Matka Vadima, wzięta lekarka, uruchomiła swoje znajomości i szybko załatwiła paszport swojemu synowi. Po kilku dniach kupiła mu bilet do Argentyny. Na ten dzień Vadim postarał się o przepustkę i już nie wrócił do swojej jednostki, mającej siedzibę kilkadziesiąt kilometrów od St. Petersburga. Po kilku dniach do mieszkania matki Vadima przybyli żandarmi wojskowi, pytając, gdzie jest syn. Oświadczyła, że nie wie, że nie pokazywał się od kilku tygodni. Zagrała nawet "pierwszą naiwną", a jednocześnie wykazując jakby niepokój matki i pytając, czy się synowi coś złego nie stało? Uzyskała tylko odpowiedź, że syn się nie stawił w jednostce po ostatniej przepustce i jeśli nie stawi się w ciągu kilku dni, to czeka go sąd wojskowy i skazanie na kilka lat więzienia.
Vadim już w tym czasie przechadzał się ulicami stolicy Argentyny. Miał przy sobie kilkaset dolarów. Wynajął jakiś tani pokoik i szukał jakichś kontaktów. W końcu znalazł jakiegoś rodaka, który pomógł mu "zaczepić się" w tym dla niego egzotycznym kraju. Vadim nie znał hiszpańskiego, ale kolega pomógł mu znaleźć pierwszą pracę. Vadim ukończył w Rosji technikum samochodowe. Tak więc zaczął od sprzątania małego warsztatu samochodowego, mycia samochodów, ale powoli był dopuszczany do coraz poważniejszych zadań. Był młody, zdolny, dociekliwy. Szybko poznał marki różnych samochodów, ich dolegliwości i metody napraw. Po dwóch latach poznał, w wystarczającym stopniu do porozumiewania, język hiszpański i stał się w pełni użytecznym pracownikiem. Nie zmieniał pracodawcy, który okazał się dla niego bardzo przychylny. Właściciel rozbudował zakład, unowocześnił go, tak więc praca Vadima stała się i łatwiejsza, i przyjemniejsza.
Po trzech latach przyleciała do niego matka. Powiedziała mu, że zlikwidowała wszystkie sprawy i przenosi się na stałe do Kanady. W systemie punktowym uzyskała zaproszenie do osiedlenia się w Kanadzie. Mówiła dość dobrze po angielsku. Namawiała syna, aby poleciał z nią do Toronto. On jednak odmówił. Już zdołał się dość dobrze zadomowić w Argentynie. Nie bez znaczenia też był fakt, że miał w tym czasie pierwszą stałą sympatię.
Była to urodziwa, ciemnowłosa Argentynka hiszpańskiego pochodzenia.
Ta ognista piękność zakochała się w przystojnym, jasnym blondynie, który przypominał niemieckich potomków byłych SS-manów i gestapowców, którzy masowo osiedlili się w Argentynie po drugiej wojnie światowej. Z przywiezionymi, a wcześniej zrabowanymi pieniędzmi i precjozami, stanowili oni warstwę uprzywilejowaną w tym ciągle prosperującym kraju. Skóry z wielkich stad bydła kupowane były nawet przez Polskę, aby z kolei po przerobieniu w garbarniach, zelowane były nimi buty żołnierzy swojej armii i armii zaprzyjaźnionych krajów, które miały na bagnetach zmienić ustrój w wielu krajach świata "na ten właściwy".
Matka odleciała do Kanady i tam, po zaliczeniu jakichś kursów, stała się instruktorką kobiecego aerobiku i jogi. Po jakimś czasie otworzyła własny biznes z tym związany, a potem utworzyła kilka filii. Powodziło się jej bardzo dobrze. Ciągle namawiała syna do dołączenia do niej. On, mimo tęsknoty za matką, ciągle przeżywał upojenie klimatem, przyrodą, gorącymi dziewczynami, stosunkowo dobrą sytuacją materialną. Po pewnym czasie zaczęły się jednak problemy. Sytuacja ekonomiczna Argentyny gwałtownie się pogorszyła. Dochody się skurczyły, gorące dziewczyny wyjechały za pracą do prosperującego Chile albo na kontynent północnoamerykański. Tęskne listy matki trafiły w końcu na właściwy grunt.
Pewnego dnia Vadim wylądował na lotnisku torontońskim. Od razu w urzędzie imigracyjnym na lotnisku wypełnił blankiety dokumentów, w których wyraził swoje pragnienie stania się stałym rezydentem Kanady. Opisał swoją drogę życiową, szczegółowo podając, że nie zgadzał się z polityką pacyfikacyjną swojego kraju wobec Czeczenii, co spowodowało, że zdezerterował z wojska. Po kilku godzinach przesłuchań Vadim trafił w ramiona płaczącej ze szczęścia matki.
Pojechali do jej domu, gdzie przedstawiony został konkubinowi matki, którym okazał się syn powojennych emigrantów ukraińskich, mówiący trochę łamaną gwarą ukraińsko-rosyjską. Vadimowi stosunki z partnerem matki ułożyły się bardzo dobrze. To on załatwił Vadimowi pierwszą pracę w warsztacie samochodowym prowadzonym przez imigranta z Rosji. Fakt możliwości swobodnego porozumiewania się z szefem ułatwiał mu życie. Zaczął jednak uczęszczać na kurs angielskiego, tak że po roku już potrafił się w wystarczającym stopniu porozumiewać z klientami warsztatu. Stawał się coraz bardziej samodzielny w pracy. Bo mechanikiem samochodowym był dobrym.
Ale po roku trafiła mu się jeszcze lepsza "fucha". Poznany kolega zaproponował mu pracę w firmie specjalizującej się w naprawach lodówek i urządzeń chłodzących mieszkania. Była to praca czystsza i nawet lepiej płatna.
Minęło półtora roku od czasu złożenia przez Vadima wszystkich dokumentów imigracyjnych. Wydawało się, że wszystko idzie właściwym, choć biurokratycznie powolnym trybem. Aż tu któregoś dnia do domu matki Vadima, w którym on ciągle mieszkał, zapukało dwóch policjantów. Otworzył im. Zapytali, jak się nazywa. Kiedy im odpowiedział, poprosili o udanie się z nimi do radiowozu i na komendę w celu przesłuchania. Pozwolili mu jedynie zadzwonić do matki.
Na komendzie policji jakiś cywil zaczął kilkugodzinne przesłuchanie Vadima. Nie wiedział on, o co chodzi. Pytał wielokrotnie policjanta, dlaczego został zatrzymany. Ten prawie aż do końca nie wyjaśnił mu tego. W końcu oświadczył, że został zatrzymany w następstwie oficjalnego wystąpienia władz rosyjskich o wydanie im niebezpiecznego przestępcy, czyli Vadima, któremu zarzucali nie tylko ucieczkę z wojska, ale również dopuszczenie się wielu przestępstw kryminalnych.
Vadim zrozumiał, że rosyjski agent w Kanadzie uzyskał dane o nim, i mimo upływu prawie dziewięciu lat od ucieczki, macki sięgnęły po niego. Władze rosyjskie wiedziały, że nie mają szans na przekazanie im go, jeśli postawiłyby tylko zarzut ucieczki z wojska, tak więc napisały, co papier mógł przyjąć. Dołączono do tego jakieś dokumenty, które miały uwiarygodnić zarzuty wobec Vadima.
Wszystko to zajęło władzom kanadyjskim półtora roku, aby wyjaśnić, co w tym było prawdą, a co fałszem. Vadim siedział w areszcie, a w zasadzie w więzieniu, i to nie jednym, bo był przewożony kilkakrotnie z jednego do drugiego. W tym czasie wynajęty przez matkę drogi adwokat obalał jeden zarzut za drugim. W końcu podjęto decyzję o zwolnieniu Vadima za kaucją w kwocie dwudziestu tysięcy dolarów. Matka wpłaciła tę kaucję.
Na odchodnym strażnik dał Vadimowi worek więzienny, aby mógł zapakować swoje rzeczy, mówiąc do kolegów: "to jest fajny facet". Faktycznie, Vadim, mimo trudności życiowych, nie utrudniał życia innym, wykazywał takt i szacunek dla innych. Z kolei przewieziony on został do aresztu imigracyjnego, gdzie nastąpiło jego ostateczne zwolnienie. Wychodząc, Vadim powiedział: "Mimo wszystko kocham Kanadę, a szczególnie za to, że nie pozwoliła putinowskim mackom wywlec mnie stąd", i dodał, jakby na usprawiedliwienie swojej ucieczki sprzed lat, "nie chciałem, aby moja matka była członkinią organizacji matek byłych żołnierzy rosyjskich, którzy zginęli w Czeczenii".
Aleksander Łoś