Janos nosił imię byłego przywódcy komunistycznego swojego kraju, ale nie na jego pamiątkę, ale dlatego, że było to popularne imię na Węgrzech. W małym miasteczku w centrum Węgier, gdzie się urodził przed dwudziestoma pięcioma laty, imię to było popularne i z tego względu, że ostatni hrabia, były pan tych ziem, nosił to imię. Ale komuniści wyprawili go na drugi świat, a jego rodzina uciekła na Zachód. Janos tych czasów nie mógł pamiętać, ale z opowieści rodzinnych nasłuchał się o tym, jak to nieźle się żyło przed wkroczeniem Sowietów.
Po wojnie miasteczko się trochę powiększyło, a to za sprawą zbudowanych tutaj zakładów obuwniczych. Była to dobra lokalizacja tej branży wytwórczej, bowiem tradycyjnie w tym miasteczku szewstwo przechodziło w wielu rodzinach z ojca na syna. Tak więc nie było problemu ze znalezieniem fachowców. Wprawdzie mistrzowie szewscy nie kwapili się do fabryki, ale kiedy najpierw ograniczono, a później zupełnie pozbawiono ich możliwości nabywania legalnie surowca na buty, to i oni zapukali do bramy fabrycznej.
W fabryce tej pracował ojciec Janosa, który w wieku dwudziestu kilku lat ożenił się, dorobił dwóch synów i córki i kiedy Janos ukończył szkołę podstawową, posłał go do technikum obuwniczego w Miszkolcu. Janos przez pięć lat mieszkał w internacie, dojeżdżając przeciętnie raz w miesiącu do odległego o kilkadziesiąt kilometrów rodzinnego domu. Kiedy ukończył tę szkołę, też stał się pracownikiem fabryki obuwniczej.
Ale przyszły nowe czasy. Wraz z upadkiem komunizmu, a przed rozwinięciem się gospodarki rynkowej, nastąpił chaos. Fabryka, zatrudniająca około trzystu pracowników, nie miała surowców. Zaczęły się zwolnienia i poszukiwania inwestora prywatnego. Znalazł się w końcu taki. Pochodził z Polski, w której w niewiadomy sposób dorobił się majątku i postanowił jego część zainwestować na Węgrzech. Miało to chyba związek z tym, że jego żona była Węgierką i oprócz sentymentów, potrafiła mężowi wskazać dobre miejsce inwestycji. Inwestor ten zakupił za jakąś śmiesznie niską kwotę fabrykę. Zaczął inwestować w maszyny i marketing, ale jednocześnie zwolnił około stu pracowników.
Niestety, pracę stracił Janos i jego kolega szkolny. Postanowili oni trochę wyszumieć się w świecie. Zaliczyli najpierw kilka wyjazdów na zachód Europy, a w końcu zdecydowali „kopnąć się” za Atlantyk. Wylądowali w Toronto. Przylecieli jako turyści i uzyskali wizy na sześć miesięcy. Mieli nawiązane kontakty z krajanami, którzy do Kanady przybyli szereg lat wcześniej, i liczyli na ich pomoc. Nie zawiedli się. Uzyskali lokum i pierwsze dorywcze prace. Kiedy zaczęły płynąć pierwsze zarobione dolary, Janos postanowił ściągnąć tutaj swoją, zaślubioną na trzy miesiące przed odlotem z kraju, żonę.
Już po miesiącu od wysłania zaproszenia przez kolegę Janosa jego żona wylądowała w Montrealu. Ale na zupełnie innym statusie. Ona oświadczyła, że pragnie tutaj się osiedlić, podając jako przyczynę wyjazdu z kraju niepewną sytuację polityczną, korupcję, narastającą przestępczość. Podała również, że jest w czwartym miesiącu ciąży i pragnie, aby jej dziecko urodziło się w wolnym, bezpiecznym kraju. I o dziwo, poszło gładko. Kiedy Janos ją odebrał z rąk oficera imigracyjnego, dysponowała już tymczasowym dokumentem zezwalającym jej na pobyt w Kanadzie, aż do ostatecznego rozstrzygnięcia o jej losie. To dało jej podstawy do uzyskania Social Insurance Number, prawa do pracy, karty zdrowia i zapomóg finansowych. Po urodzeniu się dziecka te zapomogi znacznie wzrosły.
Janos zamieszkiwał w tym czasie z kolegą, z którym również razem pracował. Przez pierwsze tygodnie zamieszkiwała z nimi również jego żona. Ale na jej prośbę Janos wynajął jednosypialniowe, tanie mieszkanie tylko dla nich. Nie informowali oni władz imigracyjnych o wspólnym zamieszkiwaniu i o tym, że są małżeństwem.
Dopiero po urodzeniu się córeczki, po konsultacji z doradcą imigracyjnym Janos (jak również jego kolega) ujawnił władzom imigracyjnym swój zamiar pozostania w Kanadzie. Wprawdzie termin ważności wizy turystycznej obu panów się skończył, ale potraktowano ich wyrozumiale. Przyjęto od nich oświadczenia o przyczynie takiego kroku i kazano czekać. Janos miał dodatkowy argument, że urodziła mu się córeczka, obywatelka Kanady. Ale byli oni przesłuchiwani przez różnych oficerów imigracyjnych i w finale okazało się, że to jego kolega był na dobrej drodze zalegalizowania swojego pobytu, gdy tymczasem Janos był ciągle nękany przez władze imigracyjne i żądano od niego wyjazdu z Kanady.
Pierwsze dwa lata pobytu w Kanadzie były raczej trudne, szczególnie ze względów finansowych. Ale ostatnie trzy lata to pogłębiająca się stabilizacja. Stało się to za sprawą uzyskania przez Janosa i jego kolegę stałej pracy w dobrej firmie, która głównie zajmowała się wymianą wykładzin dywanowych. I to gdzie? Głównie w bankach! Jak powiedział Janos, w Toronto było około czterysta banków, tj. głównych siedzib i ich oddziałów. W ciągu swojej pracy w tej firmie Janos uczestniczył w wymianie wykładzin dywanowych w dwustu czterdziestu z nich. Był on zatem specjalistą bankowym, o wąskim zakresie specjalizacji.
Małe siedziby oddziałów banków załatwiali w ciągu tygodnia. Główne halle w niedzielę, a w kolejne dni tygodnia, po zamknięciu banku, wymieniali każdego wieczora i nocy wykładziny w kilku pomieszczeniach. Większe siedziby załatwiali w weekendy. Zaczynało się od piątku wieczorem i praca trwała bez przerwy, aż do poniedziałku rano. W czasie tego maratonu pracownicy się wymieniali. Kiedy część jechała do domu, aby się trochę przespać, to zastępowali ich inni, i tak na zmianę. Praca była ciężka, ale popłatna. Żona Janosa ani dnia nie przepracowała w Kanadzie, mimo że to ona miała zezwolenie na pracę, a on nie. Któregoś dnia do miejsca pracy Janosa, w jednym z większych banków w Toronto, przybyło dwóch oficerów imigracyjnych, został on aresztowany i po krótkim przesłuchaniu odwieziony do aresztu imigracyjnego. W czasie tego przesłuchania, z udziałem tłumaczki, bo Janos, mimo pięcioletniego pobytu w Kanadzie, z trudem porozumiewał się po angielsku, zaproponowano mu uwolnienie go za kaucją. Na pytanie ile, padła odpowiedź siedem i pół tysiąca dolarów. Janos był zszokowany niedorzecznością tej kwoty, bo skąd miałby wziąć tyle pieniędzy. Nie miał też tak zasobnych znajomych. Nawet jego przyjaciel, z którym przybył tu z Węgier i wspólnie pracowali przez te lata, nie był w stanie zaoferować takiej kwoty jako kaucji.
Po kilku dniach odbyła się rozprawa przed sędzią administracyjnym, na której padła podobna suma kaucji. Janos oświadczył wówczas, że gotów jest wracać na Węgry. Miał do kogo wracać. Pozostali tam jego rodzice i dwoje rodzeństwa. I kiedy chaos przemian ustrojowych ciągle trwał, jego rodzina wspinała się systematycznie po szczeblach dobrobytu. Założyli najpierw warsztat, a później fabryczkę obuwia. Już nie było problemów z surowcami. Raczej głównym problemem był zbyt, a on zależał od gustów klientów, którym należało dogadzać. Buty produkowane prawie manufakturową metodą przez rodzinę Janosa były najwyższej jakości, ale i nietanie. Stały się one jednak poszukiwane na rynku węgierskim. Bo zasłynęły solidnością wykonania i nowoczesnym wzornictwem. Ludzie zwykle raz dawali się nabrać na azjatycką, tanią tandetę. Po złych doświadczeniach z tanimi butami, coraz szersza warstwa średnia zaczęła poszukiwać produktów, które puszczała na rynek rodzina Janosa.
W areszcie Janos wskazał na wykładzinę chodnikową w swoim pokoju, mówiąc, że kładli ją partacze. Bo po roku użytkowania widać było wyraźnie złącza poszczególnych elementów. Janos wskazał na podstawowy błąd tej fuszerki: wykładzinę kładziono w różnych kierunkach, a powinna to być jednolita płaszczyzna z włosem schodzącym się tak, aby nie było widać tego, że składa się z różnych kawałków. Był on wiernym synem swojej rodziny: wiedział, co to solidna robota.
Wraz z żoną zdecydowali, że Janos wraca na kilka miesięcy, aby rozpoznać, gdzie będzie im lepiej. Jego żona miała otrzymać za miesiąc status stałego mieszkańca Kanady. Po tym miała złożyć dokumenty sponsorowania swojego męża. On miał się poddać na Węgrzech całej procedurze z tym związanej. Tak więc zabezpieczali sobie możliwość stałego pobytu w Kanadzie. Z drugiej strony, rodzice i rodzeństwo Janosa gwarantowali mu i jego żonie dogodne warunki startu po reemigracji. Ale Janos brał też pod uwagę i jeszcze jedną możliwość: osiedlenia się gdzieś w Europie Zachodniej. Po doświadczeniach kanadyjskich uważał, że może sobie dać radę w każdym zakątku świata cywilizowanego.
Po dziesięciu dniach pobytu w areszcie ten przystojny, wysoki osiłek, wyróżniający się na tle kolorowego „plebsu” imigracyjnego, opuszczał Kanadę. Traciła Kanada, a zyskiwały Węgry, a może oba te kraje będą stratne, kiedy wybierze on kierunek trzeci. Szkoda, że w polityce imigracyjnej Kanady formalności polityczno-biurokratyczne biorą górę nad wyszukiwaniem faktycznych talentów: tych dużych, na szczeblach naukowych, i tych niby przyziemnych, rzemieślniczych, ale jakże istotnych z punktu widzenia całokształtu życia narodu.