Zaatakowała obrońców życia, a nawet nie jest "podejrzana"
Policja z Toronto bada incydent, który miał miejsce dwa tygodnie temu na uniwersytecie Ryersona. Zdarzenie zostało nagrane. Film pokazuje, jak Gabriela (Gabby) Skwarko, opowiadająca się za aborcją, podchodzi do grupy obrońców życia z Toronto Against Abortion, rzuca metalowym wózkiem, przewraca tablice z plakatami, próbuje zerwać plecak z pleców jednej z kobiet, wyciąga metalowy termos z jej placaka i rzuca nim, a potem jeszcze popycha kobietę i mężczyznę, który nagrał cały incydent. Inne osoby próbują ją uspokoić i odsunąć. Poszkodowani to Katie Somers i Blaise Alleyne.
Do poniedziałku nie dokonano jednak żadnego aresztowania. Policja nie mówi też o Skwarko jako o podejrzanej. Rzecznik policji określa ją jako „person of interest”. Tłumaczy, że na obecnym etapie dochodzenia śledczy zbierają i oceniają wszystkie dowody.
Sprawą zajmuje się też uniwersyteckie biuro ds. studentów. Skwarko dostała zakaz zbliżania się na odległość poniżej 100 metrów do osób, które zaatakowała i wszystkich demonstracji pro-life, w których osoby te będą brać udział.
Skwarko należy do Ryerson Reproductive Justice Collective, jest asystentką w uniwersyteckim biurze ds. innowacji społecznych, a w ubiegłym roku była przewodniczącą związku studentów wydziału sztuki.
Ratownicy
W ramach akcji „40 Dnia dla Życia”, w minioną sobotę przed przychodnią aborcyjną na Queensway w Mississaudze stała grupa Polaków z grupy pro-life przy parafii św. Maksymiliana Kolbego w Mississaudze. Rozmawiamy o ich motywach i przekonaniach.
Goniec - Chciałem zapytać dlaczego Pani zaczęła to robić, dlaczego Pani się zaangażowała?
Jolanta Gałązka - Wie Pan co, to jest dobre pytanie, bo jakby się Pan spytał tu wszystkich, a zwłaszcza organizatorów, to każdy ma prywatne powołanie od Pana Boga. Myślę, że najważniejsze to być głosem dla tych, którzy nie mają głosu. Dziecko w łonie nie ma żadnego głosu. Nawet w naszych prawach kanadyjskich nie ma żadnych praw; jeśli chodzi o nasze przepisy federalne, to dziecko w łonie matki nie istnieje. A to co matka czuja, jak się dziecko rusza w łonie? To się nie liczy?! To nie jest dzieckiem?!
Druga rzecz, co mnie tak bardziej zmobilizowało to te kobiety, które idą na tę aborcję. Jako kobieta poczułam do nich taką sympatię.
Kiedyś tutaj stałam, na początku naszej kampanii, znalazłam się sama i czułam się bardzo nieswojo, bardzo taka samotna. Tak stałam i tak mi przyszło do głowy, że te kobiety są w takim samym stanie, w jeszcze gorszym, bo idą do tej kliniki po aborcję. Przecież one nie idą radośnie i zadowolone, nie idą na jakieś tam badania dziecka, tylko idą zabić to, co jest w łonie, i też niewątpliwie czują się niewygodnie, czują się samotnie. W większości wypadków, te kobiety idą same. Rzadko kiedy ktoś z nimi tutaj idzie. Każdy je wysyła, a w sumie prawie każda sama tu idzie.
To druga rzecz, a trzecia sprawa, trzeci powód to, że wreszcie się obudziłam, zrozumiałam, że w tym kraju musi się coś zmienić; że wreszcie musimy uznać to dziecko w łonie matki. No bo przecież to jest początek, to jest nasza przyszłość, to są nasze dzieci. Nie możemy być obojętni i udawać, że to nie jest mój problem. Bo to jest nasz problem, to jest problem każdego obywatela Kanady.
To są takie trzy główne powody, dlaczego zaczęłam.
- Jak dawno to było?
To jest nasza ósma kampania tutaj, w Mississaudze. Zaczęło się bardzo skromnie, nie wiedzieliśmy jak to ma być, co to ma być, dołączyliśmy się do „Forty Days for Life”, to jest kampania międzynarodowa, oni zaczęli w Ameryce w 2007 r. i dalej kontynuują. W tym roku, na przykład, w Kanadzie jest 14 miejscowości, gdzie jest prowadzona kampania przez 40 dni. W samym Ontario jest 7 takich miast.
Od rozpoczęcia tej kampanii w Ameryce policzono 14 000 dzieci uratowanych przed aborcja. To są tzw. udokumentowane uratowane dzieci. Przy naszej klinice mamy tak oficjalnie udowodnione troje dzieci. Za każdym razem matka zostawiła nam świadectwo. Matka zostawiła nam list. Ostatnio, rok temu matka zostawiła list do księdza proboszcza u świętej Katarzyny. Ksiądz był ogromnie wzruszony i zrozumiał, jak ważne to jest, żeby chociaż jedno życie było uratowane.
A tak w sumie, to przecież my nie wiemy, kto był uratowany, to tylko Pan Bóg może wiedzieć. Tylko on.
- To są ludzie, którzy będą mieli rodziny, będą mieli dzieci, którzy zaistnieli na naszym świecie tak, jak powinno się zaistnieć - urodzili się!
- I chwała Panu, że tak jest! Naprawdę, chwała Panu, bo w sumie to jest Boża walka. To nie jest nasza walka, w sumie to my nie walczymy, stoimy spokojnie, dajemy świadectwo, może jak ktoś do nas podejdzie to porozmawiamy, ale w sumie to nie jest nasza walka, to jest Boża walka, a wiemy, że On już wygrał.
- Dlaczego Pan się zdecydował to robić? Dlaczego Pan tutaj stoi?
Sławomir Koziak Od paru lat należę do grupy pro-life, przede wszystkim modlimy się do Pana Boga, żeby pomógł w Kanadzie, ale też całemu światu zmienić, szczególnie w Kanadzie, prawo, żeby chronić dzieci poczęte, a po drugie, chyba też jesteśmy świadkami dla ludzi, którzy przejeżdżają samochodami, obserwują nas. Może nasza modlitwa pomoże komuś zmienić decyzję, może uratujemy jedno dziecko, może więcej dzieci.
- Dlaczego Pan to zaczął robić? Większość z nas chodzi do kościoła, ale jednak, żeby uczynić jakiś wysiłek czy zademonstrować własne przekonania to z tym nie jest tak łatwo.
- Przede wszystkim wydaje mi się że to było takie wewnętrzne nawrócenie. Człowiek się nawraca, uzmysławia sobie może tę wielkość tego grzechu aborcji, to jest pierwsza sprawa, czyli wewnętrzne nawrócenie, a druga sprawa to że w naszej parafii powstała grupa pro-life i ja się włączyłem w działalność tej grupy.
- Coś Pana tknęło?
- Duch Święty natchnie człowieka i w końcu popchnie go, żeby nie tylko się modlił, ale żeby coś zrobił, żeby swoją obecnością dał ludzkie świadectwo. Nie wiemy co w ludzkim sercu drzemie, może ktoś potrzebuje jakiegoś takiego świadectwa, no nie wiem.
- Kiedy to się stało, że postanowiliście się zająć dziećmi nienarodzonymi? Kiedy otworzyło się Wasze serce na ten problem, dzieci nienarodzonych?
Monika Skawińska: - Modlimy się od 2010 r. Na początku modliliśmy się w pierwszą sobotę miesiąca, ale potem tak bardzo szybko uznaliśmy, że trzeba dużo więcej tej modlitwy, że raz w miesiącu to jest zdecydowanie za mało i tak postanowiliśmy przychodzić w każdą sobotę i od tego czasu praktycznie przez te 8 lat jesteśmy prawie w każdą sobotę tutaj; widzimy że to jest morze potrzeb, naprawdę morze potrzeb...
- Ale chciałem zapytać o ten moment, kiedy to było, że większość z nas normalnie żyje, zarabia na chleb co tydzień chodzimy do kościoła, ale mało ludzi decyduje się właśnie dać świadectwo, gdzieś działać.
Tomek Skawiński -Zachęcił nas kolega z parafii Andrzej Kowalewski, który po jednej Mszy świętej podszedł do nas zaczepił, że on tutaj się modli pod kliniką. Nic nam to specjalnie nie mówiło, ale tutaj przyszliśmy. Na początku, wiadomo, jest jakaś nieśmiałość, jak się tutaj idzie, bo jest się wystawionym i trzeba dać świadectwo, ale powiem szczerze, że po tej modlitwie był jakiś taki pokój serca, radość, że ta modlitwa jest potrzebna, że ta modlitwa ma sens.
Tak z soboty na sobotę zaczęliśmy przychodzić. W każdą sobotę tutaj jesteśmy z grupką osób. Tak że zaczęło się spontanicznie, ktoś nas zaprosił, zachęcił. Mnie się wydaje też, że było zaproszenie Ducha Świętego, bo to jest dobra inicjatywa. I tak trwamy.
- A jaka jest reakcja ludzi? Od czasu do czasu ktoś zatrąbi, a czy są też negatywne reakcje?
- Powiem szczerze, że większość reakcji jest pozytywna, ludzie zatrąbią, pomachają nam. Raz na jakiś czas zdarza się jakaś negatywna reakcja, ale przeważają pozytywne reakcje, jeszcze gdy staliśmy tam bliżej kliniki to widzieliśmy jednak, że ludzie widzą to i zawracają . Mieliśmy kilka przypadków, że na naszych oczach samochód zawrócił i widzieliśmy, że ta modlitwa była jakimś światłem dla tych ludzi. A był jeden przypadek, że kobieta nawet zatrzymała samochód i podziękowała nam. Powiedziała, że już ma dwójkę dzieci, jest w ciąży z kolejnym dzieckiem, była jakaś niepewna, jak nas zobaczyła to dodało jej światła i radości, podziękowała nam, za to że jesteśmy i dzięki temu, że jesteśmy to podjęła dobrą decyzję, żeby to życie zachować.
- Chyba niesamowitą radość daje takie świadectwo?
- Jest to potwierdzenie, że ta modlitwa działa. Bo często ludzie do nas dołączają i pytają czy są jakieś owoce? Co ta modlitwa daje? Więc takie świadectwo jest takim zbudowaniem od Pana Boga, takim potwierdzeniem, że On chce, żebyśmy tutaj byli, że ta modlitwa jest Mu miła i ona przynosi owoce.
- Czyli dla tych wszystkich, którzy się wahają, aby tutaj stanąć to zapraszamy, bo to jest wspaniała rzecz. Państwo prowadzicie też grupę pro-life przy parafii św. Maksymiliana Kolbego, można zapytać ile grupa liczy osób i jakie prowadzi działania?
- Mijają 4 lata od chwili kiedy grupa powstała. Był taki moment kiedy ojciec proboszcz zaprosił nowe inicjatywy, nowe wspólnoty, żeby się tworzyły więc wystąpiliśmy z taką prośbą, że ponieważ grupa pro-life de facto jest parafii świętego Maksymiliana Kolbe my modlimy się tutaj uczestniczymy w akcjach pro-life więc dlaczego by takiej grupy nie stworzyć przy parafii. Odpowiedź proboszcza i rady parafialnej, była pozytywna no i ta grupa powstała.
Staramy się spotykać raz w miesiącu na spotkania dyskusyjne, mamy też spotkania z Right to Life Mississauga. Staramy się, żeby się dzielić świadectwem pro-life, modlić się, żeby ta świadomość skali aborcji była większa. Skala aborcji w Kanadzie jest ogromna, a dostęp do aborcji jest powszechny. Dużo ludzi o tym nie wie. Myślę że w naszej parafii – jest to duża parafia polonijna - że taka grupa jest potrzebna.
- Dużo ludzi nie zdaje sobie sprawy jak sytuacja wygląda w Kanadzie, nie wiedzą, jaki jest stan prawny, nie wiedzą że to jest dokonywane w prywatnych przychodniach, które funkcjonują na zasadzie zakładów usługowych, czyli potrzebne byłyby tutaj przynajmniej jakieś minimalne zmiany prawne, chociażby wymóg doradztwa przedaborcyjnego.
- Właśnie bardzo źle się stało, że mamy te bubble zones, dlatego że te osoby, które były tzw. street councelor to one podchodziły do kobiet, oczywiście do tych które były otwarte na rozmowę, pokazywały że jest jakaś alternatywa, że aborcja to nie jest żadne rozwiązanie, i są świadectwa, że te osoby skorzystały z tej porady. Dlatego że gdy kobieta wie, że jest w stanie błogosławionym, że jest w ciąży i szuka jakiejś porady to proponuje się jej aborcję i nie jest proponowana żadna alternatywa.
Wiemy też ze świadectwa Mary Wagner, że są podziękowania właśnie od tych kobiet, które były już zdecydowane były na aborcję; w sercu pewnie czuły, że to nie jest dobra decyzja, ale nie widziały alternatywy, więc dzięki temu, że Mary weszła i dostały różę to teraz te ich dzieci żyją. Więc jest potrzeba jakiegoś doradztwa, rozmowy na ten temat, że jest dostępna pomoc, że te bubble zones praktycznie zlikwidowały tę możliwość.
- Jak to się stało, że Pan tutaj jest, że Pan postanowił w taki sposób zaangażować się w obronę życia?
Wojtek Bochenek: Uważam, że żyjemy w kraju, który jest jednym z najbardziej cywilizowanych na świecie, a mamy prawa, które są najbardziej barbarzyńskie; Kanada jest chyba jednym z trzech krajów na świecie, gdzie nie ma żadnych regulacji odnośnie aborcji
- Można zabić dziecko nienarodzony teoretycznie rzecz biorąc, dopóki się w żywe nie urodzi...
- Tak jest, i nawet są przypadki, że dzieci się urodziły (w rezultacie aborcji) i zostały zostawione same sobie na śmierć. Więc myślę, że obowiązkiem każdego człowieka dobrej wiary jest po prostu dać świadectwo prawdzie, która się tutaj odbywa w tym kraju i zrobić wszystko żeby to zmienić to.
- Kiedy to do Pana dotarło?
- Właściwie byłem częścią pro-life movement już wiele lat temu, 20 lat temu. Mieliśmy przyjaciół, którzy nas wciągnęli, to byli Kanadyjczycy, para bardzo wierzących ludzi, katolików. Oni dalej to robią. Organizowali marsze pod klinikę aborcyjną zanim jeszcze istniała taka akcja jak „40 Dni dla życia”. Te właśnie marsze, które myśmy robili dwa razy w roku, one się odbywały w downtown. Była tam podobna taka demonstracja właśnie jak dzisiaj, modlitwa, przemarsz ulicami Toronto. I tak to się zaczęło. Potem jakoś naturalnie się to zatrzymało, a teraz, ponieważ żona się zaangażowała w grupę pro-life u Kolbe, to dzisiaj przyjechałem tutaj z nią.
- Jakie są reakcje ludzi, jakich reakcji był Pan świadkiem?
- Z reguły jest poparcie; samochody przejeżdżają, trąbią, bardzo rzadko są jakieś negatywne reakcje a jeżeli jakieś to właściwie nieszkodliwe, może tam jakieś boo, ktoś się krzywo popatrzy. Ogólnie, wydaje mi się, że społeczeństwo jest bardziej pozytywnie nastawione niż nam się wydaje.
- Niż to wynika z czytania gazet?
- No, to na pewno! Dlatego że media są już tak politycznie poprawne w stosunku do rządów w Kanadzie, że to jest prawie niedopuszczalne z moralnego punktu widzenia. Tak że nie ma się czego obawiać, dlatego że większość ludzi popiera nas. I to jest wspaniałe, moim zdaniem. Tylko trzeba więcej odwagi, więcej akcji, trzeba wyjść na ulicę, pokazać to świadectwo.
- Dlaczego Pani się zdecydowała wziąć udział w działaniach obrońców życia, dlaczego Pani tutaj stoi? Pogoda niezbyt dobra, trzeba wstać rano...
Magdalena Żebrowska Ja po prostu głoszę coś takiego, że wiara bez uczynków jest martwa, że jako Polka powinnam coś robić, chodzenie do kościoła jest piękną rzeczą, ale coś jeszcze trzeba więcej. To daje takie spełnienie, taką głębię wiary. Jeżeli coś jeszcze innego robimy niż to że głosi się słowo Boże .
- Kiedy to się zaczęło, w Pani życiu?
- Tak z 6 - 7 lat temu, zostałam jakby nawrócona, zaczęłam głębiej wierzyć.
- Można zapytać o Pani historię nawrócenia, jak to się stało w Pani przypadku, bo większość z nas jest takimi letnimi katolikami; niektórzy chodzą do kościoła od święta, inni w ogóle nie chodzę, ale uważają się za ludzi wierzących bo na przykład posyłają dziecko do szkoły katolickiej jeszcze inni chodzą do kościoła i na tym praktycznie to u Nich się kończy, jak to było w Pani przypadku?
- Zostałam dotknięta przez ojca Witko na jednej z mszy charyzmatycznych o uzdrowienie. I tak też się to u mnie zaczęło.
- Bardzo dramatycznie i gwałtownie?
- Tak, ale to było potrzebne, zaczęłam przez to głębiej wierzyć w Pana Boga, przez to czego doświadczyłam w swoim życiu.
- A Pan od kiedy zaczął?
Stanisław Wojnarowicz: Tak się złożyło, że w kościele, w mojej parafii u św. Maksymiliana Kolbe zauważyłem w holu odręcznie wykonany szkic tego skrzyżowania, tu naprzeciwko szpitala z którego wynikało, że w tym budynku mieści się klinika aborcyjna. No i to mnie zaciekawiło.
O prócz tego, między innymi u pana Andrzeja Kumora w Gońcu dowiedziałem się, czy też w Głosie Polskim, że tutaj aborcja jest na każde życzenie i w dodatku nie ma limitów czasowych, czyli na dobrą sprawę nawet przed samym porodem można dokonać tej aborcji. Zszokowały mnie też fakty, że ten cały proceder aborcyjny jest finansowane z naszej kieszeni, czyli podatników.
Byłem, po prostu, tym porażony, gdzie ja tutaj się znalazłem? Gdzie mamy tutaj żyć i wychowywać dzieci? I tak dalej.
Przez to że akurat wówczas trafiłem na rekolekcje ignacjańskie, a potem do grupy Magnificat i z grupy Magnificat tutaj żeśmy trafili, gdzie w każdą sobotę kolega zapoczątkował parę lat wcześniej modlitwę. Był bardzo odważny, bo samodzielnie się tutaj modlił z krzyżem w każdą sobotę. Dzisiaj tutaj go nie ma, bo jest chory, ale był takim inspiratorem, pionierem tego miejsca modlitwy i myśmy dołączyli, przyprowadzając wiele osób, i z parafii, i z tej grupy Magnificat. Od dobrych 8 - 9 lat modlimy się w każdą sobotę; no i oczywiście, też powstała grupa pro-life przy parafii no i różne akcje czy to 40 dni za życiem, czy też marsz za życiem w stolicy Kanady Ottawie - my bierzemy udział. Tak że jest sporo działań i czynów które po prostu w jakiś sposób też zachęcają innych do tego działania
Bardzo dobry, pozytywny jest udział młodzieży, coraz więcej młodzieży przychodzi do ruchu pro-life A bardzo negatywnie widzę działanie mediów. Po prostu tak, jakby nabrały wody w usta, szczególnie prasa, wszyscy dziennikarze; ci, którzy mogliby jakoś tutaj pomóc.
No i oczywiście Mary Wagner. To jest bohaterka dzisiejszych czasów, można powiedzieć że święta. Jak się pewnie z czasem okaże, która jest bardzo dzielna i bohaterska, broni życia, spędziła w więzieniu tyle lat i w dalszym ciągu jest za życiem. Ma wielki szacunek w Polsce, to jest bardzo ciekawe, że większy ma w Polsce niż tutaj, w Kanadzie.
- Tutaj nikt o niej nie wie.
- Tak że to są takie różne historie, które zachęciły mnie no i przede wszystkim też nasz papież który od dawna w czasie swego pontyfikatu mówił o cywilizacji śmierci i życia, że musimy po prostu bronić tej cywilizacji życia za wszelka cenę, bo nie wiemy co będzie z naszymi dziećmi, z naszymi następnymi pokoleniami.
Kopnięcie działaczki pro-life nie uszło mu na sucho
Mężczyzna, który podczas akcji Łańcuch Życia na rogu ulic Bloor i Keele w Toronto kopnął Marie-Claire Bissonnette, szefową młodzieżowego oddziału Campaign Life Coalition, został bardzo szybko rozpoznany i sam zgłosił się na policję. Nagranie przedstawiające zakłócanie akcji zostało zamieszczone w internecie i jeszcze tego samego dnia okazało się, że sprawca to 26-letni Jordan Hunt. Usłyszał zarzuty stosowania przemocy i zniszczenia mienia w kwocie poniżej 5000 dolarów. W sobotę został zwolniony za kaucją w wysokości 500 dolarów. Nie może przebywać w odległości mniejszej niż 500 metrów od jakichkolwiek zorganizowanych demonstracji pro-life i zbliżać się na mniej niż 200 metrów do dziesięciu określonych osób. Przed sądem stanie 14 listopada.
Bissonnette mówi, że nie odniosła trwałego uszczerbku na zdrowiu. Poprosiła o modlitwę za Hunta.
Hunt stracił pracę fryzjera w salonie Noble Studio 101. Pracował tam od lipca. Menedżerka salonu Amy Wesselink napisała w piątek na instagramie, że jej zakład jest teraz obiektem ataków. Odbiera tysiące telefonów i sms-ów z groźbami.
Obrońcy życia napadani na ulicach
Podczas akcji Łańcuch Życia mężczyźni i kobiety stoją na rogach ulic w ponad 200 miejscach w Kanadzie i trzymają plakaty z hasłami “Abortion Hurts Women”, “Abortion Kills Children”, “Adoption, the Loving Option” czy "Life, We Stand On Guard For Thee". Akcja ma charakter pokojowy, jej uczestnicy nie zaczepiają przechodniów, nie są agresywni, nie pokazują zdjęć ofiar aborcji.
Marie-Claire Bissonnette, koordynatorka młodzieży w Campaign Life Coalition, podczas tegorocznej akcji, która odbyła się 30 września, organizowała Łańcuch Życia przy skrzyżowaniu Bloor i Keele. Rozdawała plakaty i liczyła uczestników.Między 2 a 3 po południu na rogach stało 76 osób z plakatami nawołującymi do obrony życia oraz jedna dwudziestokilkuletnia kobieta z plakatem z hasłem “My body, my choice, my right”. Wszystko przebiegało spokojnie, aż do 2:30.
Wtedy to mężczyzna w wieku około 30 lat podszedł do obrońców życia i dwoma mazakami zaczął pisać po ich plakatach. Potem zaczął gonić pięć osób, w tym 10-letnią dziewczynkę, i mażąc im po ubraniach na plecach. Następnie podszedł do demonstrantki opowiadającej się za aborcją, widocznie szukając jej aprobaty. Kobieta jednak go nie poparła.
Wtedy Bissonnette zaczęła nagrywać całą scenę. Powiedziała przy tym mężczyźnie, że zniszczył prywatną własność, a to jest sprzeczne z prawem. On zapytał, czy zgwałcona 16-latka, która zaszła w ciążę, powinna urodzić to dziecko. Bissonnette starała się wytłumaczyć, że poczęte dziecko powinno być traktowane tak, jak trzyletnie dziecko, które może też poczęło się podczas gwałtu. Wtedy mężczyzna kopnął ją w rękę, tak że upuściła telefon. Krzyknęła, by ktoś wezwał policję. Mężczyzna powiedział, że chciał kopnąć telefon, szarpnął za taśmę, którą Bissonnette miała na szyi, i uciekł.
Policja przyjechała po 5-10 minutach. Funkcjonariusz tylko opuścił okno, nie wysiadł z samochodu. Bissonnette podeszła i wyjaśniła, co się stało. Policjant zapytał, co w takim razie chce zrobić, a ona spytała, co może zrobić. Usłyszała, że może złożyć skargę, ale będzie musiała pójść do sądu, jeśli oczywiście sprawca zostanie złapany. Funkcjonariusz zaznaczył jednak, że to nie była żadna poważna sprawa.
Wtedy Bissonnette dała spokój, ale po powrocie do domu zaczęło ją boleć ramię, więc znów zadzwoniła na policję i złożyła zeznanie. Tym razem trafiła na innych policjantów, którzy potraktowali ją poważniej.
Tego samego dnia mężczyzna uczestniczący w Łańcuchu Życia na rogu Confederation i Queensway w Mississaudze został oblany farbą.
Rozmowy z Mary Wagner: Bardzo smutną sytuacją jest brak regularnej posługi duszpasterskiej w areszcie dla kobiet w Milton…
Mary Wagner, która jest bardziej znana w Polsce niż w Kanadzie, od kilku lat broni dzieci nienarodzonych w kraju, w którym nie ma żadnych regulacji prawnych dotyczących tak zwanej aborcji i teoretycznie rzecz biorąc, nie ponosząc konsekwencji karnych, można zabić dziecko nienarodzone do momentu, kiedy żywe się nie urodzi, czyli nawet w dziewiątym miesiącu ciąży.
Mary Wagner wchodzi do klinik aborcyjnych, rozdaje ulotki informacyjne i za to była już wielokrotnie zamykana, ostatnio w okresie wakacyjnym, 12 lipca br., i właśnie teraz, w minioną niedzielę, zwolniono ją z więzienia.
Tym razem odbywanie kary było nieco trudniejsze, po raz pierwszy Mary Wagner była więziona po wyroku, a nie tylko siedziała w areszcie przed sprawą.
Odbywała karę w jednej celi wraz z kobietami, które miały liczne problemy psychiczne wynikające z uzależnienia narkotykowego czy syndromu alkoholowego, co stanowiło dodatkowe wyzwanie.
Korzystając z obecności Mary Wagner na wolności, rozmawialiśmy z nią między innymi o warunkach w więzieniu dla kobiet w Milton w Ontario, gdzie po zmianach przepisów prawnych zauważalna jest tam obecność transwestytów; mężczyzn podających się za kobiety. Stanowi to dodatkowy element obciążający psychicznie dla wielu znajdujących się tam kobiet.
Inną bardzo smutną sytuacją jest brak regularnej posługi duszpasterskiej.
Kościół katolicki nie ma w zakładzie penitencjarnym Milton stanowiska kapelana; nie ma więc Mszy Świętej ani udzielania sakramentów. Tymczasem jest to przecież sytuacja, w której więźniarki są otwarte na Boga i paradoksalnie łatwiej jest je tam ewangelizować. Według Mary, większość kobiet, które spotykała, to były katoliczki. Niektóre z nich są w ciąży, wiele ma dzieci. Mimo starań, sytuacji tej nie udało się naprawić. Ponoć miałby to być ksiądz z miejscowej parafii, bo areszt podpada terytorialnie pod miejscową parafię...
Skoro jednak nawet w bazach wojskowych są kapelani, to dlaczego nie ustanowić stanowiska kapelana w areszcie dla kobiet w Milton? Przecież te kobiety nie mogą sobie ot tak pójść do kościoła...
Inny temat, jaki przewijał się przez nasze rozmowy, to fakt coraz większej populacji kobiet uzależnionych w więzieniach; narkomanów, dzieci narkomanów; ludzi z rozmaitymi problemami psychicznymi wynikającymi z brania narkotyków. Bardzo rozpowszechniona jest schizofrenia wynikająca z wieloletniego korzystania z narkotyków. Ludzie ci mają w areszcie bardzo ograniczoną pomoc, a w końcu niektórzy z nich przebywają tam kilka lat.
Zwalczanie ludzi broniących życia przez współczesne systemy polityczne wynika nie tylko ze swoistego pojmowania wolności kobiet, ale również ma swoje miejsce w planie ograniczenia populacji realizowanym przez ośrodki globalizacyjne, które widzą w tym narzędzie ochrony środowiska naturalnego i zasobów planety. Stąd taki nacisk na dostęp do aborcji i eutanazji w Trzecim Świecie.
Kanada znajduje się w awangardzie tego projektu, lansując go również w krajach biednych, uzależniając od tego swą pomoc.
Przeciwstawia się tym projektom aktywnie jedynie garstka ludzi; większość z nas pozostaje bierna, dlatego chwała Mary Wagner za świadectwo własnego życia, dzięki czemu więcej ludzi częściej dostrzega ten problem, nieobecny przecież w głównych środkach przekazu.
Przy okazji rozmawialiśmy również z Mary o Polsce; o tym jak łatwo jest utracić wiarę, jak łatwo przenicować społeczeństwo katolickie. To, czego nie udało się dokonać komunistom, ponieważ w dawnych czasach Kościół postrzegany był jako instytucja antytotalitarnego oporu, dziś może udać się liberałom, którzy cywilizację śmierci – jak mówił Jan Paweł II – przedstawiają jako wyzwolenie człowieka.
Tutaj, w Kanadzie, mamy tego namacalny dowód w postaci historii Quebecu, prowincji jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku bardzo religijnej, dziś zaś posiadającej największą liczbę rozwodów i aborcji. Widać więc, że nic nie jest dane raz na zawsze i przy naszej biernej postawie garstka nawiedzonych może dokonać rewolucji społecznej, odwracając porządek naturalny.
Rozmawiał Andrzej Kumor
Zjazd pro-liferów w Halifaksie
W dniach od czwartku, 23 sierpnia, do soboty, 25 sierpnia, uczestniczyłam jako delegat w krajowym zebraniu konwencyjnym kanadyjskiej Partii Konserwatywnej (Conservative Party of Canada National Convention) w Halifaksie w Nowej Szkocji. Delegatem zostałam podczas zebrania partyjnego okręgu Mississauga East – Cooksville w marcu. Jako członek partii, dostałam zaproszenie na zebranie, gdzie miało być wybranych 10 delegatów plus jeden delegat reprezentujący młodzież na konwencję w Halifaksie. Na spotkanie nie przyszło wiele osób. Wszyscy zostaliśmy delegatami.
Jeszcze przed lokalnym zebraniem okręgowym do zostania delegatem zachęciła mnie w swoich biuletynach kanadyjska organizacja Campaign Life Coalition, troszcząca się o sprawy pro-life i prorodzinne. Organizacja ta zachęcała osoby o poglądach pro-life i prorodzinnych do uzyskania stanowiska delegata, które na CPC National Convention uprawniało do głosowania na temat 43 propozycji zmian w konstytucji partyjnej i 75 uchwał „National Policy”. Był to zjazd typu „Policy Convention”, odbywający się co dwa lata w różnych miejscach w Kanadzie (poprzedni był w Vancouverze, następny w Toronto), gdzie poruszane miały być różne tematy i głosowania za lub przeciw, kształtujące stanowiska i poglądy partii.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/tag/prolife#sigProId8c3b1b6d12
foto: Paul Lauzon/Campaign Life Coalition
Właśnie delegaci byli uprawnieni do brania udziału w głosowaniach. Rzeczywiście, wiele tematów dotyczyło spraw pro-life i prorodzinnych. A na zjazd przyjechały masy, o różnych poglądach i ambicjach. Było bardzo ważne, aby pro-liferzy jako delegaci wzięli udział w tej „National Convention”. To dzięki nam, którzy zebraliśmy się tam z różnych zakątków Kanady, zostały przyjęte takie uchwały, jak „Born Alive Infant Protection Act” (dzieci urodzone żywe, nawet podczas różnych „zabiegów”, mają mieć takie same prawa jak każdy inny człowiek) – uchwała przyjęta 63 proc. głosów delegatów, i „Opposition to extension of euthanasia to minors, people who are not competent and people who live with psychological suffering” (bycie przeciwnym stosowaniu eutanazji wobec osób niepełnoletnich, niekompetentnych, cierpiących psychicznie) – uchwala przyjęta 67 proc. głosów delegatów. Głosowanie nad uchwałą „Delete article 65” (usunięcie stanowiska, gdzie partia nie będzie popierać żadnych ustaw odnoszących się do aborcji, i przyjęcie stanowiska neutralnego) było zaciętą walką. Głos przeciwko przyjęciu tej uchwały zabrała sama Lisa Raitt, posłanka na bardzo wysokim stanowisku, chcąc omijać ten temat. Został on obalony przez 53 proc. delegatów. Jak później stwierdziła Cathay Wagantall, posłanka z okręgu Yorkton-Melville w Saskatchewan, która opowiadała się na rzecz pro-life i przeciwko swojej koleżance partyjnej podczas głosowania, osoby pro-life dały znać elicie partyjnej o sobie, bo 47 proc. delegatów chciało przyjąć stanowisko „Delete article 65”.
Gdyby na „National Convention” było mniej delegatów pro-life i pro-rodzinnych, myślę, że wiele uchwał na te tematy nie byłoby przyjętych, a inne byłyby obalone większą proporcją głosów. Jak widać, Kanadyjska Partia Konserwatywna nie jest partią jednomyślną. Wiele osób, szczególnie młodych, zapisuje się do niej, aby ją zliberalizować. Jest to jednak jedyna z głównych federalnych partii kanadyjskich, gdzie osoby o poglądach pro-life i prorodzinnych mogą dojść do głosu i wyrażać się na te tematy. Można powiedzieć, że wewnątrz zjazdu w Halifaksie był zjazd pro-liferów. Bardzo mocnym i pięknym doświadczeniem było to zrzeszenie Kanadyjczyków z różnych zakątków kraju. Prawie nie mogło się uwierzyć, że tacy ludzie mieszkają w Kanadzie!
Aby zostać delegatem, trzeba być członkiem partii (koszt wynosi 30 dol. rocznie), być wybranym podczas lokalnego zebrania okręgu (czasami nie ma konkurencji), lub zgłosić się jako delegat, jeżeli są wolne miejsca. Później, aby móc głosować, trzeba udać się na „National Convention”. Koszt jest pokaźny (w tym roku wstęp na „National Convention” wynosił 635 dol. „Early Bird”), często z własnej kieszeni. Jednak przeżycie jest niesamowite i niecodzienne. Było to konkretne wpisanie się w historie polityki tego państwa.
Jack Fonseca z Campaign Life Coalition stwierdził już po zjeździe w Halifaksie, że Kanadyjska Partia Konserwatywna jest teraz bardziej pro-life niż była przed „National Convention”. Posłanka Cathay Wagantall podsumowała dzień sobotniego głosowania jako bardzo dobry dzień. Mówiła z radością, że momentum podąża w stronę pro-life i że wydarzenia w Halifaksie to nie jest wierzchołek sukcesu. Jednak przeciwnicy nie śpią. Zachęcam wszystkich ludzi dobrej woli do większej aktywności politycznej i do poważnego rozważenia zostania delegatem za dwa lata, szczególnie że z pewnością wiele osób o poglądach anti-life będzie ubiegać się o stanowisko delegata. Wpływ delegata jako jednostki jest mały, ale konkretny, a gdy wielu z nich się zrzeszy, prawie niewiarygodny. Poczucie, że dało się o sobie znać, że wpisało się w historię kraju, nawet w małym, lecz konkretnym wymiarze, i spotkanie tylu osób o podobnych poglądach, jest niesamowicie radosne.
Monika Kulacz
Mary Wagner uznana za winną, we wrześniu wyznaczenie kary
We wtorek 15 sierpnia w święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny odbyła się kolejna rozprawa w procesie Mary Wagner, działaczki pro-life oskarżonej o zakłócanie pracy klinik aborcyjnych w Toronto poprzez rozdawanie kwiatów i namawianie "pacjentek" do odstąpienia od zamiaru aborcji.
Zwolniona w czerwcu z aresztu, Mary Wagner odpowiadała przed sędzią R. Libmanem z wolnej stopy, w sądzie w starym ratuszu w Toronto w sali nr 117. Mary towarzyszyło na sali około 35 wspierających osób. Wśród nich Linda Gibbons i Mary Burns. Wielu pozostałych stanowili Kanadyjczycy polskiego pochodzenia.
Sędzia wygłosił wyrok przedstawiając przebieg całego procesu, streszczając argumenty wszystkich stron i uznał Mary Wagner za winną jednego zarzutu mischief (czyli w tym wypadku naruszenia działalności legalnego biznesu, za jaki uchodzi przychodnia aborcyjna) oraz dwóch zarzutów naruszenia warunków zwolnienia warunkowego.
Prokurator powtórzył swoje żądanie 18 miesięcy więzienia i gdyby sędzia uznał zasadność takiego wyroku Mary Wagner musiałaby wrócić do zakładu karnego.
Sędzia zwrócił się do Mary Wagner z pytaniem czy nie chce odłożyć posiedzenia sądu na wyznaczenie wysokości kary, uznał że jej sytuacji pomogłoby reprezentacja prawna (Mary tym razem broniła się sama).
W tym czasie można również pisać do sądu listy referencyjne, domagając się łagodniejszego wyroku, jest to czas w którym sąd chce aby przedstawiono wszystkie okoliczności jakie wpłynąć mogą na wysokość kary.
Mary Wagner w rozmowie z Gońcem wyraziła rozczarowanie wyrokiem skazującym "po tych wszystkich argumentach które zostały przedstawione przez stronę pro-life", ale uznała za pozytywny fakt możliwości odłożenia rozprawy wyznaczającej wysokość kary. Nie sądzi by to cokolwiek zmieniło, ale pozwoli to stronie opowiadającej się za życiem na przedstawienie udokumentowanie i wzmocnienie swoich racji.
Na sali miał miejsce niemy protest jednej z uczestniczek, która w trakcie przedstawiania wyroku rozwinęła plakat z napisem „Aborcja zabija dzieci”. Sędzia kontynuował swą przemowę a dopiero później ostrzegł protestującą, że w takich przypadkach będzie usuwana z sali - bo to nie miejsce na takie protesty - dodał.
Po krótkiej przerwie wywołanej alarmem przeciwpożarowym. Sędzia Libman wyznaczył termin rozprawy, podczas której zostanie wyznaczona wysokość kary na na 12 września. Wówczas to Mary Wagner dowie się czy pozostanie na wolności czy będzie musiała wrócić do więzienia.
W tym czasie osoby zainteresowane jej wsparciem mogą wyrazić swe poparcie i mogą pisać listy do sądu. Wkrótce więcej informacji na ten temat.(ak)
Poniżej okna sali, gdzie toczyła się rozprawa.
Modlitwa przed więzieniem w Milton
Około 30 osób, Polacy z kilku parafii oraz Kanadyjczycy, zebranych pod sztandarem Right to Life Mississauga, modliło się 10 kwietnia przed zakładem karnym, gdzie przebywa Mary Wagner oskarżona o utrudnianie działalności jednej z torontońskich klinik aborcyjnych.
Modlono się przy głównym skrzyżowaniu naprzeciwko więzienia i dzięki temu, że była piękna pogoda, zebrani wzbudzali ożywioną reakcję kierowców, którzy „dawali lajki albo hejty”... ale zdecydowanie przeważały lajki.
Mary wiedziała o modlitewnej obecności zgromadzonych i łączyła się z nimi duchowo w modlitwie.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/tag/prolife#sigProId8f1fad0a4c
Od pogańsko-rzymskiego zwyczaju dzieciobójstwa do kanadyjskiego „prawa” do tzw. aborcji – Mary Wagner i inni eksperci w sprawach ochrony życia w Kitchener
Wyobraźmy sobie, że przedszkolne grupy dzieci mają być zaatakowane przez terrorystów. Dzieci mają być zabite.
Nie jest to tak odległe, bo już teraz prawie regularnie dochodzi do śmiertelnych ataków terrorystycznych, terrorystów nazywanych „uchodźcami”, w Belgii, Francji czy w Niemczech.
Jak zmobilizować siebie i innych, by zapobiec takim atakom przeciwko tym dzieciom? To było przejmujące, dramatyczne pytanie zadane przez Mary Wagner, bohaterską obrończynię życia, na spotkaniu obrońców życia połączonym z pokazem filmu pt. „Nie o Mary Wagner” w Kitchener w Ontario 20 lipca 2016 roku.
W obronie Mary Wagner
„Święci nie wymagają od nas oklaskόw, ale chcą,
abyśmy za nimi szli”
– Święty Papież Jan Pawel II
Dzisiaj, tj. 18 kwietnia 2016 r., odwiedziłem Dobrą Samarytankę. Jednak spotkałem się z Nią nie w Jej wygodnym mieszkaniu, ale w Milton, w dobrze strzeżonym więzieniu, gdzie ta Samarytanka jest uwięziona.
Jej wielkim przestępstwem jest to, że ośmieliła się poświęcić swόj czas i wysiłek dla ochrony najbardziej niewinnych/ bezbronnych wśrόd nas – nienarodzonych dzieci. Ponadto, ośmieliła się rozmawiać z kobietami w ciąży tuż przed ich zabiegiem usunięcia ciąży. Jej przestępstwem było to, że przekroczyła prawną, ontaryjską strefę (Bubble Zone Law of Ontario), ktόra nie pozwalała się Jej zbliżyć do ośrodka aborcyjnego.