I nagle szok. Ucieczka! Wszyscy podekscytowani. Bieganina. Jak to się mogło stać? Kto jest temu winien? Oczywiście, w pierwszej kolejności próbuje się obciążyć winą ochroniarzy, bo przecież za to biorą pieniądze, aby zapobiegać ucieczkom. Kto uciekł?
Szybko ustalono, że uciekinierem jest nielegalny imigrant z Węgier. Dostarczony został do aresztu przed dwoma dniami. Zatrzymano go na budowie, gdzie pracował nielegalnie. Przyleciał do Kanady jeszcze w okresie, gdy Węgry, obok Czech, miały ten przywilej, po przemianach ustrojowych w bloku wschodnim, gdy obywatele tego kraju nie musieli mieć wiz, przyjeżdżając do Kanady. Eldorado dla niech trwało dość krótko, bo głównie przybywający masowo z tych krajów Cyganie tworzyli poważne problemy dla władz imigracyjnych. Przywilej bezwizowy więc zniesiono. Inni obywatele Węgier, którzy przybyli do Kanady w okresie bezwizowym, dzielili się w zasadzie na trzy części: ci co wracali po krótszych lub dłuższych odwiedzinach, mężczyźni, którzy zaczęli ciężko pracować, głównie na budowach, dziewczyny i młode kobiety, które zasiliły rynek rozrywki (gabinety masażu erotycznego, lokale striptizowe, pewne odcinki ulic).
Laszlo przybył z Miszkolca. Po zmianach ustrojowych masowe bezrobocie pozbawiało go możliwości godziwego zarobku. Dawnych władców (komunistów) zastąpili nowi (kapitaliści, w tym byli aparatczycy, gangsterzy). Laszlo, mając 25 lat, najpierw wyjechał do pracy w Niemczech. Tam pobył dwa lata, ale nie mógł pozostać tam na stałe, a policja ciągle deptała po piętach nielegalnym. Po powrocie zastał w swoim rodzinnym mieście sytuację jeszcze gorszą. Pokręcił się kilka miesięcy i za ostatnie pieniądze kupił bilet do Kanady. Wcześniej nawiązał kontakt z kolegą, który tu już był i obiecywał pomóc w starcie w nowym kraju. Faktycznie, kolega dał mu na początek kąt, załatwił pracę na budowie i tak zaczęło się twarde życie z dala od domu, od rodziny, od życia w ferajnie. Ciężka harówka, po kilkanaście godzin dziennie, sześć dni w tygodni, porządne popicie w sobotę, oddech w niedzielę i tak na okrągło.
Pieniędzy wprawdzie trochę przybywało, ale część pochłaniały koszty załatwienia stałego pobytu w Kanadzie. Agent imigracyjny, węgierskiego pochodzenia, który prowadził sprawę Laszlo, obiecywał, że jeszcze trochę czasu, jeszcze kilka setek dolarów i już będzie po wszystkim. Coś przebąkiwał o amnestii dla takich jak Laszlo. Ciągnęło się to i ciągnęło, aż nadszedł ten feralny dzień. Laszlo pojechał swoim samochodem w czasie przerwy w pracy do pobliskiego sklepu, aby kupić coś na lunch. Zaparkował nieprawidłowo. Kiedy wyszedł ze sklepu, już stał przy samochodzie policjant. Poprosił Laszlo o dokumenty, sprawdził prawo jazdy, coś w swoim samochodowym komputerze i już zakładał Bratankowi kajdanki na ręce. Zawiózł go do komisariatu, osadził w celi i po godzinie przybyli dwaj oficerowie imigracyjni, którzy dokonali formalnego aresztowania zatrzymanego, jako nielegalnego imigranta.
Laszlo został odwieziony do aresztu imigracyjnego. Na drugi dzień przybył jeden oficer imigracyjny z tłumaczem (bo angielski Laszlo był dość słaby) i dokonał pełnego przesłuchania, które zakończyło się wręczeniem Laszko protokołu i pouczeniu o tym, że jego sprawę będzie rozpatrywał za kilka dni sędzia imigracyjny. Laszlo skontaktował się ze swoimi agentem imigracyjnym, który zapewniał, że nastąpiła jakaś pomyłka, bo wszak wysłał dokumenty Laszlo o uzyskanie przez niego prawa stałego pobytu w Kanadzie, że przyjedzie na rozprawę imigracyjną i że go wyciągnie z tego kłopotu.
Za te dodatkowe usługi zażądał od Laszlo dalszych ośmiuset dolarów. Ten się zgodził.
Na drugi dzień Laszlo zwrócił się do ochroniarza z prośbą o wypuszczenie go na jeden dzień, bo musi uregulować swoje sprawy. Ten popatrzył na niego jak na wariata, ale poradził mu, aby zwrócił się z tą sprawą do oficera imigracyjnego. Laszlo tak zrobił, ale spotkał się z odmową. Został pouczony, że jego rzeczy może do aresztu przywieźć ktoś ze znajomych, ale on nie zostanie w tym celu wypuszczony na wolność.
Laszlo był z zawodu budowlańcem. Obejrzał dokładnie swój pokój, a szczególnie ściany. Stwierdził, że ściana zewnętrzna z oknem jest zbudowana z cienkich płyt gipsowych. Podzielił się swoimi informacjami z drugim Węgrem, który miał łóżko w pokoju obok. Laszlo był sam w swoim trzyłóżkowym pokoju. Na ranem zbudził swojego ziomka. Ten przyszedł do jego pokoju. Laszko zaparł się nogami i wypchnął ścianki gipsowe. Powstała szpara.
Laszlo przecisnął się przez nią, oparł nogi o lampę i zeskoczył. Czekał chwilę na kolegę. Ten, trochę grubszy od Laszlo, nie mógł się przecisnąć przez powstały otwór. Pokaleczył się. Cicho powiedział do Laszlo, że rezygnuje z ucieczki. Laszlo przeskoczył dość niski w tym miejscu, drewniany płot i już go nie było.
Pojechał do Hamilton i stawił się na miejsce budowy, gdzie ostatnio pracował. Chodziło mu o odebranie pieniędzy za ostatnie dni pracy i swoich narzędzi. Spotkał właściciela firmy, który wyśmiał go, mówiąc, że mu nic nie zapłaci, bo przez niego jeszcze ma kłopoty z imigracją i policją. Laszlo też nie znalazł swoich narzędzi murarskich. Ktoś ze współpracowników je ukradł. Pytał obecnych, ale żaden z nich się nie przyznał.
Udał się do miejsca swojego zamieszkania. Stwierdził, że jego pokój jest opróżniony i nie mam tam już nic z jego rzeczy. Właściciel domu, w którym wynajmował z kolegą basement, powiedział, że nic o tym nie wie. Też był zły na Laszlo, że przez niego ma kłopoty, bo musi szukać nowego lokatora. Inni lokatorzy tego piwnicznego mieszkania (trzy klitki) byli nieobecni, ale Laszlo wiedział, że czekanie na nich nic mu nie da. Postanowił wracać.
W areszcie kolega Laszlo zwrócił się do strażnika o zaprowadzenie go do pielęgniarki, bo poranił sobie nogę. Mówił, że się przewrócił. Nie trzeba było być specjalnie domyślnym, aby stwierdzić, że są to zranienia, które nie powstały w okolicznościach, o których mówił. Ale sprawa na razie nie była przedmiotem pogłębionego dochodzenia, bo ważniejsza była kwestia uciekiniera.
W godzinach popołudniowych przed oficerem ochrony, pracującym w biurze frontowym aresztu, stanął mężczyzna mówiący łamaną angielszczyzną, że chce wejść do środka. Oficer powiedział mu, że nie jest to czas wizyt. Ten się upierał, że chce wejść do środka, bo tu był jeszcze rano. Oficera to zastanowiło. Zapytał o nazwisko natrętnego mężczyzny. Ten mu podał. Oficer sprawdził swoją listę aresztantów i wybuchnął gwałtownym śmiechem.
Dopadł do drzwi, otworzył je i krzyknął do kierownika, że wrócił uciekinier.
Sensacja! Zaczęto przybiegać, aby przypatrzyć się temu dziwolągowi, który sam, dobrowolnie stawił się po ucieczce w areszcie. Tego jeszcze w historii tej instytucji nie było. Dyżurny oficer imigracyjny przesłuchał dokładnie Laszlo. Ten szczerze wyjaśnił metody i okoliczności ucieczki. Wyjaśnił też motywy, licząc na to, że spotka się to ze zrozumieniem. Niestety. Decyzja mogła być tylko jedna. Laszlo został skierowany do więzienia. Bo w areszcie imigracyjnym mogą przebywać tylko osoby niestwarzające kłopotu, a szczególnie niezdążające do ucieczki.
Laszlo zaprzepaścił też własną szansę na ewentualne wypuszczenie go na wolność za kaucją. Miał taką szansę, bo wcześniej nie był aresztowany i gdyby znalazł kogoś, kto zapłaciłby za niego kaucję (już miał taką osobę umówioną), to po rozprawie imigracyjnej, która miała odbyć się na drugi dzień, byłby najprawdopodobniej zwolniony z aresztu i mógłby uregulować swoje sprawy. Laszlo chciał jednak załatwić te sprawy natychmiast, bo obawiał się, że nastąpi to, co faktycznie nastąpiło: rozkradzenie jego narzędzi i odzieży, zerwanie więzi z pracodawcą i niezapłacenie mu za pracę. Z więzienia o maksymalnym zabezpieczeniu, gdzie Laszlo został odtransportowany, mógł jedynie czekać na deportację. Żadne argumenty o tym, że wszak stara się o legalny pobyt w Kanadzie, nie przekonywały ani oficera imigracyjnego, ani sędziego.
Po załatwieniu sprawy Laszlo zajęto się jego kolegą. Oficer imigracyjny skonsultował z pielęgniarką sprawę ran na nogach. Nastąpiło "dociśnięcie go do muru" i facet wyśpiewał o swojej nieudanej próbie ucieczki wraz z Laszlo. On też trafił do więzienia i stamtąd nastąpiła jego deportacja.
Szkoda tych pracowitych chłopaków. Niejeden dodatkowy dom mógłby stanąć w Kanadzie przy ich współudziale.
Aleksander Łoś
Toronto