Michał podjął pracę jako murarz, a żona pilnowała dwójki małych dzieci córki. Krótko mieszkali razem, a potem wynajęli jednosypialniowe mieszkanie w tym samym bloku, w którym mieszkała córka z rodziną. Dwa lata trwał względny spokój, ale Michał zaczął coraz więcej popijać. Często kończyło się to awanturami w domu. Po którejś z rzędu, kiedy pobił dotkliwie swoją żonę, córka zadzwoniła na policję. Michał został aresztowany i dostał karę trzech miesięcy więzienia. O dziwo, nie wszczęto wówczas postępowania deportacyjnego.
Wyszedł z więzienia i zamieszkał z kolegą w wynajętym przez niego pokoju w suterenie. Później, kiedy zwolnił się pokój obok, Michał wynajął go dla siebie. Stosunki z żoną zostały zerwane, z córką i jej rodziną ograniczone, a i z bratem spotkania były rzadkie. Michał wsiąkł w światek jemu podobnych. Żona się z nim rozwiodła i po dwóch latach oczekiwania otrzymała, przy wsparciu córki, stały Michał najpierw pracował na różnych budowach. Miał jeszcze dość sił do ciężkiej pracy przy kładzeniu cegieł.
Ale wiek i alkohol wyczerpywały coraz bardziej jego siły. W końcu dostał pracę, która mu w pełni odpowiadała. Trzymał się jej przez pięć lat. O dziwo, właściciel, Włoch z pochodzenia, tolerował pijaństwo Michała i jego współpracownika, też polskiego pochodzenia, ale mającego stały pobyt w Kanadzie. To znaczy, obaj oni pilnowali się, aby nie być przyłapanymi na pijaństwie w pracy. Nawet jeśli wychylili pierwsze dwa - trzy piwa jeszcze przed zakończeniem pracy, to zwykle w odległych miejscach, gdzie nikt ich nie mógł przyłapać.
Istotnym wydarzeniem w życiu Michała w Kanadzie było to, że dom, w którym mieszkał przez pewien czas, kompletnie spłonął. Jak ustaliła straż pożarna, pożar został wywołany przez drugiego lokatora tego domu, który sprowadził się tam cztery dni wcześniej, a który miał manię odprawiania jakichś „czarów” przy świecach. Będąc chyba pod wpływem narkotyków, nie zauważył, że rozstawione na wykładzinie dywanowej świece się dopalają i podpalają podłogę. Dom płonął jak pochodnia, a sprawca kompletnie się zwęglił.
Szczęśliwie Michał był tego wieczora na popijawie i to go uratowało od podzielenia losu współmieszkańca. Stracił cały swój skromny dobytek. Michał wraz z kolegą wykonywał poprawki gwarancyjne w nowych domach, budowanych przez różnych wykonawców. Właściciel ich firmy miał umowy z większymi inwestorami, którzy po oddaniu kolejnych kompleksów nie chcieli „babrać się” z drobiazgami. Tak więc kiedy nabywca nowego domu kwestionował cokolwiek w jego jakości, to wówczas do wykonania takiej reklamacji jechał Michał z kolegą. Objechali całe południowe Ontario. Czasami w celu dołożenia lub usunięcia jednej cegły jechali ponad sto kilometrów. Zwykle wypełniało im to cały dzień pracy. Tak więc pracę Michał miał lekką, choć musiał wykazać się umiejętnościami z różnych działów budownictwa i wykończenia domów. Pracodawca, choć coraz częściej wyczuwał z rana zapach niewyparowanej wódki wypitej dnia poprzedniego, to jednak patrzył, a raczej wąchał to, bez większych uwag. Bo za niewysokie wynagrodzenie, jakie płacił Michałowi, nie dostałby pracownika bez wad.
Michał coraz częściej, w roboczym ubraniu, zamiast do swojego pokoju, który wyglądał jak nora, trafiał od razu do knajp, o coraz gorszej reputacji. Tam tylko akceptowani byli brudni wykolejeńcy, którzy przepijali prawie wszystko, co zarabiali. Któregoś wieczora Michał wyszedł z takiego szynku, a w zasadzie został dość bezceremonialnie wypchnięty, bo po drugiej w nocy personel chciał już opuścić zasmrodzony lokal. Michał stracił świadomość, co się z nim działo Został zatrzymany przez patrol policyjny, kiedy czołgał się po przydrożnym trawniku. Nie był w stanie iść. Ale na pytania policjantów, kim jest, zaczął coś bełkotać po polsku. Bo Michał, mimo siedmioletniego pobytu w Kanadzie, prawie nie mówił po angielsku. Okazało się, że jeden z policjantów jest polskiego pochodzenia. Zaczął pytać Michała o jego dane i adres. Kiedy ten wybełkotał w końcu coś, co było zrozumiałe, policjant skonfrontował te informacje z bankiem danych poprzez swoje łącza komputerowe w radiowozie. Już po kilkunastu minutach wszystko wiedział i o karalności Michała, i o tym, że zerwał on kontakty z władzami imigracyjnymi i że jest poszukiwany do deportacji.
Michał, kiedy mu policjant to powiedział, próbował z nim się targować. Zaproponował, aby policjant wymierzył mu mandat i puścił go do domu, który, okazało się, był niedaleko. Tak więc Michał, mimo zupełnego zamroczenia alkoholowego, podążał jakby intuicyjnie we właściwym kierunku. Kiedy policjant odmówił, Michał odwołał się do polskiego pochodzenia ich obu. Miał najpierw pretensje, że policjant mu nie pomógł. Później, analizując tę sytuację, już po wytrzeźwieniu, doszedł do przekonania, że policjant wykonywał tylko swoje obowiązki, a nadto był w towarzystwie drugiego policjanta „Kanadola”, jak go nazywał Michał, a więc nie mógł nic zrobić, nawet gdyby chciał.
Kiedy Michał trafił do aresztu imigracyjnego, brudny, cuchnący alkoholem, w robociarskich butach, to najpierw chciał się wyspać. Nie bardzo mu to było dane, bo jak tylko się położył na przydzielonym mu łóżku, to już go wołano na lunch. A jemu chciało się spać, nie miał apetytu, ale miał potwornego kaca. Pił więc ciągle wodę. Ale potrzebował „klina”, a tu, w areszcie, obowiązywała abstynencja.
Michał też analizował sytuację, że skoro za pierwszym razem został wypuszczony za kaucją w kwocie czterech tysięcy dolarów, to może tym razem zostanie wypuszczony za kaucją dziesięciu tysięcy. Liczył na to, że brat wyłoży tę sumę, przy czym obiecał sobie, że tym razem podporządkuje się wszelkim rygorom i brat odzyska te pieniądze.
W godzinach popołudniowych Michał wyszedł wraz z innymi na „spacerniak”. Ucieszył się, kiedy rozpoznał w jednym z zatrzymanych Polaka, który był na innym oddziale. Toczyli długą rozmowę, jak Polak z Polakiem. Po tym Michał, już trochę przyuczony i rozjaśniony na umyśle, doszedł do przekonania, że nie ma co marnować pieniędzy na adwokata, łudzić się złudną nadzieją, lecz należy zadeklarować przy najbliższej okazji chęć jak najszybszego powrotu do Polski. Doszedł do przekonania, że jakichkolwiek szans na pozostanie w Kanadzie nie ma.
Michał miał dwa paszporty. Jeden, jeszcze ciągle ważny, posiadały władze imigracyjne. Kiedy pozbawiono go tego paszportu, Michał zwrócił się do polskiego konsulatu z prośbą o wydanie mu drugiego, podając, że pierwszy mu zaginął. Zapłacił odpowiednio wyższą kwotę, ale nowy paszport otrzymał. Tak więc nie było przeszkód, aby Michał mógł wracać szybko do Polski. Ale nie nastąpiło to tak od zaraz. Wprawdzie, przy pomocy tłumacza, na pierwszej rozprawie imigracyjnej zadeklarował chęć natychmiastowego powrotu do Polski, ale machina biurokratyczna miele powoli.
Zanim to nastąpiło, minęły jeszcze trzy tygodnie. W tym czasie kupiono Michałowi bilet lotniczy na koszt kanadyjskiego podatnika i zarezerwowano mu miejsce w samolocie. Kiedy trwała ta procedura, Michał zażywał pierwszy raz od ośmiu lat prawdziwego urlopu. Miał wygodne łóżko, codziennie zasłane przez panie sprzątające, regularne, pożywne posiłki, spacer, kąpiel, pralnię. Luksus, jakiego nie zaznał od dawna. I to wszystko za darmo. Brakowało alkoholu, który był przez ostatnie kilka lat codziennie spożywany przez tego nałogowego alkoholika. Ale może ten
kilkutygodniowy pobyt w areszcie przedłużył mu żywot o kilka lat, bo jego organizm przez ten czas się oczyścił i wzmocnił.
Michał wracał na polskie Pomorze, gdzie mieszkała jego rodzina. Wracał prawie bez niczego. Inaczej niż ci, którzy po dorobieniu się, wracali, aby wybudować czy kupić jakieś godziwe siedlisko, albo też, aby rozpocząć jakiś nowy biznes.
Michał myślał o możliwości szybkiego wyjazdu do Anglii, aby tam kontynuować pracę w swoim zawodzie budowlańca, mając wieloletnie doświadczenie kanadyjskie.
Aleksander Łoś