Chyba przygotowywał się na tę chwilę i w końcu chciał też spotkać się z rodzicami i rodzeństwem. Miał ich kilkoro, bo jak twierdził, w Malezji małżonkowie nie byli ograniczani w posiadaniu liczby dzieci, tak jak w Chinach. On miał troje młodszego rodzeństwa, brata i dwie już zamężne siostry.
Kiedy skończył szkołę średnią z rozszerzonym angielskim, musiał się zdecydować, co robić dalej. Pochodził ze średniej klasy chińskiej, jeśli chodzi o zamożność. Rodzice mieli i mają dobrze prosperujący duży sklep spożywczy, w drugim co do wielkości mieście malezyjskim. Z takiej rodziny przynajmniej jedno dziecko było wysyłane na uniwersytet. Tak wypadało, to podnosiło prestiż rodziny. Rodzice Chu zapytali go, co chce robić dalej?
Myśleli, że będzie chciał studiować na miejscowym uniwersytecie, co pomniejszy koszty, lub na bardziej prestiżowym, w stolicy kraju. On im oświadczył, że chciałby studiować w Kanadzie.
Przygotowania do wyjazdu trwały kilka miesięcy. Najpierw Chu musiał uzyskać zaproszenie do studiowania na konkretnej kanadyjskiej uczelni. O dziwo, wybrał Halifax, dość prowincjonalne kanadyjskie miasto, a nie którąś z metropolii typu Toronto, Montreal czy Vancouver. Nie dociekałem, dlaczego akurat stolica Nowej Szkocji go zainteresowała. Może związane to było z opłatami?
Dla Chu sam fakt studiowania w Kanadzie był już wystarczająco istotny. Otrzymał odpowiednie zaproszenie z uczelni, w oparciu o to otrzymał wizę studencką, rodzice dokonali odpowiednich opłat wstępnych i Chu stanął na ziemi kanadyjskiej. Nie miał żadnych problemów z władzami imigracyjnymi, bo zamiarem jego było studiowanie i opuszczenie Kanady po jego zakończeniu.
Angielski Chu był dobry, ale nie na wystarczającym poziomie, aby mógł sobie poradzić na normalnych kursach uniwersyteckich. Pierwsze pół roku poświęcił więc na uczenie się angielskiego w szkole języka dla cudzoziemców. Po tym wybrał kursy początkowe na uniwersytecie. Nie miał jeszcze wyraźnie skonkretyzowanych zainteresowań. Ale głównie interesował go biznes. Tak więc już w drugim i kolejnych dwóch latach studiów skoncentrował się na przedmiotach, które dawały mu możliwość uzyskania Bacherol degree z księgowości.
Chu, jak większość studentów, żył nie tylko samą nauką. Środowisko akademickie wciąga swoją atmosferą, oryginalnością, prestiżem. Środowisko chińskie w Halifaksie nie było duże, a wśród studentów jeszcze tylko kilku było tego pochodzenia. Tak więc Chu z miejsca znalazł się w kręgu różnych ras, z dominacją białej. To mu imponowało, szczególnie że w jego kraju jeszcze podskórnie istniał prestiż dla dawnych kolonistów europejskich. Tutaj, w Kanadzie, Chu czuł się równy. Jego pilność w nauce, dobre wyniki i chęć pomagania innym powodowały, że uzyskał spory autorytet wśród kolegów.
Dodatkowo dla nich był atrakcją, bo był ciągle rzadkim okazem studenta pochodzącego z dalekiej Azji.
Koledzy i koleżanki, z których niektóre były bardziej niż miłe dla tego przystojnego chłopaka, wciągnęły Chu w możliwości zarobienia dodatkowych pieniędzy. Wprawdzie rodzice Chu pokrywali jego wydatki związane z uczelnią, zakwaterowaniem w tanim pokoiku i wyżywieniem, ale jak to oszczędni Chińczycy, nie przesadzali w wydatkach na inne cele. A Chu, choć najpierw w małym stopniu, ale rozumiał coraz bardziej, że do wielu celów przydatne są pieniądze.
Najpierw Chu był zabierany przez kolegów do prac kelnerskich. Jakoś to załatwiali, że właściciele barów czy restauracji nie pytali Chu o zezwolenie na pracę i Social Insurance Number. Płacili mu gotówką lub czekiem i nie martwili się o resztę. Później koledzy gdzieś załatwili Chu plastikową kartę SIN z oryginalnym jego imieniem. Czy była to karta skradziona, czy wyprodukowana przez fałszerzy, trudno powiedzieć. Chu nigdy nie miał z tym problemu.
Kiedy był pytany (choć rzadko) przez kolejnych pracodawców, okazywał tę kartę i to wystarczało. Nigdy nie zatrudniał się na etacie, a więc nie był rejestrowany w dokumentach firm, w których kolejno pracował.
W Kanadzie zaczęła się moda na chińskie jedzenie. Do Halifaxu ta moda dotarła trochę później niż do dużych metropolii kanadyjskich, ale kiedy już dotarła, to wybuchła z całą gwałtownością. Właściciele barów i restauracyjek zaczęli poszukiwać kucharzy chińskich. Chu najpierw zatrudniony został w jednym z barów jako pomocnik kucharza, którym był oryginalny Chińczyk, a po kolejnych takich praktykach już sam grał rolę szefa. Gotowanie chińskich, podstawowych potraw nie sprawiało mu problemu. Widział, jak to się robiło w domu. Chu jednocześnie nie zapomniał, w jakim celu przybył do Kanady. Studiowanie stanowiło jego pierwsze zadanie. Tak więc kucharzył głównie w weekendy lub kiedy miał przerwy w nauce.
Dochody Chu były coraz większe, tak więc po zakończeniu studiów podziękował rodzicom za pomoc finansową i finansował dalszy swój pobyt w Kanadzie już samodzielnie. Postanowił pozostać tu na stałe. Zwrócił się do urzędu imigracyjnego z prośbą o danie mu tego prawa. Wypełnił odpowiednie dokumenty i zaczęła się normalna procedura. Chu w dalszym ciągu pogłębiał swoje kwalifikacje. Postanowił uzyskać uprawnienia biegłego księgowego.
Podjął najpierw darmową praktykę w firmie księgowej. Później zaczął mieć z tego już dochody. Odbył też praktykę w firmie obliczającej podatki i sezonowo zatrudniał się przy obliczaniu tych podatków dla ludzi i firm. Tu mu bardzo pomagało posiadanie SIN, choć nigdy sam nie wypełniał formularza podatkowego dla siebie, bo nie miał oficjalnie zezwolenia na pracę.
Chu kilkakrotnie był wzywany do biura imigracyjnego. Poszerzano tam wiedzę o nim, jego rodzinie, planach na przyszłość. Wracano też ciągle do tego, że powinien opuścić Kanadę, bo jego wiza studencka straciła już ważność. On obstawał przy tym, że dopóki trwa postępowanie, w związku z jego wnioskiem o danie mu prawa do pobytu stałego w Kanadzie, to ma prawo tu przebywać. Wniosek swój oparł głównie na tym, że jest on członkiem mniejszości etnicznej w swoim rodzinnym kraju, która jest prześladowana przez większość, która nadto jest muzułmańska i pod wpływem ekstremistów, co mu grozi śmiercią. To trochę robiło wrażenie na urzędniku imigracyjnym. W końcu, po roku Chu otrzymał decyzję odmowną. Jako refugee, czyli uciekinier polityczny, się nie zakwalifikował. Może władze imigracyjne uzyskały ekspertyzę potwierdzającą to, że faktycznie, Chińczycy są mniejszością w Malezji, ale ekonomicznie to oni są grupą uprzywilejowaną, a więc o żadnej dyskryminacji być nie może. Problem różnic religijnych w tym kraju też nie stanowi specjalnych problemów. Tak więc Chu może ze spokojem wracać do kraju. Chu jednak upierał się przy swoim. Złożył odwołanie do wyższej instancji, czyli administracyjnego sądu imigracyjnego. Nawet do tej sprawy wynajął doradcę imigracyjnego, płacąc mu kilkaset dolarów. Nic nie pomogło. Sąd uznał racje urzędu imigracyjnego. Poproszono więc Chu o dobrowolne opuszczenie Kanady.
Ale młodzieniec ten czuł się tutaj coraz lepiej, natomiast coraz bardziej, jak zza mgły pamiętał swój rodzinny kraj. Najlepsze siedem lat spędził tutaj, tu się kształcił, dorastał jako mężczyzna, tu się usamodzielniał finansowo. Tu był związany od kilku miesięcy z piękną dziewczyną. A więc jak to wszystko opuścić? Chu nie opuścił Kanady w nakazanym mu terminie. Przyszło jeszcze jedno pismo w tej sprawie na stary adres, bo Chu zmienił mieszkanie, aby nie dać się nakryć zbyt łatwo przez łapaczy imigracyjnych.
W urzędzie imigracyjnym nakaz opuszczenia Kanady zamieniono na nakaz deportacji. Różnica istotna. W pierwszym wypadku droga do powrotu do Kanady jest zamknięta tylko przez rok. W drugim, na zawsze. Chu nie bardzo tym się przejmował, myśląc o możliwości pozostania w Kanadzie po zawarciu związku małżeńskiego z Kanadyjką, z którą praktycznie na stałe mieszkał. I oto pewnego pięknego dnia w progu mieszkania Chu staje dwóch panów, którzy przedstawiają się jako oficerowie imigracyjni. Po sprawdzeniu tożsamości Chu aresztują go, zakładają mu kajdanki i zawożą do aresztu imigracyjnego. Tam przebywa przez następne trzy tygodnie. W końcu rozumie, że nie ma szans na tym etapie wygrać. Wnioski jego dziewczyny o wypuszczenia go za kaucją są oddalane.
Zrozumieli oni, że im szybciej zostanie wysłany do swojego kraju, tym szybciej będzie można załatwić zawarcie związku małżeńskiego i dokonanie wyboru, w którym kraju zdecydują się zamieszkać. Rodzice Chu poinformowali go, że czekają na niego, aby przejął rodzinny biznes, bo oni są coraz starsi i oczekują pomocy od najstarszego syna, co jest tradycją chińską. Wyjeżdżając, Chu zaprosił swoją dziewczynę do jak najszybszego przylotu do jego rodzinnego domu, aby wspólnie mogli zdecydować o dalszych swoich losach.
Chu o dużym sklepie swoich rodziców myślał jako o odskoczni do dużych biznesów. Myślał albo o zbudowaniu (dobudowaniu na placu za sklepem, który jest własnością jego rodziców) wielopiętrowego domu towarowego, i to raczej z wyrobami przemysłowymi, niż spożywczymi. Myślał też o założeniu firmy konsultingowej i księgowej o zasięgu najpierw regionalnym, później krajowym, a następnie międzynarodowym.
Ten chiński romantyk miał jednak pozytywistyczną bazę: dobre wykształcenie i kanadyjskie doświadczenie, pieniądze rodziców i rozsądną partnerkę, która była gotowa dzielić jego los tu albo tam.
Aleksander Łoś