Problemy zaczęły się wraz z powstaniem Solidarności. Walter najpierw tylko w duchu sympatyzował z tym ruchem, ale później włączył się bardziej czynnie w działalność związkową. To spowodowało, że dyrektor wyznaczył kogoś innego na stanowisko głównego księgowego, degradując Waltera na niższe stanowisko. To jeszcze bardziej wzmogło jego bunt w stosunku do "reżimowego" kierownictwa zakładu, województwa i kraju. Jakoś przetrwał stan wojenny, ale kiedy nastąpiła "odwilż", głównie za namową żony, postanowił przenieść się z rodziną do Niemiec.
Okazało się, że któryś z przodków żony Waltera był Niemcem i jej wuj mieszkał w Niemczech. Na tej podstawie dostali zezwolenie na stały wyjazd do Niemiec i tam zostali przyjęci jako swoi. Przeszli przez obóz przejściowy, uczyli się języka niemieckiego, ale w końcu zaczęli budować tam nowy byt. Walter dostał pracę buchaltera w jakiejś małej firmie. Nie zarabiał wiele, ale dość dużo się tam nauczył. Szybciej karierę robiła jego żona. Wspomagał ją wuj, który zarekomendował ją w firmie, w której sam pracował przez lata. Dostała dobrą pracę, szybko awansowała, w tym finansowo.
Nowa rzeczywistość spowodowała, że małżeństwo Waltera było coraz bardziej chwiejne, aż w końcu zupełnie się rozpadło. Walter się wyprowadził ze wspólnego mieszkania i wynajął skromną kawalerkę. W sumie mieszkał w Niemczech dziesięć lat, z tego po połowie jako żonaty i w połowie jako rozwiedziony. W tym drugim okresie uczył się intensywnie języka angielskiego. Bo Walter nie za dobrze czuł się w Niemczech i postanowił odmienić swój los.
Zaczął szukać kontaktów umożliwiających mu przeskok przez Atlantyk. W końcu trafił do firmy pośredniczącej w załatwianiu takich spraw. Uzyskał kontakt z firmą amerykańską, która poszukiwała księgowego ze znajomością stosunków europejskich. Walter zapłacił firmie pośredniczącej cztery tysiące dolarów USD za załatwienie wszelkich formalności, kupił bilet na samolot i wylądował na Florydzie. Taksówką udał się pod wskazany adres, ale okazało się, że zapraszająca go firma nie istnieje. Miał zgodę władz amerykańskich na pracę w tym kraju przez trzy lat ale zniknął pracodawca. Nie wiadomo, czy w ogóle istniała, czy też firma pośrednicząca całe to przedsięwzięcie sfałszowała.
Walter pierwszy tydzień spędził w taniutkim hoteliku, szukając pracy. W końcu znalazł, marnie płatną, ale już było to coś. Wynajął pokój w domu prywatnym i tak zaczął swój dziesięcioletni okres pobytu w Stanach. Już po roku zorientował się, że kariery w pracy urzędniczej nie zrobi. Musiałby pracować za marne grosze do końca życia, bo stanowiska nawet średniego szczebla zarezerwowane były dla tubylców świetnie wykształconych, przebojowych i coraz młodszych. Walter, człowiek pod pięćdziesiątkę, w tym cudzoziemiec, był już poza grupą o możliwościach zrobienia kariery.
Postanowił odmienić swój los. Zaczął uczęszczać na kurs dla zawodowych kierowców. Uzyskał prawo jazdy na wszelkie ciężarówki i podjął pracę w firmie przewozowej. Ciągle posługiwał się zezwoleniem na pracę uzyskanym na wstępie swojego pobytu w Stanach. Jakoś nikt nie sprawdzał ważności tego dokumentu. Po trzech latach pracy dla innych kupił na raty własną ciężarówkę i już czuł się zupełnie dobrze. Biznes ten mu "leżał". Czuł się panem na swoim. Nie robił wielkich "kokosów", bo nie był przebojowy ani nadmiernie pracowity, ale wystarczyło mu to na godziwe życie. Tym bardziej że potrzeby miał skromne.
W szóstym roku pobytu w Stanach poznał rodowitą Amerykankę i po roku próby pobrali się. Układało się im zupełnie dobrze. Kupili za częściowo pożyczone w banku pieniądze mały domek. Żona pracowała jako specjalista od spraw rynkowych w średniej wielkości firmie. Zarabiała średnio, ale w sumie nie mogli narzekać na los.
Walter jeździł po całych Stanach. Nigdy nie przekraczał granicy ani południowej, ani północnej tego kraju. Aż tu dostał kontrakt na przewiezienie towaru tuż za granicę, do Kanady. Był to okres lekkiego przestoju w pracy, tak więc Walter szybko się zdecydował i wziął to zlecenie. Przejechał granicę bez jakichkolwiek przeszkód, wyładował towar i wracał z powrotem przez most w Niagara Falls. Przejechał punkt kontrolny kanadyjski, gdzie praktycznie nikt go nie kontrolował. Podjechał do kontroli amerykańskiej. Pracownik służby granicznej poprosił Waltera o dokumenty. Ten mu okazał prawo jazdy i dokumenty ciężarówki. Pracownik ten poprosił go o dokument osobisty. Walter okazał mu zezwolenie na pracę. Kontrolujący gdzieś odszedł i po chwili poprosił Waltera do biura. Tam mu powiedział, że przebywa od lat w Stanach nielegalnie, bo zezwolenie na pracę straciło już dawno swoją ważność. Kazał odjechać Walterowi na pobliski parking. Towarzyszył mu już cały czas uzbrojony strażnik graniczny.
Walter został przesłuchany, rozebrany do naga i jego wszystkie rzeczy osobiste znalezione w kieszeniach zostały zapakowane do plastikowego woreczka. Amerykanie uznali, że jest osobą niepożądaną na ich terytorium. Nic nie pomogły jego zapewnienia, że jest ożeniony z obywatelką amerykańską i że dokumenty o jego sponsorowanie przez żonę leżą u adwokata. Skoro Walter przybył z Kanady, to też został odstawiony do Kanadyjczyków i tam aresztowany przez przybyłych oficerów imigracyjnych. Oni dokonali również przesłuchania Waltera. Ten opowiedział szczerze o swojej sytuacji. Spisano odpowiedni protokół. Walter przespał się w małym areszcie, a rano został odwieziony do aresztu torontońskiego.
Okazało się, że w nakazie aresztowania wpisano, że Walter jest obywatelem Polski. Nie miał przy sobie jakichś wiarygodnych dokumentów wskazujących na swoje pochodzenie. Wpisano więc obywatelstwo kraju, w którym się urodził. Było to prawdą, że Walter był obywatelem Polski, bo obywatelstwa tego kraju nigdy się nie zrzekł. Ale czuł się już bardziej Niemcem i posiadał obywatelstwo tego kraju. Paszport jego jednak leżał w domu na Florydzie. Walter nie miał nawet pieniędzy, aby kupić telefoniczną kartę kredytową, bo pieniądze jego były w woreczku plastikowym u Amerykanów, którzy zapomnieli to przekazać Kanadyjczykom. Dopiero po południu tego samego dnia Walter odzyskał te swoje rupiecie. Zadzwonił do żony, informując ją, co się stało.
Największym problemem była stojąca ciężarówka na parkingu przy granicy po stronie amerykańskiej. Stojąca ciężarówka nie zarabiała, a tu trzeba było płacić wszelkie rachunki. Walter nie miał nawet możliwości przesłania pocztą czeków. Szukał pilnie adwokata. Ale nie miał pieniędzy na jego opłacenia. Czekał na pomoc żony. Zaangażowała ona adwokata z Toronto, który za sowitym wynagrodzeniem zobowiązał się wyciągnąć Waltera z biedy.
Po trzech dniach odbyła się rozprawa imigracyjna, na której odmówiono wypuszczenia Waltera na wolność. Brak było poręczyciela. W tym czasie Walter był traktowany jako Polak i namawiano go, aby jak najszybciej zabierał się do powrotu do Polski, jego kraju rodzinnego, który jest krajem demokratycznym. Kolejna rozprawa odbyła się po tygodniu. Już w tym czasie żona dosłała adwokatowi niemiecki paszport Waltera, który utracił ważność. Ponownie sędzia imigracyjny odmówił wypuszczenia Waltera na wolność, tym razem namawiając go do powrotu do Niemiec, którego to kraju Walter był obywatelem, a który jest krajem demokratycznym. Argumenty adwokata, że Walter powinien zostać wysłany do Stanów Zjednoczonych, zostały odrzucone, bo wszak to Amerykanie odesłali Waltera do Kanady, nie chcąc z nim mieć nic do czynienia. Dla nich był on nielegalnym imigrantem, którego w dość szybki i prosty sposób się pozbyli.
Walter przesiedział jeszcze w areszcie dalsze trzy tygodnie. W połowie tego okresu się załamał i poprosił oficera imigracyjnego o wysłanie go do Niemiec. Umówił się z żoną, że stamtąd rozpoczną procedurę ściągnięcia Waltera drogą legalną do Stanów na zasadzie łączenia rodzin.
Aleksander Łoś