznesu nie miał głowy. W grupie kumpli, którym, jak twierdzili, wiodło się świetnie w Kanadzie, widział dla siebie nowe możliwości.
Na lotnisku oficer imigracyjny oświadczył Gekonidze, że będzie się starał odesłać go do Grecji pierwszym możliwym samolotem. Przyleciał on samolotem linii greckich i takim też musiał odlecieć. Trwało to dwa dni. W tym czasie Grekonidze uzyskał już informację, że może się sprzeciwić takiej decyzji, że może wyjść za kaucją, jeśli będzie przebywał w areszcie dalszy dzień – dwa. Ale nie znalazł on w sobotę, czyli w trzecim dniu pobytu w areszcie, swojego nazwiska na liście do przesłuchania sądowego na poniedziałek. To spowodowało utratę przez niego nadziei, że może postawi stopę na ziemi kanadyjskiej jako człowiek wolny.
Tak się jednak nie stało. W samo południe w sobotę kazano mu zabrać wszystkie swoje rzeczy i w kajdankach został odtransportowany na lotnisko. Tam przejął go oficer imigracyjny, który nie chciał słuchać o możliwości zmiany decyzji. Samolot czekał i Grekonidze, po krótkiej przygodzie z Kanadą, gdzie widział tylko przez okna leżący jeszcze w drugiej połowie marca śnieg, odleciał do swoich słonecznych Salonik.
W odróżnieniu od innych, którzy przylatywali tu z dużo gorszych warunków, w jego przypadku nie wiązało się to z jakąś tragedią. Ot, stracił tysiąc euro i nabył nowych międzynarodowych doświadczeń.
Aleksander Łoś