farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Profesjonalista

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Kiedy szereg lat temu odwiedziłem jednego z szefów torontońskiej policji, wysunął on szufladę z teczkami, mówiąc, że to są wszystko sprawy masowej kradzieży samochodów przez gangi imigrantów pochodzących z Europy Wschodniej. Tak określał wszystkie kraje położone od Odry na wschód. Po latach dane mi było rozmawiać z jednym z liderów tego procederu.

Trafił on do aresztu imigracyjnego pod rosyjsko-żydowskim nazwiskiem i imieniem Jura. Władze imigracyjne znały go pod tymi danymi i już miała nastąpić decyzja o zwolnieniu go za kaucją, kiedy padło pytanie o jego datę urodzenia. Podał jakąś, ale nie zgadzała się ona z tą, która widniała w przedstawionym władzom imigracyjnym paszporcie. Widniała w nim fotografia Jury, były dane, że urodził się we Lwowie na Ukrainie. Ale to nie był paszport Jury. Kupił go na czarnym rynku w Toronto. Ale nie zapamiętał daty urodzenia widniejącej w tym paszporcie. Bo Jura to nie był wcale Jura, ale Wołodia.

Historia życia tego około 45-letniego mężczyzny była przebogata. Rodzice jego byli lekarzami, podobnie jego siostra, która po osiedleniu się w Kanadzie, uzyskała uprawnienia lekarskie i tu praktykowała. Ojciec pozostał we Lwowie, a matka przeniosła się do Kanady i tutaj pracowała jako pielęgniarka.

Poświęćmy krótką chwilę dziadkom Wołodii ze strony matki. Otóż jego dziadek był banderowcem. Żył jeszcze, mając prawie dziewięćdziesiąt lat, i przekazał Wołodii informację, że udział banderowców w zabijaniu Polaków został wyolbrzymiony przez Ruskich. To oni raz przebierali się za Ukraińców i mordowali Polaków, a potem przebierali się za Polaków i mordowali Ukraińców. Tak prowokowali obie strony do bratobójczych walk i wzajemnych oskarżeń. Dziadek Wołodii w jakiejś akcji swojego oddziału stracił rękę. Ale mimo tego inwalidztwa, tuż po wojnie wybudował dom. Ale w 1947 roku jego sąsiad zakapował go do KGB i dziadek Wołodii wraz z żoną i dwojgiem dzieci został zesłany na Syberię. Tam urodziła się matka Wołodii. Dziadek wraz z rodziną zwolniony został po dziesięciu latach, a kiedy wrócił w rodzinne strony, stwierdził, że jego dom został oddany temu, który na niego doniósł. Zabrał się ponownie do roboty i wybudował obok drugi dom.

Wołodia po ukończeniu szkoły średniej został powołany do wojska. Po okresie rekruckim został skierowany do ówczesnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

Przebywał w kilku miejscach, m.in. we Frankfurcie, Lipsku, koło Berlina. Tam zaczęła się jego praktyka złodziejska. Kradli wszyscy: duzi dużo, mali mniej. On został przyłapany na kradzieży i opędzlowaniu cysterny benzyny. Dostał się do więzienia wojskowego. Ale nie wydalono go z Niemiec. Z kolei podpadł gangowi czeczeńskiemu. Został tak pobity, że trafił na tydzień do szpitala wojskowego. Uciekł z wojska i pojechał do domu, aby zabrać ukryty tam pistolet, którym zamierzał pozabijać Czeczeńców, którzy go sprali. Ale przeszło mu. Wrócił do wojska, ale już nie do Niemiec, tylko do Polski, do Świdnicy na Dolnym Śląsku. Był to już okres, kiedy upadał Związek Sowiecki i tworzyły się zręby wojska poszczególnych, wybijających się na wolność krajów. Okazało się, że jednostka, do której trafił, przekształcała się w wojsko ukraińskie. Dezercja Wołodii z armii sowieckiej nie miała już znaczenia. Dowiedział się jeszcze, że większość sprzętu wojskowego wycofujący się z NRD generałowie sowieccy opylili Chorwatom, którzy w tym czasie walczyli z Serbami, i dyktatorowi Iraku Saddamowi Husajnowi.

Wołodia po wojsku wybrał się na studia do Kijowa, ale po roku zrezygnował z tego. Uznał, że nauką daleko nie zajedzie. Wybrał się w podróż po Europie. W Europie Zachodniej trafił do grupy kradnącej i szmuglującej mercedesy i BMW do Rosji i na Ukrainę. Po kilku latach Wołodia skorzystał z zaproszenia matki, która już osiedliła się w Kanadzie, i przyleciał do niej w gości. Posłużył się fałszywym, kupionym na czarnym rynku paszportem, do którego nie musiał mieć wizy kanadyjskiej. Kontrolę graniczną przeszedł gładko i tak zaczął się jego czternastoletni pobyt w Kanadzie.

Już po kilku miesiącach pobytu tutaj poznał polską imigrantkę, z którą wspólnie zamieszkał i doczekali się po dwóch latach syna. Po zawarciu związku małżeńskiego żona wystąpiła do władz imigracyjnych o sponsorowanie Wołodii. Uzyskał on prawo stałego pobytu, ale pod nazwiskiem i imieniem, które figurowały w jego fałszywym paszporcie.

Wołodia już po kilku tygodniach po wylądowaniu w Kanadzie ukradł pierwszy samochód. Najpierw działał w spółce, ale bardzo szybko się usamodzielnił. To on był szefem gangu. Na rynek wewnętrzny głównie kradli lexusy, a na rynek wschodnioeuropejski głównie jeepy. Najpierw podrabiano dokumenty tych samochodów.

Głównie chodziło o ich postarzenie. Samochody co najmniej trzyletnie praktycznie nie były kontrolowane przez celników. Do jednego kontenera Wołodia ładował sześć samochodów i odbiorcy już załatwiali resztę. On otrzymywał swoją dolę.

Ale po latach ten proceder jeszcze bardziej sobie ułatwił. Otóż sprzedawcy samochodów często nie mogli się pozbyć nowych samochodów z poprzedniego roku produkcji. Oferowali więc Wołodii, że dadzą się przez niego okraść i otrzymają za to ubezpieczenie. Rekordem była kradzież od jednego właściciela punktu sprzedaży dziesięciu samochodów. Wołodia dorabiał im dokumenty, postarzał je i wysyłał do stałych odbiorców.

Wołodia uważał się za speca w swoim fachu. Ale z zazdrością mówił o pewnym krajanie, którego poznał już w Kanadzie, gdzie uzyskał on prawo stałego pobytu jako azylant, a który pracował w roku, żyjąc na Ukrainie, tylko jeden dzień. A praca jego polegała na zagarnięciu całego pociągu z chodliwym towarem. Rekord to sześćdziesiąt wagonów rozładowanych przez paserów, zanim kolej i milicja o tej kradzieży się dowiedziały. Drugim niedościgłym wzorem dla Wołodii był pewien Polak mieszkający na Lakeshore w Toronto, który był królem złodziei samochodów. Wyjechał w końcu do Polski i tam spokojnie prowadzi wypożyczalnię luksusowych samochodów, oczywiście wcześniej skradzionych osobiście w Kanadzie. Wołodia uzupełniał jego stajnię, w miarę jak samochody się starzały.

W końcu policja namierzyła Wołodię, tzn. wiedziała oni, że jest szefem gangu, ale nie mogła go nakryć. Wpadł głupio przez przypadek. Otóż któregoś dnia jechał z kolejną swoją dziewczyną (z żoną już kilka lat wcześniej się rozstał, ale żyli w zgodzie) nowiutkim lexusem, którego jej właśnie podarował. Ona prowadziła.

Przekroczyła dozwoloną prędkość i została zatrzymana do kontroli. Policjanci sprawdzili jej dokumenty i dokumenty Wołodii. Od razu mieli podejrzenie co do pochodzenia samochodu. I faktycznie, ustalili, że został dopiero co skradziony, bo Wołodia nie miał jeszcze czasu, aby pozmieniać w nim to i owo. Dziewczyna została aresztowana z Wołodią, ale on, jak prawdziwy dżentelmen, wziął wszystko na siebie. Ona została wypuszczona, a on odsiedział w więzieniu siedem miesięcy. Po odsiedzeniu kary został wysłany prosto do aresztu imigracyjnego, gdzie czekał na rozstrzygnięciu o swoim losie.

Wołodia przez lata pobytu w Kanadzie zapuszczał tu korzenie. Najpierw kupił dwa akry ziemi i wybudował tam daczę. Ale w miarę wzrastania dochodów, postanowił powiększyć swoją posiadłość. Kupił więc dodatkowo cottage z dwustoma akrami ziemi na północ od Peterborough. Tam osadził na stałe swojego kolegę, który miał przeszłość śpiewaka znanego ukraińskiego zespołu muzycznego, ale który wpadł w alkoholizm. Wołodia kupił krowę, konia, kozy, kury, kaczki i podsypywał koledze pieniądze, aby ten prowadził dla niego to gospodarstwo.

Wołodia przez cały okres pobytu w Kanadzie nie odwiedził Ukrainy i nie widział się ze swoim ojcem. Rodzice Wołodii żyli w separacji. Ale Wołodia, posługując się swoim fałszywym paszportem, w którym tkwiła jednak kanadyjska wiza landed immigrant, ponownie odwiedził Polskę. Jak powiedział, dwa tygodnie przełajdaczył w polskich burdelach. Szczególnie chwalił sobie jeden, mieszczący się na bocznej ulicy od Piotrkowskiej w Łodzi.

Wołodia, mimo swojej kryminalnej drogi życiowej, przestrzegał dwóch zasad. Dbał o swoją tężyznę fizyczną. Był szczupły, ale umięśniony. Nawet w czasie pobytu w areszcie systematycznie biegał sprintem, gimnastykował się i ćwiczył sztuki walki. W utrzymaniu tej dobrej tężyzny pomagało mu przestrzeganie postu. Wyniósł to z domu rodzinnego, gdzie zgodnie z tradycją prawosławną, poszczono w środy i piątki. W te dni Wołodia jadł tylko obiado-kolację, bo był człowiekiem religijnym. Nosił przy sobie jakieś książeczki religijne, znał doskonale zasady religii i ich przestrzegał na swój sposób.

Wołodia też zerwał z pijaństwem. Bo po latach picia stwierdził, że między pół litra a litrem, a to była jego norma, zaczął tracić świadomość i stawał się nieobliczalny. Zamienił więc alkohol na "marychę", po której czuł się dobrze.

Po trzech tygodniach pobytu Wołodii w areszcie władze imigracyjne uzyskały dane wskazujące, że mają do czynienia z osobnikiem, do którego można dopasować trzy życiorysy. Trzeba było kolejnych dwóch tygodni do połączenia ich w jedno i z tego wyłoniła się faktyczna sylwetka osobnika, z którym władze miały do czynienia. Nawet rozważano postawienia mu kolejnych zarzutów i skierowanie go ponownie do więzienia, ale uznano, że tańszym sposobem będzie deportacja tego zawodowego złodzieja, co też, po wyrobieniu mu nowego paszportu w konsulacie jego rodzinnego kraju, nastąpiło.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.