Od zeszłego miesiąca czynem karalnym w Ontario stało się podejmowanie prób pokazywania kobietom, które chcą dokonać aborcji, że są inne wyjścia niż zabicie swojego nienarodzonego dziecka. Nie można mówić o skutkach aborcji ani próbować potępiać zabijanie dzieci w łonach matek w odległości 50 metrów (lub nawet 150) od klinik aborcyjnych. Prawo jest tak sformułowane, że karalne jest samo podejmowanie próby przekonywania. Nie można też uparcie domagać się od zaprzestania świadczenia usług aborcyjnych – nawet jeśli robiłoby się to w spokojny i kulturalny sposób. Podobnych przepisów nie ma w całej Kanadzie. Najbliższe im są te dotyczące zbrodni nienawiści i czynów nieprzyzwoitych. Najwyraźniej zdaniem ontaryjskiego rządu działalność pro-life ma coś wspólnego z mową nienawiści i obnażaniem się w miejscach publicznych. Tamte prawa stosuje się jednak wtedy, gdy w grę wchodzi skutek danego czynu. W przypadku zakazu działań mających na celu obronę życia nielegalne jest nawet usiłowanie dokonania czynu.
W zeszłym tygodniu w Ottawie miało miejsce następujące ciekawe zdarzenie: przed kliniką aborcyjną Morgentalera zebrała się grupa demonstrantów. Zaczęli wyjmować swoje plakaty. Co ciekawe, nie byli to obrońcy życia, tylko zwolennicy aborcji. Podeszło do nich dwóch policjantów, obejrzeli wypisane na tablicach hasła proaborcyjne i pozwolili protestującym zostać. Jedna z kobiet trzymała tablice z napisem „Nie żałuję mojej aborcji”. Gdyby nie słowo „Nie” mogłaby zostać skazana na kilka miesięcy więzienia.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!