Carlos urodził się na Kostaryce w rodzinie rolnika. Nie nad oceanem, w atrakcyjnym turystycznie miejscu, lecz w środku wyspy, gdzie raczej nie było dostatku. Wprawdzie jego rodzice mieli trochę większe gospodarstwo niż sąsiedzi i dwa rachityczne konie do prac polowych, ale w domu Carlosa nie było luksusu.
Ukończył miejscową szkółkę misyjną i nawet został posłany do pobliskiego miasteczka na dalszą naukę, ale trwało to tylko dwa lata. Inne wiejskie dzieci i tej edukacji nie liznęły. W szkole tej Carlos zetknął się z językiem angielskim. Ten fakt oraz to, że pomagał ojcu przy koniach, zdecydował o jego dalszym losie. Największy bogacz w okolicy był samotnym mężczyzną, mimo ukończenia trzydziestu lat życia. Farmę odziedziczył po zmarłych rodzicach. Kandydatek do wydania się za niego byłoby wiele, ale on nie zdradzał nimi zainteresowania. Wyjeżdżał gdzieś i po kilku dniach albo tygodniach wracał i nikt nie wiedział, gdzie jeździł i co robił. Dopiero po kilku latach wydało się, że ten miejscowy posiadacz ziemski był homoseksualistą.
Któregoś dnia na tej farmie pojawił się około 40-letni "biały" Kanadyjczyk. Miejscowi po jakimś czasie odkryli, że stał się on stałym partnerem posiadacza. Wprawdzie obszar tego gospodarstwa przekraczał kilkakrotnie każde z pozostałych w tej okolicy, ale uboga ziemia i tam nie dawała zbyt wielkiego dochodu. Wszystko zmieniło się wraz z przybyciem na tę farmę Kanadyjczyka. Okazał się zasobnym pracownikiem rządowym i zasilił gotówką farmę partnera. Po modernizacji stała się ona dochodowym obiektem turystycznym, głównie oferującym gościom z Kanady i Stanów wczasy w siodle. Okolica była piękna: pagórki, spore jezioro, rzeczka, lasy. Gospodarze zadbali o dobre wyżywienie. Biznes kwitł. Kanadyjczyk wylatywał do swojego kraju, aby trochę popracować, ale wracał po kilku miesiącach. Trwało to latami.
Częścią tego sukcesu był wkład pracy Carlosa. Został zatrudniony do koni. Jego "końskie" doświadczenie i pewna znajomość angielskiego spowodowały, że pobił innych kandydatów do pracy na tym stanowisku. Dostał dość dobre wynagrodzenie. W wieku dwudziestu lat był już dobrą partią w okolicy. Ożenił się z "podstarzałą" 19-letnią miejscową pięknością, która długo grymasiła i wybierała, aż wybrała tego przystojnego, o dużym potencjale młodziana. Po roku urodziła im się urocza córeczka. Wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie szczęściu tej rodziny.
Gośćmi turystycznej farmy w dużej mierze byli mężczyźni o skłonnościach homoseksualnych. Wśród tej społeczności bowiem rozniosła się wieść o dwóch im podobnych mężczyznach, którzy nadto zapewniali doskonałe warunki bytowe. Przystojny Carlos był dla nich świetnym kąskiem. Najpierw opędzał się jak mógł, ale w końcu "wsiąkł". Najpierw dostawał za swoje usługi drobne podarunki, ale później cenił się już bardziej.
Do pewnego czasu był na rozdrożu i ciągle żył ze swoją uroczą małżonką. Ale w małym środowisku nie dało się ukryć dodatkowych usług Carlosa w stosunku do homoseksualistów – gości farmy. Skończyło się wszystko wielką awanturą z żoną i rodzicami. Po tym Carlos przeniósł się całkowicie na farmę swoich pracodawców. Spał w pokoiku przy stajni. Ale często też w pokojach gości, którzy zapraszali go do siebie.
Carlos udoskonalił swoją znajomość angielskiego. Dowiadywał się od swoich partnerów seksualnych o warunkach życia w Kanadzie. Pewnego dnia postanowił odwiedzić ten kraj. Ułatwił mu to jeden z partnerów seksualnych, z którym mieszkał przez kilka miesięcy po przybyciu do Kanady. Po tym ich drogi się rozeszły, bo jak to często bywa w tym środowisku, liczy się wielość "zaliczonych" kontaktów.
Po tym Carlos przeżył kryzys. Nie chciał być tylko homoseksualną prostytutką. Postanowił stanąć na własne nogi. Podjął jedną i drugą dorywczą pracę. W końcu wyspecjalizował się w malarstwie wnętrz. Miał stałą pracę, wynajmował pokój, pragnął stabilizacji. Pomyślał o zalegalizowaniu swojego pobytu w Kanadzie. Ułatwiła mu to agentka imigracyjna, która za odpowiednią opłatą pomogła mu załatwić wszelkie formalności w urzędzie imigracyjnym. Starał się o uzyskanie statusu uciekiniera. Szanse miał nikłe, ale pozwoliło mu to na czteroletni pobyt w Kanadzie.
Któregoś dnia został zatrzymany w miejscu pracy przez dwóch oficerów imigracyjnych, którzy go aresztowali, informując, że jest już od roku poszukiwany i wydano w stosunku do niego nakaz deportacji. Okazało się, że Carlos zmienił mieszkanie i nie poinformował urzędu imigracyjnego o swoim nowym adresie. Wysyłano do niego wezwania do stawienia się w urzędzie imigracyjnym, ale on o tym nie wiedział. Jakby zapomniał o tym problemie, bo pracował, żył spokojnie, nikt go nie niepokoił.
W areszcie ten 37-letni szczupły, przystojny mężczyzna stał się dla innych hiszpańskojęzycznych przybyszy z Południowej Ameryki, którzy nie znali angielskiego, nieformalnym tłumaczem i doradcą. Nowo przybyli do Kanady, a którzy zostali natychmiast zatrzymani na lotnisku torontońskim, byli kompletnie zagubieni. Carlos był dla nich pierwszym doradcą i pośrednikiem, czy to z urzędnikami imigracyjnymi, czy też z agentami imigracyjnymi.
Któregoś dnia siedząc przy stole z grupą swoich wielbicieli, powiedział im, że ma trzymiesięczną wnuczkę. Spotkało się to z niedowierzaniem. Wyglądał raczej na potencjalnego ojca w sile wieku, ale nie na dziadka. Miał kruczoczarne, długie, kręcące się na końcach włosy. Cerę śniadą. Prawdopodobnie był Mulatem, ale z dużą przewagą cech białego. Być może jeden z dziadków był Murzynem lub babcia Murzynką.
Jeszcze większą sensacją dla słuchaczy była podana przez niego informacją, że szczęśliwym dziadkiem uczyniła go jego 15-letnia córka. To znaczy ogromne zdziwienie wykazywali nie-Latynosi, bo dla nich ten wiek matki nie był tak wielką sensacją. W ich krajach takie przypadki były dość częste.
Carlos nie ukrywał, że w zasadzie córki to już nie widział od szeregu lat. Była ona jedynym jego dzieckiem. Zerwanie z jej matką i późniejsze jego związki homoseksualne uchroniły go od posiadania dalszego potomstwa. Córka mieszkała do pewnego czasu ze swoją matką. Z kolei jej matka wyszła za mąż za Meksykanina i obie wyjechały do tego kraju, gdzie uzyskały obywatelstwo. Z kolei jego córka, mając dwanaście lat, wyjechała z jakąś kuzynką jej ojczyma do Stanów Zjednoczonych. Tam pracowała i trochę uczyła się. Kiedy miała czternaście lat, wraz ze swoją opiekunką wyleciała w rodzinne strony na Kostarykę. Tam poznała młodziana, zakochała się w nim, przeżyła rozkoszną miłość, której owocem była córeczka, którą powiła już w Stanach. Powiadomiła o tym listownie swojego ojca, który z tej okazji przesłał jej 500 dolarów.
Stało się to na miesiąc przed jego aresztowaniem. Sam będąc ekspertem dla innych w sprawach imigracyjnych, miał świadomość, że jego szanse na wydostanie się z aresztu są równe zeru. Nie miał nikogo, kto by mógł złożyć za niego kaucję. Jego argumentacja, że nie może wrócić do swojego rodzinnego kraju z uwagi na swoją orientację seksualną, nie przemawiała do urzędników imigracyjnych. Wiedzieli oni bowiem, że to właśnie Kostaryka jest mekką dla kanadyjskich homoseksualistów, którzy korzystają w tym kraju z pełnej swobody uprawiania seksu.
Pewnego pięknego dnia ten młody dziadek został zabrany z aresztu imigracyjnego i odstawiony do samolotu lecącego na Kostarykę. Wracał w swoje rodzinne strony z nikłą nadzieją, że będzie miał możliwość spotkać kiedykolwiek swoją wnuczkę.
Aleksander Łoś