W miarę czytania porównywał swoje losy z losami młodzieży, której historię opisał Siemion. Bohaterowie tej książki byli średnio o kilkanaście lat starsi od Pawła i ich losy wiązały się z mrokami stanu wojennego w Polsce i następnie wędrówką za ocean, gdzie wielu z nich trafiło do slamsów Nowego Jorku.
Paweł dorastał w przeciętnej rodzinie. Miał młodszego o kilka lat brata, ukończył szkołę średnią i rozpoczął studia na akademii ekonomicznej. Studiował ekonomię powiązaną z programowaniem komputerowym. Coś, co przed laty było nowością w Polsce, stało się normalnością, bo i na tych informatyków unowocześniające się polskie firmy czekały. Kiedy Paweł był w połowie studiów, małżeństwo jego rodziców się rozpadło. Po rozwodzie mama wyleciała do Kanady na zaproszenie koleżanki. Był to ostatni moment akceptacji „łatwą ścieżką” przybyszy z Polski. Pomógł jej Kongres Polonii Kanadyjskiej, została dowieziona zorganizowanym autobusem do Buffalo w Stanach Zjednoczonych, i tam w konsulacie kanadyjskim złożyła odpowiednie oświadczenie, wypełniła podsunięte jej do podpisu dokumenty i po kilku miesiącach została, tak jak i tysiące innych, zaakceptowana jako stały rezydent Kanady. Wśród tej grupy nieliczni mogli pochwalić się solidarnościową przeszłością kombatancką. W ogromnej większości była to już emigracja ekonomiczna.
Paweł i jego brat mieszkali przez okres około dwóch lat sami. Wprawdzie ojciec, który wyprowadził się do swojej nowej pani kilka lat wcześniej, do nich zaglądał, pomagał im finansowo, ale głową rodziny stał się dwudziestoletni Paweł. Pomagała też finansowo matka, śląc systematycznie po kilkadziesiąt dolarów miesięcznie. Paweł dość szybko postarał się o stałe zatrudnienie w spółdzielni studenckiej. Głównie mył okna. Dawało to niezły zarobek. Do niektórych prac brał też młodszego brata, który był jeszcze w szkole średniej. Brat zrobił maturę, a Paweł zdobył tytuł magistra ekonomii.
Matka, mając już stały pobyt w Kanadzie, słała listy i telefonowała, nakłaniając synów do przylotu do niej. Pracowała jako pomoc szpitalna i chodziła na kursy dokształcające, aby uzyskać pracę pielęgniarki, którą wykonywała w Polsce. Poznała też zasiedziałego od lat w Kanadzie „polonusa”, w którego domu zamieszkała, a po roku odbył się ich ślub. Uczestniczył w nim już brat Pawła. Przyleciał na zaproszenie matki, ale już po kilku tygodniach postanowili oboje, że nie wraca on do Polski. Złożyli dokumenty o sponsorowanie syna przez matkę i faktycznie, młodszy brat Pawła już po kilku miesiącach uzyskał prawo stałego pobytu w Kanadzie.
Pawłowi dużo trudniej było się rozstać z krajem. Dostał dość dobrą pracę, dość szybko awansował, miał dość dobre wynagrodzenie. Ale najważniejsze były związki sercowe. Najpierw okazyjnie, a po wylocie brata już na stałe związał się z „panią po przejściach”. Miała ona dwuletniego synka. Paweł zakochał się w niej „po uszy”. Pokochał też tego malca, dla którego był faktycznym ojcem. Mieszkali w jego mieszkaniu na Niskich Łąkach.
Wprawdzie związki z czasów młodzieńczych czasami były odnawiane, ale Paweł był już związany z nowym środowiskiem: klasy średniej. Część jego dawnych kolegów zatrzymała się na poziomie robotników, a niektórzy jakby zatrzymali się zupełnie w rozwoju, kontynuując życie w półmroku. Nie wiadomo, skąd mieli pieniądze na tani alkohol i narkotyki. Paweł, czytając książkę Siemiona, wspominał nocne balangi z czasów szkolnych oraz kilka tych, które przeżył z dawnymi kolegami, już będąc po studiach. Porównywał też swoje losy z bohaterami książki już po przybyciu do Kanady.
Bo Paweł, mimo silnych związków z Polską, w końcu tu dotarł. Najpierw związki te zaczęły się trochę rozluźniać, i te sercowe, i związane z pracą zawodową. Z drugiej strony, coraz bardziej naciskała jego matka, aby odwiedził ją i swojego brata w Kanadzie. W końcu się zdecydował. Związku ze swoją panią nie zerwał. Miał wszak polecieć tylko na trzy miesiące i wracać. Również w pracy załatwił sobie urlop, częściowo płatny, a częściowo bezpłatny.
Przywitanie z rodziną było serdeczne. Mąż matki okazał się fajnym facetem i szybko zajął się losem Pawła. Dostał ładny pokój z niezależnym wyjściem w domu matki i ojczyma. Mieszkał tam wcześniej jego młodszy brat. Ale on się już usamodzielnił, ożenił i kupił wraz z żoną segment. Mieli oboje dobre prace i jednorocznego synka. Paweł już po tygodniu urlopowania poprosił o udzielenie mu pomocy w dostaniu pracy.
Barierą był fakt, że musiałby być to pracodawca akceptujący zatrudnianie „nielegalnych”. Jedynym takim miejscem była nieduża firma remontowo-budowlana prowadzona przez polskiego imigranta, znajomego ojczyma Pawła. Tak zaczęła się jego kariera zawodowa w Kanadzie. Znał trochę angielski, co ułatwiło mu start w firmie zatrudniającej nie tylko Polaków. Dla Pawła był to częściowo powrót jakby do czasów studenckich: brudna praca, środowisko też raczej mniej niż na średnim poziomie. Zarobki na początku niskie za harówkę, szczególnie dla niego, odzwyczajonego przez ostatnie lata od pracy fizycznej. Paweł pracował w tej firmie przez rok.
Ale już po dwóch miesiącach od przybycia do Kanady matka Pawła udała się z nim do agentki imigracyjnej polskiego pochodzenia. Celem jej było zalegalizowanie pobytu Pawła w Kanadzie, w podobny sposób jak to się stało w przypadku jej młodszego syna. Opłaty zostały wniesione, dokumenty wypełnione i wysłane i należało czekać. Po roku Paweł otrzymał decyzję odmowną. Przyczyna? Był już „za stary”, jak sam to określił. Nie mógł być już traktowany jako zależny od matki syn, bo i wiek, i już rozpoczęta kariera zawodowa w Polsce stały temu na przeszkodzie. Cóż pozostało? Tylko przejście do „podziemia” i pobyt w Kanadzie tak długo, jak się da. Trwało to cztery lata.
Ostatnie trzy lata Paweł pracował w dużej firmie budowlanej. Nie była to jakaś łatanina, ale porządne, półprzemysłowe stawianie nowych domów. O różnej architekturze. Paweł głównie wykonywał stolarkę, a wszak technologia budowy domów typu kanadyjskiego polega głównie na składaniu elementów drewnianych. Dopiero później się to obudowuje innymi materiałami i odpowiednio wyposaża. Widać było w czasie jego pobytu w areszcie, że lata pracy w charakterze robotnika budowlanego zbliżyły go wyglądem, językiem i poszukiwanymi kontaktami z tą grupą zawodową.
Paweł nie miał złudzeń, że musi wracać do Polski. Praktycznie nie miał wracać do kogo i czego. Dawny związek się zupełnie rozpadł. Była jego dziewczyna musiał się wyprowadzić z komunalnego mieszkania zajmowanego przez Pawła i jego rodzinę. Zostało ono przejęte przez władze miejskie. Nie miał bliższej rodziny. Ale miał szereg dobrych znajomych, których postanowił odwiedzić natychmiast po powrocie do Polski. Nie zamierzał tam zagrzać dłużej miejsca. Wiedział, że technologia kanadyjska budowy domów w Polsce się nie przyjęła. Ale myślał o innej możliwości. Właśnie otwierał się rynek pracy dla Polaków w Hiszpanii. W areszcie doskonalił swój angielski, ale mówił, że trzeba zabrać się za hiszpański. Na południu Hiszpanii bowiem rozwijało się budownictwo dla rentierów z północnej Europy i Ameryki Północnej. Wielu z nich poszukiwało modelu domu według wzorów północnoamerykańskich. Paweł był gotów uczestniczyć w tym boomie budowlanym.
W książce Siemiona nie raziło go „czarnowidztwo”, mroki życia ukazywane przez człowieka, któremu przecież w życiu się powiodło. Odczytał on, że autor napisał tę książkę z tęsknoty za krajem, za czasami młodości, które może nie były łatwe, ale były to fajne lata.
Aleksander Łoś