Na tym tle suma, z jaką przyleciała do Kanady Maria, 35-letnia Filipinka, nie musiała za bardzo szokować. Kiedy wylądowała na lotnisku torontońskim wraz z trójką dzieci w wieku 7-12 lat jako turystka, z gotówką w kwocie pięćdziesięciu tysięcy dolarów w gotówce i z czekami podróżnymi na kwotę stu tysięcy dolarów, przeszła dość gładko przez kontrolę. Oficerowi imigracyjnemu powiedziała, że prowadzi na Filipinach biznes eksportowo-importowy i przy okazji wakacji, jakie zafundowała sobie i dzieciom, pragnie zorientować się w możliwościach prowadzenia biznesu z Kanadą.
Maria, wzorowa chrześcijanka, jak większość jej ziomków, uzyskała solidne wykształcenie biznesowe, wyszła za mąż, urodziła i wychowywała przykładnie swoje dzieci (do pomocy miała mamkę, kucharkę, panią do sprzątania i ogrodnika na pół etatu). Mąż prowadził biznes, z którego dochody pozwalały na życie na poziomie dość wysokim, ale rodzinne konto bankowe zbytnio się nie powiększało.
Kiedy najmłodsze z dzieci miało trzy lata, Maria postanowiła wrócić do pracy zawodowej. Między studiami a zamążpójściem i urodzeniem pierwszego dziecka pracowała dla jakiejś firmy finansowej. Nabrała trochę doświadczenia w udzielaniu pożyczek i lokowaniu większych kwot przez osoby pragnące powiększenia swoich oszczędności. Obecnie postanowiła to samo robić na swoje konto. Najpierw, jak każdy, zaczynała skromnie. Pomogły trochę koneksje rodzinne, grono znajomych i tak krok po kroku ludzie zaczęli do niej nabierać zaufania. Maria pozyskiwała też dla siebie pewne kwoty z tych transakcji i do pewnego czasu cieszyła się i z tego.
Praca męża i jej własna aktywność zawodowa powodowały, że Maria posuwała się systematycznie w górę w krąg ludzi coraz bogatszych. Obserwowała ich kariery, podglądała ich metody szybkiego bogacenia się i powoli zaczęła myśleć, a później działać w kierunku przyspieszenia awansu finansowego. Maria zaczęła obracać powierzonymi jej sumami swoich klientów jak własnymi. Fałszowała przy tym dokumenty. Wypłacała, jeśli klient domagał się tego, dywidendy. Ale główne, powierzone jej kwoty lokowała na ryzykownych operacjach finansowych, które miały jej dać roczne dochody dochodzące do kilkudziesięciu procent. Raz dawały, a innym razem nie. Wzrastały też wydatki Marii. Kupiła nowy, duży dom, nowy, luksusowy samochód, co miało jeszcze bardziej budzić do niej zaufanie wśród klientów.
W pewnym momencie jednak coś pękło, jakieś nieostrożne posunięcia Marii spowodowały narastające żądania klientów, aby wydała im przekazane jej kapitały. Maria przez jakiś czas kluczyła, odkładała spotkania, nie stawiała się na nie. Traciła z dnia na dzień klientów. W ostatnim momencie zebrała to, co zdołała, i przyleciała wraz z dziećmi do Kanady.
Mąż, którego poinformowała trochę wcześniej o faktycznym stanie jej interesów, zdołał szybko sprzedać dom i samochody i umknął do Hongkongu, gdzie miał filię swojej firmy, i tam postanowił kontynuować swoją działalność. Po podliczeniu, władze Filipin ustaliły, że Maria oszukała swoich klientów na kwotę siedmiu milionów dolarów amerykańskich. Ale władze te przez prawie trzy lata nie wiedziały, gdzie Maria się ukryła.
Ona natomiast w kilka tygodni po przylocie do Kanady zwróciła się do władz imigracyjnych o przyznanie jej statusu uciekiniera. Przedstawiła jakieś dokumenty, że jest ścigana przez policję w swoim rodzinnym kraju. Oczywiście dołożyła do tego legendę, że była prześladowana z przyczyn politycznych. Nadto, dla wzmocnienia tego wniosku podała, że musiała uciekać od męża, który się znęcał nad nią. Też przedstawiła jakiś świstek z policji. Prawdopodobnie dokumenty te spreparował jej jakiś fałszerz.
Wniosek Marii został przyjęty, wydano jej tymczasowe zezwolenie na pobyt w Kanadzie, prawo do pracy i ubezpieczenia zdrowotnego. Dzieci poszły do szkoły. Maria natomiast zaczęła się mocno udzielać w swoim środowisku etniczno-religijnym. Jako nowo przybyła, atrakcyjna, dobrze wykształcona, stała się atrakcją wielu spotkań. W ich trakcie wykazała się dobrą znajomością rynku inwestycyjnego w swoim rodzinnym kraju. Coraz więcej jej ziomków, w większości pań, zaczęło zasięgać jej rady, jak i w co inwestować zarobione w Kanadzie pieniądze. Porady Marii były trafne.
Zaczęła przyjmować płatne zlecenia na załatwienie różnych operacji finansowych. Szło jej coraz lepiej, klientek przybywało i jej dochody również rosły. Maria również dość szybko uporała się ze sprawami imigracyjnymi. Po dwóch latach uzyskała, a z nią automatycznie jej dzieci, prawo stałego pobytu w Kanadzie. Od tego momentu rozwinęła skrzydła.
Cała historia się powtórzyła. Najpierw zdobycie zaufania klientów, wydobycie od nich coraz więcej środków finansowych, zainwestowanie ich na własny rachunek z liczeniem na to, że przyniosą one zyski wystarczające na wypłatę procentów dla klientów i uszczknięcie sporych sum dla siebie. Sława Marii tak szybko rosła, że do momentu wpadki zagarnęła od klientów ponad dwa miliony dolarów kanadyjskich.
O "sprawności" policji kanadyjskiej niech świadczy fakt, że zamiast ją natychmiast aresztować po wpłynięciu pierwszych sygnałów od jej klientów o możliwości dokonania przez nią oszustw, najspokojniej wysłano jej wezwanie do stawienia się za kilka dni na komendę policji. Maria wyczuła pismo nosem. Te kilka dni wystarczyło jej na przetransferowanie ponad miliona dolarów na konto jej i jej męża do Hongkongu. Te kilka dni pozwoliło też policji na uzupełnienie materiału, a tuż przed spotkaniem z Marią prowadzący sprawę inspektor uzyskał od władz filipińskich dane o jej oszustwach w tamtym kraju. Dlaczego tego nie sprawdzono przed przyznaniem Marii statusu uchodźcy – nie wiadomo.
Na komendzie, po wstępnych wyjaśnieniach, Maria została aresztowana. Skierowana została do oddziału kobiecego więzienia w Milton. Jej dzieci na kilka dni zostały umieszczone w izbie dziecka. Ale Maria i to przewidziała. Przekazała swojej, poznanej w Kanadzie przyjaciółce kwotę kilkudziesięciu tysięcy dolarów na przechowanie. Teraz z aresztu zwróciła się do niej, aby zabrała jej dzieci z izby dziecka, podając się za ich krewną (co sama potwierdziła i nikt tego nie sprawdził), i tak się stało. Przez jej okres pobytu w więzieniu dzieci Marii były pod troskliwą opieką przyjaciółki, której ich ojciec dosłał z Hongkongu na utrzymanie dalsze kilkadziesiąt tysięcy. Trzeba dodać, że przez okres pobytu w Kanadzie mąż Marii odwiedził ją i dzieci trzykrotnie, a ona sama odwiedzała go w Hongkongu dwukrotnie.
Maria otrzymała za oszustwa wyrok jednego roku więzienia. Karę jej skrócono o połowę, wobec dobrego sprawowania. Po półrocznym pobycie w więzieniu wraz z dziećmi została umieszczona w areszcie imigracyjnym. W międzyczasie władze imigracyjne pozbawiły ją statusu stałego rezydenta Kanady z powodu dopuszczenia się oszustwa w chwili składania wniosku (zataiła fakt popełnienia przestępstwa kryminalnego na Filipinach) i późniejszych przestępstw już w Kanadzie.
Załatwiono też jej dokument podróży wraz z dziećmi na Filipiny.
Maria przebywała w areszcie imigracyjnym wraz z dziećmi tylko kilka dni. Dała się poznać jako "kobieta z klasą", na tle innych przebywających w areszcie kobiet. W tym czasie przyjaciółka dostarczyła do aresztu bagaże dla całej rodziny, które wyglądały solidnie. Na koncie Marii pojawiło się też kilka tysięcy dolarów. Leciała jednak wraz z dziećmi na koszt kanadyjskiego podatnika.
Na lotnisku na Filipinach czekał na Marię osobiście komendant policji stolicy tego kraju. Nie dlatego, aby czynić jej honory, ale aby osobiście dopilnować aresztowania Marii, bowiem wykorzystując przyjaźń, a jednocześnie naiwność jego żony, wyciągnęła od niej sto siedemdziesiąt tysięcy dolarów amerykańskich na rzekome, wysokodochodowe operacje finansowe.
Aleksander Łoś