Znalazł rozwiązanie poprzez zapisanie się do szkoły cyrkowej. Przeszedł pomyślnie egzaminy sprawnościowe i zaczął dwuletnie szkolenie, przy czym wybrał jako specjalizację akrobatykę. Po szkole znalazł pracę najpierw w małym, a później w większym cyrku, który objeżdżał wiele republik byłego Związku Sowieckiego, a nawet zahaczał o „demoludy”.
W jego zespole pewnego razu znalazł się Polak, który obiecał Wołodii, po zakończeniu swojego kontraktu, załatwienie mu kontraktu w cyrku w Polsce. Dotrzymał słowa. Wołodia dostał zaproszenie i występował w Polsce przez kilka sezonów. Zimował w Julinku pod Warszawą, gdzie mieści się polska szkoła cyrkowa. Nauczył się płynnie polskiego i dobrze wspomina ten okres w swoim życiu.
Później występował w cyrku w Niemczech i tam został zauważony przez selekcjonera z Kanady. Dostał zaproszenie, angaż i zezwolenie na pracę w Kanadzie. Przyleciał do Toronto i został odebrany przez poznanego w Niemczech selekcjonera, który odwiózł go do taboru cyrkowego. Wołodia miał już obycie międzynarodowe, a więc zbyt dużego stresu nie odczuwał. Tym bardziej że w zespole byli Rosjanie, Ukraińcy i Polacy, a więc miał możliwość łatwego komunikowania się, bo angielskiego nie znał.
Pracował on głównie jako akrobata w zespołach kilkuosobowych. Był średniego wzrostu, ale nie miał wyglądu siłacza. W jego przedstawieniach raczej liczyła się technika niż siła. Oprócz tego pomagał przy innych numerach, zajmował się rozkładaniem i składaniem dekoracji oraz rozkładaniem i składaniem całego taboru w odstępach przeciętnie co dwutygodniowych, bo taka była rotacja ich występów w poszczególnych miejscowościach. Występowali głównie w krytych halach drużyn hokejowych. Nadto Wołodia był kierowcą jednego z wozów taboru cyrkowego.
Za te prace, wykonywane w sezonie siedem dni w tygodniu, otrzymywał wynagrodzenie tygodniowe 1500 dolarów, bez jakichkolwiek obciążeń. W sezonie nadto nie kosztowało go nic mieszkanie, bo mieszkał w wagonie cyrkowym. Sezon trwał zwykle sześć miesięcy. Jeździli po całej Kanadzie. Trwało to łącznie siedem lat.
Na początku kolejnego sezonu Wołodia zwrócił się do kierownika cyrku o podwyżkę, uważając, że za tę morderczą pracę należy mu się wyższe wynagrodzenie, tym bardziej że kilku jego kolegów miało wyższe niż on wynagrodzenie. Szef odmówił. Wówczas Wołodia porzucił pracę. Zarobione dotychczas pieniądze wystarczyły mu na przeżycie kilku miesięcy bez pracy, nawet przy konieczności opłacenia połowy czynszu za wynajmowany wspólnie z kolegą pokój w Toronto. Wcześniej, w okresie zimowym, mieszkał w pokoiku w kanadyjskiej szkole cyrkowej w pobliżu Toronto.
Wołodia spędzał sporo czasu z kolegami, którzy tak jak on byli bez pracy. Rozmowy te często dotyczyły dalszych perspektyw pobytu w Kanadzie. W końcu nawiązali kontakt z rodzimym (tj. rosyjskim) gangiem, na którego zlecenie wykonali kilka usług, głównie polegających na przerzutach narkotyków.
Kiedy pewnego dnia we trzech jechali w kierunku Niagara Falls celem odbioru trefnego towaru, zepsuł się im samochód. Kiedy stali przy drodze, dzwoniąc po pomoc drogową, nadjechał radiowóz policyjny. Policjant spytał o przyczynę postoju na poboczu drogi szybkiego ruchu. Po uzyskaniu odpowiedzi już zamierzał odjechać, ale powiedział, że tak dla porządku chce sprawdzić dokumenty trzech panów mówiących z wyraźnym rosyjskim akcentem. Zabrał okazane mu dokumenty do swojego radiowozu i po chwili wyszedł, mówiąc, że dwaj panowie są wolni, jako że mieli status stałych rezydentów Kanady, a Wołodię aresztuje w związku z jego nielegalnym pobytem w Kanadzie.
Okazało się, że tylko przez pierwsze trzy lata pobyt Wołodii w Kanadzie był legalny. Na tyle miał zezwolenie na pracę. Przed upływem tego terminu jego pracodawca nie zawracał sobie głowy z uzyskaniem przedłużenia zezwolenia u władz imigracyjnych i zatrudnienia. Ale, jak wspominał Wołodia, przed dwoma laty, a więc już w okresie, gdy wygasło jego zezwolenie na pracę, jechali z całym taborem przez Manitobę i zostali zatrzymani przez policję. Po sprawdzeniu dokumentów Wołodia mógł odjechać bez problemów. Widocznie tamtejsza policja nie miała połączeń komputerowych z centralnym rejestrem resortu imigracji, lub po prostu leniwy policjant nie sprawdził legalności pobytu Wołodii przy użyciu swojego łącza w radiowozie.
Tym razem się nie udało. Wołodia został dowieziony do aresztu w Niagara Falls i tam został przesłuchany przez oficera imigracyjnego. Po kilku dniach został przewieziony do aresztu w Toronto. Już na początku podstawowym problemem był brak paszportu. Wołodia nie wiedział, co się z nim stało. Swoje rzeczy miał rozrzucone w trzech miejscach: gdzieś w magazynku w szkole cyrkowej, gdzieś w kącie w taborze cyrkowym i część w wynajmowanym mieszkaniu. Oficer imigracyjny oświadczył mu, że bez paszportu nie będą się toczyły jakiekolwiek dalsze rozmowy, czy to na temat wypuszczenia Wołodii na wolność za kaucją, czy też zmierzające do wysłania go na Ukrainę.
Wołodia zadzwonił do współlokatora, prosząc go o dokładne przeszukanie jego rzeczy, celem odnalezienia paszportu. Po godzinie zadzwonił ponownie i kolega powiedział mu, że nie znalazł paszportu. Wówczas Wołodia zwrócił się do oficera imigracyjnego z prośbą o zawiezienie go do dwóch dalszych miejsc, w których mógł znajdować się jego paszport. Początkowo nawet oficer imigracyjny jakby na to przystał, ale później zdecydowanie odmówił. Wybrano inną drogę. Zrobiono Wołodii zdjęcia, wypełnił on odpowiedni kwestionariusz, który został wysłany do konsulatu Ukrainy, celem wydania mu dokumentu podróży. Cała procedura trwała trzy tygodnie. Po tym jeszcze dwa tygodnie trwało załatwianie biletu lotniczego. Tak więc Wołodia przebywał w areszcie imigracyjnym około półtora miesiąca.
Spokojnie znosił warunki pobytu w areszcie. Dużo spacerował w towarzystwie innych rosyjskojęzycznych aresztantów. Szczególnie ciekawe były dla niego opowieści tych, którzy nie dawno przylecieli z Ukrainy do Kanady. Chciał się dowiedzieć, co go czeka po powrocie w rodzinne strony.
Warunki bytowe w areszcie były niezłe, w porównaniu z tymi, jakie miał na wolności. O dziwo, kiedy wielu aresztantów ćwiczyło tężyznę fizyczną, on w ogóle nie angażował się w gry zespołowe i nie ćwiczył indywidualnie. Zagłębił się natomiast w lekturę książek. Znalazł w bibliotece aresztu kilka książek drukowanych w języku rosyjskim i spędzał większość czasu na czytaniu.
Pobyt w areszcie dał mu możliwość zastanowienia się tak nad niedaleką przeszłością, jak i najbliższą przyszłością. W sumie uznał za dobre to, że poprzez aresztowanie przerwany został jego związek z działalnością przestępczą w Kanadzie. Znalazł się w tym kręgu z konieczności, bo nie miał pracy i utracił kontakt ze swoim dotychczasowym kręgiem znajomych. Miał też świadomość, że z uwagi na wiek jego kariera w cyrku się kończy. Perspektywy były marne również w związku z biedą panującą w jego kraju.
Wracał jednak do czegoś trwałego. Bo część dochodów systematycznie wysyłał swoim rodzicom, którzy wybudowali za te pieniądze nowy dom. Mieszkali w nim i czekali na powrót Wołodii. Sami wprawdzie mieli marne emerytury, ale uważali, że ich syn, po doświadczeniach z tak wielu krajów, ma szansę na pracę w bliższej lub trochę dalszej okolicy.
Aleksander Łoś