Ten trzydziestoletni, postawny, silnie wyglądający mężczyzna o rysach indiańskich, ale z kroplą krwi hiszpańskiej, został przywieziony do aresztu imigracyjnego w stanie zupełnego upojenia alkoholowego. I to w poniedziałek. W Polsce mówiło się o szewskich poniedziałkach, czyli przedłużonych weekendach tej profesji, z uwagi na to, że po libacji niedzielnej, jeszcze nie byli zdolni do pracy w poniedziałek. Ale żeby Gwatemalczycy coś o tym słyszeli?
Mario pochodził z terenów wiejskich, gdzie bieda jest normalnym zjawiskiem. Każdy stara się przeżyć kolejny dzień, nie mając większej nadziei na wyraźną poprawę swojego losu w najbliższej, a nawet dalszej przyszłości. Wprawdzie nawet te tereny wiejskie zaczynają się już powoli cywilizować, ale przebiega to niezwykle powoli w takim kraju jak Gwatemala. Kraj ten bowiem nie ma jakichś środków, które dawałyby mu szanse szybkiego postępu. Bo nie ma w tym kraju ani ropy naftowej, ani srebra, ani terenów ulubionych przez turystów, tak jak w innych krajach tego regionu, które powoli wydobywają się z nędzy.
Pewien postęp w Gwatemali wynika z programu edukacyjnego. Nie są to wielkie efekty, bo ani nie powstał tam nowy Harvard, ani nawet nie rozwinął się zbyt dobrze powszechny program edukacyjny na przyzwoitym poziomie. Ale upowszechnione zostało szkolnictwo podstawowe i powstało trochę szkół średnich. Pozostają jeszcze kursy zawodowe. Taki ukończył Mario. Po ukończeniu szkoły podstawowej, wywodząc się z biednej, wielodzietnej rodziny, nie miał szans na jakieś dalsze kształcenie się. Pociągała go jednak szoferka. Zarobił trochę pieniędzy, pracując u bogatszych rodaków, głównie przy budowach jako robotnik niewykwalifikowany. Odłożone pieniądze zainwestował w kurs samochodowy. Po pół roku uzyskał prawo jazdy uprawniające go do prowadzenia ciężarówek. Ale ze znalezieniem pracy nie było łatwo. Chętnych do pracy w tym zawodzie jest tam sporo, ale ciężarówek nie aż tak dużo.
Mario postanowił zmienić miejsce zamieszkania, gdyż w okolicy, gdzie mieszkał, nie widział możliwości zatrudnienia w wybranym zawodzie. Przeniósł się do miasta. Tam dostał pracę w firmie budowlanej. Po kilku miesiącach właściciel pozwolił mu wykonywać krótkie kursy ciężarówką, kiedy kierowca tam zatrudniony był nieobecny. Mario sprawiał się dobrze i w końcu został zatrudniony na pełnym etacie kierowcy. Miał dwadzieścia kilka lat i wydawało mu się, że dopiero teraz życie stanęło przed nim otworem.
Lepsze zarobki usytuowały Mario w lepszej kategorii pracowników. Musiał jednak wkupić się do tego grona. Odbywało się to głównie po tygodniu pracy. Mario urządził libację dla kolegów. Wtedy pierwszy raz się upił. Śmiano się z niego, że ma słabą głowę, więc musiał wykazać, że tak nie jest. Następne libacje już były składkowe. Mario bardziej uważał i zakończyło się bez złych następstw. Wciągnął go ten tryb: ciężka praca w ciągu tygodnia i libacja po wypłacie.
Trwało to pięć lat. Aż cała ta sielanka została gwałtownie przerwana. Któregoś dnia Mario jechał ciężarówką z materiałami budowlanymi i w terenie lesistym, w biały dzień, został zatrzymany przez grupę uzbrojonych mężczyzn. Byli to tzw. bandidos, czyli jakby rozbójnicy, głoszący jednak hasła wyzwolenia socjalnego narodu spod jarzma kapitalizmu. Celując z karabinów, kazali wyjść Mario z ciężarówki. Kiedy to uczynił, dostał kopniaka (chyba za to, że wysługuje się kapitaliście) i kazano mu biec. Myślał, że to jego koniec, że zostanie zabity. Faktycznie, oddano w jego kierunku kilka strzałów, ale chyba bez zamiaru zabicia go.
Kiedy Mario wrócił do firmy bez ciężarówki, został natychmiast wyrzucony z pracy. Tłumaczenia co do okoliczności, w jakiej stracił samochód, nie pomogły. Właściciel powiadomił policję, Mario był przesłuchiwany, ale ciężarówki nie odnaleziono. Prawdopodobnie, po jakichś przeróbkach, została sprzedana za tanie pieniądze w innej części kraju i zasiliła fundusze "rewolucjonistów".
Mario miał pewne oszczędności i paszport. Postanowił opuścić kraj, nie widząc miejsca dla siebie. Uznał, że jest młody, zdrowy, silny, bez zobowiązań, a więc da sobie radę. Musiał mieć jednak paszport z wizą. A takiej nie miał w swoim paszporcie i miał wątpliwości, czy uzyska takową. Kupił więc paszport z wizą amerykańską, najprawdopodobniej komuś skradziony. Bez trudu kupił bilet na samolot do Stanów Zjednoczonych. Amerykanie nie zorientowali się, że paszport jest nie jego. Jakoś udało mu się przejść kontrolę graniczną. Znalazł się na ulicy. Nie znał języka angielskiego, nie miał znajomych, do których mógłby zwrócić się o pomoc. W jego kraju jednocześnie mówiono, że Amerykanie, po ujawnieniu się, że chce się pozostać w ich kraju, natychmiast wysyłają danego delikwenta z powrotem do domu.
Mario obrał więc kierunek na Kanadę, który to kraj cieszył się lepszą opinią wśród biedoty gwatemalskiej. Za ostatnie pieniądze kupił bilet na autobus i stawił się na granicy kanadyjskiej w Niagara Falls. Tutaj został zatrzymany w areszcie, ale na drugi dzień przesłuchano go przy pomocy tłumacza. Mario zwrócił się o przyznanie mu statusu uciekiniera politycznego. Pobrano od niego odciski palców i wypuszczono go.
Atutem Mario był fakt, że w Toronto mieszkała już od dwóch lat jego starsza siostra, która uzyskała prawo stałego pobytu w Kanadzie. Mario przybył do niej. Ona zaopiekowała się nim. Zaprowadziła go do urzędu imigracyjnego, gdzie Mario miał się meldować. Ona też skontaktowała go z krajanami, którzy pomogli mu uzyskać pracę na budowie. Tylko dzięki nim mógł funkcjonować, bo nie znał w ogóle angielskiego i nie miał "głowy" do tego języka. Po kilku miesiącach Mario wyprowadził się od siostry i zamieszkał wraz z kolegami z pracy.
Najpierw Mario czuł, że powinien się wkupić do tego nowego grona kolegów, którzy byli tak życzliwi dla niego. Tak więc z pierwszej wypłaty pozostało mu niezbyt dużo, kiedy zafundował kolegom libację alkoholową. Zostało to dobrze ocenione przez kolegów. Odtąd po każdej wypłacie odbywała się składkowa popijawa.
Mario zaniedbał zupełnie kontakty z urzędem imigracyjnym. A ten słał wezwania do stawienia się na "stary" adres. Bowiem Mario, wraz z jednym kolegą, wynajął pokój w innym miejscu, bliższym do miejsca pracy, którą ówcześnie wykonywali.
Praca na budowie spowodowała, że ręce Mario stwardniały, były całe w bliznach, paznokcie wyżarte przez cement i chemikalia. Picie alkoholu "zagęściło się". Po czterech latach pobytu w Kanadzie Mario wraz z kolegami pił dwa – trzy razy w tygodniu. Po jednej z takich libacji, będąc kompletnie pijany, chciał wejść do sklepu, aby kupić jakąś wodę do picia. Było to w pobliżu miejsca zamieszkania jego siostry. W drzwiach sklepu słaniającego się Mario zatrzymali policjanci, którzy od razu powiedzieli mu, że jest poszukiwany przez urząd imigracyjny.
Na drugi dzień okazało się, że słanianie się Mario wynikało nie tylko z zamroczenia alkoholowego, ale również z tego, że skręcił sobie nogę. Kiedy był pijany, to prawie nie czuł bólu, ale kiedy trochę otrzeźwiał, to bardzo go to bolało. Postanowiono zawieźć go do szpitala. Lekkie bujanie w vanie i chwilowy brak świeżego powietrza spowodowały, że Mario tuż przed wyjściem z pojazdu zwymiotował, zabrudzając całą podłogę. Pojazd wymagał gruntownego mycia. Sam też był cały w wymiocinach. Został zaprowadzony do ubikacji, celem umycia się.
W szpitalu, po wstępnej rejestracji, Mario poczuł ponownie narastające torsje. Zdążył jednak do ubikacji. Zwymiotował i poczuł się już lepiej.
Lekarz, po zbadaniu nogi Mario, stwierdził jedynie jej skręcenie i nawet nie skierował go do zrobienia zdjęcia. Mario wrócił do aresztu: brudny, śmierdzący wymiocinami, odrażający. Wieczorem telefonicznie powiadomił siostrę o miejscu swojego pobytu. Ta przywiozła mu jego rzeczy do przebrania się.
Wykąpał się i poszedł spać. Dalsza walka o pozostanie w Kanadzie w zasadzie nie miała sensu. Mario ukrywał się przez trzy lata przed władzami imigracyjnymi. Podjął jeszcze próbę uzyskania zwolnienia z aresztu, ale prośba ta została oddalona. Po kilku tygodniach został odesłany do kraju rodzinnego. Czy zdoła wyleczyć się z choroby alkoholowej?
Aleksander Łoś