farolwebad1

A+ A A-

Bezwizowe początki

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Kanada zdecydowała o przywróceniu równowagi w relacjach z Polską, rezygnując z żądania wiz od obywateli Polski, tak jak Polska przed wielu laty uczyniła ten gest w stosunku do obywateli Kanady. Tuż po tej decyzji zintensyfikowały się przyloty Polaków do Kanady, przy czym już bardzo nieliczni przylatywali z myślą o przedłużeniu pobytu ponad dozwolone trzy miesiące. Polacy za pracą mogą łatwo jechać do krajów Unii Europejskiej, której to Polska jest członkiem. Przylatujący do Kanady to w ogromnej większości członkowie rodzin imigrantów z Polski, którzy uzyskali przed laty prawo stałego pobytu w Kanadzie. Wydawałoby się, że relacje między obydwoma krajami weszły na prosty tor normalności.

Okazało się jednak, że już w pierwszych tygodniach po zniesieniu obowiązku wizowego, na lotnisku torontońskim zatrzymywano wielu Polaków, intensywnie ich przesłuchiwano, część z nich wypuszczano po zapłaceniu przez członków ich rodzin wielotysięcznych kaucji, a niektórych zamykano w areszcie imigracyjnym i z kolei odsyłano do Polski.

W niektórych przypadkach winni tej sytuacji byli sami turyści z Polski. Bo wcześniej przebywali oni w Kanadzie przez szereg lat, starali się tu o pobyt stały, a po przegranych procesach w różnych instancjach, zostali zobowiązani do opuszczenia Kanady. Z chwilą jednak zniesienia obowiązku wizowego myśleli, że wydana została jakby amnestia, lub też że w tłumie przyjeżdżających uda im się przemknąć. Niektórzy z nich jednak byli wyłapywani na lotnisku i wobec naruszenia przez nich przepisów, wydawane były w stosunku do nich orzeczenia o deportacji, czyli zakazie wjazdu do Kanady przez całe ich życie, chyba że uzyskają na to zgodę od kanadyjskiego ministra ds. imigracji.

Staszek, ponad 40-letni mężczyzna, postanowił skorzystać też z tej nowej możliwości odwiedzenia Kanady. Zaprosił go brat mieszkający na stałe w Kanadzie od ponad dwudziestu lat. Formalnego zaproszenia Staszek już nie potrzebował, a do przylotu do Kanady wystarczył polski ważny paszport. Brat kupił mu bilet i wykupił dla niego ubezpieczenie zdrowotne. Staszek zamierzał pobyć w Kanadzie trzy miesiące, o czym poinformował oficera imigracyjnego, do którego został odesłany przez pierwszego kontrolera na lotnisku.

Trudno powiedzieć, dlaczego został wyłowiony z tłumu przybyszy z Polski, którzy bezproblemowo zostali wpuszczeni na terytorium Kanady. Może zdecydował o tym brak doświadczenia w poruszaniu się na lotnisku? Bo faktycznie Staszek był zupełnie "zielony". Była to jego pierwsza podróż samolotem, pierwszy raz znalazł się na tak dużym lotnisku, w ogóle nie mówił po angielsku, a nadto był z natury flegmatykiem.

Najpierw oficera imigracyjnego zainteresowało to, jak to się dzieje, że Staszek może sobie pozwolić na trzymiesięczny urlop w Kanadzie. Staszek, z rozbrajającą szczerością, poprzez tłumacza, wytłumaczył temu nieznającemu realiów polskich oficerowi, że on ma już urlop od pięciu lat, tzn. nie ma pracy od tak długiego czasu.

Pracował jako ślusarz w chłodni rybackiej. Po zmianach ustrojowych w Polsce została ona sprywatyzowana, a potem została zupełnie zamknięta.

Otrzymywał przez pierwszy rok zasiłek dla bezrobotnych, a przez kolejne lata był na utrzymaniu matki, rencistki pierwszej grupy, która wcześniej pracowała jako urzędniczka w miejscowym więzieniu, które też zostało zamknięte. Staszek kilka razy skorzystał z ogłoszenia w miejscowej prasie i zgłaszał się do miejsc, w których poszukiwano pracowników. Po rozmowie z nim proszono go o czekanie na telefon. Nikt nigdy do niego po tych rozmowach nie zadzwonił. Staszek zniechęcił się i od trzech lat już w ogóle nie poszukiwał pracy. Zajmował się sprzątaniem, robieniem zakupów i gotowaniem dla siebie i częściowo zniedołężniałej matki.

Staszek tłumaczył oficerowi imigracyjnemu, że chciał odwiedzić brata, którego nie widział od siedmiu lat, czyli od jego ostatniej wizyty w Polsce. Chciał z bratem połowić ryb, bo było to jego hobby. Nawet raz udało mu się pojechać z kolegami na trzydniowy połów ryby do Holandii. Wędkował systematycznie na rzeczkach i licznych jeziorach w pobliżu swojego miejsca zamieszkania.

Tłumaczył też oficerowi imigracyjnemu, że tuż przed wylotem do Kanady oglądał w polskiej telewizji wizytę kanadyjskiego premiera w Polsce, który zachęcał wszystkich Polaków, którzy mają krewnych w Kanadzie, do skorzystania z faktu zniesienia wiz i odwiedzania tych krewnych. Staszek, który miał już wylot do Kanady przygotowany, leciał z przeświadczeniem, że tu będą czekać na niego z otwartymi rękami.

Z kolei oficer imigracyjny zainteresował się sytuacją brata Staszka. Rozmawiał z nim przez okienko w biurze imigracyjnym na lotnisku. Okazało się, że brat Staszka jest już od kilkunastu lat obywatelem Kanady, a od szeregu lat pobiera rentę inwalidzką, co pozwala mu żyć bardzo skromnie.

W końcu oficer imigracyjny posiłkował się komputerowym bankiem danych. I chociaż wydział wizowy w ambasadzie Kanady w Warszawie został zamknięty, to jednak pozostały w banku informacji dane o obywatelach Polski, którzy kontaktowali się z tym wydziałem, głównie starając się o wizy.

Kiedy oficer imigracyjny wystukał na klawiaturze swojego podręcznego komputera dane Staszka, to wyświetliła mu się odpowiednia strona, na której mógł odczytać, że Staszek przez ostatnie lata wielokrotnie starał się o wizę kanadyjską i stale mu jej odmawiano. Głównie z uwagi na to, że nie miał stałej pracy, a więc zachodziło podejrzenie, że celem jego starań o wyjazd do Kanady jest chęć pracy "na czarno". Obecnie również oficer ten doszedł do przekonania, że przeszkody do wpuszczenia Staszka do Kanady nie ustały, zatrzymał go i odesłał do aresztu imigracyjnego.

W areszcie tym Staszek czuł się zupełnie bezradny. Nie mógł się z nikim porozumieć, a nawet w izbie przyjęć odebrano mu notesik, gdzie miał zapisany numer telefonu do brata. Tak więc nawet z nim nie mógł się skontaktować. Nie widział go na lotnisku, bo nie pozwolono mu się z bratem zobaczyć. Skutego w kajdanki odesłano go jak jakiegoś przestępcę do aresztu.

Staszek wspominał czasy, kiedy sam czasami zakładał kajdanki. Służył bowiem w wojsku w żandarmerii wojskowej. Często był wysyłany do łapania i doprowadzania do aresztu wojskowego żołnierzy, którzy nie wracali na czas z urlopu lub ukrywali się gdzieś po ucieczce z koszar. Uczestniczył też w czynnościach zabezpieczających po różnego rodzaju wypadkach, czy to w koszarach, czy na poligonie. Staszek nawet pozostał dodatkowo rok w wojsku. Chciał pozostać dalej, ale wojsko nie było jego służbą już zainteresowane. Po wojsku Staszek starał się o przyjęcie do policji, ale odmówiono mu, bo miał ukończoną tylko zawodówkę, a zaczęto wymagać od kandydatów na policjantów średniego wykształcenia.

W końcu, dzięki pomocy współaresztanta, który mówił po polsku i angielsku, Staszkowi udało się odzyskać notes z telefonem do brata. Zadzwonił do niego i brat po kilku godzinach przyjechał, aby go odwiedzić. Staszek przekazał mu też prezenty od ich matki w postaci dwóch butelek wódki i kartonu papierosów. Miał to być prezent na zbliżające się imieniny brata Staszka.

Staszek nie wiedział, czym się jego brat przez dwadzieścia lat pobytu w Kanadzie zajmował, jaki był jego zawód, jaki był jego stan majątkowy. Widok brata nasunął mu myśl, że brat musi faktycznie być chory. Był od Staszka starszy o osiem lat. Ale Staszka przeraziła chudość brata. Bo on sam wyglądał solidnie: zwalisty, z dużym brzuchem, dobrym samopoczuciem. Wprawdzie wiedział, że jego brat uprawiał kulturystykę, ale jednocześnie lubił piwo, więc skąd ta chudość?

Brat Staszka też był zagubiony sytuacją, w jakiej znalazł się jego brat. Nie widział powodu, dlaczego brat został zatrzymany. Korzystając z porad lepiej wtajemniczonych, zaczął dzwonić do urzędu imigracyjnego, prosząc o wypuszczenie brata na wolność i zapewniając, że jedynym celem jego przybycia do Kanady była chęć odwiedzenia go i wspólnego spędzenia dwóch – trzech miesięcy. Wszak jego brat miał zarezerwowany bilet powrotny, a więc w czym rzecz?

W końcu prowadzący sprawę oficer imigracyjny zgodził się na wypuszczenia Staszka z aresztu za kilkutysięczną kaucją gwarancyjną. Kaucję tę wpłacił brat Staszka i po dwóch dniach pobytu w areszcie Staszek wychodził na wolność.

Ten dość prosty człowiek przemyśliwał jednak, jak wykorzystać czas pobytu w Kanadzie. Zwierzył się drugiemu Polakowi, w tym czasie przebywającemu w areszcie, że jednak chciałby trochę popracować, a może zahandlować czymś, to znaczy za pieniądze brata chciałby coś kupić w Kanadzie, co dałoby się łatwo spieniężyć w Polsce.

Aleksander Łoś

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.