Przez swoje prawie sześćdziesiąt lat życia Mieczysław przeszedł różne koleje losu. Urodził się w południowo-wschodniej części Polski, tej raczej uboższej. Nadto ojciec jego był AK-owcem, który wprawdzie się legalnie ujawnił, ale przez całe lata był "na celowniku" komunistycznych organów bezpieczeństwa, raz nazywających się Urząd Bezpieczeństwa, a później Służba Bezpieczeństwa. Tego szczęścia nie miał jego stryj, który się nie ujawnił, został wykryty przez bezpiekę i skazany na dwanaście lat więzienia. Karę w większości odbył i został zwolniony dopiero w 1956 roku po dojściu Gomułki do władzy.
Mietek ukończył technikum samochodowe. Po kilku latach został nawet kierownikiem warsztatów w jednym z przedsiębiorstw państwowych. Zarobki były małe, więc Mietek przeniósł się na kierowcę do pogotowia. W tym czasie się ożenił i urodził się mu syn. Potem Mieczysław dostał pracę w firmie polonijnej jako kierowca TIR-ów. Uzyskał odpowiednie prawo jazdy, żądane zaświadczenia i ruszył na trasy międzynarodowe. Jeździł po całej Europie z towarem, który produkowała i którym handlowała spółka polonijna. Ale i to się skończyło. Zmiany ustrojowe spowodowały, że Mieczysław znalazł się bez pracy. Kupił więc lekko przechodzonego mercedesa w Niemczech i stanął na taxi. Najpierw szło nieźle, ale konkurencja i narastająca bieda spowodowana wzrastającym bezrobociem w regionie doprowadziły do tego, że i to źródło dochodów zaczęło przysychać. Ale Mietek był obrotnym facetem i trochę zmodyfikował swoje obowiązki. Zaczął dowozić bogatym facetom prostytutki lepszej kategorii. Pełnił jednocześnie funkcję ochroniarza tych panienek. Na jakiś czas pozwoliło mu to zapewniać godziwy byt rodzinie.
On ciągle zajęty, ciągle w rozjazdach, nie bardzo miał czas zajmować się przyziemnymi sprawami swojego syna. Ten wyrastał na przystojnego młodzieńca. Uczył się bardzo dobrze. Żona Mieczysława posyłała go na prywatne lekcje angielskiego, a później do prywatnej szkoły tego języka, mającej prawo wystawiania dyplomów uznawanych w byłym brytyjskim imperium. Uzyskał prawo nauczania języka angielskiego. Ukończył też studia biznesowe. Skończyła się nauka i zaczęła rzeczywistość. Przez pół roku ten świetnie wykształcony młody człowiek nie mógł znaleźć jakiejkolwiek pracy. Na szczęście, w tym czasie Polska została przyjęta do Unii Europejskiej i W. Brytania była pierwszym krajem, który przyjmował Polaków do pracy. Skorzystał z tego syn Mieczysława. Wyfrunął do Anglii i w Londynie zaczął się aklimatyzować. Oczywiście zaczynając od prac fizycznych, ale widział tam jakieś szanse dla siebie, których nie miał w ogóle w Polsce.
Mieczysławowi coraz bardziej uwierała praca i stosunki panujące w Polsce. Dostrzegał narastającą korupcję. Kolejne rządy zapowiadały oczyszczanie z błędów, których dopuścili się poprzednicy, przeciwnicy polityczni, a już po krótki czasie sami zaczęli się obławiać. Nadto region, w którym się urodził i w którym mieszkał Mieczysław, był jakby w ogonie postępu, a więc podatny na "wciskanie ciemnoty". Mieczysław był człowiekiem oblatanym i coraz mniej wierzył w możliwość wydobycia się Polski z marazmu.
Będąc w tym stanie ducha, dostał zaproszenie od siostry żony do odwiedzenia jej i jej rodziny w Kanadzie. Mieczysław, po naradzie z żoną, postanowił skorzystać z tego zaproszenia. Z góry zakładał, że przy pomocy rodziny uda mu się trochę w Kanadzie popracować. Miał nadto wizę amerykańską i planował dostać się do brata w Chicago, gdzie zamierzał zatrzymać się dłużej. Ale przyjęcie go w Toronto ze strony dwóch sióstr i brata żony, którzy wraz z rodzinami mieszkali tu już od kilkunastu lat i którzy już się trochę urządzili, było tak serdeczne, że Mieczysław pozostał przez trzy i pół roku w Kanadzie. To brat ze Stanów go odwiedził w Toronto. Przylatywała też do niego dwukrotnie żona na okresy trzymiesięczne. Przyleciał też odwiedzić go syn, już mieszkający w tym czasie w Anglii.
Mieczysław już po kilku dniach od przybycia do Kanady podjął pracę w firmie remontowo-budowlanej, w której pracował jego szwagier. Drugi szwagier też pracował w tej branży i gdy nie było pracy dla Mieczysława w jednej firmie, to przerzucał się do drugiej. Układy rodzinne były bardzo dobre, ale Mieczysław wiedział, że nie może nadużywać gościnności. Dlatego wynajął sobie mały apartamencik, co tym bardziej nie było krępujące, kiedy odwiedzała go żona i syn.
Przez okres swojego pobytu w Kanadzie Mieczysław odwiedził Niagarę wielokrotnie. Korzystał z każdej okazji, kiedy członkowie rodziny proponowali mu wyjazd nad słynny wodospad. Tak też się stało pięknego czerwcowego weekendu. Szwagier chciał pokazać Niagarę swojemu kuzynowi, który przyleciał z Polski go odwiedzić. Zaproponował Mieczysławowi zabranie się z nimi. Ten nie odmówił i sielanka się zaczęła. Zwiedzanie zaczęli od Fortu Erie, z kolei przejechali nabrzeżem rzeki w okolice wodospadu. Tam zaparkowali i przeszli pieszo w punkt, z którego wodospad prezentował się najokazalej, gdzie tysiące ton wody waliły w ogromną przepaść.
Następnie wsiedli na stateczek wycieczkowy, który podpłynął pod sam wodospad, i znaleźli się w mgiełce wytwarzanej przez walącą na dół wodę.
Wycieczka już się kończyła. Szwagier postanowił jeszcze tylko kupić papierosy i wjechał w drogę, która – wydawało mu się – prowadzi do sklepu z wyrobami tytoniowymi. Okazało się, że wjechał w jednokierunkową drogę prowadzącą do Stanów Zjednoczonych. Najpierw wydawało się, że nic złego się nie stanie. Ale stało się to, co wielu innym "nielegalnym", którzy przez błąd kierowców wjeżdżali w pas graniczny.
Kanadyjczycy ich nie kontrolowali, ale Amerykanie tak. Szwagier miał dokumenty w porządku. Jego kuzyn miał wizę amerykańską zezwalającą na wielokrotne przekraczanie granicy. Ale Mieczysław nie miał nic. Amerykanie odesłali ich do Kanadyjczyków, ale widocznie powiadomili o turyście bez dokumentów, bo kanadyjski strażnik graniczny natychmiast wyłuskał Mieczysława z samochodu i odprowadził do pokoju przesłuchań. Zjawił się w krótkim czasie oficer imigracyjny, który posługując się tłumaczem dyżurującym w domu, poprzez telefon, przesłuchał Mieczysława. Ten powiedział prawdę i też o tym, że zamierzał już w najbliższych tygodniach wracać do Polski. Faktycznie tak było. Rozłąka z żoną trwała już zbyt długo.
Oficer imigracyjny oświadczył, że na następny dzień Mieczysław zostanie przewieziony do torontońskiego aresztu imigracyjnego, ale że może wyjść za kaucją w kwocie pięciu tysięcy dolarów. Mieczysław wiedział, że może liczyć na rodzinę. Szwagier był zrozpaczony i skruszony w związku z tym, na co naraził Mieczysława. Gotów był wyłożyć natychmiast kaucję. Ale nie wiedzieli, jak to zrobić. Nigdy nie byli w podobnej sytuacji. Jak typowi imigranci strzegli się władz imigracyjnych i policji.
Mieczysław i jego rodzina nie wykorzystali oferty oficera imigracyjnego, który go aresztował. Po trzech dniach pobytu w areszcie odbyła się rozprawa przed sędzią imigracyjnym. Na rozprawę tę przybyła bratowa Mieczysława z mężem. Przynieśli oni ważny paszport polski Mieczysława. Zaoferowali zapłacenie kaucji i dopilnowanie, aby Mieczysław wyjechał z Kanady w wyznaczonym przez władze imigracyjne terminie. Sędzia dał się przekonać. Niezbyt zdecydowanie oponował oskarżyciel – oficer imigracyjny i Mieczysław znalazł się na wolności.
Jego pobyt w Kanadzie trwał jeszcze miesiąc. W tym czasie jeszcze trochę popracował ze szwagrem na budowie, choć miał zakaz wykonywania pracy. Ale miało to być jakby na otarcie łez ze strony szwagra, który czuł się ciągle winny tarapatów, w jakich znalazł się Mieczysław.
Był on wyjątkowym szczęściarzem, bo niezbyt wielu zaproszonych na dłuższy okres członków rodzin z Polski korzysta z tak szczerej gościnności, jakiej doświadczył Mieczysław ze strony rodziny swojej żony. Wpadka nastąpiła jakby z "przesłodzenia", bo szwagier chciał mu zagospodarować nawet weekend, aby nie czuł się osamotniony.
Aleksander Łoś