Długi majowy weekend z okazji urodzin królowej Wiktorii to tradycyjnie oficjalne otwarcie sezonu w parkach prowincyjnych w Ontario. Otwarcie to, które powinno być wydarzeniem miłym i zachęcającym do wyjazdu na łono natury, wcale takim nie jest. W czasie tego weekendu we wszystkich parkach w Ontario obowiązuje zakaz spożywania alkoholu, surowo egzekwowany przez strażników w postaci rewizji samochodów i kontroli na miejscach kempingowych. W zamierzeniu ma to chronić młodzież przed podobno tradycyjnym upijaniem się tego weekendu (sposób zupełnie nieskuteczny, młodzi przemycają alkohol lub jadą na prywatne kempingi), w rzeczywistości zaś jest jeszcze jednym przejawem stopniowego ograniczania wolności mieszkańców Ontario.
Nie chcąc się narażać na praktyki żywcem zaczerpnięte z komuny i stanu wojennego i woląc pozostawać w błogiej iluzji, że żyjemy w kraju wolnych ludzi, jak zawsze wybieramy indiański kemping Cape Croker na stukilometrowej długości półwyspie Bruce nad jeziorem Huron, po jego wschodniej stronie, nad Georgian Bay. Kiedyś już o nim wspominaliśmy, ale warto zrobić to ponownie.
Kemping znajduje się na terenie indiańskiego rezerwatu Czipewejów i zarządzają nim Indianie, i wprawdzie przy wejściu wisi mała kartka o zakazie wwożenia alkoholu w ten weekend wymuszona przez władze prowincji, to zakaz ten jest absolutnie ignorowany zarówno przez Indian, jak i kempingowiczów. Nikt tu nikogo i niczego nie rewiduje, nie sprawdza, obsługa parku obojętnie uprzejma, nie za bardzo przejmująca się czymkolwiek.
Kemping podzielony jest na trzy obozowiska. Największe, położone wysoko w starym klonowym lesie, oferuje miejsca z dużą porcją prywatności, w tym zelektryfikowane. Beach Camping położony jest tuż nad wodą. Miejsca nie zapewniają takiej prywatności jak te w lesie, a łazienka jest dość prymitywna, ale wspaniały widok na kilkudziesięciometrowe klify rekompensuje wszystkie niedogodności. Trzeci kemping znajduje się pod klifem po drugiej stronie zatoki Sydney, nie ma tam łazienki z bieżącą wodą.
Kilkanaście kilometrów od kempingu znajduje się katolicki kościółek, gdzie niedzielna Msza św. odprawiana jest z indiańskimi akcentami. Po drodze można obejrzeć indiańskie domy, bardzo ubogie jak na torontońskie standardy. Miejscową atrakcją są wędzone, według strzeżonego przepisu, ryby łowione przez miejscowych rybaków. Znaki przy drodze skierują nas do punktów sprzedaży. Smaku tych ryb nie da się z niczym porównać. W rezerwacie jest też stacja benzynowa, przy niej sklep, można tu kupić indiańskie papierosy – cena zależna od humoru sprzedawcy, a także zjeść obiad na miejscu lub zamówić na wynos.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/2352-szlakami-bobra-kemping-u-czipewej%c3%b3w-bruce-peninsula#sigProId1800fbae12
W Cape Croker Park nie można się nudzić. Od plaży, z boiskiem do siatkówki, wiedzie trasa wokół zatoki Sydney, poprowadzona mostkami przez bagna. Dojdziemy nią do ławeczki przy bobrowym żeremiu. Idąc dalej, wejdziemy na dwukilometrowy szlak poprowadzony klifami, z wejściem na nie po metalowej drabinie, skąd roztacza się piękny widok na całą zatokę. Można też po drodze zajrzeć do kilku grot. Po drugiej stronie półwyspu Bruce znajdziemy natomiast piękne piaszczyste plaże przypominające Bałtyk.
Do Cape Croker jeździmy i żeby się powspinać na bliskich klifach, i żeby przejść kolejny odcinek 800-kilometrowej Bruce Trail. Tym razem, nie wierząc w zwykle nietrafne prognozy Environment Canada – i słusznie, było wyjątkowo ciepło i słonecznie – wybraliśmy szlak w Smokey Head White Bluff Provincial Nature Reserve.
Trasa prowadzi najpierw wzdłuż wybrzeża, kamienistą plażą, potem wędruje do lasu, rosną tu białe cedry, a im głębiej w ląd, coraz więcej klonów. Klonowe lasy nie są tym, co lubimy najbardziej, ale o tej porze roku wyglądają wyjątkowo pięknie, pokryte dywanem biało, różowo i bordowo kwitnącego Trillium, symbolu prowincji (polska nazwa trójlist). Szlak wspina się na klif, jego zerodowane w dziwne formy fragmenty pobudzają wyobraźnię, stąd liczne cyple wchodzące w zatokę noszą nazwy właśnie od nasuwających się wyobrażeń i skojarzeń, np. Lions Head, Gun Point itd. Z klifu z wielu punktów jest piękny widok na Georgian Bay, liczne cyple półwyspu i małe zatoczki. Kamieniste plaże z otoczaków z góry wydają się całkiem białe, woda przy nich jest szmaragdowo-seledynowa, przechodzi w coraz ciemniejszy błękit im dalej od brzegu. Widoki trochę karaibskie, chciałoby się od razu zażyć kąpieli, niestety, wrażenie złudne, nawet w lecie z tej strony półwyspu, przy klifach, woda jest lodowata, ogrzewa się tylko w mulistych płytkich zatoczkach. Ciekawostką są bagna na klifie, utworzone przez wodę niemogącą znaleźć ujścia w nieprzepuszczalnej skale. Z klifu szlak ponownie schodzi na dół do samej zatoki, tu wyznaczono jeden z kempingów dla wędrujących Bruce Trail z plecakami. Powrót niestety tą samą drogą, chyba że ktoś może tę trasę zrobić w dwa samochody, wtedy do przejścia jest 20 kilometrów. My przeszliśmy 15. Powrót do kempingu drogami przez piękne pejzaże, sielski krajobraz rozległych pastwisk ze stadami często dziwnych czarnych, kosmatych krów, obok kolorowych budynków farm (ziemia tu kamienista, w niewielu miejscach można ją uprawiać, produkcja rolna nastawiona jest głównie na hodowlę bydła). Krajobraz niestety zakłócony, bo i tu dotarły już pomysły promowania wbrew woli Ontaryjczyków kosztownej zielonej energii i pojawiły się ohydne wiatraki. Nic nie pomogły protesty mieszkańców i właścicieli wielu cottage'ów, bo to przecież rejon turystyczny – tablice protestacyjne stoją, wiatraki również.
Wracamy na pusty o tej porze roku kemping. Zajęte są tylko miejsca przy samej plaży, na górze w lesie kilka namiotów, nie czuć w ogóle, że to cywilizacja, wokół drzewa, zieleń, mnóstwo kwitnącego Trillium. Wypuszczamy koty z namiotu, wygrzebują się zaspane z puchowych śpiworów. To ich pierwsza w tym roku wyprawa. Na starcie miauk protestu trwał krótko, do czasu aż się zorientowały, że jednak nie jedziemy w kierunku kliniki weterynaryjnej. Rozpalamy ognisko, wyciągamy składane krzesełka. Niech Państwo nie myślą, że dla siebie, nic podobnego. Fifka i Pimpek natychmiast je zajmują, uważając, że z wieku i urzędu ten zaszczyt im się należy, i asystują przy pieczeniu kiełbasek, każda próba wyrzucenia uzurpatorów kończy się głośnym protestem. Cóż... zostały nam pieńki i drewniana ławka. Kiełbaski, kupione w dużym supermarkecie, pachną ładnie, Pimpek się oblizuje, nie może się doczekać, potem wącha i odchodzi. Znaczy się świństwo kupiliśmy. Do kiełbasek z polskiego Jaśwoja, Kingswaya czy Odry, gdzie zwykle robimy zakupy, nigdy nie ma zastrzeżeń. Noc ciepła, a rano przed powrotem jeszcze krótka wycieczka do pobliskiego żeremia bobrowego, jak zwykle bobrów nie widać, ale są ślady, wielometrowej długości tama świeżo umocniona.
Polecamy Państwu Cape Croker, w lecie jest tu sporo ludzi, ale można zarezerwować miejsce, szczególnie w połowie sierpnia, na czas tradycyjnego pow-wow.
Więcej informacji na stronie parku www.capecrokerpark.com. Dojazd: po minięciu Wiarton zjazd w prawo, wyraźnie widoczne tablice poprowadzą do kempingu, ok. pół godziny jazdy od miasta, z Mississaugi ok. czterech godzin jazdy.
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga