farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Centralak

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

        Ciekawe, kiedy to określenie stało się powszechnie znane. Bo chyba nie w czasach zaborów i zaraz po tym. W tamtych czasach mówiono o Kongresówce, Galicji, czyli o zaborach rosyjskim i austriackim. Określenie to przyjęło się chyba dopiero po drugiej wojnie światowej. Sam pamiętam, że mieszkańcy dolnośląscy określani byli jako ci „zza Buga” albo „centralacy”.

        Ci pierwsi to byli wszyscy repatrianci z utraconych ziem polskich na rzecz Związku Sowieckiego, którzy, aby zachować polskość i żyć w granicach Polski, musieli porzucić swoje ojcowizny i przenieść się na „ziemie niczyje”, czyli Odzyskane. Ale zaczęli też przybywać na te ziemie ludzie z centralnej Polski, którzy głównie szukali tu większej szansy życiowej. Byli np. warszawiacy, którzy po zobaczeniu zrujnowanej przez Niemców stolicy Polski uznali, że łatwiej im będzie żyć w prawie niezniszczonych miasteczkach dolnośląskich, a nawet mniej zniszczonych dzielnicach Wrocławia. Obie te grupy najpierw się jakby boczyły na siebie, ich przedstawiciele opowiadali złośliwe dowcipy na tych drugich, obcych, ale po latach, szczególnie w kolejnych pokoleniach, te obie grupy się zlały i stworzyły nowy, wspólny patriotyzm lokalny.

        Marian, człowiek około 45-letni, był potomkiem tych, którzy nie zdecydowali się na „wędrówkę ludów” i pozostali na swoim, czyli na kilku marnych hektarach i w jednoizbowej chacie. Ale „byli na swoim”, w odróżnieniu od tych z Ziem Zachodnich, którym ciągle grożono, że będą wysiedlani, kiedy wrócą tam ponownie Niemcy. Tak się jednak nie stało i ziemie te w większości rozwijały i rozwijają się dynamicznie. Natomiast im dalej od centrum na wschód, poza kilkoma wyjątkowymi regionami czy miastami, następował i następuje bardzo wolny rozwój.

        Marian, jeden z czworga rodzeństwa (dwie młodsze siostry i starszy brat) był synem małorolnego chłopa. Kilka hektarów marnej ziemi wystarczyło ledwie na wegetację. Dzieci ukończyły szkoły podstawowe, a synowie nawet zawodówki. Marian ukończył budowlankę w pobliskim miasteczku. Praktyka w tym zawodzie polegała głównie na mieszaniu wapna i podawaniu cegieł. Dopiero po szkole został zatrudniony przy pracach remontowo-budowlanych w tymże miasteczku, gdzie ukończył szkołę. Dojeżdżał codziennie do pracy autobusem. Ale po pewnym czasie nie zawsze wracał na noc. Bo kiedy popił z kolegami, to gdzieś nocował po kątach.

        Starszy brat Mariana miał przejąć „schedę” po niedomagających coraz bardziej rodzicach. Ciężka praca, brak właściwego odżywiania się, brak właściwej opieki lekarskiej powodowały, że ci jeszcze nie tak starzy ludzie wyglądali i czuli się o kilkanaście lat starsi niż ich rówieśnicy mieszkający w miastach i pracujący w dobrych zawodach. Brat Mariana ożenił się i zamieszkał z żoną w domu rodziców, który został rozbudowany o dalsze dwa pokoje. Siostry wyszły wcześnie za mąż i zamieszkały w domach teściów.

        Brat Mariana był najbardziej ambitny z rodzeństwa. Kiedy tylko skończył się w Polsce stan wojenny, wystarał się o zaproszenie od kolegi i poleciał do Kanady. Tutaj wypełnił dokumenty uciekiniera politycznego i po dwóch latach już miał status stałego mieszkańca Kanady. Ściągnął do siebie żonę. Wszystko układało się dobrze. Uczyli się języka, pracowali ciężko, ale mieli coś z tego. Urodziło się dwoje dzieci. Wydawało się, że może być już tylko lepiej. Nie było już mowy o szybkim powrocie „na ojcowiznę”. Klepiącym biedę rodzicom nawet zaczęli pomagać finansowo. Został przy nich tylko Marian.

        Ale zmiany ustrojowe w Polsce nie były pomyślne dla niego. W ciągu roku zmarli oboje rodzice. On stracił pracę i coraz trudniej było mu znaleźć jakieś popłatne zajęcie. Gospodarstwo podupadało, bo nie było już rodziców, którzy by doglądali inwentarza. Marian bowiem, bywało, że po popiciu, nie wracał na noc do domu. Inwentarz zdychał, marniał. Wyprzedał resztę sąsiadom. Pozostał tylko dom, chlewo-obora i mała stodoła. Narzędzia rdzewiały po kątach. Marian w końcu wydzierżawił ziemię sąsiadom. Zaczął pobierać zapomogę z gminy.

        Wysłał w końcu list do brata z prośbą o pomoc. List pozostawał długo bez odpowiedzi. Ale w końcu nadeszła z zaproszeniem. Brat nadto przysłał pieniądze na opłaty i bilet. Była to duża pokusa, aby popić porządnie z kolegami, ale zwyciężyła silna wola poprawy własnego losu. Po dwóch miesiącach Marian wylądował na torontońskim lotnisku. W konsulacie kanadyjskim w Warszawie poprosił o możliwość spędzenia u brata trzech miesięcy i na lotnisku to powtórzył. Oficer imigracyjny przychylił się do tej prośby i Marian zaczął swój legalny pobyt w Kanadzie.

        Zamieszkał u brata w jego segmencie. Był on dość marnej jakości, ale miał dodatkowy pokój w suterenie i tam umieszczony został Marian. Przywiózł on ze sobą dwa litry wódki, która została wypita już pierwszego wieczora. Bratowa też uczestniczyła w libacji braci, choć w zasadzie to oni wypili po litrze na głowę. Dobry obyczaj wyniesiony z tradycji ojczystej wylewnego przywitania drogiego gościa został zachowany. Kolejnego dnia było już mniej picia, więcej rozmów. Przybyło kilku znajomych brata, aby poznać jego, nowo przybyłego z Polski, brata. Rozmowa zeszła na to, co zamierza Marian robić w Kanadzie. Ten zadeklarował, że chętnie by coś zarobił. Jeden z kolegów brata zadeklarował, że zorientuje się, co się da załatwić. I faktycznie, już następnego dnia zadzwonił z propozycją podjęcia przez Mariana od zaraz pracy w firmie rozbiórkowo-remontowej, w której sam pracował. Zadeklarował też, że zaopiekuje się niemówiącym po angielsku Marianem.

        Następnego dnia Marian zaczął pracę w firmie, której właścicielem był Włoch z pochodzenia, ale połowa z dziesięciu pracowników była imigrantami z Polski. Uzgodniono stawkę wynagrodzenia, na początek na najniższym poziomie. Ale Marian i tak był szczęśliwy, bo miał pracę i grono znajomych. Przykładał się do pracy, która dla niego nie była nowością, choć trochę „kanadyjskiego doświadczenia” musiał posiąść. Po pewnym czasie otrzymał jedną, a później kolejne podwyżki. Pił w miarę. Bo koledzy z pracy mieli rodziny i zwyczajowo, najwyżej raz w tygodniu urządzali męskie party.

        Gorzej działo się w domu brata. Marian prawie codziennie był nakłaniany przez brata do picia. Najpierw nie wypadało mu odmawiać, ale już po kilku tygodniach miał tego dość. Na drugi dzień był zmęczony w pracy. Zorientował się, że jego brat stał się już nałogowym alkoholikiem. Żona jego przez tylko kilka dni milczała, ale po tym zaczęła ujawniać Marianowi, jaką gehennę przeżywa. Dom był praktycznie na jej utrzymaniu, bo mąż prawie wszystko, co zarabiał, przepijał. Często opuszczał pracę. Kilka razy tracił ją już. Zamiast windować się w górę, to od pewnego czasu uzyskiwał coraz marniejszą pracę i marniejsze wynagrodzenie. Kiedy nie miał za co pić, urządzał awantury, żądając od żony pieniędzy na alkohol. Marian dawał jej trochę zarobionych pieniędzy za pokój, który wynajmował, i wyżywienie, choć najczęściej żywił się sam, poza domem.

        Marian próbował wpłynąć na brata, aby zaprzestał pić. Ale nic nie wskórał. Drogi braci zaczęły się oddalać. Marian w końcu wyprowadził się od brata i zamieszkał w suterenie domu będącego własnością właściciela firmy, w której pracował. Bratowa, po kolejnych awanturach, zadzwoniła na policję i brat Mariana został zmuszony wyprowadzić się. Zamieszkał w jakiejś melinie, płacąc za nią grosze. Jeszcze pracował, ale była to równia pochyła.

        Marian przebywał w Kanadzie już od roku. Nie podjął jakichkolwiek kroków, aby zalegalizować tutaj swój pobyt. Liczył trochę na związek z kobietą, która miała stały pobyt. Ale nie było to łatwe. Spotkał wprawdzie panią, która może by i była skłonna związać się z nim, ale to wymagało czasu, a wszystko zostało nagle przerwane.

        Marian jechał po pracy ze swoim szefem, kiedy samochód został zatrzymany, z powodu stosunkowo nieznacznego przekroczenia szybkości. Policjant poprosił również o dokumenty Mariana. Ten nie zrozumiał, o co chodzi. Przetłumaczył mu właściciel firmy. Marian oświadczył, że nie ma przy sobie dokumentów. Zapytany został o to, jaki jest jego status w Kanadzie. Odpowiedział, że przyleciał w odwiedziny do brata. Był w ubraniu roboczym, co od razu zdradzało, że nielegalnie pracował. Został zabrany do radiowozu policyjnego, zawieziony na komendę, a stamtąd dwaj oficerowie imigracyjni zabrali go do aresztu.

        Marian szczęśliwie trafił na moment, kiedy areszt był przepełniony i oficerowie imigracyjni w nim pracujący dość chętnie zwalniali aresztantów za kaucją. Marian otrzymał propozycję, że zostanie zwolniony za kaucją w kwocie trzech tysięcy dolarów. Już po kilku godzinach wpłacił tę kwotę właściciel jego firmy. Marian oddał mu już na drugi dzień te pieniądze. Warunkiem uwolnienia Mariana z aresztu było to, że nie podejmie on już więcej pracy nielegalnie. Ale już na drugi dzień pracę ponownie podjął. Musiał stawiać się raz w miesiącu do urzędu imigracyjnego, co też czynił. Za trzecim razem poproszono go, aby opuścił dobrowolnie Kanadę, bo w innym wypadku kaucja przepadnie.

        Czas ten pozwolił Marianowi nie tylko na zarobienie dodatkowych kilku tysięcy dolarów, ale również na dogadanie się z kandydatką na żonę. Ślub cywilny zawarli tuż przed odlotem Mariana z Kanady. Już teraz jego legalna żona złożyła w urzędzie imigracyjnym stosowne dokumenty o sponsorowanie Mariana. Tak więc wszystko wskazywało na to, że rozłąka Mariana z Kanadą będzie trwała jedynie około pół roku. Centralna Polska utraci chyba na zawsze swojego kolejnego mieszkańca.

Aleksander Łoś

Ostatnio zmieniany piątek, 12 sierpień 2016 15:24
Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.