Zakończenie roku szkolnego - klasy ósme: Gdy Polska jest w sercu, język polski to konieczność
sobota, 28 maj 2016 22:01 Opublikowano w Życie polonijneZarząd Związku Nauczycielstwa Polskiego Oddział Mississauga oraz Polska Credit Union św. Stanisława i św. Kazimierza w Toronto zorganizowały UROCZYSTE ZAKOŃCZENIE POLSKIEJ SZKOŁY PODSTAWOWEJ połączone z wręczeniem nagród zwycięzcom konkursu rysunkowego i pisemnego. Laureatów oraz obszerną relację przedstawimy za tydzień.
Wszystko zaczęło się od Mszy świętej na zakończenie roku, podczas której kazanie wygłosił o. Wojciech Stangel OMI.
Honorowymi gośćmi byli m.in. prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej Teresa Berezowska, prezes Okręgu Mississauga KPK Anna Mazurkiewicz, prezes Naszej Credit Union Andrzej Pitek, proboszcz parafii św. Stanisława z Toronto o. Wojciech Kurzydło OMI, całość zaś prowadzili Henryk Gadomski z Credit Union oraz Teresa Bielecka, przewodnicząca Związku Nauczycielstwa Polskiego Oddział Mississauga.
Demokracja to słowo, które na salonach zastąpiło socjalizm, jako sam miód i dobro. Każdy dziś wie, że tam, gdzie nie ma demokracji, panują mroki zniewolenia.
Tak przynajmniej wynika z obowiązującej narracji trzech minionych dekad. Demokracja jest tak dobra, że w jej imię można bombardować wszędzie tam, gdzie jej jeszcze nie ma. Demokracja niesiona na skrzydłach pocisków manewrujących to znak naszych czasów. Dlatego dzisiaj, mieszkańcy Trypolisu, Bagdadu, Kabulu, Aleppo, czy nawet Kijowa mogą chodzić uśmiechnięci, wiedząc, że do nich też puka demokracja, że demokracja o nich nie zapomni i nie zostawi na pastwę spokoju…
* * *
Patrząc z boku, demokracja to tylko krótki fartuszek legitymizacji władzy, w sytuacji gdy nic innego jej już nie legitymizuje. Spod tego fartuszka coraz częściej zaczyna jednak prześwitywać golizna, czyli naga prawda.
Tak się stało w rezultacie wyborów, w jakże demokratycznie ugruntowanej Austrii, gdzie o mały włos wygrał nie ten co trzeba, zmuszając siły demokracji do błyskawicznego zwarcia szeregów, tak by w ciągu kilkudziesięciu godzin mogło się odnaleźć kilkaset tysięcy głosów korespondencyjnych - m.in. również z zaświatów, co kandydatowi światłości przywróciło demokratyczną moc i wyniosło ku władzy, spuszczając szlaban na mrocznego nacjonalistę.
Najwyraźniej tym razem w Oesterreichu siły światłości nie grały na dwa ognie. Zazwyczaj jest tak, że kandydaci z prawa, z lewa i ci pośrodku są nasi, aby nie było jakichś niepotrzebnych zawirowań. Zresztą demokracja coraz bardziej nam dojrzewa i tanieje. To znaczy, że ci co trzeba wygrywają coraz mniejszym kosztem.
Dawniej trzeba się było napracować, kupić media, zmajstrować kilka kampanii czarnego pijaru, wygrzebać kilka skandali obyczajowych czy finansowych. Dzisiaj jest lepiej.
Dobrze to sumuje zdanko pewnego polskiego szczekacza, który otwartym tekstem stwierdził, że gdyby w Polsce byli uchodźcy, Kaczyński nie miałby szans.
To prawda!
Nic tak nie poprawia demokracji jak wielkie mieszanie. Tzw. uchodźcy, gdy tylko staną się siłą polityczną (a nie tylko seksualną) w Niemczech i nauczą się obchodzić z kartką do głosowanie, zmienią niemiecką politykę. I o to chodzi masonom i innym sorosopodobnym globalistom, którzy ich tam ślą. Wymieszanie kultur i mniejszości etnicznych, likwidacja państw narodowych to jedynie słuszny kierunek, znoszący utrudnienia, jakie monolityczne państwa z ich instytucjami, wyborami, referendami etc. stawiają na drodze oberplanetarnej rozpiski.
Popatrzmy na to, co się dzieje w Kanadzie, gdzie pod wodzą premiera-dzieciucha rządzi nami klika tych, co to chcą nam zrobić dobrze. Oczywiście najpierw sięgając głęboko do portmonetki.
Elita ta nauczyła się prostych chwytów manipulowania mniej lub bardziej zmobilizowanymi środowiskami wyborczymi, co przy bierności nowych imigrantów daje w miarę sprawne i skuteczne narzędzie uzyskiwania pożądanego rezultatu wyborczego.
Demokracja to dzisiaj jeden z wielu telewizyjnych spektakli, do których notabene nasz premier-dzieciuch jak najbardziej się nadaje (ma nawet w tym kierunku trochę wykształcenia). A że czasem poniosą go emocje i traci cierpliwość w obliczu nudnych jak flaki z olejem procedur parlamentarnych, no to może nawet i lepiej, bo rośnie atrakcja całego przedstawienia.
Upolityczniając uchodźców, imigrantów i generalnie ludność napływową, której bezpośredni interes nie jest związany z tradycyjnymi interesami danego kraju, ułatwiamy mieszanie całego kotła.
Doświadczenia austriackich wyborów pokazują, że jest to słuszna droga, i nie zdziwiłbym się, gdyby nowy, zielony prezydent znalazł się w jakimś komitecie powitalnym.
Bo jak to wygląda, żeby takie karkołomne fałszerstwa trzeba było robić?! Choć widać już pewną ewolucję ku miękkim metodom. Przecież poprzednio, gdy wybory nie wyszły, trzeba było gościa motoryzacyjnie rozkwasić na jakimś domu. Teraz wystarczyło proste podsypanie głosów (może trafiła się fucha Polakom z PSL-u, kto wie?).
Ciekawe też, jak będzie wyglądać demokracja w wyborach prezydenckich w USA? Możliwe, że system gra na dwa ognie - bo jak zauważył Marek Chodakiewicz, Trump potrafi być poważny, i w poważnych sprawach, do ludzi poważnych mówić ludzkim głosem - o czym świadczy chociażby wystąpienie na forum American Israel Public Affairs Committee. Być może błaznuje na pokaz, bo jest medialny i potrafi grać telewizją. Jeśli jednak przez przypadek (nie można tego wykluczyć) Trump jest autentycznym politykiem spozasystemowym, to wówczas - jeśli w porę nie złoży krwawej parafki na podśmierdującym siarką kwicie, dołączy do klubu, jaki tworzą Lincoln, Garfield, McKinley i Kennedy.
Demokracja musi zwyciężyć. Zawsze!
Andrzej Kumor
To będzie krótki list, napiszę w nim parę słów - jak w piosence
Tak już długo korzystający z uroków życia na torontońskim bruku (a ściślej rzecz ujmując, dziurawym po zimie asfalcie), bo w Kanadzie upłynęła połowa mego życia, miewam czasami wątpliwości, czy my - Polacy mieszkający tu za wielką wodą - mamy moralne prawo do komentowania tego, co dzieje się w naszej pierwszej Ojczyźnie, ciągle nam wszak bliskiej. Zwłaszcza tej obecnej, patriotycznej wreszcie.
Ostatnio na szczęście te moje wahania zostały rozwiane podczas wizyty u nas pary prezydenckiej. Podczas niej padły słowa pokrzepiające nas, że tam, w kraju, nie tylko słuchają naszych opinii, ale też proszą o ich wyrażanie. świat się kurczy i głos emigracji do Polski łatwo dociera. Circa jedna trzecia Polaków mieszka wszak poza granicami i już samo to daje nam prawo tego głosu. Dodam tu „żartobliwym mimochodem”, że jest to mile widziane szczególnie przez obecne władze nad Wisłą, bo dziura w tym murze robiona przez zwolenników(niczki) odeszłej koalicji, ale to wyjątek potwierdzający regułę. Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził. Piszę, oczywiście, o polityce i nie bez powodu coraz liczniejszych w niej przedstawicielkach lepszej (?) połowy ludzkości.
Reminiscencje na tę okoliczność wywołała właśnie ostatnia wizyta z Polski dostojnych gości. Witanych serdecznie przez polonusów i „polonijki” (polonoski?). Truizmem jest stwierdzenie, że panie postrzegają nasz najlepszy ze światów nieco odmiennie, inaczej niż mężczyźni, a ich reakcje na zdarzenia są czasem dla nas zaskakujące. Ta damska specyfika działań może wywoływać też niekiedy komiczne efekty, nawet we wcale niewesołych sytuacjach. I jest skuteczna często.
Posłużę się tu paroma przykładami zachowań, w których odmienny gender daje się wyraźnie zauważyć. No to avanti!
W ciągle zimnym niestety Toronto, przyjemnie byłoby może przenieść się do słonecznej, zawsze gorącej Libii. Aż trudno uwierzyć, że tylu smagłych (i też gorących!) chłopców próbuje się przenieść - czyli przepłynąć - do chłodnej i coraz chłodniej przyjmującej ich Europy. Tam jednak temperamenty im nie stygną i próbują nawiązywać dość bezpośrednie kontakty ze skąpo (wg nich) ubranymi dziewczynami. A te - jak to kobiety - mają na sprawy nieco inny punkt widzenia. Zupełnie niezrozumiały - bo przecież młode chłopaki są jak trza! Ale o romantycznych emigrantach może innym razem, a teraz wróćmy myślami do Libii. Tamże nasz jedyny, wypróbowany (?) prawdziwy sojusznik USA (kto zaprzeczy - nie widzę, nie słyszę), zachowując się jak słoń w składzie porcelany, nieźle drzewiej namieszał. Spuszczono Arabom i Berberom razem z bombami nieco demokracji. A one - niewdzięczne ludy - zaatakowały i spaliły amerykański konsulat w Benghazi, zabijając przy okazji konsula. Za poważne zaniedbania w ochronie tego obiektu (i innych placówek dyplomatycznych) odpowiedzialna była elokwentna i energiczna ówczesna sekretarz stanu Ms. Hillary Clinton. Dzielna to kobieta i polityk z aspiracjami (może już wkrótce „prezydenta” USA?). Oburzony Kongres powołał w Waszyngtonie odpowiednią komisję i wezwał na przesłuchanie rzeczoną Hilarkę. A ona... po prostu uciekła, nie stawiła się! Dżentelmeni nie zdecydowali się doprowadzić jej siłą i w efekcie damski unik się powiódł, a rzecz powoli wyciszono. Czy takie rozwiązanie przyszłoby do głowy chłopu? Płeć piękna ma swoje przywileje i nie waha się z nich korzystać. Jest tu, trzeba przyznać, szczypta humoru, choć może nie dla rodziny konsula. To ci baba!
Lecz zostawmy Hilarkę - wszak przysłowie mówi - jedna jaskółka wiosny jeszcze nie stanowi. Czy ta jaskółka zaćwierka brzydkiego męskiego szowinistę Trumpa? Czas pokaże.
Inny gorący - też pod różnymi względami - kraj, Filipiny. Niedawno skrócono tam o głowę Bogu ducha winnego turystę z Kanady i już ostrzą maczetę na następnego. Brrr!
Swego - nie tak odległego - czasu prezydentowała (spadek po mężu) tam pani Imelda Markos. Tak, to ta, co miała w szafie 500 par butów na wysokim obcasie! Ludziom nie dogodzisz i pewnego razu pod prezydenckim pałacem w Manili zebrał się tłum malkontentów, ichniego KOD-u, tyle że w tzw. Trzecim świecie nie wystarczają np. transparenty „Duda, to ci się nie uda!”. Ludzie mający tylko po jednej parze sandałów-klapek są często bardzo radykalni (vide kanadyjski turysta). Ochrona prezydentki nerwowo przebiegała pałacowe apartamenty - gdzie Imelda? Zniknęła jak kamfora! W końcu znaleziono ją. Schowała się pod łóżkiem! Na szczęście skończyło się na strachu. Czyż to nie urocze? I zabawne też! Może dziecinne, ale skuteczne.
Mamy w Polsce (czas przeszły dokonany) premierkę Kopacz. Putin w ramach swojej pokojowej polityki wysyła tu i tam zielonych ludzików. Konferencja prasowa w Warszawie. Na pytanie dziennikarza, co szef rządu zamierza zrobić, jeśli konflikt zbrojny dotknie Polski - pada odpowiedź - wezmę dzieci i zamknę się z nimi w szafie! Żart? Być może. A może nie?
Mamy już maj 2016. Szykuje się wizyta pary prezydenckiej w Kanadzie. Ważna wizyta. Polonijne media szykują się do relacjonowania tego wydarzenia. Z małym (?) wyjątkiem. Bo cóż czyni wydawczyni jednego z torontońskich tygodników? Zamyka sklepik. Cotygodniowe weekendowe wydanie się w tym tygodniu wyjątkowo nie ukaże. W ten sposób ku zadowoleniu paru osób, periodyk „wykręci się” od zrelacjonowania wizyty. Spryt kobiecy? No bo jak sprawę przedstawić, kiedy jest się sercem i duszą oddaną odeszłej koalicji? I safandule Bulowi K.? A tu entuzjazm dla młodej, fotogenicznej pary prezydenckiej. Trzeba by relacjonować pozytywne, patriotyczne wypowiedzi Prezydenta Dudy i tutejszych oficjeli. A tygodnik (nie potrzeba chyba wymieniać nazwy?) przekonuje naiwną i nieuświadomioną Polonię, że to, co się w Polsce obecnie dzieje, napawa grozą! Sodoma i Gomora oraz siedem grzechów głównych! Nic dziwnego, że wydawczyni et consortes próbują i nas „tą grozą napawać!”. Można by coś ujemnego wyszukiwać. Np. niezastąpiony Michnik wcisnął swoje trzy grosze, stwierdzając, że Trudeau „chłodno” przyjął Andrzeja Dudę. Niezawodna Gazeta - „tą razą” - Wybiórcza! Buty zdjąć i palce lizać!
Można by i tak... ale taki gotowy temat w gotowy schemat tutaj by rodził pewien dylemat. Polonusy gremialnie (ja też tam byłem) oklaskiwali i wiwatowali na cześć Prezydenta! A właściciele polskich (tak, tak) biznesów dających reklamy - z których tygodnik żyje - to też polonusy. Zamknąć oczy i iść pod prąd w zaparte to ryzykowny interes. Skoro ani dobrze (obiektywnie), ani źle (subiektywnie) relacjonować nie można, pozostaje tylko damski unik. Bo wchodzenie pod łóżko raczej tu właśnie nie wchodzi w rachubę. Uciec lepiej na tydzień na np. grillowanie, a sklepik czasowo zamknąć. Poeta mylił się, mówiąc - kobieto puchu marny, ty wietrzna istoto... Ale nie mylił się, radząc, że trzeba z żywymi naprzód iść, bo laury PO/PSL są już zwiędłe. Audyty i dywan odkryty! Gęsie pióro drży mi w ręku z lęku, bo w tym ustępie chyba mocno narażam się (niektórym niepoprawnym) paniom. Ryzyk fizyk! Jakie będą następne „zagrania”, jaka damska logika - zgadnąć trudno. Ciekawa, oryginalna, czasem zabawna? Uwidim.
Jak już, to już, jeszcze jedną panią dopiszę, to aktorka Krystyna Janda. Długonoga, ale jak mówią złośliwi - a gdzie ich nie ma - nawet najpiękniejsze nogi się gdzieś kończą. Otóż dzielna Krysia założyła jeszcze za jego prezydentury prywatny (?) teatr z dużym finansowym poparciem śp. Lecha Kaczyńskiego. Kobieta zmienną jest. Janda, niestety, włączyła się mocno w kampanię prezydencką B. Komorowskiego. Cóż, kiedy aktor mocno się politycznie angażuje, to ryzykuje, że znajdzie się w opozycji. A opozycja to niewygodna pozycja - szczególnie kiedy teatr utrzymują nie dochody z biletów, ale granty rządowe. Hadko!
Drżącą ręką podpisuję ten tylko z pozoru szowinistyczny list, bo kocham brunetki, blondynki i wszystkie was dziewczynki! Bo choć z kobietami wielka bieda - to bez kobiet żyć się nie da!
Janko Ryzykant
Toronto, maj 2016