farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Zagubiony

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

        Thomas urodził się przed czterdziestoma laty w niemieckiej Lubece. To hanzeatyckie, przebogate przed wiekami, ale i nie biedne dzisiaj miasto, ma też swój margines. Nie chodzi przy tym o przybyszy z Turcji, byłej Jugosławii, Polski czy innych wybijających się na demokrację krajów. Miasto to ma swój rodzimy margines, choć nie jest to jeszcze przysłowiowe dno.

        Thomas urodził się w przykładnej niemieckiej rodzinie. Był jedynym dzieckiem swoich niemieckich rodziców. Ale kiedy ukończył dziesięć lat, coś zaczęło się w małżeństwie jego rodziców psuć. Atmosfera zagęszczała się w miarę upływu lat i coraz bardziej dorosły Thomas stawał się coraz bardziej świadomym świadkiem awantur rodzinnych. Kiedy miał 14 lat, był świadkiem pobicia matki przez ojca. Zwykle działo się to w piątkowe wieczory, kiedy ojciec wracał podpity z baru. Po ostatniej z tych awantur, dotkliwie pobita matka już nie wytrzymała i udała się na policję i na pogotowie.

        Ojca zabrała policja i otrzymał zakaz zbliżania się do mieszkania, w którym pozostała matka z synem. Od tego czasu Thomas był wychowywany tylko przez matkę i praktycznie przez nią tylko utrzymywany, choć otrzymywała ona jeszcze przez kilka lat zasądzone od byłego męża alimenty na syna.

        Thomas ukończył szkołę średnią, a później studia w zakresie księgowości. Nawet uzyskał pracę i wykonywał ją przez dziesięć lat. Ale już od czasu ostatnich awantur rodziców zaczął przejawiać zaburzenia psychiczne. Nawet zaczął się moczyć w nocy. Matka zabrała go do lekarzy. Otrzymał jakieś środki, ale głównie doradzano, aby trzymany był z dala od sytuacji stresowych, ponieważ jego stan psychiczny był zachwiany. Może miało to jakieś częściowe źródło genetyczne, ale na pewno związane to było z tym, co Thomas widział i przeżywał w domu rodzinnym.

        Kiedy żyła jeszcze jego matka, to dzięki jej opiece potrafił jakoś utrzymać się w pracy. Ale kiedy zmarła, co spowodowało u niego głęboki stan depresji, został przez pracodawcę poproszony o udanie się do specjalisty. Ten skierował Thomasa na długotrwałe leczenie, a w końcu uznany został on za inwalidę. Stracił pracę, uzyskał stałą rentę inwalidzką, mając trzydzieści pięć lat.

        Przez pierwsze trzy lata mieszkał w pokoiku z kuchnią, które to mieszkanko wynajął i żył dość skromnie. Miał minimalne wymagania. Powodowało to, że nie wydawał w całości przyznanej mu renty. Nadto otrzymał kilkadziesiąt tysięcy z ubezpieczenia po śmierci matki. Postanowił opuścić miasto, w którym przeżył tyle gorzkich lat.

        Kupił używany, mały „caravan”, czyli dom z silnikiem i na kółkach. Zlikwidował mieszkanie i ruszył w świat. Przejechał nim Europę wzdłuż i wszerz kilkakrotnie. Najdłużej przebywał w Hiszpanii, bo tam i ciepło, i koszty utrzymania były stosunkowo najniższe. Był też w Polsce któregoś lata, ale kiedy zaczęło być zbyt chłodno, wrócił do Hiszpanii. Po czterech latach takiej wędrówki Thomas postanowił przerzucić się za ocean. Sprzedał za grosze vana i pozbył się cięższych ruchomości.

        Wybrał Kanadę. Z początkiem lata wylądował z wypełnionym po brzegi, olbrzymim plecakiem, w Toronto. Jako obywatel Niemiec, nie musiał się starać o wizę. Wyszedł z terminalu lotniczego bez przeszkód. Mówił dobrze po angielsku z brytyjskim akcentem. Lubił się uczyć tego języka i jego znajomość była mu przydatna już w wędrówce przez Europę. Wyszedł z lotniska, mając już w ręce gazetę torontońską z zakreślonym adresem kogoś, kto chciał sprzedać vana. Upewnił się wcześniej telefonicznie, że sprawa jest aktualna i że sprzedawca jest w domu.

        Taksówkarz zawiózł go pod wskazany adres. Thomas ubił interes z właścicielem, kupując szesnastoletniego dużego vana za trzynaście tysięcy dolarów. Miał czeki podróżne, które wymienił na gotówkę w pobliskim banku i już transakcja została zrealizowana. Samochód ten już od pierwszego dnia pobytu na ziemi kanadyjskiej stał się nie tylko środkiem transportu Thomasa, ale też jego jedynym domem.

        Czasami tylko korzystał z prysznica na stacjach benzynowych. Wszelkie inne potrzeby załatwiał w terenie. Kupił dwie butle gazowe i maszynkę do gotowania i to była jego kuchnia. Wymagania miał nieduże. Wskazywał na to jego wygląd. Był bardzo wychudzony, ubranie na nim wisiało. Objeżdżał całe południowe Ontario, zwykle zatrzymując się i nocując na dróżkach leśnych. Żył oszczędnie, bo spadek po matce już przepuścił. Pozostała mu tylko skromna renta zdrowotna. Jeździł nawet niedużo, aby nie spalać zbyt dużo benzyny. Lato i jesień przeżył z powodzeniem. Kiedy jednak zaczęła się zima, to zaczęły się poważne problemy z ogrzewaniem. Van nie był ocieplany. Grzanie butlą gazową przynosiło tylko krótkotrwałą ulgę. W dzień grzał się w tanich lokalach, gdzie zamawiał herbatę i coś taniego do zjedzenia i przy tym siedział przez kilka godzin. W nocy musiał jednak wracać do swojego pojazdu, a wtedy było najzimniej. Wkładał na siebie wszelkie ciuchy, przykrywał się kilkoma kocami, ale i tak trząsł się z zimna. Nie miał bowiem w ogóle tkanki tłuszczowej, która by go grzała, był osłabiony. Stan psychiczny też nie był najlepszy. Planował przejechać granicę i udać się do południowej części Stanów Zjednoczonych.

        Odkładał jednak kilka dni tę decyzję. Którejś nocy, kiedy spał w swoim vanie na dróżce leśnej, został przebudzony wczesnym rankiem przez policjantów. Z drogi, poprzez gałęzie drzew, które o tej porze roku nie miały liści, dostrzegli jakiś pojazd w lesie. Nie widzieli śladów wjazdu na śniegu, który spadł w nocy, a więc pojazd musiał tam się znaleźć przed opadami śniegu, czyli co najmniej dzień wcześniej. Zaniepokoiło ich to i stąd postanowili sprawdzić, co to za pojazd i czy ktoś w nim się znajduje. Thomas otworzył drzwi i odpowiadał szczerze na zadane mu pytania. Po ustaleniu, kim jest, jak długo przebywa w Kanadzie, policjanci sprawdzili jego paszport, sprawdzili coś przy użyciu komputera w radiowozie i po powrocie oświadczyli Thomasowi, że go aresztują za naruszenie kanadyjskiego prawa imigracyjnego.

        Został zawieziony na komendę policji. Tam odebrali go dwaj oficerowie imigracyjni. To oni wytłumaczyli mu, że faktycznie, jako obywatel Niemiec, miał prawo przebywać na terenie Kanady kilka miesięcy, ale na pewno nie osiem. Obecnie był już tu nielegalnie. Został zawieziony do aresztu imigracyjnego, a tam umieszczony w izolatce. Bo od razu zrozumiano, że stan psychiczny Thomasa odbiega cokolwiek od normy.

        Na drugi dzień z rana został zbadany przez pielęgniarkę. Powiedział jej, że „jest na prozaku”, czyli zażywa silny środek uspokajający. W izolatce nie był sam. Bo trafił na okres przepełnienia i w pokojach izolatki umieszczeni zostali inni nieszczęśnicy, którzy zostali złapani na nielegalnej pracy w Kanadzie. Nawet do pojedynczego pokoju Thomasa na jedną noc wtłoczono przenośne łóżko dla jednego Meksykanina. Ale pozwolono mu zabrać z małego plecaka, z którym przybył do aresztu, kilka rzeczy osobistych, w tym książkę. Czytał i robił jakieś notatki.

        Nie znał nikogo w Kanadzie. Jedyny numer telefonu, pod który dzwonił, był telefonem konsulatu niemieckiego w Toronto. Otrzymał ten numer od aresztującego go oficera imigracyjnego. Przedstawił pracownikowi konsulatu swoją sytuację, ale nikt nie kwapił się mu pomóc. Nikt nie chciał dowieźć mu resztki bagażu, nikt nie chciał zająć się jego vanem, który policja poleciła odholować na jakiś parking. Prawdopodobnie płatny, a więc za każdy dzień postoju musiałby zapłacić kilkadziesiąt dolarów.

        Pozytywem dla Thomasa było to, że miał ciepło, ciepłe wyżywienie, możliwość wykąpania się, wyprania swoich rzeczy osobistych. W areszcie czekał na pierwszą rozprawę pięć dni, choć przy jego nazwisku było napisane, że jest to rozprawa po czterdziestu ośmiu godzinach od aresztowania. Nie zwolniono Thomasa z aresztu i doradzono mu, aby szykował się do odlotu do domu. Nie zgodzono się na wyjście, aby mógł załatwić sprawę z vanem. Nikogo to nie obchodziło. Nawet nie wiedział, gdzie są kluczyki od vana, które zabrali od niego policjanci. Nie pomógł mu nawet pracownik Legal Aid, który dyżurował w areszcie.

        Thomas przebywał w areszcie przez dwa tygodnie. Musiał dzielić pokój już na normalnym oddziale z dwoma innymi aresztantami. Telewizor mieli oni włączony cały dzień. Thomas od wielu już lat odwykł od tak bliskich kontaktów z ludźmi, telewizji też nie oglądał od lat. Wszelki hałas go irytował. Uciekał więc do kąta stołówki i tam czytał. Dzwonił też przynajmniej dwa razy dziennie do konsulatu niemieckiego, prosząc o pomoc, przynajmniej w sprawie vana. Ciągle go zbywano.

        W przeddzień Thomas został powiadomiony, że dnia następnego odlatuje do Niemiec. Jeszcze raz prosił oficera imigracyjnego, aby mógł wyjść na wolność i aby mógł sprzedać swojego vana. Spotkał się z odmową. Poradzono mu, aby zlecił to jakiemuś znajomemu.

        Wagabunda wracał do Niemiec donikąd. Jak sam powiedział, jedynym jego krewnym jest jego ojciec, który jednak nie chce go w ogóle znać. Thomas trafi więc prawdopodobnie, przynajmniej na początek,  do jakiegoś przytułku w Lubece.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.