farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Na obrzeżach prawa

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

W Indiach najniższa kasta niedotykalnych była poza prawem, czyli nie dotyczyły jej prawa ustanowione w tym kraju dla pozostałych, wyższych kast. W Polsce, w okresie najpełniejszego rozkwitu Rzeczpospolitej szlacheckiej, pan mógł nawet zabić chłopa, nie ponosząc żadnych konsekwencji, nie mówiąc już o takim drobiazgu, jak prawo pierwszej nocy.

Kraje demokratyczne przyjęły zasadę, wywodzącą się z rewolucji francuskiej, równego traktowania każdego obywatela. To ostatnie słowo jest ważne. Bo na przykład, podejrzani o terroryzm więźniowie przetrzymywani w bazie amerykańskiej na Kubie nie mogą korzystać w pełni z praw przysługującym obywatelom Stanów Zjednoczonych, w tym z prawa do obrony i przetrzymywania w więzieniu za popełnione winy w oparciu o wyrok sądowy. Można to tłumaczyć wyższością celów, czyli ochroną wolnego świata przed współczesną zarazą terroryzmu.

Ale jakie racje przemawiają za tym, aby stawiać, nawet nielegalnych, imigrantów poza prawem? Może nie wynika to wprost z przepisów lub polityki rządu federalnego odpowiedzialnego za sprawy imigracyjne, ale większość tego zła istnieje na samym dole drabiny rządowej.

Sabo, około 50-letni mężczyzna, nie pamiętał nic z tego, co stało się tuż przed i po wypadku. Nawet nie wiedział, że taki zaistniał. Obudził się w sali szpitalnej, pytając łamaną angielszczyzną siostrę, gdzie się znajduje. Powiedziała mu, że miał wypadek. Na pytanie, czy może wyjść do domu, powiedziała mu, że musi zapytać lekarza. Kiedy wychodziła z pokoju, w drzwiach stanęło dwóch rosłych policjantów i zaczęło się wyjaśnianie sytuacji, w jakiej się znalazł Sabo po siedmiu latach pobytu w Kanadzie.

Był mieszkańcem małego węgierskiego miasteczka, oddalonego o mniej więcej dwieście kilometrów od Budapesztu. Był z zawodu budowlańcem. Ożenił się w wieku 25 lat, po pięciu latach się rozwiódł, nie miał dzieci. Mieszkał z rodzicami i młodszą siostrą, a później, po jej zamążpójściu, z jej mężem i dwójką ich dzieci.

Kiedy nastąpiły zmiany ustrojowe na Węgrzech, a później Kanada otworzyła drzwi przed jego mieszkańcami, nie żądając od nich wiz, Sabo skorzystał z tego. Przyleciał do Kanady, znając tutaj tylko jedną osobę – dawnego kolegę ze szkoły, który miał już stały pobyt w Kanadzie. Kolega ten pomógł mu, zakwaterowując go u siebie i poprzez poszukanie mu pierwszej pracy.

Po kilku miesiącach pobytu w Kanadzie Sabo czuł się tu coraz lepiej. Znalazł stałą pracę u imigranta z Polski, polegającą na niedużych przeróbkach w domach. Znalazł też sobie samodzielny pokój, kupił samochód, który służył mu do przewozu narzędzi i materiałów.

Sabo poszedł do agenta imigracyjnego, który pomógł mu wypełnić dokumenty na stały pobyt w Kanadzie. Zmyślił jakąś historię o działalności opozycyjnej w czasach komunizmu i prześladowaniach. Cały proces, łącznie z odwołaniem po odmowie w pierwszej instancji, trwał cztery lata. Po tym Sabo poszedł w podziemie. Zmienił miejsce zamieszkania i nie kontaktował się z urzędem imigracyjnym. Ale życie biegło bez zmian. On nikogo nie niepokoił i nikt mu nie przeszkadzał w pracy i życiu.

Aż do tego feralnego dnia. Sabo jechał ulicami Toronto z jednego miejsca pracy do drugiego. Czuł się dobrze, pogoda była niezła jak na dni październikowe. Później nastąpiła "przerwa w życiorysie". Nie potrafił zaprzeczyć oskarżeniu przez policję, że to on spowodował wypadek. Miał podobno wjechać na skrzyżowanie na żółtym świetle. Ale w takim razie i drugi kierowca tam się znalazł w nieodpowiednim momencie. Policja jednak nie skierowała jego sprawy do sądu. Wykorzystano fakt, że przebywał nielegalnie w Kanadzie i zastosowano w stosunku do niego areszt imigracyjny.

Oskarżenie policyjne jednak spowodowało, że nie został umieszczony w areszcie imigracyjnym, lecz w normalnym więzieniu. Przez większość dwumiesięcznego okresu przebywał w jednym z więzień torontońskich, ale z niewyjaśnionych przyczyn przewieziono go na sześć dni do federalnego więzienia w Kingston. Nastąpiła widocznie jakaś pomyłka, dość kosztowna z uwagi na ceny transportu i konwojowania.

W szpitalu "zacerowano" Sabo lewą nogę, a przed tym rozdarto nogawkę jego spodni. Odczuwał bóle kręgosłupa i głowy. Obserwacja trwała dwa dni, a po tym odkonwojowany został do więzienia. Tam w zasadzie nie udzielono mu żadnej pomocy, mimo że skarżył się na bóle i bezsenność. W trakcie pobytu w więzieniu władze imigracyjne wyrabiały mu paszport węgierski.

Sabo starał się wyjaśnić, co stało się z jego rzeczami po wypadku. Stwierdził bowiem, że w plastikowej siatce, która była w szafce jego łóżka w szpitalu, znajdują się jedynie jego robocze buty i brudne, podarte, zakrwawione ubranie robocze. A gdzie portfel z pieniędzmi, klucze, prawo jazdy? Kiedy zapytał o to policjantów, ci powiedzieli mu, że niczego takiego nie znaleziono w jego samochodzie, że samochód został odholowany na strzeżony parking policyjny. To, że nie znaleziono prawa jazdy, to nawet dla Sabo było wygodne, bo było to fałszywe prawo jazdy kupione od jakiegoś faceta.

Sam nigdy legalnie takiego w Kanadzie nie uzyskał. Uznał, że mogło się zsunąć wraz z telefonem komórkowym w stertę gazet i szpargałów, które miał zawsze na podłodze przed przednim siedzeniem dla pasażera. Ale duży, wypchany kartami, zapiskami i pieniędzmi portfel? Było w nim 1700 dolarów.

Sabo miał konto w banku, ale nie trzymał tam zbyt wiele pieniędzy. Zawsze miał około dwóch tysięcy dolarów przy sobie oraz podobną kwotę w skrytce w swoim pokoju. Pracował i zarabiał, ale jako nielegalnemu imigrantowi, nie płacono mu zbyt wiele. Płacił też za mieszkanie, utrzymanie i co jakiś czas posyłał po kilkaset dolarów matce, bo ojciec jego trzy lata wcześniej umarł. Miał też w pokoju trochę sprzętu ruchomego, w tym komputer, i przy pomocy Internetu śledził, co się dzieje na świecie.

Kto mógł "zwinąć" jego portfel z pieniędzmi? Po wypadku na jego miejsce najszybciej zwykle przyjeżdża na sygnale radiowóz policyjny. Policjanci krążą po mieście i przez operatora powiadamiani są o wypadku. Ten, który jest najbliżej, najszybciej dojeżdża na miejsce po kilku minutach i zabezpiecza miejsce. Policja też jest odpowiedzialna za zabezpieczenie dowodów niezbędnych dla wytoczenia ewentualnie procesu. To policjant najpierw poszukuje dokumentów poszkodowanego w wypadku, aby ustalić jego dane. W portfelu nie było żadnych dokumentów wskazujących na status Sabo i jego nazwisko. Jak przez mgłę pamiętał, że policjant pytał go o jego dane i on w stanie półprzytomnym podał mu je. To pozwoliło ustalić policjantowi, że Sabo jest nielegalnym imigrantem.

Ale jeśli nie zarabiający prawie sto tysięcy dolarów roczne policjant, to może trochę mniej zarabiający strażak, a jeśli nie on, to czy też będący pracownikiem państwowym pracownik pogotowia połakomił się na pieniądze, niechronionego żadnym prawem nielegalnego imigranta? A nawet jeśli jakimś cudem ktoś inny przywłaszczył sobie pieniądze Sabo, to policjanci nie kiwnęli palcem, aby tę sprawę wyjaśnić.

Ani policji, ani służb imigracyjnych nie interesowało w ogóle, w jakich warunkach Sabo będzie odesłany do swojego kraju. Klucze do jego mieszkania zginęły. On sam był w więzieniu, nie mógł więc spowodować przywiezienia mu jego rzeczy przed deportacją. Jakiś litościwy znajomy przywiózł mu jedynie spodnie i koszulę. W roboczych, bez sznurówek, butach poleciał liniami włoskimi do Mediolanu i dalej do Budapesztu. Nie miał przy sobie ani centa. Nie miał możliwości powiadomić swojej matki czy siostry o przylocie. Jedyną cenniejszą rzeczą, jaką miał przy sobie, był złoty naszyjnik, który zamierzał zastawić w lombardzie w Budapeszcie i za otrzymane tą drogą pieniądze kupić bilet do domu rodzinnego.

Już z Węgier zamierzał poprosić właściciela mieszkania, w którym mieszkał, o "siłowe" otwarcie pokoju. Właściciel nie wiedział, że Sabo przebywa w więzieniu, bo na jego prośbę jego kolega płacił za niego czynsz. Miał sobie to potrącić z kwoty, którą miał znaleźć w pokoju Sabo. Kolega ten też zobowiązał się wysłać mu paczkę z rzeczami osobistymi, a reszta miała przejść na jego własność.

Sabo wracał do swojego kraju pogodzony ze swoim losem. Kanada bardzo mu się podobała i traktował ją już jak własny kraj. Leciał w nieznane na Węgry. Rozważał wylot do Anglii lub Irlandii, bo przy dostatecznej znajomości angielskiego i po kanadyjskim doświadczeniu w zakresie prac remontowo-budowlanych uważał, że tam da sobie radę. W Kanadzie był poza prawem. A z węgierskim paszportem, podobnie jak Polacy, miał otwarty legalnie rynek pracy w tych krajach.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.