Ożenił się, otrzymał mieszkanie kwaterunkowe, urodziły mu się dwie córki. Zmiany kapitalistyczne w Polsce spowodowały, że Stefan stracił pracę. Szukał jakiegoś rozwiązania tego problemu. Wpadł na pomysł, że poleci do Kanady. Mieszkała tam już na stałe od kilku lat jego krewna wraz z mężem i dwojgiem dzieci. Otrzymał od niej zaproszenie i pewnego dnia wylądował na lotnisku torontońskim.
Miał wizę trzymiesięczną. Kiedy minął ten okres, Stefan nawet tego nie zauważył. Przy wsparciu męża krewnej dostał pracę w firmie remontowo-budowlanej, której właścicielem był imigrant ukraiński. W firmie tej pracowali sami Ukraińcy i Rosjanie. Po kilku latach Stefan mówił płynnie po rosyjsku i ledwie, ledwie po angielsku. Nigdy nie nauczył się pisać czy czytać w tych językach.
Już po dwóch miesiącach Stefan wyprowadził się od krewnej i zamieszkał wspólnie z dwoma Ukraińcami, z którymi pracował. Przez pierwsze trzy lata pobytu w Kanadzie wysyłał systematycznie żonie pieniądze. Ale potem zaprzestał. Kiedy otrzymał listy z wyrzutami, że nie przyczynia się do utrzymania własnych dzieci, to przestał w ogóle odpisywać. Po dwóch latach otrzymał pozew rozwodowy z sądu, a po kolejnym roku wyrok rozwodowy. W ogóle w tej sprawie nie reagował.
Dopiero po siedmiu latach pobytu w Kanadzie nastąpiła wpadka. Mieszkał wówczas w suterenie u Ukraińca ze starej, powojennej imigracji.
Właścicielem sąsiedniego domu był Polak z nowej imigracji. Stefan zaczął się z nim spotykać, co często kończyło się popijawą. Stefan opowiedział temu nowemu kompanowi swój życiorys i powiedział mu, że przebywa w Kanadzie nielegalnie. Po jakimś czasie pokłócili się o coś. Po kilku dniach do pokoju Stefana przybyło dwóch oficerów imigracyjnych, którzy po wylegitymowaniu aresztowali go i odwieźli do aresztu imigracyjnego. Stefan, kiedy był prowadzony do samochodu skuty kajdankami, dostrzegł właściciela sąsiedniego domu, który śmiał się szyderczo. Stefan zrozumiał, że to on doniósł na niego do władz imigracyjnych.
W areszcie przebywał tydzień. Poprosił o wstawiennictwo ówczesnego swojego szefa, który przybył na rozprawę imigracyjną, zgodził się być gwarantem, zobowiązując się wpłacić dwa tysiące kaucji. Kiedy Stefan wyszedł na wolność, to zwrócił te pieniądze szefowi. Ten wykorzystywał fakt, że pomógł Stefanowi, i często spychał na niego prace, które mieli wykonać wspólnie.
Stefan miał się zgłaszać co miesiąc w urzędzie imigracyjnym. Czynił to sumiennie. Wynajął agenta imigracyjnego, który pomógł mu wypełnić odpowiednie dokumenty, które miały spowodować otrzymanie przez niego stałego pobytu w Kanadzie. Procedura trwała ponad trzy lata. W końcu otrzymał decyzję odmowną. Po tym, na wyznaczone okresowe spotkanie, poszedł ze swoim agentem imigracyjnym. Oficer imigracyjny zrobił Stefanowi zdjęcie do nowego paszportu, bo jego stary paszport stracił już dawno ważność. Tenże oficer poinformował Stefana, że przygotowuje decyzję deportacyjną i aby się przygotował do rychłego wylotu do Polski.
Po wyjściu z urzędu Stefan był załamany. Nie miał do kogo i czego wracać. Widząc jego zatroskanie, agent imigracyjny udzielił mu ostatniej "dobrej rady", aby się dobrze ukrył i nie dał się złapać. Stefan posłuchał tej rady. Zmienił mieszkanie na podobne do poprzedniego, też w suterenie budynku w jednej z bocznych ulic od Roncesvalles, w sercu polskiej dzielnicy w Toronto. Zmienił też pracę. Już nie wykonywał prac remontowo-budowlanych na zewnątrz budynków, ale w ich wnętrzach. Nie chciał, aby go ktokolwiek widział, jak pracuje. Zakupy robił w pobliskich polskich sklepach wieczorami, po pracy, gdzie też kupował sobie ciepłe dania garmażeryjne.
Któregoś dnia przypadkowo spotkał męża byłej swojej krewnej, od którego dowiedział się, że jego żona zmarła. Od niego też dowiedział się, że on też rozszedł się wcześniej ze swoją żoną. Życie Stefana nadal biegło bez większych zakłóceń. Czasami spotykał się z innymi nielegalnymi imigrantami z Polski, ale stwierdził, że nie warto. Większość z nich nadużywała alkoholu, lub wręcz byli to nałogowi alkoholicy. Stefan nie wylewał za kołnierz, ale z umiarem.
Któregoś dnia, w letni ciepły dzień do Stefana przyszedł jeden z kolegów. W suterenie było gorąco. Wzięli więc z lodówki Stefana po piwie i wyszli na zewnątrz. Stanęli na podjeździe do domu, tuż przy drzwiach garażu. Tylko otworzyli butelki, nawet nie zdążyli wypić pierwszego haustu zimnego piwa, a tu wyskoczyło z nieoznaczonego policyjnego samochodu dwóch policjantów, którzy oświadczyli im, że picie alkoholu w publicznym miejscu jest nielegalne. Policjanci zapytali o dane osobowe obydwu mężczyzn. Kolega Stefana miał pobyt stały w Kanadzie, więc policjant wypisał mu mandat na siedemdziesiąt dolarów. Po sprawdzeniu danych Stefana w komputerze policjant oświadczył mu, że go aresztuje, bo jest poszukiwany przez władze imigracyjne. Policjanci odwieźli Stefana do komendy, a stamtąd dwaj oficerowie imigracyjni zabrali go do aresztu imigracyjnego.
Wprawdzie areszt został przeniesiony w inne miejsce, ale Stefan szybko przypomniał sobie rutynę tam panującą. Nastąpiła jednak jedna wielka zmiana. W areszcie nie wolno było w ogóle palić papierosów. A Stefan był nałogowym palaczem. Przez pierwsze kilka dni męczył się brakiem nikotyny w organizmie, ale po każdym kolejnym dniu było coraz znośniej. Stefan pierwszy raz od wielu lat jadł systematycznie, trzy razy dziennie, ciepłe posiłki. W ciągu pierwszych kilku dni kończyło się to rozwolnieniem, ale po tym żołądek przyzwyczaił się do zwiększonego wysiłku i Stefan poczuł, że zaczyna przybywać na wadze. Bo kiedy przywieziony został do aresztu, to wyglądał jak więzień obozu koncentracyjnego. Był niezwykle jak na swoje 56 lat życia chudy. Nadto siwe włosy, broda i wąsy powodowały, że wyglądał na co najmniej dziesięć lat starszego.
Przez pierwsze kilka dni nic w sprawie Stefana się nie działo. Dzwonił do swojego aktualnego szefa, który był mu winny za pracę około czterech tysięcy dolarów, ale nie było odpowiedzi. Stefan zrozumiał, że po dwunastu latach pobytu w Kanadzie będzie musiał wracać do Polski. Miał obawy, czy w jego wieku zdoła dostać jakąś pracę w Polsce. Tu, w Kanadzie, mimo wieku i swojego wyglądu, nie miał większych trudności z uzyskiwaniem pracy, i to mimo słabego angielskiego. Obawy Stefana dotyczyły też możliwości znalezienia jakiegoś kąta do życia. Niewiele wiedział o swoich córkach. Nie miał z nimi żadnego kontaktu od ośmiu lat. Matka jego, mająca 85 lat, mieszkała w jednym małym pokoiku w starym budynku czynszowym.
Przez osiem dni Stefan żył w niepewności co do swojego losu. Mimo przewidywanego prawem terminu 48-godzinnego aresztu nakazanego przez oficera imigracyjnego, po czym powinien zdecydować administracyjny sędzia, czy areszt przedłużyć, czy też nakazać zwolnienie aresztanta, Stefan spędzał kolejne dni w areszcie, nie wiedząc, do kogo się zwrócić, jak walczyć o swoje prawa. Barierą był słaby angielski i słaba pamięć. Stefan nie pamiętał żadnego numeru telefonu do znajomych, którzy mogliby mu pomóc, lub też przynajmniej przywieźć jego rzeczy z pokoju, który wynajmował.
Jedyny numer, jaki pamiętał, to do swojego szefa, który winien był mu kilka tysięcy dolarów. Ale mimo nagrania się kilkakrotnie na maszynę, nie uzyskał ani razu odpowiedzi.
Pobyt Stefana w areszcie trwał ponad miesiąc. Odjeżdżając na lotnisko, powiedział, że nie ma zamiaru pokazywać się w swoim starym miejscu zamieszkania, bo byłoby mu wstyd. Twierdził, że w Polsce panuje ciągle mit dobrobytu w Kanadzie i każdego przylatującego z tego kraju traktuje się jak krezusa. A on po dwunastu latach pobytu w Kanadzie odlatywał z kilkunastoma dolarami w kieszeni. Twierdził, że pobędzie w Polsce miesiąc – dwa i jak zdobędzie pieniądze na bilet autobusowy, to pojedzie do Anglii, aby tam pracować w jakiejś firmie remontowo-budowlanej. Mimo swojego wieku i wyglądu uważał, że zdobyte doświadczenie w Kanadzie i słaba, ale jednak, znajomość angielskiego, pomoże mu w kolejnym starcie życiowym. Żałował tylko, że nie skorzystał z dobrej rady agenta imigracyjnego i nie przestrzegał ściśle zasad konspiracji, co spowodowało dalszy, niekorzystny dla niego ciąg wydarzeń.
Aleksander Łoś