Los postanowił naprawić nasz błąd. Wybieraliśmy się na wędrówkę na parę godzin gdzieś w okolice za Orangeville. Gorąc był okropny, perspektywa wspinania się w upale na górki w Mono przestała być tak atrakcyjna, jak wydawała się przed wyjazdem, i wtedy mignęło nam właśnie Island Lake. Zawróciliśmy, zostawiliśmy samochód na parkingu na plazie, po drugiej stronie ulicy od bocznego wejścia na trasę przy drodze nr 10, i ruszyliśmy w drogę nastawieni na rozczarowanie. I rozczarowaliśmy się, ale wielce pozytywnie.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/4006-szlakami-bobra-nie-trzeba-szuka%c4%87-daleko-od-domu-island-lake#sigProIdb2fd28b037
Wokół Island Lake utworzono Island Lake Conservation Area. Obszar o powierzchni 332 hektarów, więc wcale niemały, obejmuje malowniczo położone wśród łagodnych wzgórz jezioro wielkości ponad 180 hektarów utworzone przez dwie tamy w 1967 roku (woda zalała także niewielkie polodowcowe jeziorko istniejące tu do tego czasu), lasy, łąki i bagna. Cały teren, ukształtowany 13 tys. lat temu przez cofający się lodowiec, służy naturalnemu filtrowaniu wody w dorzeczu rzek Credit i Nottawasaga, a przy okazji rekreacji ludziom. Znajduje się tu kilka tras, ale ta najpiękniejsza, The Vicki Barron Lakeside Trail, nazwana tak na cześć zasłużonej menedżer Credit Valley Conservation, okrąża jezioro. Szlak jest i bardzo łatwy – płaska, szeroka utwardzona droga, można jechać nią wózkiem dziecięcym lub inwalidzkim – i bardzo ciekawy, bo niemonotonny. Prowadzi przez cedrowe, sosnowe i świerkowe lasy i laski, kolorowe łąki, szerokimi kładkami przecina jezioro z mnóstwem zatoczek i wysp (ale podobno nie od wysp wzięło ono swoją nazwę, a od pierwszych osadników). Z kładek widać podwodną roślinność, woda jest idealnie przezroczysta. Obserwacji podwodnego życia sprzyja też głębokość jeziora, przeciętnie 2 do 12 metrów, a niewielkie najgłębsze miejsce, jak wynika z mapy, ma 22 metry.
Po drodze zbudowano wcinające się w wodę pomosty ze stołami piknikowymi, okupują je wędkarze, jest duża polana przy plaży też ze stołami piknikowymi ustawionymi w przyjaznym cieniu. Plaża sztucznie nawieziona drobnym żwirem i piaskiem, trochę szarawa jakby, ale dzieciom to nie przeszkadzało. Jest wypożyczalnia kajaków i canoe. Ludzie łowią tu szczupaki i crappie. Na całym szlaku są ławki do odpoczynku, często zadaszone, a im dalej od głównego wejścia, tym mniej ludzi. Byliśmy tu w niedzielne popołudnie i w ogóle nie było widać tłumów jak w parkach Mississaugi. Od północy trasa łagodnie wspina się na wzgórze, skąd jest ładny widok na jezioro. Tę część terenu ofiarowała rodzina Murphych, właścicieli farmy od 1884 roku. I właśnie dzięki społecznej pracy i prywatnym pieniądzom powstał ten szlak, niezmiernie energicznie zbiórkę finansów prowadzi organizacja Przyjaciele Island Lake. Trasa kończy się po 7,5 kilometra, zbierane są fundusze na jej ukończenie, tak by tworzyła pętlę, ale na razie tablice ostrzegają, że trzeba wracać tą samą drogą. My zdecydowaliśmy się nie wracać i dojść do drogi nr 10 bocznymi uliczkami, potem szerokim poboczem "10-tki" do punktu startu, co skróciło całość do 10 km.
Wydawałoby się, że spokój tu będzie zakłócał hałas ruchliwej drogi nr 10. Nic z tego, cisza, las dawał chłód, na nasłonecznionych łąkach owiewała nas przyjemna bryza znad jeziora. Z licznych zwierząt udało nam się zobaczyć płochliwą czaplę siwą, kaczki i gęsi, a są tu i sokoły, i nury, i jelenie, i ursony, i pięknie ubarwione żółwie malowane Midland, i też niezmiernie kolorowe kaczki karolinki, zielone żaby i piżmaki.
Mieliśmy też ciekawe spotkanie ze starszym panem, imigrantem z Irlandii. Nie dał rady nadążyć za wnukiem, więc odpoczywał na ławeczce, widocznie nudząc się. Słysząc polski, pochwalił się znajomością naszej historii i zagadnął nas o kwestię tęsknoty za ojczyzną. Pan wrócił właśnie z odwiedzin w rodzinnych stronach po wielu, wielu latach, a mimo że ma tu rodzinę i czuje się Kanadyjczykiem, nie może poradzić sobie z tęsknotą. Chciał koniecznie wiedzieć, jak my to odczuwamy. Co mieliśmy mu powiedzieć? Wiadomo, jak jest, i mimo że Polacy tę rozłąkę z ojczyzną odczuwają chyba jakoś intensywniej, nie jest żadnym pocieszeniem, że nie jest ona obca i innym nacjom, nawet tym anglojęzycznym. Pan podzielił się z nami również swoją dosyć drastyczną metodą wychowawczą, która – jego zdaniem – czyni z młodego człowieka dobrego Kanadyjczyka. Wysłał mianowicie swoje nastoletnie dzieci samolotem do dzikiej puszczy w Kolumbii Brytyjskiej, każde oddzielnie, na trzy dni, zaopatrzone tylko w nóż. Musiały jeść robaki i korzonki, rozpalać ogień, nauczyć się przetrwać. Nie namawiamy do tej metody, choć kurs tzw. survivalu dla nastolatków nie jest chyba złym pomysłem.
Do Island Lake Conservation Area można przyjechać tylko na parę godzin lub na całodzienny piknik, trasa dostępna jest też dla rowerów. Oficjalnie wejście kosztuje 5 dol. od osoby lub nie więcej niż 22 dol. od samochodu do sześciu osób, ale kwestia opłat jest trochę niejasna, bo przy bocznych wejściach na trasę, od "10-tki" i od północy, są tabliczki, że mimo że opłata jest wymagana, jeśli nie uprawiamy żadnych innych "aktywności" niż spacer, można wejść bezpłatnie. Po prostu pewnie nie ma możliwości kontroli całego terenu.
Dojazd: z Toronto hwy 10 do Orangeville do skrzyżowania z Buena Vista Dr. (następne światła za skrzyżowaniem z Hwy 9), skręcić w prawo, dalej za znakami w lewo (widoczne ze skrzyżowania) do głównego wejścia, lub zaparkować na plazie vis-a-vis wejścia bocznego od hwy 10, jedne światła dalej na północ.
Joanna Wasilewska / Andrzej Jasiński