Valery ukończył tam szkołę podstawową i średnią, potem odbył obowiązkową służbę wojskową. To już działo się w okresie usamodzielniania się Białorusi. Jeszcze dokładnie nie było wiadomo, gdzie przebiega granica, bo i kontroli granicznej nie było między Białorusią i Rosją. Obowiązywała ta sama waluta. W zasadzie na początku nic wielkiego dla przeciętnego obywatela się nie działo.
W przypadku ojca Valerego, już podpułkownika, był to jednak moment przełomowy. Był on Rosjaninem urodzonym w Rosji, oficerem armii sowieckiej, utożsamianej z rosyjską. Mógł się przenieść, ale nie bardzo miał dokąd. Nowe władze białoruskie nie pytały nikogo o narodowość, kiedy dochodziło do podziału wojsk. Te, które stacjonowały na Białorusi, traktowano jako wojska narodowe tego kraju. Pozostało to samo umundurowanie, stopnie, przydziały funkcyjne. Ojciec Valerego był w wojskach chemicznych i uznany został przez nowe władze za niezwykle przydatnego. Obiecano mu szybki awans i faktycznie otrzymał dość szybko stopień pełnego pułkownika. Dodatkowym argumentem było też posiadanie własnego, dość wygodnego i dobrze urządzonego mieszkania. Ci, którzy się przemieszczali, zwykle trafiali do mieszkań tymczasowych, przykoszarowych. Taki los spotkał tych, którzy wracali do Rosji z byłych Niemiec Wschodnich.
W czasach sowieckich matka Valerego w ogóle nie przyznawała się do pochodzenia polskiego. Mogłoby to zaszkodzić w awansie męża. Była Białorusinką, no bo urodzoną w białoruskich Baranowiczach. W domu rozmawiano tylko po rosyjsku. Valery chodził do rosyjskich szkół, bo innych nawet w Mińsku nie było. Na pytanie, czy mówi po białorusku, odpowiedział, że nie i że tylko na Polesiu, i to tylko na wsiach, ludzie jeszcze mówią po białorusku. Reszta Białorusinów mówi po rosyjsku. Na pytanie, kim się czuje, Valery odpowiedział, że Rosjaninem zamieszkałym na Białorusi. Wyrastał w kulturze rosyjskiej. Choć rozumiał język polski i trochę mówił w tym języku.
Nie obrał kariery wojskowej po ojcu, ale kształcił się w tej samej specjalności – chemika. Uczył się też dość pilnie angielskiego. Valery zapragnął wyrwać się z „zapyziałej” Białorusi i poznać trochę świata, a być może zaczepić się gdzieś na stałe. Najpierw przejechał przez kilka krajów Europy Zachodniej, ale tam nikt za bardzo na niego nie czekał.
W końcu zdecydował się na Kanadę. Zaproszenie otrzymał od kolegi szkolnego, który czmychnął z Białorusi natychmiast po oddzieleniu się tego kraju od Związku Sowieckiego. Valery uzyskał wizę i któregoś dnia wylądował w porcie torontońskim. Na lotnisku natychmiast poprosił o zmianę swojego statusu z podróżniczego na polityczny. Podpisał odpowiednie dokumenty i został przekazany koledze, który na niego czekał za drzwiami urzędu imigracyjnego. Tenże kolega był dla niego przewodnikiem przez pół roku pobytu Valerego w Kanadzie. Poznał go z szerszym kręgiem koleżanek i kolegów, załatwił mu pracę na budowie, dzielili wspólnie mieszkanie.
Valery był kilkakrotnie wzywany do urzędu imigracyjnego. W końcu tłumaczono mu, że sytuacja na Białorusi jest stabilna, jest to wolny kraj, a więc jego szanse na uzyskanie statusu uciekiniera politycznego są nikłe. Na ostatnim spotkaniu powiedziano mu, że podjęto w jego sprawie decyzję odmowną i wręczono mu stosowny dokument w tej sprawie. Poproszono go o opuszczenie Kanady. Valery to zrobił po miesiącu, ale nie powiadomił o tym władz imigracyjnych. Wrócił na Białoruś.
W domu zastał ojca już w cywilu. Przeszedł na pełną emeryturę po trzydziestu latach służby w sowieckiej i białoruskiej armii. Ale dorabiał sobie, będąc konsultantem jakiejś firmy chemicznej. Valery po powrocie nie miał specjalnie problemów ze znalezieniem pracy. Zatrudnił się w państwowej firmie chemicznej. Powoli awansował. Jego znajomość języka angielskiego procentowała, bo proszono go o tłumaczenie pewnych dokumentów, uczestniczył w rozmowach z przedstawicielami firm zagranicznych, wyjeżdżał też z szefami do kilku krajów. Widział gołym okiem, że w świecie coś się dzieje, że ludzie na podobnych do jego stanowiskach w firmach zagranicznych są dobrze wynagradzani. A on zarabiał tyle, że wystarczało na życie i nic więcej. Nawet nie miał samochodu.
Zmarł jego ojciec. On był ostoją i moralnym kierunkowskazem dla rodziny. Szczególnie było to niezbędne w stosunku do tego najmłodszego syna, bo starsi ożenili się, założyli rodziny, pracowali sumiennie na kawałek chleba. Po śmierci ojca Valery już nie miał hamulców, aby szukać czegoś, co mu da szybki dochód. Wprawdzie Białoruś to nie Rosja, gdzie z dnia na dzień wyrastają krezusi, a nadto kontrola poczynań ludzi przez organy ścigania jest dość ścisła, ale to nie Valery szukał kontaktów, ale jego poszukano. Atrakcją dla pewnych ludzi był fakt, że pracował w firmie produkującej komponenty chemiczne. Okazało się, że niektóre z nich stanowią surowiec dla produkcji narkotyków. Wynagrodzenie, jakie zaoferowano Valeremu za odpowiednie ilości tych środków, wielokrotnie przewyższało jego miesięczne wynagrodzenia za pracę. Dał się skusić i już wsiąkł. Będąc kierownikiem działu innowacji, nie był kontrolowany przez strażników i systematycznie wynosił towar interesujący jego zleceniodawców. Proceder trwał około roku. Valery zarobił sporo pieniędzy, i to w dolarach i euro.
Aż nadeszły złe wieści. Valery dowiedział się o aresztowaniach członków gangu produkującego nielegalnie narkotyki. Wiedział, że to byli ludzie, którzy kupowali od niego komponenty. Zareagował szybko. Zamówił na czarnym rynku paszport z wizą kanadyjską. Przekazał swoje zdjęcie. Już za kilka dni miał paszport ze swoim zdjęciem, najprawdopodobniej skradziony komuś, kto miał już wklejoną do niego wizę kanadyjską. Po kolejnych kilku dniach Valery wylądował w torontońskim porcie lotniczym.
Na pierwszym punkcie kontroli na lotnisku coś musiało wzbudzić podejrzenie, bo Valery został skierowany do oficera imigracyjnego na pogłębione przesłuchanie. Tutaj od razu Valery powiedział, że paszport, którym się wylegitymował, nie jest jego, wyjął z torby i okazał swój oryginalny paszport, w którym nie było wizy kanadyjskiej. Oficer imigracyjny sprawdził jego dane w komputerze. Okazało się, że kiedy Valery nie stawił się na kolejne spotkanie w urzędzie imigracyjnym i nie odpowiedział na wysłany do niego list wzywający go do stawienia się w tym biurze, wydano w stosunku do niego nakaz deportacji. Było to wynikiem tego, że nie zgłosił w biurze imigracyjnym na lotnisku faktu swojego wylotu z Kanady przed pięcioma laty.
Valery został zatrzymany i odesłany do aresztu imigracyjnego. Tutaj przez cały dzień wydzwaniał do swoich znajomych, którzy obiecali mu pomóc. Wynajęli mu adwokata, który powiedział, że sprawa jest dość trudna, ale że za tydzień wyciągnie Valerego z aresztu. Niewątpliwie miało to uzasadnić dość słone wynagrodzenie, jakiego zażądał adwokat. Ale Valery miał odpowiednie środki, aby go opłacić. Valery poczuł się pewniej i już myślał, jak się urządzić w Kanadzie.
Po piętnastu minutach od zakończonej, optymistycznie brzmiącej rozmowy z kolegą, Valery został poproszony o zabranie swoich wszystkich rzeczy i zejście do biura przyjęć. Sądził, że odjeżdża na kontynuację przesłuchania do portu lotniczego. Okazało się jednak, że w biurze przyjęć czekało dwóch oficerów policji federalnej, którzy oświadczyli Valeremu, że go aresztują za naruszenie kanadyjskich przepisów federalnych, wobec posłużenia się przy wjeździe do Kanady fałszywym paszportem. Valery został skuty w kajdanki i zabrany do komendy policji, gdzie dokonane zostało jego formalne przesłuchanie. Potem policjanci odwieźli go do sądu i sędzia po godzinnej rozprawie wymierzył mu karę 60 dni więzienia. Valery odwieziony został do odległego o 40 kilometrów od Toronto więzienia. Tam przebywał trzydzieści dni. Za dobre sprawowanie skrócono mu karę o połowę. W między czasie jeszcze raz wydano wobec niego nakaz deportacji. Z więzienia odwieziony został bezpośrednio na lotnisko, tam wsadzony do samolotu, przy czym jego paszport oddano stewardesie. Ta miała mu go oddać w Amsterdamie, gdzie Valery miał przesiadkę w drodze do Mińska.
Dalsze jego losy są nieznane, a w szczególności, czy miał problemy z organami ścigania, kiedy wylądował w swoim kraju. Ale ten zrodzony z ojca Rosjanina i matki Polki, czujący się Rosjaninem obywatel Białorusi, kraju, z którego chciał jak najdalej uciec, będzie niewątpliwie poszukiwał swojej tożsamości i miejsca, gdzie będzie się czuł bezpiecznie i u siebie.
Aleksander Łoś