Tym razem nie „wakacje w mieście”, ale wakacje trochę poza miastem, czyli w Parku Prowincyjnym Awenda, a dokładnie nie w samym parku, tylko na wyspie Giant’s Tomb, znanej wszystkim polonijnym żeglarzom z Penetanguishene i Midland. W rzeczy samej plażę tam polecił mi nasz zaprzyjaźniony sprzedawca nieruchomości Andrzej Siemiginowski, który niegdyś trzymał w Penetangu łódkę. Giant’s Tomb wiąże się zresztą z ciekawą indiańską legendą.
http://www.goniec24.com/goniec-reportaze/itemlist/user/64-andrzejkumor?start=915#sigProId1462538ca1
Wyspa ma piaszczyste plaże i nie ma na nich dużo ludzi – oprócz tych z łodzi i jachtów. Można się dostać na nią wpław, ale odległość 3 km odstrasza nawet dobrych pływaków.
My z Julką wybraliśmy się pontonem, czyli naszym dmuchanym kajakiem, kupionym za 124 dol., który wszystkim gorąco polecam.
Wodowanie na plaży szło trochę opornie, a to ze względu na dość wysoką falę; ostatecznie zmoczeni odbiliśmy się jednak od brzegu i po godzinie i pół wiosłowania po dosyć wzburzonej wodzie, przecinając ruchliwy szlak komunikacji wodnej (przydała się nasza sygnałówka trąbka nakręcona na butelkę z płynnym gazem) dotarliśmy na plażę.
Oczywiście nie było tam żywego ducha. Plaża nad bardzo piękną czystą wodą – idzie się daleko w jezioro, dobre piaszczyste dno. A także piękne miejsce na piknik – przywieźliśmy ze sobą parasol plażowy, zjedliśmy lunch, pobawiliśmy się nad wodą w piasku.
W tym roku ze względu na wysoki poziom wody w Georgian Bay plaże są mniejsze, woda podchodzi pod las, a przy brzegu wystają z wody badyle, które po zalaniu uschły.
Po kilku godzinach byczenia się wróciliśmy tą samą drogą na plażę do Awendy, tym razem fale były dosyć wysokie – półtora metra, ale nasz kajak na falach spisuje się bardzo dobrze, jest bezpieczny i nie przypomina zachowaniem zwykłego kajaka, a raczej ponton. Plaże po wschodniej stronie wyspy są zazwyczaj osłonięte od wiatru, więc tym razem z odbiciem nie było problemu; tak więc po godzinie wiosłowania znów byliśmy z powrotem w Awendzie. Po spuszczeniu powietrza, zapakowaniu do samochodu (parking opłaciliśmy płacąc za wjazd do parku), późnym popołudniem wyjechaliśmy w drogę powrotną do domu.
W sumie piękna, udana wycieczka, dużo sportu, dużo wrażeń i ładna plaża na wyspie Giant’s Tomb, „w pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnej”.
Coraz gorzej przeżywam rocznice Powstania Warszawskiego, coraz bardziej mnie ta tragedia tyrpie, między innymi dlatego, że do dzisiaj obrońcy dowódców Armii Krajowej, sprawców Powstania, różni apologeci mitów, usiłują zasłaniać ich od odpowiedzialności heroicznym poświęceniem najlepszej polskiej młodzieży.
Szafowanie polską krwią to jedna z najgorszych cech polskiej elity, i to nie tylko w AK, to jest jakaś rysa naszego charakteru narodowego. Mówił o tym ze smutkiem w wywiadzie ze mną uczestnik Powstania, por. Siemiątkowski z NSZ: W samym dowództwie, przed samym wyjściem – to był koniec lipca – mówię, że mam dobrze uzbrojoną grupę i ja muszę wiedzieć, jak to jest przygotowane. Przecież ja ponoszę odpowiedzialność za tych ludzi! Ciągle mówili, że opracowali piękny plan tego wycofywania na Zachód.
Przyszedłem do nich i mówię: „Gdzie są mapy? Ja nie mam map! Ani jednej mapy. Gdzie są aparaty radiowe dla łączności?”. Przecież mogę się porozumiewać tutaj, w Warszawie, gdzie są telefony, ale tam muszę mieć radio! A tu oni już zrobili głupstwa z tymi aparatami. Można je było dostać, ale oni się nie kwapili. Mówię do nich (jeden pułkownik, drugi pułkownik), jak ja mam wyprowadzić z miasta uzbrojonych po zęby ludzi? Przecież oni nie pójdą, tak jak tu chodzą z pistoletami ukrytymi, tylko będą mieli dużą broń. Jak ja mogę z nimi iść, jak ja nie mam najmniejszej mapy, nawet mapy Polski. No, a oni na końcu powiedzieli mi po burzliwej naradzie: „Możesz przecież zakamuflować broń i pojechać do Grójca kolejką”.
Mówię: „Dobrze, dajcie mi jakieś wskazówki! Ja się wyładuję na stacji w mieście Grójcu w dwieście uzbrojonych i obciążonych chłopa niosących amunicję, granaty, i co dalej?”. Oni mi mówią: „No, nie wiemy, ale masz tutaj rozkład jazdy kolejki grójeckiej, to sobie dobrze przepatrz, a tam to już sobie dasz jakoś radę”. Więc ja czym prędzej biorę ten rozkład i pędzę na stację kolejki grójeckiej, żeby sprawdzić – okazało się, że grójecka kolejka już nie chodzi!
No, ale to są głupstwa, śmieszne głupstwa...
W każdym razie dzisiejsze argumenty, że to dzięki Powstaniu Stalin nie zrobił nas republiką, można sobie między bajki włożyć (A Węgier dlaczego nie zrobił republiką?; a Rumunii?). Błędy trzeba rozliczać, żeby ich nie powtarzać.
Hekatomba Powstania i planowe wyburzanie Warszawy przez Niemców były rezultatem błędnej polityki polskich elit. I to mimo wielu rozsądnych głosów w samej Warszawie, mimo przykładu zachowania wobec AK armii sowieckiej w Wilnie. Po prostu, Panie, Panowie, nie ma o czym mówić, na głupotę nie ma rady.
Tylko – tak jak mówię – zasłanianie dzisiaj od odpowiedzialności dowódców powstania barykadą z dzieci-żołnierzy i najlepszych polskich żołnierzy jest niemoralne.
Właśnie ze względu na ofiarę krwi, ze względu na katastrofę wojny, przerwanie narodowego łańcucha pokoleniowego elit, ze względu na wyczyszczenie pola Stalinowi – dzisiaj musimy analizować tamte decyzje polityczne. Bo one nadal mają skutki. To za sprawą Powstania Warszawa obsiądnięta została przez „staliniątka”. Tak, w innych byłych „krajach demokracji ludowej” też, ale nie do tego stopnia.
Nawet analizując decyzję o Powstaniu na podstawie informacji, którymi dysponowali wówczas jego dowódcy, można zasadnie pytać, czy czasem zdrajcy i agenci im czegoś nie szeptali na ucho.
Czy warto było walczyć – pewnie tak – ale nie wtedy, nie w taki sposób i być może już nie z Niemcami. Powstanie nie tylko opróżniło Warszawę, ale również spowodowało traumę, przez którą antysowiecki opór Polaków był wiele mniejszy. Po prostu, trzeba być na tyle mądrym, by nie dawać sobą manipulować, by nie wybierać za innych kasztanów z ognia.
Stojący na londyńskim chodniku polscy bohaterowie podczas parady zwycięstwa, to nie jest efekt brytyjskiej polityki, lecz polskiej nonszalancji politycznej, z którą mamy do czynienia dookoła i dzisiaj.
Od polityki są podręczniki, tego można się uczyć; być może zagrania polityki międzynarodowej nie są ładne, być może nie ma tam miejsca na słowo „honor”, ale jej skuteczne uprawianie jest konieczne do tego, by zbudować siłę własnego narodu. Tymczasem nas, Polaków, można podręcznikowo wypuszczać, za darmo wykorzystywać i wpychać pod pociąg. Gdy zaś inni robią nami brudną robotę „na Santo Domingo”, my racjonalizujemy to sobie w imię wyższych wartości.
II wojna światowa przyniosła Polsce katastrofę – pasmo klęsk. Jedyne, co możemy dzisiaj zrobić, to uczyć się skutecznej polityki, uczyć naśladować innych w umiejętności podstawiania nogi.
A jak się robi politykę? Przykład pierwszy z brzegu: proszę popatrzeć na Stany Zjednoczone, które wobec Rosji stosują dzisiaj wariant używany niegdyś przez Sowiety w zimnej wojnie – czyli grają deblem dobrego przyjacielskiego Trumpa i „złych” antyrosyjskich „jastrzębi”. Mydląc Moskwie oczy obietnicami „odprężenia”, jednocześnie przykręcają gospodarczą śrubę, usiłując podkopać wpływy Gazpromu w Europie. Kreml w dawnych czasach robił to samo, mamiąc Zachód „twardogłowymi” i „liberałami” wewnątrz komunistycznego aparatu.
Nauczymy się takich zagrywek? Niektórzy twierdzą, że podobnie gra Kaczyński, stosując pozorny konflikt „liberalnego” prezydenta z hardkorowym PiS-em. Czy rzeczywiście tak jest, okaże się po efektach.
Czy Polska da więc radę?
Módlmy się o to!
Andrzej Kumor
Czytaj pierwszy!
Goniec na tablet w formacie pdf
przesyłany przez e-mail w każdy piątek rano
tylko 50 CAD rocznie plus 13% HST
razem $56.50
Płatność przez paypal,
Visa, MasterCard lub czek
Kontakt r e d a k c j a @ g o n i e c . n e t
(bez przerw między literami)
lub telefon: 905-629-9738