farolwebad1

A+ A A-

Dwa związki

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Dla niektórych przybyszy do Kanady ich pobyt w tym kraju zaczyna się i kończy na lotnisku. Tutaj następuje selekcja tych, którzy mogą, a którzy nie mogą wyjść poza strefę lotniska, a wręcz urzędu imigracyjnego, na pierwszym lub trzecim terminalu największego w Kanadzie torontońskiego lotniska. Dotyczy to tak tych, którzy uzyskali wizy wjazdowe, jak i ci tych pochodzących z krajów, z którymi Kanada ma umowy o ruchu bezwizowym. Ostateczną decyzję podejmują pracownicy imigracyjni.

Na kilka milionów przybyszy corocznie do stolicy Ontario nie więcej niż 1 proc. ma problemy na lotnisku. Nie znaczy to, że wszyscy ci, którzy przejdą gładko przez kontrolę lotniskową, powinni znaleźć się na ziemi kanadyjskiej. Ale przy tak ogromnym tłumie nie zawsze da się wyłowić tych, którzy przybywają z nieczystymi zamiarami. Jedni przybywają, aby znaleźć tu nielegalnie zatrudnienie, inni to przemytnicy, a jeszcze inni to zakamuflowani turyści, którzy albo wsiąkają w społeczność kanadyjską i przez lata przebywają tu nielegalnie, albo tacy, którzy swój status turysty chcą po kilku miesiącach pobytu w Kanadzie zamienić na status stałego rezydenta.

Trudno powiedzieć, do której kategorii należałoby zaliczyć Marcina, przybyłego tanią linią lotniczą z Londynu. Nie musiał mieć wizy, bo między Polską, którego to kraju posiadał i okazał paszport, i Kanadą obowiązywał ruch bezwizowy. Miał również wykupiony bilet powrotny do Londynu, ale bezterminowy. Ale nie to głównie zdecydowało o tym, że pierwszy pracownik celno-imigracyjny odesłał go do urzędu imigracyjnego na pogłębione przesłuchanie. Po pierwsze, ten około 30-letni mężczyzna nie odpowiadał na najprostsze pytanie o cel wizyty i czas planowanego pobytu na terytorium Kanady. Po drugie, jego wygląd budził wątpliwości co do jakości życia, jakie pędził: wyświechtane ubranie, brudny plecak, tłuste, zawiązane w kitkę długie włosy.

Z całego samolotu wyłowiono jeszcze dwie osoby do przesłuchania, ale one, po wymianie kilku informacji z oficerami imigracyjnymi, zostały skierowane do wyjścia. Pozostał tylko Marcin. Przesłuchujący go oficer, mając trudności z porozumieniem się z nim, skierował go do odrębnego, półotwartego pomieszczenia, gdzie zamierzał wydobyć od niego niezbędne informacje z udziałem polskiego tłumacza, którego zastano w domu. Krótkie przesłuchanie odbyło się przez nagłośniony telefon. Najpierw oficer jednak przejrzał zawartość plecaka Marcina. Brudne, wygniecione ciuchy wskazywały na to, że nie miał on normalnego mieszkania, lecz przez ostatni okres włóczył się po tanich noclegowniach, lub wręcz melinach. Podejrzenie tego oficera szło dalej. Przypuszczał, że Marcin był męską prostytutką.

Podejrzenie było tym bardziej uzasadnione, że bilet lotniczy kupił Marcinowi ktoś z Kanady. Marcin oświadczył, że nie ma żadnych krewnych w Kanadzie. Nie chciał podać danych i adresu osoby, która kupiła mu bilet. Nie odpowiadał na pytanie, czy ma jakieś pieniądze. Później okazało się, że nie miał ani grosza. Tak więc logiczne było, że ktoś go miał odebrać z lotniska i pokryć koszty jego pobytu w Kanadzie. Mógł być to zatem homoseksualista, który sprowadzał sobie partnera.

Oficer imigracyjny w banku danych uzyskał dalsze dane o Marcinie. Już w Anglii był zatrzymywany przez policję za włóczęgostwo i z raportów policji wynikało, że jest podejrzany o świadczenie usług homoseksualnych. Był też karany krótkim pobytem w więzieniu za kradzież.

Oficer imigracyjny, po konsultacji ze swoim zwierzchnikiem, postanowił skierować Marcina do aresztu. Ale jeszcze nie zdecydowano do jakiego, czy imigracyjnego, czy więziennego. Miało o tym zadecydować dalsze zachowanie Marcina. Postawa jego była ciągle wroga, buntownicza, oskarżająca władze kanadyjskie o niewłaściwe potraktowanie go. Jeden z oficerów, mówiący po polsku, próbował złagodzić postawę Marcina, tłumacząc mu, że powinien kooperować z władzami imigracyjnymi kraju, do którego przybył. Marcin żądał natychmiastowego odesłania go, skąd przybył, czyli do Anglii.

Został jednak, w asyście kilku oficerów, zakuty w kajdanki i odesłany do aresztu więziennego. Tam, w izbie przyjęć stwierdzono, że Marcin nie ma przy sobie ani grosza. Tak więc potwierdziło się to, że miał być na utrzymaniu kogoś innego w czasie pobytu w Kanadzie. Nadto wykazał dobrą znajomość reżimu więziennego, bez oporu rozebrał się do naga, poddał rutynowemu, dokładnemu przeszukaniu i, o dziwo, zaczął rozumieć, co do niego strażnicy więzienni po angielsku mówili. Bo Marcin w czasie dwuletniego pobytu w Londynie przyswoił sobie bierną znajomość angielskiego. Na lotnisku podjął grę, która została przejrzana i skończyła się dla niego fatalnie.

Przed odesłaniem Marcina z Kanady należało sprawdzić, czy nie ma czegoś groźniejszego na sumieniu, czy nie jest poszukiwany przez inne kraje, z którymi Kanada miała umowy o wzajemnej pomocy. Należało też podjąć decyzję, gdzie go odesłać. Najprościej byłoby do Anglii, skąd przybył. Ale w ramach wzajemnej kurtuazji i pomocy, można było to "zgniłe jabłko" odesłać do Polski, którego to kraju był on obywatelem i miał jego paszport. Ale w takiej sytuacji należało mu z pieniędzy kanadyjskiego podatnika kupić bilet do Warszawy. Nadto należało zdecydować, czy zastosować w stosunku do niego zwykłe wydalenie, czy wydać decyzję o deportacji, co hamowałoby mu możliwość ponownego przylotu do Kanady "na gościnne występy". W sumie pobyt Marcina w Kanadzie wydłużył się do trzech tygodni, w czasie których ważyły się jego losy. Poznany w Londynie kanadyjski homoseksualista nie skontaktował się z Marcinem, mimo że ten dzwonił na podany mu telefon w Toronto.

Tego samego dnia w tym samym terminalu torontońskiego lotniska stawiła się Qin. Ona zmierzała w odwrotnym kierunku, czyli z Kanady do Chin, którego to kraju była obywatelką. W Kanadzie spędziła pięć lat. Miała obecnie 27 lat. Była piękną kobietą o rysach "lekko" chińskich, ale jednocześnie europejskich. Trudno powiedzieć, czy to wynik związku jej matki z jakimś Europejczykiem, czy też wśród ogromnej populacji tego wieloplemiennego narodu natura stworzyła coś tak pięknego. Była średniego wzrostu według standardów europejsko-kanadyjskich, ale wysoka jak na Chinkę. Cerę miała białą, poruszała się swobodnie, dystyngowanie, jakby przeszła kurs dla modelek lub kurs tańca. Mówiła poprawnie po angielsku jednak z wyraźnym akcentem "chińskim".

Pochodziła z Szanghaju, centrum gospodarczego modernizujących się Chin. Tam ukończyła szkołę średnią i pomaturalną dla sekretarek z obowiązkowym językiem angielskim. Zatrudniona została w firmie odzieżowej jako sekretarka. Któregoś dnia w firmie pojawiła się przystojna, około 35-letnia Kanadyjka, która zamierzała importować produkty tam wytwarzane do swojego kraju. Szef Qin nie znał angielskiego, tak więc ona, mimo nie najlepszego wówczas angielskiego, stała się nie tylko tłumaczką, ale i przewodniczką przyjezdnej. Zawiązała się między tymi kobietami nić sympatii.

Qin jeszcze wtedy nie wiedziała, jak bardzo spodobała się Kanadyjce. Po miesiącu od wylotu Kanadyjki Qin dostała od niej zaproszenie do odwiedzenia jej w Kanadzie. Udzieliła ona jej jednocześnie rady, aby przyleciała na wizę studencką, podając jej szereg szkół językowych i biznesowych w Toronto i okolicy, z którymi powinna nawiązać kontakt i uzyskać od nich zgodę na studiowanie. Qin tak zrobiła. Bilet kupiła jej zaprzyjaźniona pani. Qin z tak dobrze przygotowaną motywacją do odwiedzenia Kanady nie miała żadnych problemów na lotnisku. Uzyskała roczną wizę studencką. Na lotnisku czekała na nią jej sponsorka, nazwijmy ją Kim. Z lotniska pojechały do pięknego domu Kim, położonego na przedmieściach Toronto. Już po kilku dniach Qin rozpoczęła naukę języka w pobliskiej prywatnej szkole dla dorosłych. Kim kazała jej się uczyć i w chwilach wolnych zajmować się domem.

Zabierała ją na bliższe i dalsze zwiedzanie Ontario. Stała się dla Qin opiekunką, sponsorką, najmilszą, jedyną przyjaciółką. Któregoś dnia, po wypiciu kilku kieliszków wina, Qin stała się kochanką Kim, która była lesbijką. Qin miała w przeszłości tylko luźny związek seksualny z kolegą z pracy. Nie miała nic przeciw związkowi z Kim, którą pokochała. Po jakimś czasie sama uznała się za zdeklarowaną lesbijkę.

Przed upływem ważności wizy Kim pomogła Qin w jej przedłużeniu o kolejny rok, a po kilku miesiącach opłaciła jej agentkę imigracyjną, która wystąpiła do władza o przyznanie Qin stałego pobytu w Kanadzie. Cała procedura trwała około pięciu lat i w końcu Qin otrzymała ostateczną decyzję odmowną. Przeciągała wylot z Kanady, więc wydano co do niej decyzję deportacyjną. Zagrożono jej aresztowaniem i przymusowym wydaleniem, jeśli sama dobrowolnie nie wyleci z Kanady. Qin skończyła się ważność paszportu chińskiego i musiała wystąpić o wydanie jej dokumentu tymczasowego.

To też odwlekło termin deportacji.

To też pozwoliło załatwić ważną dla Qin sprawę. Kim formalnie oświadczyła się Qin i po kilku tygodniach zawarły one formalnoprawny związek partnerski. Kim złożyła w biurze imigracyjnym wniosek o sponsorowanie Qin, jako swojej homoseksualnej partnerki. Było już jednak za późno na wstrzymanie procedury deportacyjnej. Kim kupiła Qin bilet lotniczy do Szanghaju i przyrzekła, że zrobi wszystko, aby wróciła ona szybko do Kanady.

Nie miały świadomości, że decyzja o deportacji Qin wydłuży całą procedurę, bo będą musiały uzyskać specjalną zgodę z ministerstwa na jej powrót do Kanady. Nadto będzie sprawdzane, czy związek ich jest prawdziwy, czy też zawarty dla pozoru, czyli dla dania jej możliwości stałego pobytu w Kanadzie.

Qin wylatywała pogodna. Pobyt w Kanadzie był dla niej pomyślny. Wiedziała, że jej partnerka jej nie opuści. Kim miała przylecieć do niej za dwa miesiące, łącząc to z podróżą służbową w celu poszukiwania dalszych atrakcyjnych towarów do swojej, coraz lepiej prosperującej, hurtowni. Dwa związki homoseksualne, dwoje partnerów sprowadzanych z zagranicy przez Kanadyjkę i Kanadyjczyka, ale mające jakże różne początki i zakończenia.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.